Halo
Jak wiecie mam zasadę, że właściwie nigdy nie piszę o filmach których nie zobaczyłam wtedy kiedy były w kinie. Po pierwsze dlatego, że oglądam naprawdę dużo filmów „pomiędzy” a ten blog nie jest stricte filmowy, po drugie – mam wtedy wrażenie, że jedyne co mogą napisać to jakiś głos w długiej dyskusji która już dawno się przetoczyła – wisi wtedy nade mną ten przymus polemizowania, zgadzania się, odnoszenia do zdań innych. Dlatego właśnie pisanie recenzji na bieżąco jest tak straszne i cudowne. Bo jeszcze się nie wie do końca co myślą inni i trzeba wysłać w świat własne pojedyncze przemyślenia w nadziei, że nie jest się tym jednym jeleniem który zachwycił się kiczem, czy tą marudą która krytykuje arcydzieło. W przypadku Idy zrobię jednak wyjątek. Nie zobaczyłam filmu w pierwszym rzucie, trochę się na film boczyłam tak jak bez powodu boczę się na wiele filmów. Ale w końcu przyszedł czas tekst napisać. Bo nawet z tej swojej odległości przy komputerze widzę, że już niedługo, zdanie na temat Idy trzeba będzie wygłaszać częściej niż to jakiemukolwiek filmowi wyjść może na dobre. Piszę trochę o zakończeniu ale to naprawdę nie jest film gdzie znajomość akcji oznacza znajomość filmu.
Ida to film o którym jest więcej opinii niż wypada o filmie przy którym reżyser sam twierdzi, że opowiada wyłącznie o tym o czym opowiada
Zacząć trzeba od tego, że Ida to film prosty i krótki. Nie przypominam sobie bym w ostatnich latach znalazła tak powszechnie chwalony film, który trwałby zaledwie 78 minut. To właściwie jest takie ¾ filmu, nie dociągające nawet do zwyczajowej półtorej godziny. I taka jest właśnie Ida fabularnie – z pomysłem na krótki metraż i z realizacją jedynie odrobinę poza taki format wychodzącą. Nie wiele jest takich filmów w ogóle, a ostatnimi czasy co raz mniej, kinematografia zakochała się bowiem w historiach nawet jeśli nie długich to bardzo rozciągniętych. Ustaliła się jakaś przeciętna długość filmowej fabuły i jeśli materiału na realizację nie starcza tym gorzej dla scenariusza. W przypadku Idy filmu jest tyle ile historii. Samej historii jest zaś niewiele lub też (im głębiej się wchodzi) cała masa. Jest dziewczyna, która ma iść do klasztoru, jest jej ciotka i odkryta po latach żydowska tożsamość. Jest też trochę oniryczne trochę realistyczne kino drogi, które choć ma jasno ustalony cel (znaleźć miejsce pochówku rodziców) tak naprawdę wydaje się trochę bezcelowe bo cóż zrobić kiedy owo miejsce pochówku się znajdzie. Wszystko mieści się w prostej czarno białej narracji, w pięknych kadrach w których bardzo wyraźnie widać piony i poziomy, kontury i kształty tak jakby twórcy bardzo chcieli wypłukać pokazywaną w filmie rzeczywistość ze wszelkich ozdobników. Wydestylować jedną opowieść z setek i nie opowiadać nic więcej.
