Hej
W chwili, w której zwierz pisze ten wpis prawdopodobnie połowa uczestników Openera czuje lekkie drapanie w gardle i ma nadzieje że zdąży poczuć się lepiej zanim przyjdzie mu wysiąść z zatłoczonego pociągu. Zwierza tam nie ma – mimo że z roku na rok co raz więcej znajomych zwierza wybiera się do Gdyni zwierz uważa Openera za wydarzenie na które mógłby się udać tylko i wyłącznie zmuszony groźbą i szantażem. Ale nie oznacza to że jego odległa zwierzowa perspektywa nie może być cenna. Oto zwierz jako obserwator zewnętrzny pragnie się z wami podzielić swoją pewną letnią festiwalową koncepcją i byłby wdzięczny gdybyście się do niej odnieśli. Zwierz swoją hipotezę wysnuł jedynie obserwując to zjawisko z boku.
Otóż zdaniem zwierza nie powinna was znieść różnica miejsc, muzyki i nazwy jaka dzieli Openera i Przystanek Woodstock czy też Jarocin. Jedyne co tak naprawdę różni festiwale to grupa społeczna z której rekrutują się uczestnicy. Idea jest prosta – młodzi ludzie potrzebują wakacyjnego przeżycia ekstremalnego – czy jest coś lepszego niż festiwal muzyczny w czasie którego nocuje się w namiocie cały dzień się leni by wieczorem pójść na koncert i poskakać pod sceną z tysiącami innych młodych ludzi? Raczej nie. Ale młodzi ludzie jak całe społeczeństwo różnią się od siebie i to bynajmniej nie gustami muzycznymi ale zawartością portfela ich i ich rodziców.
Opener ( co ciekawe co raz rzadziej mówiąc o nim wspomina się że to typowy festiwal sponsorowany i to przez piwo) jest festiwalem które takie właśnie przeżycie funduje jednak tylko pozornie. Tak naprawdę to bardzo luksusowa zabawa. Przede wszystkim trzeba pojechać nad morze – a to dla większości Polski ( a zwłaszcza dużych miast) oznacza wydatki na pociąg, potem należy wynająć pokój ( drożej bo przecież w Gdyni) lub miejsce na polu namiotowym w cenie o jakiej nie śniło się filozofom, na koniec kupić karnet na koncerty i załadować swoją kartę by kupić zdecydowanie droższe niż gdziekolwiek indziej produkty spożywcze. Innymi słowy to droga inwestycja – oczywiście w zamian za to oferuje się dobrą muzykę ale też zdecydowanie lepsze towarzystwo bo Opener to festiwal dla tych młodych ludzi których rodziców stać na dofinansowanie, studentów którzy mają w wakacje wolne pieniądze i ludzie w średnim wieku którzy pragną sobie przypomnieć młodzieńcze lata. Co więcej właśnie dzięki takiej mieszance – sugestii przeżycia ekstremalnego połączonego z dość wysoką ceną na festiwal rodzice młodych ludzi puszczają bez lęku bo to festiwal który dobrze się kojarzy i jest uważany za wizytówkę naszego kraju.
Na drugim końcu spektrum jest Woodstock. Dzieje się praktycznie nigdzie – bo Kostrzyn na Odrą choć blisko granicy niemieckiej nie jest centrum turystycznym kraju. Kosztuje też bez porównania mniej bo jest tak skonstruowany ,że nawet cię za darmo nakarmią. Nie ma się więc co dziwić że przyjeżdża tu inna młodzież – często młodsza bez własnych zarobków, a jeśli starsza to taka która uważa na wydatki i najchętniej wyda jak najmniej. Oczywiście z tego powodu Woodstock przyciąga też zdecydowanie bardziej kolorowe ale i bardziej niebezpieczne z punktu widzenia rodziców towarzystwo – dla nich informacja że dziecko jedzie na Woodstock oznacza, że należy je zamknąć w pokoju i zabarykadować drzwi.
No i choć Woodstock jest jednym z sympatyczniejszych wydarzeń na Polskiej ziemi traktuje się go raczej jako lokalną ciekawostkę niż produkt eksportowy zwłaszcza że na scenie bywa zdecydowanie bardziej egzotycznie niż by się to mogło wydawać bo Owsiak na swój festiwal jest w stanie zaprosić praktycznie wszystkich.
Wydaje się że jedynym miejscem gdzie spotykają się te dwie zupełnie różne grupy społeczne jest Jarocin na który klasa średnia przyjeżdża nie po muzykę ale by wpisać się w tradycję ( zwłaszcza ci młodzi ludzie którzy aspirują do inteligencji chcieli by móc mówić że byli na festiwalu w Jarocinie mimo że to już nie to) zaś cała reszta to ci którzy taką muzykę po prostu lubią i wolą przyjechać na Polski festiwal niż włóczyć się po Europie na co za pewne ich nie stać.
No i tu dochodzimy do meritum. Wydaje się że w tym przeżyciu festiwalowym muzyka tak naprawdę odgrywa rolę poboczną. Choć ludzie deklarują że na Opernera jadą dla konkretnych zespołów to można się zastanowić ile z tych tłumów było by gotowych pójść na pojedynczy koncert któregokolwiek z wykonawców ( zwierz jakoś nie chce wierzyć że młodzi ludzie tak strasznie szanują Princa który najlepsze lata ma zdecydowanie za sobą), na Woodstocku większość uczestników nawet nie wie co będą za chwilę grali, i chyba tylko na Jarocinie ludzie naprawdę zdają sobie sprawę co będzie się grać choć pewnie większość narzeka że to nie to samo co kiedyś.
Dziś w czasach kiedy cena osobistego przeżycia wzrasta ( bo przecież muzyka z płyty brzmi lepiej) festiwale stały się przede wszystkim nie świętem muzyki ale gdzie młodzi ludzie dostają tak potrzebne poczucie wspólnoty, którego w codziennym życiu im brakuje a którego nasze społeczeństwo właściwie nie dostarcza. Z drugiej jednak strony jest to wspólnota dość pozorna bo rozgrywająca się głównie w ramach własnej grupy społecznej.
Oczywiście zwierz może się mylić bo jak zapewne wiecie zwierz nigdy na żadnym festiwalu nie był. Wszystkie obserwacje bazują na obserwacjach jakie zwierz poczynił spoglądając z boku.
Ps: Zwierz oglądał wczoraj wieczorem ten koncert pod Pałacem – i pomijając fakt że fajerwerki były śliczne to zwierza zdenerwowała Kapela ze Wsi Warszawa która postanowiła na scenie zaprezentować własny program polityczny – czy ludzie w Polsce nie rozumieją że na koncertach się śpiewa i tyle?