Kiedy dostałam zaproszenie na Forum Krytyki Filmowej w Poznaniu byłam przekonana, że dostanę spojrzenie na środowisko zupełnie mi obce i przybędę do was by powiedzieć „Nawet nie uwierzycie jak inni od nas są krytycy”. Jak się jednak okazało, gdzieś po kwadransie pierwszego panelu, okazało się, że różnice są pozorne, a ja blogerka pisząca o kulturze (w świecie gdzie o kulturze pisze się coraz mniej i gorzej) znalazłam się w gronie, z którym dzielę pomysły, postawy i problemy.
Tu konieczny jest krótki wstęp – od wielu lat biorę udział w zlotach blogerskich, gdzie zwykle napotykam na ten sam problem. Kwestie, które nurtują wielu blogerów w ogóle nijak się mają do dylematów przed którymi staje osoba pisząca o kulturze czy o filmie. Wynika to z wielu czynników – podejścia do własnej działalności, tradycji czy możliwości. Nie jest to wina środowisk blogerskich, po prostu pisanie o kulturze jest działalnością specyficzną i moim zdaniem stwarzającą inne problemy niż pisanie o swoich dzieciach, stylu życia czy jakimkolwiek innym hobby. I żeby zostać dobrze zrozumianą, nie uważam, że problemy blogera kulturalnego są ważniejsze, ale są nieco inne. Co więcej, z racji niewielkiej ilości osób piszących regularnie o kulturze (czego najlepszym dowodem jest fakt, że temat kultury pojawia się na konferencjach marginalnie i rzadko) trudno by te tematy zajmowały wszystkich w każdej chwili. Dlatego, zwykle przychodzi mi wrócić z takich blogerskich spędów z przekonaniem, że było ciekawe ale niekoniecznie dotyczyło to mnie. Piszę o tym dlatego, że właśnie na Forum Krytyki Filmowej poczułam jak pewnie czują się blogerzy na tych zjazdach – kiedy niemal każdą uwagę można odnieść do siebie.
Zacznę jednak od sprawy organizacyjnej. Organizatorzy Forum potraktowali poważnie nazwę wydarzenia stawiając przede wszystkim na możliwość integracji i interakcji zaproszonych gości. Centralnym punktem wydarzenia były odbywające się każdego dnia panele – każdy z nich o jasno przemyślanym temacie – wszystkie zaś składały się w przekrój problemowy i historyczny zawodu krytyka. Jednocześnie – co jest chyba najciekawsze czy najważniejsze – każdy z paneli trwał dwie godziny, choć jednocześnie – nie było jasnego podziału na czas zadawania pytań czy dzielenia się uwagami i na czas wystąpień. Co oznaczało, że w przypadku niektórych paneli całe dwie godziny zajmowały dyskusje panelistów w innym przypadku, można było zdecydowanie bardziej poczuć że mamy do czynienia z dyskusją obejmującą całą salę. Co nie dziwi ponieważ na widowni siedzieli studenci filmoznawstwa, krytycy, akademicy i ogólnie ludzie zainteresowani i znający się na rzeczy. To nadaje zupełnie inną atmosferę wydarzeniu kiedy można założyć, że poruszane na panelach zagadnienia interesują i dotyczą wszystkich w równym stopniu.
Tematyka paneli rozciągała się od pytań o krytykę międzynarodową, przez przekrój historyczny (osobny panel o krytyce w dwudziestoleciu, refleksje nad rolą krytyka w okresie PRL, czy w końcu panel o tym jak wygląd krytyka w nowych mediach). Dodatkowo zastanawiano się – co chyba nie dziwi, nad rolą krytyka, nad tym jakie są granice krytyki filmowej czy jakie miejsce w krytyce ma ideologia. Jak widać przegląd tematyczny był bardzo duży – ale ostatecznie można było dojść do wniosku, że wszystko prowadzi do podobnych refleksji – kim jest krytyk, jaka jest jego rola we współczesnym świecie i jak poradzić sobie z przeszkodami – takimi jak chociażby fakt, że krytykowi coraz trudniej się we współczesnym świecie utrzymać i zachować niezależność. Przy czym przysłuchując się dyskusjom doszłam do wniosku, że to pierwsze spotkanie krytyków od lat powinno przede wszystkim posłużyć jako punkt wyjścia do dalszych rozmów, bo tu mieliśmy raczej sporządzenie katalogu problemów niż jakieś realne wnioski. Co więcej mam poczucie, że to są często problemy które trapią też mnie. Z drugiej strony niektóre pytania które zadają sobie krytycy jak np. kto jest ich odbiorcą zupełnie nie dotyczą blogerów, którzy doskonale wiedzą kto ich czyta – teraz pytanie jak się w tym nie zatracić pragnąc umocnić swoją grupę odbiorców.