Postać Wandy – ciotki Idy została oskarżona o to, że jest nośnikiem antysemickich stereotypów o żydokomunie. Ale trzeba bardzo chcieć by nie dostrzec, że reżyser bierze stereotyp by dodać do niego tyle kontekstów by nic nie było jednoznaczne
To właśnie dlatego Ida mimo, że opowiada o sprawach trudnych, nic nie mówi wprost. Wszystko co się tu rozgrywa pojawia się w pojedynczych zdaniach i aluzjach. Informacje o przeszłości bohaterów, o ich wyborach, sposobie życia – wszystko jest w pojedynczych rzucanych to tu to tam zdaniach. Rekonstrukcja życiorysów i losów nie jest niemożliwa, ale nikt nie siada tutaj by po kolei wyjaśnić widzowi o co chodzi. Po części dlatego, że reżyser jest na tyle inteligentny by wierzyć że widz sam sobie dopowie całą historię. Po części dlatego – co chyba jest ważniejsze – że tak naprawdę reżysera nie do końca interesuje opowiadanie nam całej wielkiej historii krok po kroku. Zresztą bardzo widać to w Idzie. Dziewczyna nic w życiu nie widziała, nigdzie nie była, nic nie przeżyła. Sierota podrzucona do klasztoru, która w klasztorze postanawia spędzić resztę życia. Kiedy spotyka ciotkę i przygląda się jej życiu a także bierze udział w poszukiwaniach miejsca pochówku rodziców, kiedy widzi chłopów którzy zajęli dom po jej rodzicach, czy dół w którym w końcu znajdują się kości i miejsce na wyrzuty sumienia sąsiada który nie był aż tak porządny jak się mówi to wszystko dzieje się poza nią. Nie jest ani żydówką, ani polką. Nie jest stroną konfliktu bo cały ten konflikt rozgrywał się poza nią i jej światem. W ten sposób reżyser ucieka od ocen – bohaterka nikomu nie czyni wyrzutów, nie tupnie nogą, nie zaleje się łzami. Jedyne co może to przyglądać się światu.
Ida w całej historii niewiele robi. Tylko patrzy.
Osobą aktywną – przeżywającą jest za to jej ciotka. Najpierw komunistyczna Pani prokurator, teraz sędzina, topiąca swe smutki w alkoholu i ramionach przypadkowych mężczyzn. Ale przecież od samego początku filmu widz jakoś instynktownie czuje, że wszystko co robi jest w jakiś sposób uzasadnione. Wielu krytyków denerwowało się, że pomysł by ciotka żydówka koniecznie była krwawą komunistyczną panią prokurator w czasach stalinowskich to powielanie stereotypów. Tylko, że umknęło gdzieś że to chyba jeden z nielicznych filmów gdzie im dłużej przyglądamy się postaci tym bardziej rozumiemy jej wybory. A właściwie tym mniej możemy powiedzieć że mamy do czynienia z postacią złą czy jednoznaczną. Wręcz przeciwnie to chyba najbardziej łagodne potraktowanie tego typu postaci jakie można sobie wyobrazić. Film szuka odpowiedzi odnośnie życiowych wyborów w przeszłości odwołując się nie tylko do Zagłady, ale także do jakiejś ambicji by wyrwać się w świat. Kiedy zaczyna się składać życia bohaterki w całość, to choć nadal nie składa się ono na biografię pełna chwały, to układa się w jakiś logiczny ciąg. Co więcej każe sobie zadawać pytanie czy jeśli poświęciło się tak wiele dla sprawy to czy można się w pewnym momencie wycofać. Film sprowadzając historię do losu jednostki bierze stereotyp i każe widzowi zadać sobie tyle pytań, że trudno potem wyjść z prostym równaniem w głowie.
Wielu krytykom umknęło, że to jeden z nielicznych w Polsce filmów tego typu który właściwie wszystko sprowadza do przeżyć kobiet. Wszyscy mężczyźni w filmie są dla nich tylko tłem.
