No więc zwierz wybrał się do kina na Inferno. W sumie trudno powiedzieć dlaczego bo Kod Da Vinci znudził go śmiertelnie a Anioły i Demony oglądał tylko dlatego, że był tam Evan McGregor w sutannie. Szkot w sutannie zawsze na propsie. A tu proszę ani szkota, ani nic szczególnie ciekawego, cóż czasem nawet zwierz podejmuje nieprzemyślane decyzje. Przynajmniej może recenzje napisać. Ze spoilerami. A co mi tam.
Naszym bohaterem jest Tom Hanks. To znaczy jego bohater ma imię i nazwisko i nawet zawód wykonuje ale to Tom Hanks. Wszyscy którzy oglądają filmy z Tomem Hanksem wiedzą że jego produkcje dzielą się na dwa typy. Te których Tom Hanks gra Toma Hanksa i te drugie. Tych drugich jest naprawdę mało. Dobra wróćmy do filmu. W filmie na podstawie powieści Dana Browna jest Tom Hanks i młodsza od niego brunetka która dzielnie biega za nim w obcasach. Teoretycznie to są różne aktorki ale tak naprawdę to jest ciągle ta sama bohaterka. Koniecznie inteligentna, odpowiednio wykształcona ale młodsza. Młodsza na tyle, że wiemy, że bohater nie będzie miał z nią romansu. Gdyby to był jakikolwiek inny bohater romans by wisiał w powietrzu ale to jest Tom Hanks. A on nie ma romansów.
Potem tenże Tom biega po miastach świata. Miasta świata są właściwie miastami Europy dobranymi wedle klucza – stare. Stare dla Amerykanów w sumie jest w Europie wszystko ale ogólnie wiadomo, że najstarsze są Włochy gdzie pod każdym kamieniem kryje się inkwizycja, tajemne symbole, znaki, odwołania do kultury antycznej i czego sobie tam jeszcze chcecie. Wystarczy kichnąć we Włoskim kościele a na głowę spadnie ci jakiś Illuminati czy coś podobnego. Przy czym wszystkie miasta i odwiedzane miejsca są dobrze znane tak by jakaś firma turystyczna koniecznie mogła zrobić wycieczkę śladami Dana Browna i jego powieści, kasując olbrzymią kasę od zainteresowanych turystów bo jeśli bohater dociera do Wenecji to tanio nie będzie. Być może dlatego nie zekranizowano całkiem zabawnego „Zaginionego Symbolu” bo dzieje się w Stanach i nie można byłoby robić wycieczek jego śladami. Poza tym cały film i tak nie miałby sensu bo zanim Tom Hanks by się czegoś domyślił Nicolas Cage byłby już daleko przed nim z Deklaracją Niepodległości pod pachą.
Dobra więc jest Tom, jest Europejskie miasto, jest śliczna brunetka czas na jakąś akcję. Ta zaś oferuje nam niesamowite zwroty akcji. To znaczy dwoje doskonale wykształconych osób tłumaczy sobie czym jest Boska Komedia Dantego i przerzuca się interesującymi faktami na jego temat na poziomie skomplikowania „Przeczytaliśmy hasło w Wikipedii”. Zresztą nie daj Boże mówią coś głębszego to zęby zaciskają się nieco bo nie mówią oni rzeczy prawdziwych. Nasz bohater jest niesamowicie inteligentnym profesorem co oznacza że wie skąd się bierze pochodzenie słów i umie dostrzec, że z renesansowym obrazem coś jest nie tak – zwłaszcza kiedy jest na nim napis po angielsku. Do tego film – podobnie jak Anioły i Demony zawiera sceny z pogranicza horroru i gore. To znaczy tam wyrywano kartki z manuskryptów złożony w bibliotece Watykańskiej, tu zaś bazgrze się po masce pośmiertnej Dantego. Ciarki przechodzą po plecach.
Ogólnie więc wszyscy biegają po włoskich miastach i budynkach muzealnych co nie ma dużo sensu bo jest Internet. Na oko 90% zagadki dałoby się spokojnie rozwiązać siedząc po prostu przed wyszukiwarką Google i wpisując kolejne hasła. Przy czym bądźmy uczciwi – to jest rzeczywistość alternatywna w której „agenci WHO” jeżdżą czarnymi vanami, mają pistolety i mogą mówić rzeczy w stylu „przestrzeń powietrzna nad tym zamkiem jest pod kontrolą WHO”. Żeby było jasne wyobrażanie sobie WHO z bronią i w czarnych kombinezonach to jak wyobrażanie sobie ludzi z UNICEF którzy biją pałkami każdego kto krzywdzi dzieci czy ludzi z UNESCO którzy ze snajperki celują do każdego kto próbuje pomazać sprejem budynek. Nie mniej ktoś naszych bohaterów musi gonić a że wszyscy albinosi i narwani księża byli zajęci w innej części kinematografii to padło na agentów WHO.
