Hej
Zacznijmy od kilku spraw zupełnie podstawowych. Nie ma jednego Sherlocka Holmesa. To znaczy jest i siedzi na kartach opowiadań Arthura Conan Doyle. Jednak jeśli chodzi o jego ekranowe wcielenia idące w dziesiątki (dokładniej w siedem dziesiątek chyba nie licząc animowanego szczura bo w końcu było mu Basil) to nikt nie może mówić, że ma prawdo do Sherlocka. Nie można te z mówić o bezczelnej kradzieży pomysłu, która sprowadzi fandom na kolana. Ukochany przez zwierza i wielu innych widzów Sherlock BBC powstał mniej więcej w tym samym czasie co Sherlock Warner Bros. Teraz zaś kiedy na ekrany wchodzi Elementary, jednocześnie nowy film o Sherlocku Holmesie kręcą właśnie Rosjanie (zwierz pragnąłby by ktoś kiedyś napisał taki długaśny wpis o tym dlaczego Rosjanie Sherlocka Holmsa kochają i nawet ma na myśli bardzo konkretną blogerkę). Tak więc nawet jeśli Elementary wydaje się być próbą CBS by przełożyć na dolary liczony w funtach sukces produkcji BBC to nie można nikogo oskarżać o podłą kradzież (zwierz byłby bardzo zawiedziony twórcami Sherlocka BBC gdyby pojawił się jakikolwiek pozew). No chyba, że Arthur Conan Doyle wstałby z grobu i po tym jak by już powstał (lub ponownie się położył) bo informacji, że jego bohater był min. Szczurem i widząc jaką popularnością cieszy się jego bohater kazał sobie wypłacić odpowiednie tantiemy (zwierz widzi potencjał na świetne opowiadanie na Halloween). Z resztą wydaje się, że szanujący się fan Sherlocka nie może być zadufany i wybredny wręcz przeciwnie winien się rzucać na wszystko i każdego nowego Sherlocka witać z otwartymi ramionami bo przecież nigdy dość (serio nigdy). Ten wstęp choć długi i chyba dość oczywisty jest konieczny. Zwierz chce was bowiem zapewnić, że jego brak entuzjazmu wobec Elementary nie wynika wyłącznie z przywiązania do Sherlocka i przekonania „jak oni śmieli” zrobić współczesną realizację skoro BBC zrobiło to wcześniej. Zwłaszcza, że nie ukrywajmy – nasz ukochany Sherlock ma 6 odcinków, w dwa lata. 6 odcinków. To nie jest coś co nie kusi by nakręcić więcej. Tak więc, brak entuzjazmu zwierza wynika z faktu, że pilot serialu jest po prostu nijaki.
Zwierz naczytał się w Internecie sporo Hejtu na z obu stron tymczasem problem polega na tym, że Sherlock wygrywa tym, że był pierwszy a Elementary tym, że będzie go więcej.