Przyznam jednak że zwróciłam uwagę na kilka naprawdę ciekawych zagadnień, które moim zdaniem na pewno wpłyną na moje myślenie o krytyce filmowej. Pierwszym z nich jest coraz silniejsza konieczność dokonania rozróżnienia – także w języku potocznym – kilku różnych osób zajmujących się kulturą. Kim innym jest bowiem krytyk, recenzent czy komentator kultury. Choć często zwala się na krytyków brak zrozumienia np. dla kina popularnego, to w istocie rzadko odnosimy się do prac krytycznych – zdecydowanie częściej do recenzentów. Podobnie spory krytyczne rzadko mają miejsce w prasie, dużo częściej spierają się ze sobą komentatorzy kultury. Pod tym względem krytyków wyróżniałoby nie tylko wykształcenie czy akademickie kompetencje (które rzeczywiście naprawdę zmieniają podejście do niektórych spraw) ale też zupełnie inny punkt wyjścia do rozmowy. Krytyk filmowy niekoniecznie będzie zainteresowany polecaniem czy odradzaniem filmu jak czyni to recenzent, ani też dyskutowaniem nad jego politycznym czy ideologicznym odbiorem. Krytyk jawi się tu bliżej historyka sztuki, który chce analizować dzieło w sposób zdecydowanie głębszy. A jednocześnie „Opnie krytyków” oznaczają dziś bardzo rzadko opinie osób zajmujących się krytyką filmową.
Druga sprawa to kwestia pokoleniowa. Bardzo było ją widać zwłaszcza na dyskusji o krytyce w nowych mediach, choć temat pojawiał się także na innych panelach. Swoistym hasłem które może rozdzielić nowych krytyków od starszych jest pytanie „Gdzie po raz pierwszy widziałeś Michała Oleszczyka”. Michał Oleszczyk, krytyk, przez kilka lat dyrektor artystyczny festiwalu w Gdyni, to trochę człowiek symbol dla nowego pokolenia. Chociażby dlatego, że pomiędzy licznymi wyróżnieniami i zaszczytami ma chociażby statuetkę dla bloga roku w kategorii kultura. Poza tym to miły człowiek, który lubi podcasty i ma niesamowite wyczucie, bo opuścił jeden z paneli dosłownie na dwie minuty przed tym jak młodzi filmoznawcy zaczęli wspominać gdzie go po raz pierwszy widzieli ( dla mnie to chyba będzie festiwal w Gdyni). Nie zmienia to jednak faktu, że najbardziej oba pokolenia dzieli podejście do publikacji w sieci – wizja, że kiedykolwiek będą mogli uprawiać krytykę filmową w prasie ich nie interesuje ale też niekoniecznie pasuje do ich horyzontów. W tym przypadku ciekawszy wydawać się może podcast czy videoesej. Pisanie o kulturze już nie jest domyślne (zwłaszcza wydaje się że krytyczny videoesej pociąga młodych krytyków bardziej).