Trudno się zresztą tak do końca dziwić bo chodzi o plagę. Oto nowa plaga ma zapobiec przeludnieniu i zabić cholernie dużo ludzi. Wszyscy są bardzo przejęci choć prawdę powiedziawszy – wielkiego zaskoczenia tu nie ma bo plagę chce po świecie rozpuścić człowiek, który od lat publicznie mówił… przydałaby się jakaś plaga. Do tego był miliarderem. Cóż może nie należy się dziwić że nikt specjalnie się nim nie przejmował. W Stanach jest jeden taki co mówi, że postawi mur pomiędzy Stanami a Meksykiem i tak długo go ignorowano aż został kandydatem na prezydenta USA. Więc może nie ma się z czego śmiać. W każdym razie zły człowiek postanowił zamiast normalnie pozarażać wszystkich paskudną chorobą i demonicznie się śmiać, zostawić naszemu bohaterowi wskazówki. Wskazówki jak już wspomnieliśmy charakteryzuje fakt, że są równie błyskotliwie co referat o Dantem przygotowany w oparciu o Wiki. Przy czym zły miliarder mówi o mordowaniu ludzkości mniej więcej tak jakby sprzedawał Iphony – ma nawet fajną prezentację z odpowiednimi dowodami, że ludzi jest za dużo. Zawsze miło jak złoczyńca do mowy w której wykłada swoje przemyślenia dokłada obrazki. To świadczy o zaangażowaniu.
No więc plaga ma wszystkich zabić i przez chwilę jest nawet nadzieja że wszyscy zginą ale ostatecznie dzielny Tom Hanks przybywa na miejsce i okazuje się, że wszyscy będą cali i zdrowi i nawet jego bohater odzyskał zegarek który stracił w pierwszych minutach filmu, co było dla niego przykre bo zegarek dostał od rodziców. Więc happy end dla wszystkich, co każe się zastanawiać po co myśmy ten film oglądali, zwłaszcza że skoro wszystko się dobrze kończy to mogliśmy przeczytać hasło w Wikipedii poświęcone Dantem i byłoby więcej zwrotów akcji. Oczywiście zawsze możemy po obejrzeniu filmu policzyć trupy i wychodzi że wśród martwych są czarnoskóry nieuczciwy agent WHO, przebiegły hindus który morduje ludzi nożem ukrytym w rękawie i jedna śliczna brunetka, plus przebiegły miliarder który jednak właściwie w filmie nie występował. Nie mniej jeśli nie jesteś białym Amerykaninem o spokojnej twarzy Toma Hanksa masz spore szanse że umrzesz. Prawdę powiedziawszy pewnie już jesteś martwy.
Poza tym scenariusz zawiera tak cudowne zwroty akcji jak pojawienie się morderczej policjantki o zaciętym wyrazie twarzy która nie nazywa się Helga tylko dlatego, że to by brzmiało pospolicie. E-mail który daje 90% podpowiedzi od bohatera który po prostu znika. Tak moi drodzy w filmie mamy dwóch badaczy którzy kradną maskę Dantego z muzeum. Jakbyście chcieli wiedzieć jak tego dokonują to już opowiadam. Otóż zostają z nią sam na sam, po czym jeden wyjmuje maskę z gablotki a drugi wychodzi z nią w kieszeni. Żaden alarm się nie uruchamia, nic się nie dzieje, nikt nie zauważył że zniknęła. Zwierz musi powiedzieć, że inni złodzieje to jacyś beznadziejni są z tymi swoimi planami obchodzenia zabezpieczeń skoro to takie prościutkie. W każdym razie jednym z nich jest Tom Hanks a drugim…ten drugi. Wysyła maila do bohatera i tyle. Więcej się nie pojawia. Pewnie pojechał na wakacje z dala od szalonych amerykanów we Włoszech. Ostatecznie okazuje się, że kobietom nie można ufać, bo się mimo inteligencji zakochają i będą chciały mordować miliardy ludzi. Czarnoskórym nie można ufać bo będą chcieli sprzedać wirus temu kto najwięcej zaoferuje. Hindusom też nie można ufać bo mimo, że są cudnie zdystansowani to ostatecznie wsadzą komuś sztylet w gardło. Ogólnie lepiej zostać w Stanach i oglądać sobie lokalne atrakcje jak największą dynię czy drewnianą rzeźbę drwala.