Nie jest to wina Johnnego Lee Millera obsadzonego przez twórców w roli Sherlocka zgodnie z zasadą, że nadaje się do tego każdy odtwórca roli Frankensteina z National Theatre (OK to jest podły przytyk ale ostatni). Aktor jak to się ładnie mówi po angielsku jest „easy on eyes”, ma absolutnie przeuroczy głos, mnóstwo tatuaży (osobistych a nie zrobionych na potrzeby serialu) i piękny angielski akcent a do tego spojrzenie zagubionego szczeniaczka. Sherlockiem kanonicznym jest żadnym, Sherlockiem, którego kazano mu zagrać jest niezłym. Nie jest drewniany, czuć że jest inteligentny, można uwierzyć, że nie co końca wszystkie klepki w jego głowie znajdują się w odpowiednich miejscach. Zwierz nie krytykuje nawet stroju w jakim go przyodziano. Bądź co bądź olewający niemal wszystkie niepotrzebne elementy rzeczywistości Sherlock może ganiać w sumie w czym chce. Przyjęcie, że tylko Sherlock w Armanim jak w BBC (zwierza zawsze zastanawia kiedy on się udał po te koszule i garnitury na miarę skoro wygląda na człowieka, którego do sklepu odzieżowego zagna jedynie morderstwo) jest jedynym słusznym kostiumem jest błędne. Sherlock współczesny ma dokładnie tyle samo powodów do biegania w podkoszulku z zieloną koniczynką co w drogim garniturze. Z resztą zwierz przypomina, że w niewyemitowanym pilocie Sherlocka BBC nasz bohater biegał w jeansach i mniej wyrafinowanej koszuli (ładnie mu było). Ale zwierz pragnie tu zauważyć, że nie wierzy by w całym CBS nie znalazł się nikt kto krzyknął -„Król jest nagi” i zabrał z planu koszmarny szaliczek w kratkę i najbardziej nie twarzowy sweter w historii ludzkości by spalić je na dziedzińcu wytwórni. Serio, ktoś powinien to zrobić, bo istnieje różnica między ubieraniem bohatera sugerujące, że nie dba o wygląd a ubieraniem go w brzydkie rzeczy. Tak więc nie jest to jakiś koszmarnie zły casting, choć zwierz musi stwierdzić, że Millerowi trochę brakuje tego egzotycznego wyglądu, który pozwala na pierwszy rzut oka powiedzieć, który element nie pasuje do układanki. Zwierz twierdzi i będzie twierdził, że na Sherlocka trzeba wyglądać ale z drugiej strony powiedzcie mi czy istnieje jakakolwiek kategoria, w której Benedict Cumberbatch jest podobny do Roberta Downeya Jr. a obaj są dobrymi Sherlockami.
Zwierz ma wrażenie, że Jonny Lee Miller jeszcze nie jest Sherlockiem ale może w przyszłości nim będzie.
Zwierz nie gniewa się też tak bardzo na zmianę płci Watsona, choć uważa że to jest akurat błąd. I to błąd nie na zasadzie „odeszliście od kanonu dostaniecie parchów” tylko błąd na zasadzie – straciliście przewagę nad innymi serialami. Bo seriali o kobiecie i mężczyźnie rozwiązujących razem zagadki kryminalnej jest zdecydowanie więcej niż o mężczyznach a popularność np. Suits czy White Collar i chyba Psych pokazuje, że zapotrzebowanie na dobry „bromance” jest dziś wysokie jak nigdy. Z drugiej strony zwierz zastanawia się czy nie zrobiono tego by ukryć fakt, że Sherlock Holmes to historia wybitnie bez kobiet (Gatiss i Moffat dopisali Molly oraz wyeksponowali panią Hudson by jakoś temu zaradzić). Lucy Liu jest całkiem znośnym Watsonem – nie trudno uwierzyć, że jest lekarzem (choć serio ktoś powinien się zastanowić nad tym czy lekarz wzdrygnąłby się na widok ciała we krwi) może trochę szkoda, że nie zrobiono jej wojskowym bo w to uwierzyć można byłoby jeszcze szybciej. I tu byłoby nawet fajnie bo kobieta były wojskowy to rzeczywiście wprowadzałoby nową dynamikę, zwłaszcza, że spokojnie mogłaby pani Watson wrócić z Afganistanu. Jedyny problem to fakt, że wydaje się w odcinku bystrzejsza od Holmesa i zwierz przez chwilę wyobraził sobie, że byłaby cudownym Sherlockiem z tą swoją nie wyrażającą emocji twarzą Sfinksa. Szkoda, że to scenarzystom nie przyszło do głowy (zwierz przez chwilę jara się własnym pomysłem).
Joan Watson w wykonaniu Lucy Liu jest tak silną i pewną siebie postacią, że spokojnie byłby z niej dobry Holmes. I jeszcze dedukuje nie gorzej od niego.