Trzecia uwaga dotyczy głównie mojego panelu a właściwie podejścia do pisania w sieci i poza nią. Po pierwsze to ciekawe ale bardzo wyraźnie widać że istnieje pęknięcie pomiędzy tymi dla których obecność w sieci jest naturalna, a tymi dla których jest czymś co przychodzi po prasie czy w zastępstwie prasy. Jedni nie czują by cokolwiek tracili, drudzy wręcz przeciwnie. Kolejna uwaga dotyczy pewnego wyobrażenia nad działaniem w Internecie. Istnieje założenie że osoba taka jak ja jest zmuszona do pracy szybkiej, do ciągłego dostarczania komentarza – co oznacza, że jest pod przymusem chwili. Z jednej strony to prawda, z drugiej – jak słusznie zauważano – dziś do natychmiastowego komentowania na Twitterze przymusza się wszystkich – w tym redaktorów i krytyków ze znanych i poważanych czasopism filmowych. Pod tym względem paradoksalnie okazuje się, że osoby które jak ja piszą do sieci mają dużo więcej wolności. Zgodnie przyznaliśmy (na moim panelu byli też panowie z Watching Closley a także prowadzący podcast Ścieżka Dźwiękowa) że wcale nie jesteśmy już tak bardzo nastawieni na natychmiastową reakcję na wszystko co dzieje się w kinie. I mamy trochę więcej wolności niż się nam przypisuje. Choć jednocześnie – co chyba bardzo ciekawe, żadne z nas nie identyfikuje się jako krytyk filmowy – przynajmniej w naszej działalności internetowej. Wciąż jednak mam wrażenie, że zdarzają się osoby które postrzegają nasz tryb pracy zupełnie inaczej niż tradycyjne pisanie o filmach.
Czwarta uwaga być może będąca nieco zaskoczeniem dla tych którzy są przekonani o zaściankowości polskiej kultury i jej badaczy, otóż nie da się ukryć, że młodzi (ale też nieco starsi) filmoznawcy zdecydowanie żyją w świecie międzynarodowym. Obecni na konferencji młodsi i starsi filmoznawcy, nie tylko jeżdżą po świecie (a potrafi ich wywieść na Harvad czy do Meksyku) ale też przede wszystkim, patrzą na możliwości krytyki międzynarodowo. Co prawda nie wszyscy publikują po angielsku (choć nie jest tak, że w ogóle nie publikują) ale jest to też częściowo spowodowane tym, że nie są do tego aż tak zmuszeni niż filmoznawcy z mniejszych ośrodków, w których po prostu nie ma tyle czasopism, które pozwalają pisać w języku ojczystym. Jednocześnie widać, że nie da się o kinie mówić bez szerokiego międzynarodowego kontekstu, choć słusznie na panelu o krytyce międzynarodowej zwracano uwagę, że w ostatnich latach osłabło znaczenie krytyki Francuskiej czy w ogóle nieanglojęzycznej krytyki europejskiej. Jednocześnie jednak dyskusja nad znaczeniem krytyki na świecie nie pozostawia złudzeń – do wpływu dawnych krytyków raczej współcześni nie mogą aspirować. Nikt już raczej nie stworzy pojęć takich jak „Nowa fala” czy „Polska szkoła filmowa” a i same festiwale filmowe coraz częściej tnąc koszty decydują się ograniczyć obecność krytyków czy podziękować za obecność gremium przyznającego nagrody krytyki.
Uwaga piąta jest już nieco osobista ale mam wrażenie, że niewiele osób jest w stanie zrozumieć jaki entuzjazm wzbudził we mnie panel poświęcony krytyce filmowej w dwudziestoleciu. Nie tylko zebrał przy jednym stole najważniejszych specjalistów od tematu ale też potwierdził moją intuicję – że krytyka filmowa nie tylko ma ponad sto lat ale też że pewne kwestie podejmowane w dwudziestoleciu są dziś niesamowicie aktualne. Nie powiem bawi mnie fakt, że słuchałam panelu złożonego z autorów książek które zajmują połowę mojego regału. I co najważniejsze – nie zawiedli. Wydaje mi się, że każdy historyk filmu w Polsce jest nieco zaskoczony kiedy spotka kogoś kto pochodzi do jego pracy z entuzjazmem. A przecież jest tyle doskonałych publikacji, tyle ciekawych zagadnień i tyle do zbadania. Plus cudowny jest moment kiedy przez dwa dni na niemal każde pytanie – czy zna się jakąś książkę można odpowiedzieć nie tylko, że się ją zna ale też że ma się ją na półce. Jak mówiłam – dla mnie to jak koncert rockowy – to znaczy mam podobne uczucia.