Jednocześnie z boku pojawia się kwestia wiary. Dla niektórych tak mocne zestawienie wiary katolickiej z tematem stosunków polsko-żydowskich jest chrystianizowaniem zagłady. Kiedy Ida spotyka się z ciotką oczywiście pada pytanie czy dziewczyna kiedykolwiek próbowała życia – gdy Ida zaprzecza ciotka słusznie stwierdza, że jeśli nie spróbuje to jakim poświęceniem jest wyrzeczenie się wszystkiego co ziemskie. Reżyser przesuwa pytanie dalej – skoro dziewczyna wychowała się w klasztorze i nie zna zła to jaką wiarą jest ta jej wiara. Jeśli Bóg jest wszędzie to jest także tam gdzie jest zło. Niech więc Ida pojedzie i to zło zobaczy, dotknie – właściwie dosłownie – zbierając kości swoich rodziców i zawożąc je na opuszczony żydowski cmentarz. Jeśli nadal będzie wierzyć – niech śluby złoży ale niech nie ufa w Boga póki zła nie widziała na własną rękę. Przy czym wiara Idy – jest tak cudownie uporządkowana, mieszcząca się w codziennym rytuale klasztornego życia. Po powrocie z podróży dziewczyna nie popada w przygnębienie, nie przeżywa kryzysu – po prostu nagle widzi więcej – nie koniecznie zła, wszystkiego. To nie wiara czy jej brak stają na przeszkodzie złożenia ostatecznych ślubów ale świat. Ten zły paskudny świat który zobaczyła a który jednak – nawet przez mgnienie oka okazał się czymś więcej. Zresztą cały czas dręczyło mnie w czasie seansu pytanie, czy reżysera w ogóle podsunie nam myśl o tym czy Ida ma prawo się w tym klasztorze zamknąć. Czy dziewczyna która przeżyła i jako jedyna z nich wszystkich wydaje się niezapisaną traumą kartką ma prawo odrzucić tę szansę na jakieś normalne życie. To jeden z tych tematów który jak bumerang wraca w różnych tekstach ludzi którzy ocaleli z Zagłady jako jedyni z rodziny, czy też za ich ocaleniem stał przypadek (o ile przypadek nie stoi za każdym ocaleniem) i czuli potem presję by jednak coś zrobić skoro akurat im przyszło dalej dosłownie cieszyć się życiem. Wracając jednak do wątku chrystianizacji zagłady – wiem, że wielu się jej tam dopatruje zwłaszcza w kontekście licznych obecnych symboli religijnych. Ale jednocześnie nie sposób oderwać się od faktu, że jednak widzimy ten świat oczyma dziewczyny wychowanej w klasztorze dla której wiara jest jedynym punktem odniesienia. Z kolei film nie zdaje się sugerować że rozważanie obecności Boga ogranicza się wyłącznie do chrześcijaństwa. Wszak to pytanie w przypadku pojawiania się zła powszechne, wychodzące daleko poza granice jakiegokolwiek wyznania. Na pewno zaś film nie rozlicza się z niczym jednoznacznie – nawet symbolika jest tutaj na tyle subtelna, że trzeba bardzo tego klucza szukać by oddzielić osobiste rozważania nad wiarą jednej jednostki i przepisać to na ogólną interpretację zagłady i odpowiedzi na nią.
Wielu krytyków dostrzega w filmie bardzo silne chrześcijańskie przesłanie. Dla mnie jednak to przede wszystkim punkt odniesienia bohaterki, która czego innego nie zna. Powiem szczerze – trudno oddzielić w filmie to co wychodzi z wiary czy religii a co jest częścią charakteru dziewczyny, która może przebaczać bo to za co miałaby przebaczać rozegrało się zupełnie poza nią.
