Oglądając wczoraj wieczorem finały dwóch sezonów komediowych seriali jakie zwierz z przyjemnością oglądał przez ostatnie miesiące, doszło do mnie, że dobry finał serialu komediowego to prawdziwa sztuka. Z jednej strony trzeba widza zaintrygować, ale jednocześnie w przeciwieństwie do serialu dramatycznego, nie można postawić na zwykły szok, dramat czy niedowierzanie. Dwa finały które wzbudziły w zwierzu różne uczucia dość dobrze to pokazują. Mnóstwo spoilerów.
Zacznijmy jednak od tego jakie to dwa seriale. Jeden z nich to New Girl. Produkcja którą zwierz uwielbia i wie, że nie wszyscy ją lubią ale to dokładnie ten ciepły sympatyczny serial którego zwierz potrzebuje co tydzień. Do tego ma jeszcze jedną z najlepszych istniejących męskich postaci w popkulturze czyli Nicka Millera – faceta który wcale nie odniósł w życiu sukcesu, jest dziwny, nie lubi za bardzo ludzi ale jest wspaniały. Drugi serial to pewne zaskoczenie tego sezonu (przynajmniej dla zwierza) czyli Grandfathered. Po pierwszych odcinkach wydawało się, że będzie to historia faceta który powoli uczy się żyć z nowo nabytą rodziną (pewnego dnia na progu pojawia się zupełnie dorosły syn z wnuczką bohatera), ale gdzieś po drodze zrobił się z tego bardzo przyjemny rodzinny serial, który jednak wyrwał się ze schematu – przebojowy facet w średnim wieku nie umie się przyzwyczaić do nowej sytuacji.
Oba seriale należą do grupy rzadko omawianych co zwierza martwi, bo nie tylko na omawianiu seriali HBO i BBC kończy się świat (i serialowe preferencje zwierza). To śmieszne jak szybko po ogłoszeniu, że seriale są fajne i można je oglądać bez wstydu zaczęliśmy się wstydzić niektórych seriali. O finale Gry o Tron będziemy pewnie dyskutować tygodniami, ale finał serialu obyczajowego mało kogo zainteresuje bo przecież to nie jest „ten” serial. Pod „ten” rozumiemy najczęściej produkcję którą, możemy się chwalić. I nic to, że w życie bohaterów przeżywających rozterki obyczajowe można się zaangażować dużo bardziej (czy w pewien sposób „bliżej” ) niż w przygody lordów i dam z Winterfell. Serial HBO się omawia, ale komediowy wieczorny przerywnik od FOX nie jest czymś wartym dyskusji. Na całe szczęście zwierz ma bloga i może was zmusić żebyście czytali jego wynurzenia (OK nie może was zmusić, to bez sensu ale wie, że niektórzy są uzależnieni i czytają nawet jak nie chcą. Tu sobie wstawcie demoniczny śmiech).
Przepis na finał serialu komediowego jest mniej więcej zawsze taki sam. Nie może być zbyt słodko. Jeśli w serialu komediowym wszyscy są szczęśliwi i się uśmiechają to są dwie opcje. Albo to jeszcze nie koniec odcinka albo to definitywny koniec serialu. To w sumie zaskakujące że przez pół roku, tydzień w tydzień ogląda się serial przy jednoczesnej świadomości, że ostatecznie pod koniec wcale nie będzie nam tylko do śmiechu. Biorąc pod uwagę, że seriale komediowe ogląda się zazwyczaj dla poprawy humoru, to dość paradoksalna sytuacja. Najlepszą rzeczą jaką mogą nam zafundować seriale komediowe w ramach finału, to niepewność – te wszystkie drzwi otwierane w ostatnich kadrach odcinka, ludzi którzy gdzieś spieszą samochodem, impulsywne decyzje. Ale na takie zakończenie – oparte tylko na oczekiwaniu możemy liczyć w latach w których twórcy mają akurat dobry humor. Zdecydowanie częściej dostajemy zakończenie słodko gorzkie. Takie w którym część bohaterów będzie bardzo zadowolona a część – znajdzie się w sytuacji wcale nie takiej komfortowej. To jak dobrze uda się wyważyć te elementy i pokierować uczuciami widza najczęściej składa się na dobry albo zły finał. Co dobrze pokazują nasze dwa finały.
