Hej
Pisanie o odcinku Doktora po pewnym czasie ma swój plus można chodząc po Internecie poczytać to tu to tam co napisali inni ludzie oddychający brytyjską telewizją. A jak wiadomo o Doktorze pisze się sporo. Wśród kilku recenzji przez które zwierz tylko przeleciał wzrokiem (OK przeczytał co napisała Ninedin bo się nie mógł powstrzymać) w jednej znalazł doskonałe zdanie „ Ten odcinek Doktora nie należy do tych które trzeba poddawać głębokiej analizie”. Zwierz zgadza się z tym zdaniem ale głupio skończyć na wstępie i cudzym stwierdzeniu więc jednak kilkoma uwagami się podzieli. Jak zwykle zastrzega, że to zdecydowanie nie jest recenzja odcinka raczej kilka uwag które nasunęły się w czasie oglądania w pociągu relacji Bielsko Biała Warszawa. Ponownie przypomina, że tekst zawiera spoilery, w tym wizualne.
Trzeba przyznać, że w tym odcinku towarzyszem Doktora bardziej niż Clara jest Robin ale za to Clara zdecydowanie nie błąka się tylko po drugim planie w ślicznej sukni
Nikt nie ma takiej linii szczęki jak ty – Doktor natrafia w odcinku na problem trudny do rozwiązania – oto na prośbę Clary jedzie spotkać Robin Hooda i… spotyka Robin Hooda. Co więcej jest to Robin Hood podobny do tego, którego znamy z legendy – wszystko się zgadza od czapeczki po irytujący zwyczaj śmiania się z niebezpieczeństwa. Doktor przygląda się mu na wszelkie strony bada i wciąga nas w nieufność. Przecież legenda nie może być prawdą – sam Doktor wie o tym najlepiej bo przecież wszędzie był wszystkich widział i oczywiście znalazł statek kosmiczny zaparkowany nieopodal. Ale zamek może być iluzją a Robin nie jest. Doktor nie dowierza, męczy się i złości. Nie złości się Clara, która cały czas próbuje Doktorowi dość prosto przekazać – skoro ty jesteś prawdziwy – człowieku z legend i bajek to dlaczego odmawiasz tego samego Robin Hoodowi. Jak słusznie zauważają komentatorzy 12 Doktor niemal w każdym odcinku musi się określić przed konfrontację z inną postacią. Zwierz doda jeszcze, iż wydaje się, że w przypadku swojej kolejnej regeneracji bohater potrzebuje więcej czasu by określić jaki jest jeśli nie kim jest.
No i jak tu nie kochać Dwunastego (gif stąd)
You can’t keep me locked up with a laughing person – to był odcinek dowcipny, bardzo dowcipny oparty przede wszystkim na takim dość tradycyjnym kontraście dwóch bardzo różnych osobowości. Śmiejący się Robin i „grumpy” Doktor stanowili przez większość odcinka spierający się duet przeciwności – zgodnie z zasadą że takie połączenia zawsze są śmieszne. Jednak zwierz zwrócił uwagę, że Doktor w nowym wcieleniu istotnie jest zdecydowanie bardziej zgorzkniały od swoich poprzedników. Nie chodzi tylko o to, że nie ma w nim dziecięcego entuzjazmu 11. Raczej o to, że o ile 10 i 11 ciągle dramatycznie odgrażali się, że nie mają ochoty nikogo ratować a 12 istotnie jest zainteresowany ratowaniem ludzkości dość średnio – oczywiście zachowuje się odważnie i bohatersko ale nie wydaje się, że raczej z obowiązku niż potrzeby serca. Jest przy tym opryskliwy, lubi się popisać (o tym za chwilę) i sporo w nim aroganckiego typa z którym nie zawsze chcemy się zadawać. Paradoksalnie jednak to jest bardzo dobre wyjście. Pomijając fakt, że Capaldi radzi sobie z tym świetnie to dostajemy też małe wskazówki że w Doktorze jest też sporo więcej – cudowna jest malutka scena w której uratowana dziewczyna całuje Doktora w policzek, 10 puściłby do niej oko, 11 poprawiłby muszkę 12 czuje się zupełnie zaskoczony. Zdaniem zwierza może nas jeszcze zaskoczyć Capaldi dużo wrażliwszym Doktorem.