Ida to także popis stylistyczny i aktorski. Zacząć trzeba od stylistyki bo to film, wyraźnie kręcony tak by nie tylko dział się w latach 60 ale i przypominał filmy z tych czasów. Podobne kadry, obowiązkowa scena z przystankiem autobusowym (serio czasem mam wrażenie, że motywem przewodnim polskiej kinematografii w pewnym momencie stały się sceny z pojedynczym nowoczesnym przystankiem autobusowym na środku pustej drogi), cięcia które współczesnemu widzowi mogą się wydać co najmniej dziwne, a które troszkę przywodzą na myśl Nową Falę (nie wiem czy zamierzenie). Przy czym widać że reżyser chce zestawić ze sobą to błoto i brzydotę wsi, z odpadającym tynkiem kraju w rozsypce z urodą niektórych socjalistycznych budowli – jak np. w hotelu gdzie zatrzymuje się Ida z ciotka jest piękna klatka schodowa, wspomniany przystanek wyglądający jak nowoczesna rzeźba na środku pola, scena w klubie gdzie wszystko jest dokładnie takie jak powinno być w klubach jazzowych od podłogi w kratkę po przejścia zakończone łukiem i dym z papierosów. Do tego niesamowita jest w tym filmie gra czernią, bielą i szarością. Dodatkowo wrażenie potęguje muzyka – świat który rozbrzmiewa radiowymi hitami – tak bardzo nie przystającymi do świata w którym znalazły się Ida i Wanda jej ciotka. Ale jest też muzyka bohaterek – Ida dostaje jazz Coltrane’a – pełen melancholii i tęsknoty – mimo wszystko pasujący do tej otaczającej ją zewsząd brzydoty i niepewności. Z kolei Wanda dostaje muzykę klasyczną – taką która do tego świata zupełnie nie pasuje, ale operuje tylko najwyższymi emocjami i doskonale współgra z tym całym tragicznie pogubionym życiem bohaterki. Jeśli chodzi o aktorstwo to jest to niewątpliwie film Agaty Kuleszy w roli Wandy. To jest jedna z tych ról, gdzie aktorka daje nam całą postać od razu, od pierwszej sceny i każe nam nawet nie tyle ją lubić ale chcieć wiedzieć o niej jak najwięcej. Co jest frustrujące w filmie z minimalistycznymi dialogami. Przy czym to rola łatwa do przeszarżowania a jednak grana bardzo sprawnie, na wyciszonych emocjach. Z kolei Agata Trzebuchowska w roli Idy ma przyglądać się światu i robi to idealnie. Z całą delikatnością, dystansem i melancholią swojej bohaterki.
To film Agaty Kuleszy, która w tym filmie gdzie w ogóle bardzo mało wiemy tworzy bohaterkę którą widz natychmiast chce poznać i dowiedzieć się jak najwięcej jakie ma motywacje – zarówno kiedyś jak i dziś.
Ida jak wiadomo ma otwarte zakończenie. Od widza zależy co do tej historii dopisze, dokąd pośle bohaterkę która ma przed sobą wiele dróg. To – mimo braku poruszających scen – jest najbardziej poruszające zakończenie bo reżyser zostawiając wybór w rękach widza, właściwie oddaje mu ostatnie słowo w filmie. Dlatego między innymi – jak podejrzewam – film podobał się niezależnie od opcji politycznej – bo każdy wysłał Idę na inną drogę. Zwierz czytał zarzut, że to jest ucieczka od ostatecznego opowiedzenia się przez reżysera w kwestii – obecnych w filmie stosunków polsko-żydowskich. Ale tak się zastanawiam czy naprawdę to nie jest najlepsza odpowiedź. Nie widzę nikogo kto umiałby znaleźć jednoznaczną odpowiedź na pytanie co tak właściwie bohaterka powinna zrobić. Wydaje się zresztą, że szukając szerszej interpretacji – nie chodzi tylko o Idę. Każdy w tym filmie ma jakiś zapas przeżyć – bardziej i mniej dramatycznych, który może go gdzieś zaprowadzić. Wandę taka sama wędrówka zaprowadziła do posady komunistycznego prokuratora, sąsiada – do pożydowskiego domu gdzie spokojnie żyje z żoną i córeczką. Reżyser prowokuje trochę pytanie co tak właściwie ma decydować o naszym losie. Kiedy po wspólnie spędzonej nocy Ida pyta się chłopaka co dalej, to ten snuje przed nią wizję banalną. Tak banalną że nie dziwimy się gdy Ida rano wymyka się z pokoju. Bo w sumie czy takie życie jest warte wysiłku? Niezależnie od pochodzenia. Zresztą jeśli szukać w Idzie czegoś co naprawdę mnie poruszyło (może dostrzegliście że spoglądam na film nieco z dystansu) to właśnie nie sprowadzanie losu bohaterów do ich pochodzenia. To, że Ida jest żydówką jeszcze niczego nie przesądza. Nadal sama musi podjąć wszystkie decyzje. Wiele filmów tu wpada w pułapkę uznania, że pochodzenie (bo przecież nie wychowanie, nie rodzina nawet nie historia – bo to wszystko się rozegrało poza bohaterką) jednoznacznie determinuje co stanie się dalej i jakie decyzje muszą zostać podjęte. Wcale tak nie jest.
