Na komiksowy Heartstopper trafiłam jakiś czas temu zupełnym przypadkiem w księgarni i zupełnie przepadłam. Stałam się po kilku stronach komiksu absolutną fanką tej ciepłej historii o dwóch uczniach liceum, którzy się w sobie zakochują. Kiedy dowiedziałam się, że Netflix szykuje adaptacje bardzo się zaniepokoiłam. W komiksie to historia idealnie wyważona pomiędzy ciepłą opowieścią o pierwszej miłości, a poruszaniem najróżniejszych problemów. Bałam się nieco, że Netflix w poszukiwaniu wysokiej oglądalności może tej równowagi nie zachować. Na całe szczęście – moje obawy nie znalazły potwierdzenia.
Historia Nicka i Charliego wywodzi się ze specyficznego sposobu opowiadania historii, które są bliskie temu co w świecie fan fiction nazywamy „fluff” czyli opowieściami ciepłymi, mającymi dać czytelnikowi pozytywne, specyficzne uczucie pocieszenia i satysfakcji. To teksty pisane z pełnym zrozumieniem i wyczuciem – co czytelnik chciałby dostać, a czego popkultura a przede wszystkim życie – niekoniecznie podsuwa mu na co dzień. Pod pewnymi względami to ćwiczenie z pewnych wytartych schematów, coś co dla wielu badaczy czy krytyków literatury stawiających właśnie wzbudzenia dyskomfortu na piedestale może być wręcz obsceniczne. Bo to ten sposób snucia narracji, który ma gdzieś w podtekście uścisk, pocieszenie i happy end. Ostatecznie, wiele osób uważa, że sztuka nie istnieje po to byśmy się poczuli lepiej a pielęgnowanie takiego literackiego ciepełka unosi się gdzieś na granicy kiczu. Nie da się bowiem nie sięgać po pewne zabiegi rodem z literatury najbardziej popularnej czy wręcz takiej która nawet nie tworzy pozorów konfliktu. Nawet jeśli stawia się bohaterów przed problemami to tylko po to by pokazać jak dobrze można z nich wybrnąć, czy też – być może – żeby tak rozbroić rzeczywistość by żadnego problemu nie było.
Trudno się dziwić, że taki sposób narracji o queerowej parze, czy w ogóle o świecie queerowych nastolatków może zyskać niesłychaną popularność. Można by przypisać mu niemal działanie terapeutyczne. Podczas kiedy świat w około ciągle przypomina o problemach i przeszkodach, przeniesienie się do świata, gdzie wszystkie te konflikty zostają rozwiązane, a problemy rozbrojone, daje tak potrzebny spokój i nadzieję. Jednocześnie takie ciepłe narracje należałoby czytać jako sprzeciw wobec tego jak – głównie pisana i tworzona przez osoby cis i hetero, kulturowa narracja przedstawia przeżycie queerowości. Młodzi, ludzie nie chcą już by nad nimi łkano, nie chcą pokazywania codzienności jako pasma cierpień, chcą się odciąć od geja jako postaci tragicznej, wykorzystywanej w melodramacie czy dramacie. Te narracje, choć często nagradzane, w istocie potwierdzają wizję świata w której bycie queer jest takim nieszczęściem, które porządkuje wszystko inne. Może to i rusza sumienia ale jednocześnie – sprawia, że umacnia się w kulturze przekonanie, że jeśli osoba queer nie jest postacią komediową to ma wyrok skazujący ją na powolne umieranie w odosobnieniu i więzieniu niewyznanych uczuć. Nie jest trudno zrozumieć, że jak się jest nastolatkiem to człowiek chciałby jednak czegoś innego.
