Beata Pawlikowska wydała nową książkę. Właściwie żadna to nowość – autorka publikuje coś szybciej niż zdąży się stwierdzić że jej poprzednia książka nie ma zbyt wiele sensu. Podróżniczka i dziennikarka radiowa pisze właściwie o wszystkim od podróżowania po świecie, przez hodowlę kotów po zdrowe odżywianie. Czasem jednak bierze się za psychologię. I wtedy zaczynają się problemy.
Najnowsza książka Beaty Pawlikowskiej dotyczy depresji. A właściwie – jej jest autorskim wykładem o tym jak z depresji wyszła. Książka – podobnie jak inne jej psychologiczne dzieła, zawiera sporo bełkotu, powiązanego z bardzo kiepskimi metaforami i poradami które mają tą cechę że są tak ogólne że właściwie trudno uznać je za przydatne dla kogokolwiek. Do tego w książce znajdziemy informacje z których wynika, że lekarstwa naprawdę w przypadku depresji nie pomagają, zdecydowanie ważniejsze jest zmienienie „oprogramowania mózgu”, które to oprogramowanie działając wadliwie przyczyniło się do depresji. A ponieważ Pawlikowska się sama z depresji wyleczyła teraz za 39,90 może nam sprzedać odpowiedź na pytanie jak się wyleczyć. Na skróty i w domu bez niepotrzebnych konsultacji psychologicznych, lekoterapii i wszystkiego co zachodnia medycyna ma do zaoferowania. Nie jest to pierwsze podejście Pawlikowskiej do kwestii zaburzeń psychologicznych. Wcześniej wydała książkę w której tłumaczyła rodzicom co dzieje się w umysłach ich dzieci, co sprawia, że popadają w anoreksję, bulimie i uzależnienia. Ponownie krótkie spojrzenie na książkę pozwala nam stwierdzić, że mamy do czynienia z narracją prowadzoną tak, że wiele tu mowy o chorobach duszy, złym nastawieniu i pełnego egzaltacji spojrzenia w psychikę młodych ludzi trochę na zasadzie „widzi mi się”. Ponownie łatwiej po taką książkę sięgnąć niż zasięgnąć porady czy dowiedzieć się jakie są rozpoznawane przez psychologów i znawców tematu prawdziwe przyczyny anoreksji czy uzależnień. Łatwiejsze niż zaprowadzenie dziecka do miejsca gdzie może znaleźć pomoc.
Nieleczona depresja czy anoreksja mogą doprowadzić do śmierci. To zdanie wiele osób traktuje jako dramatyczną przesadę ale tak to wygląda. W obu przypadkach ważna jest diagnostyka, udzielona pomoc, często hospitalizacja. Nie wszyscy wierzą że lekarstwa pomagają w przypadku depresji co nie zmienia faktu, że decyzję o ich przyjmowaniu bądź nieprzyjmowaniu należy podjąć wraz z lekarzem po zapoznaniu się z obowiązującym w medycynie stanie wiedzy. Nie brzmi to jak coś szczególnie rewolucyjnego – podobnie zachowalibyśmy się w przypadku każdego innego schorzenia. Tylko, że – co doskonale wiemy – w przypadku schorzeń mniej oczywistych – jak zaburzenia psychiczne, nasze podejście jest radykalnie inne. Mimo, że sporo się w społeczeństwie zmieniło i zmienia (na lepsze) wciąż żyjemy w świecie gdzie dla olbrzymiej grupy ludzi zaburzenia psychiczne są sprawą wstydliwą albo łatwą do wyleczenia domowymi sposobami. Książki takie jak te które pisze Beata Pawlikowska przyczyniają się do obrazu problemów psychicznych jako czegoś z czym jednostka powinna sobie sam poradzić. Zwłaszcza że wystarczy zrozumieć co się dzieje, zastosować odpowiednie mechanizmy, myśleć pozytywnie i pewnie jeść dużo jarmużu.