Wydaje się że tam gdzie Pawlikowski chciał zrobić piękny film o ludziach wyszedł niektórym tylko film o polityce i historii
Oglądając Idę ponownie przed napisaniem recenzji zastanawiałam się co widzą w niej krytycy zachodni. Bo przecież nie ulega wątpliwości, że nie dostrzegają większości tych elementów które dla nas są oczywiste. Nie wiem do jakiego stopnia są świadomi jak bardzo w ostatnich latach kwestia przejmowania żydowskiego mienia stała się tematem dyskutowanym w społeczeństwie polskim. Pewnie większość z nich nie zdaje sobie sprawy jak ostre spory prowadzone są wokół Idy w Polsce gdzie wciąż pomysł by opowiedzieć taką historię bez polityki i bez puenty wydaje się być ucieczką przed trudnym tematem a nie mierzeniem się z nim. Ilość głosów doszukujących się w filmie postawy antysemickiej, antypolskiej czy niemalże tchórzliwie uciekającej od oceny stosunków polsko żydowskich wskazuje, że film został potraktowany jako głos w szerokiej dyskusji. Problem w tym, że wydaje się że reżyser wcale nie chciał brać w niej udziału. Widzicie jeśli zwierz ma być szczery, to dla mnie ten film jest dowodem na to, że Pawlikowski mimo polskich aktorów, polskiej ekipy i polskiej historii w tle stworzył film, który jest europejski ale nie jest polski. Już tłumaczę. Wydaje mi się bowiem, że Pawlikowski – pracując i żyjąc poza krajem chyba nie do końca zdał sobie sprawę, jak trudno jest nakręcić film który opowiada o jednostkach w jakiś sposób uwikłanych w historię, nie opowiadając jednocześnie samej historii. Więcej, nawet się nią nie szczególnie interesując. Sam reżyser twierdził, że nie robi filmu o stosunkach polsko-żydowskich ale o dwóch kobietach. Przez wielu zostało to uznane, za ładny wybieg który pozwala pokazać co się chce nie zostawiając komentarza. Ale moim zdaniem Pawlikowski od niczego nie ucieka – po prostu zazwyczaj z sytuacją na tyle odległą historycznie społeczeństwa są na tyle rozliczone, że można właśnie wykorzystać je jedynie jako pewien punkt wyjścia, nie zagłębiając się do końca we wszystkie wątki i konteksty. Pod tym względem reżyser się przeliczył i pragnąc uciec od polityki a na pewno nieco od historii trafił w sam środek polityczno- historycznej rozgrywki. Rozgrywki o tyle trudnej, że właściwie nie do końca wiadomo jaki miałby być ten film zdaniem części krytyki. Proponowane alternatywne scenariusze nie są bowiem w żadnym punkcie zgodne z tym co reżyser chciał opowiedzieć.