Zwierzowi naprawdę spodobał się Gregson grany przez Aidana Quinna. Niektórzy kręcą nosem, że nie wzięto Lestrada ale prawdę powiedziawszy to nie jest aż tak obowiązkowa postać – a tu mamy dowód, że jakoś twórcy z USA chcą się odróżnić od pomysłu z UK. Problem polega tylko na tym, że oglądając Gregsona zwierzowi bardzo przypomniał się Lestrade Ruperta Gravesa (minus niezdrowa fascynacja ze strony zwierza) bo to właściwie dokładnie tak samo skonstruowana i co więcej obsadzona postać. – Porządny aktor, który umiałby unieść rolę pierwszoplanową w drugoplanowej roli, który natychmiast budzi sympatię widza. Do tego nie narzuca się z obecnością ale jego istnienie uzasadnia funkcjonowanie bohatera plus jego wiara w możliwości bohatera jest niezachwiana. Serio to bardzo dobra rola i zwierz jest właściwie bardzo do tej postaci zachęcony.
Zwierz zrozumie wszystko ale dlaczego Ten sweter. Jest tyle innych swetrów.
Czemu więc zwierzowi nie szczególnie spodobał się pilot Elementary? No właśnie nie chodzi o obsadę czy nawet zmianę płci Watsona. Po pierwsze pojawia się oczywista kwestia nawiązań do kanonu. Widzicie gdyby cztery lata temu zwierz oglądał Elementary i zobaczył scenę na dachu gdzie Sherlock ma swój ul i oświadcza zaskoczonej Watson, że pisze książkę o pszczołach ( zaznaczmy Tą książkę) zwierz zaklaskałby w łapki i uznałby to za bardzo dobre nawiązanie. Pewnie by pomyślał, że scenarzyści się postarali by nawiązać do kanonu. Ale od tamtego czasu zwierz jednak widział Sherlocka BBC gdzie na widzianej przez sekundkę w jednym odcinku ścianie w pokoju Sherlocka wisi na ścianie portret Edgara Allana Poe, który napisał opowiadania o detektywie C. Auguste Dupin, który stał się inspiracją dla postaci Sherlocka. Innymi słowy od pewnego czasu funkcjonujemy na nieco innym poziomie genialnych serialowych nawiązań. Oczywiście nadal plus dla twórców Elementary za pszczoły ale ten plus ostatnio zrobił się nieco mniejszy. Z resztą trochę przykro, że scenarzyści nie dostrzegają okazji do nawiązań tam gdzie one same wręcz proszą – oto Joan Watson towarzyszy Sherlockowi z polecenia jego ojca – tymczasem kanon wręcz krzyczy by robiła to z polecenia jego brata – wtedy byłoby to zdecydowanie bardziej Sherlockowe i sygnalizowałoby, że twórcy wiedzą o znaczeniu Mycrofta. Obok nawiązań do kanonu zwierza zawodzą też dedukcje – widzicie dedukcja w stylu ACD to taka trochę skomplikowana sztuczka. Trzeba powiedzieć coś co słuchającemu wydaje się oczywiste, ale z drugiej strony wspaniale inteligentne. Trzeba też jakoś odwrócić uwagę czytelnika by nie zdał sobie sprawy, że tak naprawdę taka dedukcja wcale nie jest taka oczywista a często zupełnie nie ma sensu. Korzystając ponownie z przykładu serialowego – dziś jest trochę jak ze sceną ze Study in Pink gdzie Sherlock wnioskuje prawie wszystko o Johnie z jego telefonu i twierdzi, że znaki wokół wtyczki na ładowarkę zostawiają pijani ludzie. To oczywisty idiotyzm nie mający żadnego potwierdzenia ale kiedy się tego słucha brzmi to prawdziwie. Kiedy Sherlock z Elementary twierdzi, że Watson nienawidzi swojej pracy ponieważ nastawia dwa budziki to jest to strzał odrobinę za mało Sherlockowy. Choćby dlatego, że zwierz podejrzewa, że nie jest jedynym człowiekiem na ziemi, który mimo miłości do swojej pracy nastawia dwa budziki z tego prostego faktu, że kocha pracę ale nienawidzi wstawać. Nie chodzi tu więc o zwykłe daleko idące wnioski ale o pewna specyficzną intelektualną magię. Z resztą twórcy chyba nie do końca pojęli jak działa mózg Sherlocka – z filmu wynika, że to klasyczny geniusz typu – umiejętność przewidzenia następnego zdania w telewizji, umiejętność stwierdzenia kto wygra mecz itp. Tymczasem o ile kogoś nie zabito by piłka do baseballu czy nie zapisano zbrodni słowo po słowie w telenoweli to leżałoby to poza granicami zainteresowań detektywa.