Przez cały film człowiek zadaje sobie pytanie po co to tak właściwie ogląda bo nie ma tu nic co by film w jakikolwiek istotny sposób odróżniało od poprzednich produkcji. Nie ma też za wiele ducha – niech najlepszym przykładem będzie, że wiedząc o niewielkiej ilości czasu jaka pozostała na powstrzymanie planu szaleńca nasi bohaterowie jeżdżą z jednego Włoskiego miasta do drugiego pociągiem bo jak wiadomo nad Włoskim krajobrazem samoloty nie latają. Do takiego wniosku trzeba dojść bo inaczej oznaczałoby to, że nasi bohaterowie muszą przestać na chwilkę ratować świat by zareklamować zgromadzonej na Sali widowni odpowiednik Pendolino. Cóż jak to mówią – plaga może poczekać, product placement nigdy. W każdym razie jest to jeden z tych filmów które naprawdę spokojnie mogłyby nigdy nie powstać i nie zapłakałby ani jeden widz, nawet Tom Hanks ma minę jakby nie chciał płakać wręcz przeciwnie tak jakoś czasem patrzy że zaczynamy podejrzewać że zapłaciłby komuś spore pieniądze by nigdy już więcej nie grać tego bohatera. Co więcej gdyby film poszedł tropem książki – pewnie by już grać nie musiał. Niestety ocalił świat i kto wie, może będzie jeszcze biegał jeszcze po jakichś europejskich miastach krzycząc fakty z przewodników turystycznych.
Tak więc spokojnie możecie sobie „Inferno” darować, chyba że jesteście fanami Dana Browna wtedy cóż nie ma dla was i tak ratunku. Tom Hanks ma krótsze włosy ale twarz smutnego buldoga, Felicity Jones ma zielone oczy i to mniej więcej trzy czwarte jej roli. Omar Sy mówi z francuskim akcentem a Irrfan Khan zachowuje się jakby doskonale się bawił grając zgodnie z interpretacją, że wszyscy poza nim w tym filmie są idiotami. W sumie trochę mu zwierz kibicował. Na koniec jest jeszcze Ben Foster który brzmi jakby Leonardo DiCaprio się trochę naćpał i znalazł lepszy sposób na ratowanie niedźwiedzi i Antarktyki niż latanie prywatnym odrzutowcem po świecie. Cała obsada ma zaś entuzjazm godny ekranizacji trzeciej powieści z serii powieści które przestały ludzi interesować po drugim tomie, przy czym o pierwszym zapomnieli.
Żarty na bok. Inferno to przykład na to, że tak naprawdę świat i kultura popularna nie chylą się ku zachodowi – jak to przewidują wszyscy łącznie z ludźmi, którzy kulturę popularną robią. Jest to bowiem dowód na to, że nawet jeśli udaje się wykreować sztuczny szum wokół książki – bo dokładnie tym był szum wokół Kodu da Vinci, to tak naprawdę nie utrzyma się on specjalnie długo. Sława Dana Browna mocno zbladła, zwłaszcza, że na kursach kreatywnego pisania nauczyli go pisać tylko jedną książkę, co biorąc pod uwagę ile ich wydał jest mocno rozczarowujące. Pierwszy film zarobił sporo bo wszyscy o nim słyszeli, drugi był tak uroczo bezsensowny, że nawet Watykan nie miał za bardzo co komentować, bo jednak nikt nie porzuci wiary dlatego, że antymateria może zamienić papieża w antypapieża, zaś trzeci film spokojnie można byłoby przegapić i niewiele by się tu zmieniło. Najwyraźniej tak to już jest że nawet jeśli da się nas jak owce zagonić na jeden film do kina, to potem jeśli nie ma żadnego nowego pomysłu czy błysku to w kinie utrzymać się nas długo nie ma, wcześniej czy później wybiegniemy krzycząc „Porzućcie wszelką nadzieję”.
Ps: Zwierz musi powiedzieć, że chyba najlepiej istotność filmu dla życia widza podsumował Paweł Opydo pisząc do Zwierza „Oglądałem film przez dwie godziny, ale mógłbym przez dwie godziny patrzeć na ścianę i nie byłoby wielkiej różnicy”.