Czasem zdarza się tak, że oglądając program nie mogę się doczekać aż w końcu o nim napiszę. Myślę o tym, układam w głowie kolejne obserwacje i akapity a kiedy przychodzi co do czego okazuje się, że zapomniałam napisać ten post. Tak jest w przypadku mojego tekstu o drugim sezonie „Felabag” jednej z najlepszych rzeczy jaką widziałam kiedykolwiek w telewizji. Serial nie miał jeszcze emisji w Polsce (będzie miał na Amazon Prime już niedługo) ale mimo to chciałabym napisać o nim ze spoilerami (choć nie będę omawiać każdego elementu fabuły). Wiem, że to nie ma większego sensu z punktu widzenia popularności takiego tekstu, ale w sumie nie piszę tylko po to by się dobrze klikało.
Pierwszy sezon Felabag, który w Polsce można obejrzeć na Amazon Prime, został kilka lat temu uznany za jedną z najlepszych produkcji telewizyjnych jakie powstały w ostatnich latach. Historia bohaterki (której imienia nigdy nie poznajemy) pozornie stanowiła ciąg mniej lub bardziej zabawnych scen z udziałem rodziny, facetów i współpracowników. Rzucane przez bohaterkę uwagi kierowane prosto do kamery, wprowadzały nas w świat złośliwej, dowcipnej niezależnej kobiety, która zdystansowana do swojej rodziny, ma skomplikowane relacje z siostrą i zdecydowanie nie łatwe życie romantyczne. W pierwszym sezonie mogliśmy zobaczyć, jak pod powierzchnią tego co wydawało się jakimś bardziej osadzonym w rzeczywistości komentarzem do Seksu w Wielkim Mieście kryje się opowieść o trudności z radzeniem sobie ze stratą, o żałobie której nikt nie umie przeżywać poprawni i samotności która kryje się pod pozorami niezależności. Był to też jeden z ładniejszych obrazów skomplikowanych rodzinnych więzi, których nie sposób zerwać ale też nie ma jak rozplątać. Nie będę ukrywać – nie wydało mi się, by można było to przebić. A potem Phoebe Waller-Bridge napisała drugi sezon serialu.
Tu należy na chwilę zrobić małą dygresję – Phoebe Waller-Bridge, która napisała Fleabag (i występuje w nim w głównej roli) nie pisała swojej postaci jako bohaterki serialowej. Felabag było początkowo monodramem scenicznym (wcześniej postać powstała w czasie występu na improwizowanym wieczorze komediowym). To istotna uwaga, bo nie da się ukryć, że w pisaniu Waller-Bridge często widać te teatralne korzenie. I żeby było jasne – to jest jak najbardziej pochwała. Zwłaszcza pierwszy odcinek drugiego sezonu, wygląda jak doskonale napisana niewielka sztuka sceniczna. Niemal całość akcji rozgrywa się przy stoliku w restauracji gdzie bohaterka wraz z rodziną zebrali się by świętować zaręczyny jej ojca. Oprócz rodziny – gdzie pod powierzchnią kryją się pretensje, animozje i problemy, przy stoliku siedzi też ksiądz. Przystojny, dowcipny, przeklinający – który na ślubie jest raczej modnym dodatkiem niż duchowym przewodnikiem. Na przestrzeni dwudziestu minut, nawet osoby które nie oglądały pierwszego sezonu serialu bez problemu dostrzegą dynamikę rodziny bohaterki. A także zauważą dwa główne wątki tego sezonu – próbę naprawienia skomplikowanych relacji z siostrą, i fascynację przystojnym księdzem. Napisanie odcinka w którym właściwie nic się nie dzieje, poza piciem wina przy stoliku i wypadami do toalety – tak by dawał widzom pełnię informacji i zawiązywał główne konflikty dramatyczne – tak się do seriali pisze rzadko (choć oczywiście co pewien czas takie genialne odcinki się zdarzają).