Ida to film który doskonale korzysta z czerni i bieli wyciągając z niej ile się da – nie tylko plastycznie ale i fabularnie (np. nie widzimy koloru włosów Idy, który ma znaczenie)
Właśnie dlatego słysząc o kolejnych sukcesach Idy trudno mi myśleć o niej jako o sukcesie Polskiego kina. Dla mnie to olbrzymi sukces produkcji, która choć stworzona tutaj jest przede wszystkim filmem z nurtu europejskiego. Co więcej pewnie tak tam odbieranym i docenianym – moim zdaniem – nie tyle za temat (ponownie – idę o zakład że większość krytyków nie rozumie jak bardzo wielowarstwowy jest pokazany w tym filmie problem bohaterek i ich tożsamości) ale za to, że w ascetyczny, prosty i niesłychanie sprawny sposób opowiada prowokującą do pytań historię. Co więcej – co umyka wielu sprowadzającym film do naszych polskich dyskusji recenzentom – historię bardzo otwartą, bo właściwie możliwą do wyjęcia z tego konkretnego kontekstu. W sumie bliżej temu filmowi do produkcji które opowiadają o przełomowy kształtującym przeżyciu w procesie tworzenia się osobowości jednostki czy jej tożsamości niż rozliczeniowym filmom, które próbują wyjaśniać zakręty historii. Zresztą zdaniem zwierza zestawienie klasztoru z zagładą ma jedynie spotęgować to zderzenie dwóch światów z których powstać może coś nowego w głowie Idy. Nie mniej można wyobrazić sobie że podstawimy tam dwie zupełnie inne wartości. Co zapewne robi wielu nagradzających film krytyków którzy nie wiedzą jak bardzo wielu Polaków dotyka scena gdzie dwie żydówki wracają po latach do swojego domu gdzie oczywiście ktoś już mieszka a jedynym śladem po dawnych mieszkańcach jest witraż w stodole.
Obowiązkowa malownicza scena z przystankiem
Czy mam do Idy zarzut? Tak – choć jest to zapewne zarzut subiektywny. Ida jest filmem niesłychanie czytelnym. Nie jednoznacznym ale czytelnym. Co oznacza, że w czasie obu seansów ani na chwile nie straciłam poczucia, że oglądam film, który jest o czymś. Stąd moje skojarzenie z produkcją krótkometrażową gdzie większość mojego wysiłku jako widza skupia się nie tyle na samym odczuwaniu filmu co na śledzeniu tego jak reżyser prowadzi fabułę, jak zdjęcia szukają symboli, jak gra muzyką, rozkłada dialogi, montuje film. Cały czas siedziałam w wyczekiwaniu na puentę, albo (jak w przypadku Idy) na jej znaczący brak. Wszystko było to z jednej strony intelektualnie niesłychanie atrakcyjne, z drugiej – Ida to film który zupełnie nie dotyka moich emocji. Oczywiście nie każdy film chce grać na emocjach ale czułam, że bardzo wyraźnie widzę zabiegi reżysera – niekiedy rzeczywiście trafne i zachwycające ale bardzo wyraźne – niemal domagające się interpretacji. Przy czym może to jest kwestia tego, że jako osoba która wychowała się w domu gdzie historią żydów i stosunków polsko żydowskich zajmowano się profesjonalnie właściwie wysłuchałam już każdej strony dyskusji. I słyszałam pewnie każdy wariant historii. Stąd też właściwie jeśli miało mnie coś emocjonalnie poruszyć to było to już wieki temu. I choć zdaję sobie sprawę, że Ida pewnie nie była nigdy kręcona dla ludzi takich jak ja, to nie da się poza takie jednostkowe doświadczenie wyjść. Przy czym być może jest to też zgubne. Bo znalazłam w części recenzji interpretacje które mnie samej nigdy by nie przyszły do głowy (np. takie które uogólniają jednostkowe zachowania bohaterek na całość grup społecznych). Kto wie może właśnie na tym polega cały problem. Każdy kto ogląda ten film ogląda go nie mogąc się odciąć od tego kim jest i co przeżył. I dlatego Ida każdemu idzie w inną stronę.
Ps: Tak wie zwierz, że ten wpis jest w znacznej części napisany w pierwszej osobie. Czasem wpisy się tak piszą i zwierz wtedy ich nie pyta dlaczego tylko publikuje. Ten się tak napisał.