Zacznijmy od New Girl, która w ostatnich tygodniach leciała w podwójnej dawce (trzeba było nadgonić tygodnie opóźnienia) i miała rozłożony na dwie części finał. Finał dobry z dwóch powodów. Po pierwsze, w pierwszym odcinku w ogóle nie chodzi o ślub na który szykują się wszyscy przyjaciele. To dobry pomysł bo pół sezonu poświęcono ślubnym przygotowaniom i widz nie potrzebuje jeszcze jednego odcinka tego typu. Do tego dzieje się całkowicie w lofcie bohaterów – jak jedne z najlepszych odcinków serialu. I tu udało się opowiedzieć dobrą historię – w dość prosty sposób – oto Jess jest przekonana że jej chłopak Sam się jej oświadczy i każe wszystkim grać w pijacką grę tylko po to by odwlec moment. Pijacka gra bohaterów serialu (gra której zasad nikt nie zna) to jeden z lepszych dowcipów scenarzystów i tu też się sprawdza. Jest to jednak ostatecznie odcinek smutny bo Sam wcale się nie ma zamiaru oświadczyć wręcz przeciwnie – oświadczyć Jess, że odchodzi do innej.
Po tym odcinku ten finałowy – ślubny idzie z kolei w kierunku całkiem sporej dawki wzruszeń. Głównie dlatego, ze zamiast skłócać ze sobą przyszłych współmałżonków, twórcy zdecydowali się, na uroczą katastrofę. Co zawsze sprawdza się w odcinkach ślubnych. Poza tym dzięki dobrze dobranej muzyce i dobrze rozłożonym akcentom, dość łatwo się wzruszyć, zwłaszcza tym jak bardzo nasi znajomi się zmienili, jak wiele dla siebie znaczą, jak bardzo przez te kilka lat dorośli. Odcinki ślubne są zwykle sentymentalne i trzeba uważać by nie przesadzić, ale tu udało się idealnie – zwierz który nie jest skory do wzruszeń, był wielce usatysfakcjonowany zakończeniem. Jednak zanim pozwolono mu radośnie oddalić się na wielomiesięczne oczekiwanie zagrano najważniejszą dla takich produkcji kartą. Jess orientuje się, że wszystkie zastrzeżenia jakie miała do Nicka niewiele znaczą, wobec prostego faktu, że chciałaby z nim być. Z kolei Nick właśnie znalazł przepiękną dziewczynę i wyjeżdża z nią na trzy miesiące do Nowego Orleanu.
Brzmi to jak straszna telenowela (tak brzmią streszczane seriale obyczajowe, pogódźmy się z tym) ale dzięki dobrej grze aktorskiej a przede wszystkim dzięki dobrym dialogom, całość gra. Zwierzowi strasznie podoba się scena w której Nick zastanawia się co ta nowa dziewczyna w nim widzi, bo przecież on taki dziwny, i taki niewłaściwy i co najwyżej może kobiecie uświadomić że powinna szukać kogoś lepszego. I wtedy Jess mówi mu, żeby przestał – obniżać własną wartość i zachowywać się w sposób jakby było dla niego zaskoczeniem że ktokolwiek wartościowy może go darzyć uczuciem. Przy czym zwierz widział wielokrotnie tą scenę. W odwrotnym układzie. Dziewczyna która ma niską samoocenę zwykle bywa urocza i podnoszona na duchu. Tu niską samoocenę ma facet. Po części słusznie bo Nick Miller jest cudownym bohaterem (zwierz ma całą notkę o tym jak go uwielbia) ale do ideału mu brakuje. Wizja że faceci też mogą źle o sobie myśleć wcale nie jest taka częsta. Zwłaszcza jeśli to nie jest gra obliczona na wywołanie pewnej reakcji. Zwierzowi to się podoba – głównie dlatego, że Nick jest dokładnie tą postacią która powinna się ze sobą dobrze czuć. Będąc inna, dziwna i bardzo daleka od sukcesu. Może zwierz dodaje sobie za dużo, ale podoba mu się, pokazanie, ze naprawdę facet nie musi być dokładnie taki ekstra by być ekstra. O ile rozumiecie o co chodzi. To paradoksalnie całkiem dobrze by wszystkim zrobiło gdyby odejść od pewnych schematów.
W każdym razie (Zwierz się rozpisał bo wywęszył gender. Zwierz wszędzie widzi gender. Spójrz jest za tobą! Maluje paznokcie! Na czarno!) to finał w którym z jednej strony widz się wzrusza, z drugiej – pozostaje z takim lekkim ukłuciem, że oto nasza bohaterka zdaje sobie sprawę nieco za późno z tego co czuła. Przy czym o ile w każdym innym przypadku zwierz były pewien że następny sezon będzie oparty o schemat „Ona go pragnie a on ma dziewczynę, trzeba go odbić” to nie jest tego pewien w przypadku New Girl. Twórcy stworzyli taką bohaterkę która zdecydowanie za dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że tego typu zachowania byłby niemoralne. Stąd też zwierz jest ciekawy co nasz czeka. Biorąc pod uwagę, że to rzadki przypadek serialu który swój klasyczny wątek „zejdą się czy nie zejdą” rozegrał po dwóch sezonach a nie ośmiu, to zwierz jest dobrej myśli.