Teatralne korzenie scenarzystki widać zresztą w późniejszych odcinkach kiedy powala ona swoim bohaterom wygłaszać monologi, które bardzo przypominają dobrze napisane krótkie formy sceniczne – gdzie liczy się koncentracja na jednym aktorze, na tym co mówi – niekoniecznie posuwając do przodu akcję. W serialu znajdują się dwa takie monologi które zasługują na wyróżnienie. Jeden wygłasza doskonała Kristin Scott Thomas i jest on jednym z najlepszych feministycznych monologów jaki słyszałam od dawna. Co ciekawe – jest też pochwałą menopauzy. Krótki monolog uczący jak pokazać różnicę w męskim i kobiecym doświadczeniu świata, odwołując się do fizjologii ale jednocześnie wcale o niej nie mówiąc. Drugi doskonały monolog – tym razem trochę komediowy a trochę życiowy wygłasza Phoebe Waller Bridge i jest to niczym wyznanie wiary – a właściwie wyznanie doskonale znanej ale czekającej na takie zwerbalizowanie prawdy – włosy są wszystkim. Centrum świata i okolic. To są rzeczy które wszyscy wiedzą ale czasem ktoś musi je odpowiednio zwerbalizować.
Tym co we Fleabag uderza to precyzja tego serialu, w pierwszej scenie, pierwszego odcinka dostajemy informację „To jest opowieść o miłości”. I tak rzeczywiście jest. O ile tematem przewodnim pierwszego sezonu była żałoba, o tyle w drugim rządzi miłość. Phoebe Walle-Bridge niejednokrotnie ujawniała, że jest w sercu romantyczką, i pozwala sobie na opowieść do głębi romantyczną. Przy czym – przypomina tu, że bycie romantykiem nie polega na różowych sukienkach, czy kiczowatych scenach pocałunku w deszczu. Romantyzm jej opowieści polega na przekonaniu o wadze miłości w życiu człowieka, o istnieniu tego uczucia i konieczności – w ostatecznym rozrachunku podążania za swoim sercem. Niekiedy oznacza to, że będzie się biegło po lotnisku, niekiedy będzie to oznaczało, że wróci się na niedzielną mszę, niekiedy że ktoś złamie nam serce, ale damy radę. Miłość w tej narracji jest czymś wartościowym. Bohaterka może podchodzić do wielu elementów rzeczywistości cynicznie, ale do miłości podchodzi jak najbardziej poważnie. Ja wiem, że dla wielu osób miłość czy romantyzm oznacza ckliwość, ale w serialu ckliwości nie ma. To ten romantyzm.
Tu należałoby się na chwilę zatrzymać i poświęcić kilka chwil temu jak Phoebe Waller Bridge wykorzystuje tzw. „side gaze”. Side gaze to określenie na zabieg filmowy czy teatralny kiedy bohaterowie w środku sceny patrzą na widownię, czy prosto w kamerę i patrząc na nas mówią wprost do widza. Ten zabieg, w ostatnich latach stał się głównie kojarzony z „House of Cards” choć przecież znalazł się tam nie bez powodu – jednym z najbardziej znanych przykładów „Side gaze” czy zwracanie się bezpośrednio do widowni jest „Ryszard III” Szekspira. Takie spojrzenie ze środka sceny niekoniecznie jest kojarzone z czarnymi charakterami (w brytyjskich serialach komediowych w ostatnich latach wykorzystywała to chociażby Miranda Hart w sitcomie „Miranda”), choć nie da się ukryć, że zwykle służy ono do tego by wciągnąć widza w sposób myślenia bohatera. Widz staje się przez to nie tylko świadkiem działań ale także do pewnego stopnia wspólnikiem postaci, zwracającej się bezpośrednio do oka kamery. Postać wtajemnicza nas w swoje plany, czyni swoimi zaufanymi, prosi nas o pomoc, albo sugeruje, że tylko my jesteśmy w stanie zrozumieć jego tok myślenia. To ciekawy zabieg narracyjny – przełamujący czwartą ścianę, choć nie będący żadną większą nowością. Jak już wspomniałam – znaczenie takiego przemawiania wprost do widowni, odkryto już dawno. Co jest więc ciekawego czy nowatorskiego w podejściu Phoebe Waller Bridge?