Zwierz uwielbia to jak bardzo nowy Doktor potrafi oddać jego uczucia (gif stąd)
Clara według Gatissa – Moffat oskarżany o wszystko co złe ma jeden problem – ilekroć chce napisać pewną siebie wygadaną kobietę która przejmuje kontrolę to chcąc nie chcąc wpada w schemat gdzie kobieta jest rządzącą zrzędą, albo psuje zabawę. U Gatissa Clara wypada inaczej. Z jednej strony jest radosna i dziewczęca – chętnie odgrywa wszystkie obowiązkowe elementy przypisane dziewczęciu w opałach i radośnie wita pięknego bohatera z legend. Ale to właśnie takie guilty pleasure – sama bawi się w legendę o Robin Hoodzie. Kiedy trzeba jednak działać Clara najpierw zachowuje się po prostu racjonalnie (podaj mi jak stąd wyjść nie korzystając z sonicznego śrubokrętu) potem zaś korzystając z psychologii megalomanów dla poczatkujących wyciąga wszystkie potrzebne informacje nie ujawniając nic ze swojej strony. Do samego końca Clara właściwie gra w tym odcinku przyglądając się jedynie Robinowi i Doktorowi – swoim dwóm legendarnym bohaterom, równie prawdziwym i nieprawdziwym. Zresztą dlatego Clara nie ma takich problemów jak Doktor w uznaniu że Robin Hood jest prawdziwy – ktoś kto wsiadł do TARDIS uwierzy we wszystko. Zwierz lubi Clarę z tego odcinka. Taką która wcale nie trzyma się Doktora, doskonale się bawi i przeżywa to co Doktor obiecuje niemal każdej swojej towarzyszce – przygody. Ale te dobre i fantastyczne bez komplikującego życia wibbly wobbly
Cudowna czysta radość ślicznej w tym odcinku Clary
Ile w nas prawdy tyle legendy – odcinek mimo, że klasycznie rozrywkowy i przygodowy (prawdę powiedziawszy lecący do Ziemi Obiecanej kosmici są takim dodatkiem bardzo Doktorowym i trochę zbędnym) kilka razy zmuszał jednak widza do pewnej drobnej bo drobnej refleksji. W przedstawionym nam odcinku rozwoju wydarzeń mamy kilka scen które przecież znamy doskonale z historii o Robin Hoodzie – otwierający odcinek pojedynek nad rzeką (cudowne wykorzystanie sztućców w popkulturze), konkurs strzelecki z rozszczepianiem strzały, Lady Marion odnajdująca swojego ukochanego w lesie. Oczywiście wszystkie te elementy wyglądają inaczej – głownie ze względu na obecność Doktora. Ale pod koniec Robin nieco się martwi że nic poza legendą z niego nie zostanie (legendą jak cały czas próbuje nam wytłumaczyć Doktor bardzo logiczną, tak logiczną że właśnie trudno by była to historia prawdziwa). Ciekawe jest to pytanie o to co prawdziwe i legendarne o to co zostaje z tych bohaterów i dlaczego o nich czytamy wiedząc jednocześnie że nie mogą być prawdziwy. Choć z drugiej strony przychylam się do opinii tych wszystkich którzy mówią, że Robin mógłby jeszcze powrócić bo jest w nim jakieś niedopowiedzenie (no serio zęby miał bardzo nie średniowieczne).
Udajmy, że to dlatego Doktor prawie zawsze daje się pojmać (gif stąd)
Ziemia Obiecana – bardzo wyraźnie widać w tym ósmym sezonie dwa motywy przewodnie – pierwszy to właśnie powtarzający się wątek Missy i Ziemi Obiecanej – wydaje się to dużo bardziej spójne niż wcześniejszy wątek wybuchającej TARDIS i zwierzowi strasznie przypomina Bad Wolf ale zobaczymy jak to się skończy i jak szybko to się skończy. Druga sprawa to wydaje się, że ten Doktor naprawdę szuka siebie. Już wiemy, że jest pozbawiony złudzeń i dziecięcego entuzjazmu, zrzędliwy i sceptyczny. Ale jak zwierz już pisał – jest w nim coś więcej. Doktor pytał już się o to czy jest dobry, w tym tygodniu on i my zastanawialiśmy się czy jest bohaterem. Ten niepewny Doktor, który wydaje się popełniać odrobinę więcej błędów (kiedy ostatnim razem Doktor musiał sobie tak długo radzić bez śrubokrętu) jest naprawdę ciekawą i miłą odmianą po 10 i 11 – którzy choć różni byli jednak duchowo pokrewni. Poza tym nie ukrywajmy Capaldi jest cudowny zarówno we fragmentach kiedy jest zły na cały świat i tam gdzie dostaje swoje małe komediowe kawałki (czy tylko zwierz czekał aż zacznie straszliwie przeklinać). 12 Doktor to jest postać której zdaniem zwierza bez Capaldiego wcale byśmy tak bardzo nie lubili.
Oczy i szczękę zwierz wybaczy, ale te zęby zdaniem zwierza sugerują, że Robin może powrócić.
Gatiss jest scenarzystą i aktorem ale zdaniem zwierza do CV winien sobie wpisywać „zawodowy fanboy”. O ile w przypadku scenariuszy pisanych przez Moffata zwierz często widzi chęć zadziwienia widza, o tyle scenariusze Gatissa są zazwyczaj pisane „co bym chciał zobaczyć jako widz” lub też „nie mogę uwierzyć że jestem scenarzystą Doktora! Niech teraz spotka Robin Hooda!”. Zwierz lubi to podejście – ten odcinek Doktora pachniał starszymi czasami, nieco innym formatem, nieco innym podejściem do postaci. I to było bardzo dobre posunięcie, bo nie sposób było się nie śmiać (jadąc na Polcon zwierz łkał i ludzie się dziwnie patrzyli, wracając się śmiał i było to samo). To taki odcinek do którego się wraca jak człowiekowi jest źle i chce się podnieść na duchu. Czyli spełnia swoja rolę bo przecież właśnie po to czytamy i słuchamy o dzielnych bohaterach bez skazy. Dla pokrzepienia serc.
Ps: Zwierz nie poświęci ostatniemu dniu Polconu osobnego wpisu bo właściwie poza jednym panelem który miał współprowadzić ale tylko na nim siedział i miał być o urban fantasy a był o legendach miejskich to nie za dużo się działo. Ale sam Polcon był super. Zwierz nie ma wielkiego doświadczenia konwentowego (zaledwie kilka konwentów) ale już po pytaniach widzi, że może mógłby napisać kilka zdań dlaczego zdecydowanie nie należy bać się konwentów. Bo konwenty są fajne. Naprawdę fajne. Najfajniejsze.
PS2: nie wiem czy wiecie ale zwierz przez tydzień może się żywić żelkami po tym jak wam napisał ostatnio, że nie dostał żelków. Jesteście boscy. Kto może niech przybędzie na Copernicon. Zwierz w tym roku szaleje też tam.