Piszę o tym na początku, bo mam wrażenie, że „Heartstopper” – bez znajomości jego internetowych czy komiksowych korzeni może się jako produkcja telewizyjna wydawać aż wyjątkowo banalny i nieco zbyt ciepły. Zwłaszcza, że ostatnie lata narracji o nastolatkach przyzwyczaiły nas do obrazów i historii opisanych z dużo większą dawką dramaturgii. Nie da się bowiem ukryć, że nasza opowieść o delikatnym Charliem i Nicku rugbiście nie ma w sobie ani trochę posmaku „Euforii” – ostatnio najsłynniejszej produkcji o licealistach. Tu na urodziny idzie się pograć na automatach, rodzice podwożą do kina i odbierają koło dziesiątej, super jest wyjście ze znajomymi na czekoladowego shake’a, trzeba odrabiać prace domowe, i wciąż najwięcej napięcia budzi moment, kiedy trzeba wybrać obok kogo się usiądzie w szkolnej stołówce. Nie ma tu narkotyków, dzikich imprez, seks filmików – niczego co czyniłoby ten świat nastolatków mrocznym ostrzeżeniem przed współczesnością. Wręcz przeciwnie historia jest fabularnie dość prosta – osadzona właśnie w tych codziennych szkolnych realiach.
To osadzenie w codzienności sprawia, że najważniejsze elementy dramatyczne są dramatyczne tylko jeśli ma się lat kilkanaście. Rozmyślanie co odpisać na wiadomość na Messengerze, kasowanie kilkanaście razy zapisanego zdania, obrażanie się na znajomych, którzy nie mają czasu przyjść na wieczór filmowy, zastanawianie się czy chłopak, który jest dla nas miły nas lubi czy nas LUBI. Największym nemezis są nieprzyjemni ludzie ze szkoły, największym zwycięstwem – takie odpowiedzenie szkolnemu łobuzowi, że nie znajduje szybko własnej odpowiedzi. Sporo jest też lęku przed oceną rówieśników, sporo jest pytań jakie zadają sobie młode queerowe osoby – komu powiedzieć, co powiedzieć i ile znosić od otoczenia.
Wyznam szczerze – uwielbiam „Heartstopper” właśnie za to ciepło i bliskość codzienności. Za to, że może nie wszyscy nauczyciele są dobrzy, ale w gronie pedagogicznym znajdują się tacy którzy rozumieją. Że rodzice czy rodzeństwo są dla tych dzieciaków istotne, że nie jest to świat zupełnie bez dorosłych. Że taka codzienność urasta do rangi wielkiego problemu co zna każdy kto miał kilkanaście lat. Mam wrażenie, że mimo całej swojej „pluszowości” jest to serial bardzo bliski stanom emocjonalnym nastolatków i temu momentowi w życiu, kiedy wszystko wydaje się być niesłychanie ważne, dramatyczne i co chwila balansuje się na granicy życia i śmierci przez jedną źle sformułowaną wiadomość w massangerze. Nasi bohaterowie nie są zwykle w pełni świadomi tego, dlaczego zachowują się tak a nie inaczej, bywa, że są bezmyślni, okrutni, czy po prostu pozwalają by przemawiały przez nich kompleksy – ale serial właściwie wszystkich rozumie. Nie demonizuje nikogo łatwo, bardziej pokazuje zupełne poplątanie jakie dzieciaki w tym wieku mają w głowie, sercu i duszy.
W tym wszystkim mamy też historię romantyczną. Tym czym ujęła mnie komiksowa wersja „Hertstopper” to pokazanie, że fakt, iż Charlie się nie mylił i Nick patrzy na niego nie tylko jak na kolegę niczego nie rozwiązuje. Nadal dwie młode queerowe osoby mają dużo pytań, na które muszą sobie odpowiedzieć. Więcej, nawet nie chodzi o orientację – po prostu dwie młode osoby mogą znaleźć po drodze dużo problemów w swojej nastoletniej miłości. I tak dramaturgia pojawia się niekoniecznie tam, gdzie możemy się spodziewać. Oczywiście, pojawia się wątek homofobii, ale paradoksalnie – nie on jest kluczowy – bardziej kwestia zaufania do osób z otoczenia, pewnych lęków, które postacie mają w sobie, problemów z komunikacją. Jest w tym coś bardzo wciągającego, bo wychodzi poza prostą narrację o niedoli młodego queerowego człowieka i przenosi to trochę na niedolę młodego człowieka. A jednocześnie – człowiek się tak uśmiecha, bo serial idąc w ślad za komiksem rozgrywa ten młodzieńczy romans też słodko i romantycznie – zupełnie inaczej niż zwykle pokazuje się takie wątki – dając pewnie wielu młodym ludziom taki punkt odniesienia jakim dla mnie były produkcje młodzieżowe w których wszyscy byli hetero.