Widać, że tak jak scenarzyści Sherlocka starali się by bohater biegał po współczesnym Londynie tak scenarzyści Elementary starają się go wpisać we współczesny Nowy Jork wysyłając go na przejażdżkę metrem ale bez harpuna.
Druga sprawa to właśnie kwestia tego dlaczego Sherlock i Joan są razem – w książkach mamy właściwie z historią „mój współlokator jest totalnym wariatem kochającym morderstwa i strzelającym do ściany ale go lubię i opisuję jak rozwiązuje kolejne sprawy”. Taki punkt wyjścia jest zdaniem zwierza zdecydowanie lepszy (no i powiedzmy oryginalniejszy) niż – „opiekuję się tobą za pieniądze twojego ojca i powoli uczę się ciebie lubić”. W jednym przypadku ma do czynienia z jak można przypuszczać interwencją przeznaczenia – dwóch mężczyzn jednego dnia potrzebuje współlokatora i oto bum – największa przyjaźń ich życia plus mnóstwo trupów. Tu mamy do czynienia z klasycznym przełamywaniem lodów, przepraszaniem i takimi drobnostkami, które znamy z wielu innych historii. Niby nie ma w tym nic złego ale to już nie ta sama zabawa. Czym innym są bowiem niechętni partnerzy, a czym innym partnerzy z przypadku. Tu ów narzucony obowiązek bycia razem dostarcza jeszcze jednego elementu – Sherlock to postać dość niezależna – tu zaś jest ze wszystkich stron kontrolowana – przez ojca i przez nasłaną przez niego Watson, tymczasem Sherlock to postać, którą sporo osób się martwi ale mało kto kontroluje. Z resztą cała ta sytuacja brzmi nawet bardziej nienaturalnie niż dwóch mężczyzn, którzy dzieląc mieszkanie rozwiązują razem zagadki.
Przyjaciele z wyboru i towarzysze z obowiązku to jednak jakby nie patrzeć dwa różne punkty wyjścia do snucia opowieści.
A skoro jesteśmy przy narkotykach. Zwierz stwierdził, że Lee Miller gra najlepszego Sherlocka jakiego mu napisano. Ale problem polega na tym jakiego Sherlocka mu napisano. Zwierz ma wrażenie, że (tu przeprasza amerykanów) twórcy nie zrozumieli idei postaci Sherlocka. Oto w pierwszej scenie mieszkanie bohatera opuszcza prostytutka – dlaczego? Bo choć Sherlock uznaje seks za odpychający to jednak bez niego ani rusz. Pomysł by bohater seksem był po prostu niezainteresowany jakby nie przechodzi autorom do głowy. Z resztą szybko okazuje się, że on po prostu nie umie nawiązywać więzi (zwierz ma wrażenie, że jednak dla amerykanów aseksualny bohater jest nie do przełknięcia a w każdym razie do przełknięcia dużo bardziej niż oddany pracy Sherlock brytyjski) i w jego życiu zdarzyły się sprawy które go wewnętrznie uszkodziły. I nawet jeśli wszyscy jesteśmy ciekawi dlaczego Sherlock jest tak kompletnie nie zainteresowany kontaktami międzyludzkimi (i w ogóle normalna egzystencją) to pochylać należy się nad tym nie w pierwszym odcinku ale już po tym jak przypatrzymy się tej dziwnej istocie. Podobnie zwierz ma problem z narkotykami – tu stanowią ważny punkt wyjścia – i jak stwierdziła Lucy Liu w jednym z wywiadów twórcom bardzo zależało by podjąć ten często pomijany temat. Problem polega na tym, że narkotyki to po pierwsze temat podejmowany prawie przez wszystkich (zdaniem zwierza najlepiej jak dotąd w Private Life of Sherlock Holmes) po drugie nie aż takie ważne dla postaci. Serio – Sherlock ACD nie jest ćpunem co niemal wszyscy starają się sugerować – co ciekawe w ostatnich interpretacjach – czyli w filmie Ritchiego czy u Moffata i Gatissa (czy zwierz może powiedzieć, że tam podobało mu się rozwiązanie tej pracy najbardziej) o sprawie się wspomina ale nie czyni się z niej centralnego tematu.