Otóż zwykle „side gaze” działa na marginesie głównej narracji. Bohater może się do nas zwracać ale robi to w przestrzeni niedostępnej dla innych postaci. W „House of Cards” kiedy Frank Underwood zwracał się do widza, nikt siedzący obok nie mógł nagle zapytać „gdzie patrzysz” bo jego spojrzenie rozgrywało się poza światem głównej narracji. Tak było w pierwszym sezonie „Fleabag”, w drugim jednak scenarzystka postanowiła wykorzystać to mówienie do widza jako element, pozwalający nam zobaczyć rozwijające się uczucie pomiędzy bohaterką, a przystojnym księdzem. Początkowo ksiądz (bohaterowie nie mają tu właściwie imion) zauważa że bohaterka gdzieś odpływa kiedy do nas mówi – sugerując, że jest jedyną osobą, dostrzegającą że nie zawsze jest ona stuprocentowo skoncentrowana na rozmówcy. Potem jej fascynacja jest na tyle silna, że cześć rzeczy które mówi do nas na boku, nagle mówi też głośno – jak np. w scenie gdzie zachwyca się piękną szyją przystojnego księdza. Potem następuje chwilka kiedy w czasie rozmowy – gdy bohaterka chce nam coś powiedzieć na boku, ksiądz po raz pierwszy też patrzy w kamerę. Gdy ostatecznie oboje idą do łóżka, bohaterka – która wcześniej bez skrępowania rozmawiała z nami w czasie stosunków seksualnych, odsuwa kamerę – tak by nie naruszała jej prywatności. Zwracanie się do widzów przestaje być czymś co rozgrywa się z boku narracji, jest jednym z elementów opowiadania nam o tym jak bardzo bohaterka ucieka w wewnętrzny świat. Orientujemy się, że nie patrzymy na bohaterkę z boku tylko z wewnątrz. I kiedy pojawia się uczucie – czego nie było wcześniej – do tego wnętrza bohaterki zostaje dopuszczona kolejna osoba. Ucieczka przed tym jest niemożliwa, bo ten świat poza główną narracją już nie istnieje. Jednocześnie – scenarzystka zaznacza że nasza rola w życiu bohaterki jest chwilowa i ograniczona. Mamy zapewnić jej towarzystwo, uchronić ją przed samotnością być, taką grupą zaufania. Ale nasza przydatność jest ograniczona. Zastępujemy w jej życiu to czego nie ma – i to niekoniecznie ukochanego, bo ostateczna puenta serialu wskazuje, że wypełniamy bardziej pustkę po miłości matczynej niż romantycznej.
Nie będę ukrywać że patrząc na to jak kamera z takiego istniejącego poza światem pozornie obiektywnego punktu widzenia zmienia się w diagetyczny element świata przedstawionego było absolutnie fascynujące. Jakby – rzadko się zdarza oglądanie błyskotliwego serialu komediowego, kiedy jednym z najciekawszych elementów okazuje się zmiana podejścia do znaczenia kamery w świecie przedstawionym. Przy czym nie będę przed wami ukrywać, że to jest ten moment kiedy umiem rozpoznać że coś jest narracyjnie niesłychanie ciekawe i wiem, że działa i mogę nawet powiedzieć, że uważam to za najlepszy element serialu ale jednocześnie jest to ten rzadki moment kiedy mam poczucie niewystarczających kompetencji. To znaczy, wiem, że gdybym znała nieco więcej pojęć z zakresu filmoznawstwa umiałabym wam lepiej powiedzieć dlaczego to jest takie dobre. A tak musicie się pogodzić z tym, że jestem to w stanie odebrać głównie emocjonalnie – choć wciąż, mam ochotę wstać i klaskać, bo jest to zabieg genialny – zwłaszcza, że w sumie pokazuje jak bohater wkracza w świat intymności naszej postaci – w inny sposób niż tylko przez zbliżenie fizyczne. To jest niesamowicie trudne do pokazania w filmie – zwłaszcza jeśli chce się uniknąć czułostkowości.