Jednocześnie – co już nie było tematem samego wydarzenia, ale jest obserwacją osoby przybywającej jednak z zewnątrz – krytycy są ofiarami pewnej wizji tego kim taki filmowy krytyk jest. Wciąż pokutuje nieco przekonanie, że krytyk filmowy nie ogląda filmów krótszych niż trzy godziny i jeśli film nie jest czarno biały to wychodzi z kina trzaskając drzwiami. Tymczasem większość ludzi zajmujących się krytycznie filmem to po prostu – jakbyśmy to ładnie ujęli – nerdy, czyli ludzie którzy interesują się odrobinę bardziej i oczy im świecą odrobinę częściej. Co nie zmienia faktu, że zdziwilibyście się jak często w czasie dyskusji – tych bardzo poważnych, padały nazwy filmów super bohaterskich czy tytułów powszechnie znanych. I oczywiście nie dlatego, że każdy twórca ogląda je skrycie wybierając miasto o innym kodzie pocztowym by nikt go nie rozpoznał na widowni. Po prostu wizja krytyka snobistycznego jest pewną kreacją – do której naprawdę nie przystaje znaczna część towarzystwa (choć to nie znaczy, że nie usłyszy się głosów przy którym człowiek ma w głowie flashbaki z kina rumuńskiego jak z Wietnamu). Ogólnie nie będę ukrywać, że po tym wydarzeniu przyjdzie mi o gronie polskich krytyków myśleć cieplej. Jednocześnie wydaje się, że doświadczeni krytycy naprawdę szukają swojego miejsca gdzie mogliby porozmawiać. Prezentacja dziesięciu lat festiwalu Kamera Akcja dość dobrze pokazała jak przez lata festiwal coraz bardziej przesuwał się w stronę zachęcania do zawodu nowej, młodej grupy widzów, co oznacza, że w pewien sposób dyskusje już nagrodzonych czy osadzonych w biznesie krytyków przesunęły się na bok zainteresowania festiwalu.
W jakimś stopniu punktem odniesienia w niemal wszystkich dyskusjach stała się Pauline Kael – głównie dlatego, że film o tej wielkiej krytyczce wyświetlano na właśnie zakończonym festiwalu Docs Against Gravity. Pauline Keal w pewien sposób uosabia jakąś wizję krytyka którego już nie będzie, ale wciąż inspiruje. Nie będzie już krytyków których zdanie będzie się liczyło aż tak bardzo, takich którzy piszą swoje recenzje ołówkiem czy też – co ciekawe, niekoniecznie oglądają filmy po raz kolejny. Przywołując wspomnienie o amerykańskiej krytyczce pojawiało się jednak nie raz pytanie – jeśli nie taki model to jaki. Jaka przyszłość czeka krytykę i krytyków. Na pewno nie można iść ciągle patrząc przez ramię. Ani też gniewać się że przyszłość będzie wyglądać inaczej. Jednak jak już wspomniałam, to spotkania ułatwiło zdanie pytań. Przydałaby się jeszcze seria spotkań by znaleźć satysfakcjonujące odpowiedzi. Chwilowo pozostaje nadzieja, że Uniwersytet w Poznaniu, pozwoli na powtórzenie imprezy. Organizatorzy ostrzegali, że kolejna edycja nie jest pewna, co naprawa dużym smutkiem, bo jedno jest pewne – Forum Krytyki Filmowej nie tylko było potrzebne w tym roku ale jest też potrzebne w przyszłości.
Ps: W ogóle dzięki mojej obecności na konferencji odkryłam, że na Uniwersytecie w Poznaniu mają jedną salę gdzie są namalowane bizony na suficie. Wszystkie inne uniwersytety w Polsce powinny się wstydzić że też nie mają bizonów. Co to za uniwersytet bez Bizonów.