Wróćmy jednak do naszych rozważań dotyczących finałów seriali. Otóż ciekawym przypadkiem jest Granfathered. Jego dwa przed ostatnie odcinki były zaskakująco dobre. Mieliśmy w nich dokładnie to co trzeba – z jednej strony radość – celebrowanie urodzin, decyzja o zaręczynach, udane związki z drugiej – smutek – bo oto umarł ojciec głównego bohatera. Zwierz który źle policzył odcinki był przekonany, że serial skończył się zaskakująco dobrze. Oto dostaliśmy scenę sztampową – kiedy nasz bohater zostaje pocałowany przez swoją byłą miłość (co jest kłopotliwe jako że oboje są w szczęśliwych związkach) ale zaskakująco dobrze zagraną. Zwierz był pod wrażeniem bo serio John Stamos to nie jest aktor o którym zwierz myśli w kontekście doskonale zagranych scen. A tu proszę niespodzianka. Gdyby tu sezon się skończył zwierz byłby pod wrażeniem. Niestety jak już ustaliliśmy zwierz źle policzył odcinki.
I tak ostatni odcinek sezonu zabrnął tak daleko w sztampę że nie udało się go uratować. Nasz bohater i jego ukochana sprzed lat dochodzą do wniosku, że mimo wszystko chcą być razem ale na skutek serii nieporozumień ostatecznie zamiast się zejść, będą – jeśli kolejny sezon powstanie – jeszcze bardziej na siebie wkurzeni. Twórcy postanowili, że ponieważ na dobre zakończenie jest za szybko podrzucą po prostu kolejną komplikację. Problem w tym, że ponieważ dotyczy ona sytuacji która dopiero w serialu zaistniała to widz nie ma żadnego emocjonalnego przywiązania do decyzji bohaterów. Zamiast się trochę smucić że nie wyszło i żyć nadzieją że bohaterowie szybko znajdą drogę do siebie, można być co najwyżej zirytowanym, że twórcy korzystają z takiego schematu by nas przyciągnąć za kilka miesięcy przed telewizory. Zwłaszcza, że przecież dobrze wiemy iż w większości seriali taki motyw powtarza się kilka razy. Inna sprawa – o ile przedostatni odcinek sezonu zagrany był fenomenalnie to ostatni sprawiał wrażenie jakby scenariusz napisano na kolanie zgodnie ze wszystkimi istniejącymi w tej branży schematami.
Patrząc na te dwa – w sumie dość podobne w zarysie odcinki (w ostatnim odcinku Grandfathered zamiast nieudanego ale w sumie udanego ślubu mamy idealnie zaplanowane ale ostatecznie spontaniczne zaręczyny) zwierz doszedł do wniosku, że bycie scenarzystą serialu komediowo obyczajowego to koszmar. Z jednej strony – nie możesz po prostu kogoś krwawo zabić dla wywołania efektu, wsadzić na smoka, czy obciąć głowy. Trudno też kogoś postawić przed sądem, wadzić do szpitala psychiatrycznego czy dać mu śmiertelną diagnozę ewentualnie rozjechać ciężarówką. Finał serialu komediowego ma ograniczone pole działania – nawet jeśli coś złego stanie się bohaterom to nigdy nie może to być bardzo złe. Jeśli coś dobrego się wydarzy – trzeba to zawsze odrobinę zepsuć. A ponieważ obyczajowe seriale komediowe często dotyczą emocji i uczuć to zostaje niewiele zakończeń. Wtedy najważniejsze staje się przywiązanie do bohaterów, gra aktorska i odpowiednia proporcja wszystkich elementów. A to wcale się często nie zdarza. Wręcz przeciwnie, dużo częściej zawodzą nas finały produkcji komediowych niż dramatów, głównie dlatego, że nie ma efektu „Och to niesamowite”.
Dlatego zwierz musi powiedzieć że wyjątkowo cieszy go tegoroczny finał New Girl. Choć przyszedł zdecydowanie za wcześniej (zwierz uwielbia mieć ten serial w ramówce) to jednak zwierz będzie teraz przez kilka miesięcy miał w głowie wizję, że u jego bohaterów raczej wszystko jest w porządku a jednocześnie będzie bardzo ciekawy do dalej. To dobry stan, bo przecież nawet jeśli sezon musi się obecnie kończyć cliffhangerem to miło kiedy człowiek nie ma jakiś za bardzo przygnębiających myli po kilkunastu tygodniach z serialem komediowym. I zwierz wie, że finał tego serialu będzie być może najważniejszym finałem serialowym tego sezonu. Bo zwierz jest emocjonalnie przewiązany do tych bohaterów i czasem wyłącza taki krytyczny sposób myślenia o sposobie w jaki są napisani i zaczyna o nich myśleć realnie. Co jest do pewnego stopnia schematem odbioru takich produkcji. Szkoda tylko, że mało o tym mówimy.
Ps: Zwierz się robi nudny ale nigdy nie zaszkodzi przypomnieć że możecie go spotkać 21. 05 na Targach książki na Stadionie Narodowym.