No dobrze ale nie da się ukryć, że genialność Fleabag opiera się jeszcze na jednym elemencie którego nie można pominąć. Kreacjach aktorskich. Widziałam wiele seriali gdzie ludzie grali dobrze, ale niewiele tak doskonale obsadzonych. Zacznijmy od postaci drugoplanowej czyli od nowej narzeczonej ojca bohaterki – granej przez Olivię Colman. Gdyby ktoś się zastanawiał dlaczego aktorka dostała Oscara powinien obejrzeć ten serial. Bo tak zagrać postać absolutnie odpychającą i odrażającą – jednocześnie cały czas uśmiechniętą i nie podnoszącą za bardzo głosu to trzeba umieć. Doskonała jest też Sian Clifford w roli Clarie siostry bohaterki. To rola doskonała bo wcale nie jest łatwo zagrać kobietę głęboko nieszczęśliwą i miotającą się w swoim życiu, nie popadając w pewien z góry wgrany schemat. Tu jednak udaje się to doskonale. Świetny jest też Brett Gelman jako Martin – mąż Clarie – ponownie to doskonale napisana rola koszmarnego dupka, który jednocześnie ma jakiś charakter poza byciem dupkiem. Jest to straszny charakter ale zmuszający widza do refleksji dlaczego jego postać zachowuje się tak jak się zachowuje.
Jednak nie byłoby pewnie tego drugiego sezonu gdyby nie Andrew Scott. Scott gra księdza. Miłego księdza, przystojnego księdza (niezależnie od tego co myślicie o urodzie aktora w tym sezonie tego serialu jest on przystojny i atrakcyjny ponieważ – jak wszystko na świecie, także atrakcyjność da się zagrać tylko trzeba umieć), takiego który przeklina, pije gin z puszki i oddaje się nałogom. Scott gra swojego bohatera tak, że rozumiemy dlaczego bohaterka się w nim podkochuje, a jednocześnie – niekoniecznie jesteśmy pewni czy pragniemy była razem z nim. Pod tym wszystkim co jest miłe, urocze czy atrakcyjne, kryje się – zaznaczona tylko gdzieś tam z boku, frustracja, strach czy może nawet chęć dominacji (choć tu należałoby bardzo analizować kilka scen). Scott niekoniecznie gra zupełnie niezależną postać, raczej pewne wyobrażenie o postaci. Nie gra księdza, gra seksowanego księdza który jest pociągający bo jest zakazanym owocem, bo trzeba go uwieść a nie dać się uwodzić, bo jest egzotycznym marzeniem ale jednocześnie – bo można go poznać, na gruncie który nie jest od początku zaznaczony jako romantyczny (choć w sumie po pierwszym odcinku mamy ochotę jak bohaterka, tego atrakcyjnego księdza przelecieć). To nie jest proste grać nie tyle postać z krwi i kości ale pewne wyobrażenie o postaci. I Scott robi to doskonale. Co więcej, jak zwrócił uwagę jeden z komentatorów – co uważam za uwagę ciekawą – i w sumie wymagającą dalszego researchu – jest to jak często obecnie aktorzy którzy dokonali publicznego coming outu zostają wybrani przez twórców jako obiekty jednoznacznie romantycznych i seksualnych fascynacji przez bohaterki filmowe. Pojawia się bowiem taka refleksja, że aktorzy którzy dokonują coming outu trochę tracą to miejsce w świecie filmowych bohaterów – mogą być postaciami postrzeganymi romantycznie ale nie są obiektami seksualnego pożądania. Tak jak we Felabag w czasie oglądania którego każdy chce się przespać z Andrew Scottem.