Przyznam, że z uśmiechem obserwowałam jak serial niesłychanie sprawnie odtwarza sceny z komiksu (scenarzystką jest zresztą autorka komiksu co nie szkodzi) i jak jednak pewne sceny przycina a inne przestawia. Podobali mi się aktorzy w głównych rolach. Początkowo nie byłam pewna Nicka, ale grający go Kit Connor bardzo mnie kupił. Może nie wygląda dokładnie jak Nick z komiksu, ale ma dokładnie jego urok i troskę o wszystkich wokół. Bardzo podobał mi się też William Gao jako Tao bo kurczę – był dokładnie taki jak w komiksie – no serio idealnie go dobrali. Ogólnie cała młoda obsada miała ten fajny luz i taką normalność, której bardzo brakuje mi w wielu produkcjach młodzieżowych. Tu czułam, że patrzę na nastolatki, podczas kiedy w „Euforii” mam poczucie że wszyscy kiblowali jakieś dziesięć razy. Przyznam też, że jest coś ożywczego w serialu w którym bohaterowie chodzą niemal cały czas w mundurkach i nie ma tu przesadnej inwestycji w estetykę strojów tych dzieciaków. Wszystko jest takie codzienne.
Nie uważam, że „Heartstopper” jest wybitnym dziełem. Ale nie chce. Chce zaoferować czytelnikowi pewną wizję świata, która choć każe się bohaterom borykać z problemami, to też oferuje nam sporo ciepła, zrozumienia, też podchodzenia do pewnych problemów z innej strony. Tak jak wątek Elle i Tao. Tak Elle jest trans dziewczyną, która dopiero nie dawno zaczęła chodzić do żeńskiej szkoły a wcześniej była z Charliem i Tao w męskim liceum. Ale to nie jest temat tej postaci. Tematem tej postaci jest to że Elle lubi Tao a Tao lubi Elle i widzowie i ich koledzy chcą by para się zeszła. To jest ten nowy świat – gdzie widzowie, nie chcą już długiej ekspozycji i historii walki o akceptację. Chcą żeby Tao i Elle byli razem bo tak ładnie na siebie patrzą. Lubię ten nowy świat, bo w końcu nie sprowadza każdej queerowej postaci do figury tragicznej. Szanuje też odbiorców, którzy po prostu chcą zobaczyć serial o dzieciakach – tylko niekoniecznie tych o których oglądały dekadę czy dwie temu. Nawet jeśli chcą tych samych wątków, bo każdy nastoletni widz chce trochę tego samego.
Wyznam wam, że się boję – Netflix cienko przędzie i nie dam głowy czy „Heartstopper” dostanie drugi sezon. Nawet jeśli pierwszy się perfekcyjnie kończy i spokojnie starczy za całość, to wiedząc co jest dalej w komiksach bardzo chętnie zobaczyłabym kolejne sezony – zwłaszcza że wtedy dopiero pojawia się zasygnalizowany tu – niemalże nieobecny w popkulturze, watek trudnych relacji Charliego z jedzeniem. Mam nadzieję, że dostaniemy więcej. Czasy są ciężkie, życie nas chłoszcze a my chcemy tylko by serce na chwilkę przystanęło a potem zaczęło bić dziesięć razy szybciej.