No dobra ale to do pewnego stopnia szczegóły – problem polega na tym, że właściwie historie o Sherlocku nie są jakieś wybitne fabularnie (to znaczy z dzisiejszego punktu widzenia). Dziś w świecie procedurali historia kogoś kto rozwiązuje skomplikowane kryminalne zagadki nie jest jakoś szczególnie porywająca. Widzimy to przecież niemal codziennie – w House, w Mentaliście, w Bones, w Monku. Tym co wyróżnia Sherlocka to ten niesamowity egzotyczny stwór jaką jest ta postać. Ktoś kogo nie rozumiemy, kto funkcjonuje wedle innych zasad, kogo nawet nie za bardzo chcemy lubić, kogo nie za bardzo da się lubić, kogo 90% czasu mamy ochotę walnąć po mordzie i kogo chcemy natychmiast zobaczyć w czasie jego kolejnej sprawy. I właśnie bez tego egzotycznego zwierzęcia, Sherlock zamienia się w jeden z tych seriali, który gdzieś już widzieliśmy i tylko od nas zależy czy chcemy go oglądać jeszcze raz bo właśnie coś spadło nam z ramówki. Tak więc jeśli chcecie obejrzeć jeszcze jeden serial z tego cyklu to w sumie czemu by nie. Bywają gorsze rzeczy w telewizji. Szkoda tylko, że nie zmieniono bohaterom imion. Wtedy zwierz byłby nawet rad, bo w sumie to nie jest zły serial (dobry też nie). W każdym razie jeśli o zwierza chodzi to obejrzy odcinek numer dwa. Dlaczego? Ponieważ tym co w pilocie kuleje najbardziej jest niemożebnie wręcz koszmarnie nudna sprawa, którą rozwiązuje nasz bohater – jedna z tych, które mógłby się pojawić w każdym innym serialu detektywistycznym. Ani przez moment nie ma odpowiedniego nastroju tajemnicy czy zagadki nie do rozwiązania. Zwierz ma nadzieję, że w kolejnym odcinku będzie coś ciekawszego. Wtedy przyjdzie mu może zmienić zdanie.
Mam nadzieje, drodzy czytelnicy że dostrzeżecie w tym wpisie nie niechęć do nowego Sherlocka tylko wewnętrzne pragnienie by był jednak odrobinę lepszy, inny i i bardziej egzotyczny od większości identycznych seriali.
Jak więc widzicie zwierz ani nie hejterzy (bo nie ma w sumie takiego zamiaru ani też powodu) ani się szczególnie nie cieszy. Praktycznie prawie nic nie czuje co chyba można uznać za pocałunek śmierci. A tak na koniec – w związku z porównaniami Elementary CBS do Sherlocka BBC zwierz przeczytał na jednym zagranicznym blogu zdanie, które uważa za kwintesencję sporu zdanie brzmiało ” Elementary nie jest lepsze od Sherlocka. Elementary jest gorsze od Sherlocka. Mało co w telewizji jest lepsze od Sherlocka”. I to jest takie zdanie, pod którym zwierz może się podpisać nie mając poczucia, że zachowuje się jak szalony fan.
Ps: Jutro jest ten dzień. Tak więc kupcie dodatkową paczkę chusteczek – jedną wycieramy zakatarzony nos drugą łzę z kącików oka. Bye Bye Ponds :P??