Zresztą nie ukrywajmy – ponownie nie mielibyśmy tego castingu gdyby nie fakt, że Phoebe Waller -Bridge grała wcześniej ze Scottem z teatrze i wiedziała, że mają na ekranie doskonałą chemię. Ja wiem, że uwag o chemii między aktorami zawsze jest zbyt wiele al. Jednak rzadko zdarza się by na ekranie pojawiały się dwie osoby które tak dobrze do siebie pasują, że kiedy są na ekranie razem to serial właściwie sam się pisze. Oczywiście jasne, wszystko trzeba zagrać, ale wydaje się że pewnego dopasowania zagrać się nie da. To jest niesamowite jak dobrze są dobrani aktorzy i jak naturalna, ale też emocjonalna jest dzięki temu opowieść. Myślę, że przy gorzej dobranej parze aktorów pewnie nie udałoby się stworzyć tego poczucia, że ogląda się coś jednocześnie doskonale napisanego i w jakimś stopniu bardzo naturalnego. Zresztą tu nie można szczędzić pochwał pod adresem Phoebe Waller-Bridge która przecież przy całym geniuszu scenariusza musi jeszcze grać i robi to doskonale. W każdym razie na tyle doskonale, że cały jej serial jest wybitny.
Na koniec – co może się wydać ciekawe – jest to serial który doskonale gra kwestiami związanymi z wiarą i religią. Bohaterka żyjąca w społeczeństwie angielskim nie uznaje Kościoła Katolickiego jako naturalnego punktu odniesienia – stąd Kościół jawi się jako przestrzeń egzotyczna, z całym swoim ceremoniałem ale także z tym co jest tu najbardziej pociągające – zakazanym księdzem. Co zresztą jest ciekawym odniesieniem do tego jak często – zwłaszcza w prozie anglosaskiej pojawia się symbol księdza jako zakazanego przedmiotu pożądania. Jednocześnie jest w tym serialu sporo gry pomiędzy pytaniem o to czym dla człowieka jest wiara i w co wierzyć, a zorganizowanym Kościołem, który dla bohaterki jest swoistą grą (podczas kiedy boskie interwencje wydają się być trochę wpisane w ten świat). Jednocześnie gdzieś tam mimo dystansu bohaterki pojawia się refleksja, że Bóg jest czymś czemu się można oddać całkowicie. Co oddala nas tylko do klasycznej refleksji o tym jak fajnie jest uwieść przystojnego księdza. Nie mniej to jest ciekawe bo to jest narracja która od wiary się dystansuje a jednocześnie czyni z niej ważny element świata o którym opowiada. Choć ponownie mam wrażenie, że można byłoby napisać osobną notkę wyłącznie o takim przedstawieniu kościoła, zwłaszcza przez twórców anglosaskich.
To nie są wszystkie uwagi jakie mam do drugiego sezonu Felabag, mogłabym np. napisać prawie osobny post jak jest to jeden z nielicznych seriali który pokazuje postać biseksualną i nie robi z tego ani problemu, ani głównego tematu ani nawet cechy charakteru bohaterki. Jezu to się tak rzadko zdarza w serialach, że jak się zdarzy to człowiek siedzi i myśli, że go przeniosło do alternatywnej rzeczywistości. Mogłabym też napisać, że to jeden z tych nielicznych drugich sezonów, pozornie zamkniętej serii, po którym nagle rozumiesz, że nie pojawił się tylko dlatego, że pierwszy odniósł sukces ale dlatego, że była tam jeszcze jakaś historia do opowiedzenia. I to co więcej – puenta serialu pokazuje, że właściwie jego główny temat i być może główny rekwizyt był z nami od samego początku. Jednocześnie można byłoby długo dyskutować o tym, że scenarzystka zapowiedziała, ze więcej serialu raczej nie będzie – co jednocześnie jest bolesne a z drugiej strony niesamowicie cieszy bo znaczy to, że mamy do czynienia z czymś zamkniętym. A to co zamknięte jest moim zdaniem nadmiernie niedoceniane. Tak mogłabym naprawdę jeszcze długo o tym pisać. Ale chciałabym napisać wam tylko jedno. To naprawdę jest najlepszy serial tego roku. I dowód na to, że są pewne historie które być może rzeczywiście mogą opowiedzieć tylko kobiety. I kiedy je opowiadają, człowiek ma wrażenie jakby wrócił do domu.
Ps: Dla tych którzy zastanawiają się jak obejrzałam serial który jeszcze nie miał premiery w Polsce – udało mi się wykupywać co tydzień pojedyncze odcinki. Nie mniej jeśli jesteście w UK to tam serial był pokazywany na BBC Three i jest pewnie dostępny na iPlayer.