Zwierz nie ma pretensji do Beaty Pawlikowskiej. Pisanie książek głupich i nieodpowiedzialnych nie jest domeną tylko jednej osoby. Tym co naprawdę niepokoi zwierza, to brak odpowiedzialności. A właściwie to, że nawet my nie patrzymy na tego typu pozycje jako na coś za co odpowiedzialność bierze wydawca. A to jest kluczowe. Pytaniem które powinniśmy sobie zadać jest nie : Dlaczego Pawlikowska napisała taką książkę, ale Dlaczego nie przeszkadza nam że Edipresse ją wydało. To problem który wykracza poza tą jedną autorkę i pozycję. Podobne pytanie należałoby zadać wydawnictwu Znak które w jednej ze swoich serii wydawniczych wydrukowało Bezdomną Katarzyny Michalak – książkę która zawierała niesłychanie krzywdzący i po prostu nieprawdziwy obraz osób cierpiących na schizofrenię. Podobnie zwierz miałby olbrzymie pretensje do Wydawnictwa Literackiego za drukowanie Michalak – choć tu już głównie ze względu na znaczenie i renomę wydawnictwa. Nadal zwierz nie jest w stanie zrozumieć jak wydawnictwo, które przez lata publikowało wybitnych pisarzy mogło tak zepsuć swoje imię publikując Grę o Ferrin. Serio jest tylu popularnych pisarzy, dlaczego musieli wybrać grafomankę.
Oczywiście większość z was odpowie bez zastanowienia. Wydawnictwa publikują takie książki bo się sprzedają. Pytanie – od kiedy uznajemy, że to wystarczające wyjaśnienie by nie uznawać odpowiedzialności wydawnictwa za treści które pojawiają się w ich książkach. To nie jest kwestia cenzury tylko zwykłej przyzwoitości. Wydawnictwo które wydaje książki Pawlikowskiej dla zysku czerpie korzyść z niewiedzy, naiwności czy braku dobrego wykształcenia pozwalającego sięgnąć do profesjonalną pomoc. Publikowanie takiej książki, jest równie niemoralne co wydawanie książek o tym, że raka można wyleczyć marchewką. To nie są sprawy drugorzędne – tylko kupczenie czyjąś szansą na zdrowie i wyleczenie. Co ciekawe – wielu osobom zupełnie to nie przeszkadza. Może oburzymy się na autora ale zupełnie zapominamy o wydawnictwie. Trochę jakby nie było ono zupełnie odpowiedzialne za to co pojawia się na rynku. Jakby fakt, że ktoś chce na takich treściach zarobić – natychmiast sprawiał że wszystko jest OK. To, że wydawnictwa robią coś dla pieniędzy nie sprawia, że automatycznie można przestać czegoś wymagać czy krytykować. Zresztą dotyczy to całej kultury.
Zresztą w pewnym stopniu z tego samego powodu denerwują zwierza media które przedrukowują skandaliczne wypowiedzi Terlikowskiego. Póki takie teksty publikuje Fronda (z którą Terlikowski niedawno się rozstał) póty nie ma problemu. Jak paskudne nie byłby to treści są zgodne z pewną linią czasopisma. Można je w prosty sposób omijać i bojkotować – nie nadając słowom ich publicystów zbyt dużej wagi. Kiedy jednak spore dzienniki przerzucają się w cytatach z Terlikowskiego – doskonale wiedząc, jak bardzo jego opinie rozjuszą czytelników, zmuszając ich do zostawienia komentarza czy podzielenia się artykułem. I tak dla klików czyni się z człowiek, który przez lata był pewnym folklorem bardzo prawicowej prasy ważną osobę w debacie publicznej. Denerwowanie się na Terlikowskiego i jego tezy to jedno – ale zapytanie – kto bierze odpowiedzialność za to, że w ogóle musimy słuchać jego zdania – to równie ważna kwestia. Ponownie – jasne że to się dobrze klika. Ale my możemy być zdenerwowani że opinię osoby która wyraźnie wygłasza je głównie po to by zyskać internetową sławę wykorzystuje się na jej korzyść. To taki mechanizm który zwierza wyjątkowo denerwuje.
To w sumie jest ciekawe jak mało mówimy o odpowiedzialności w kwestii rynku wydawniczego. Zachowujemy się trochę tak jakby książki po prostu pojawiały się na półkach i nie było za nimi wydawnictw które decydują o tym co trafi do naszych rąk. I największym problemem nie są tu wydawnictwa o określonym profilu ideologicznym (możemy bez trudu założyć, że Zysk i Ska nie będzie wydawał lewicowych opracowań historycznych) ale właśnie takie zupełnie pozbawione jakiejkolwiek idei wydawnictwa które mają na sztandarach przede wszystkim zysk. Fakt, że przechodzimy nad ich działaniami do porządku dziennego pokazuje, taką obojętność i postawę, że w sumie co nas to obchodzi albo niewiele możemy zmienić. Zwłaszcza, że przecież zawsze wśród nas i naszych znajomych znajdzie się ktoś kto powie „ale to dla zysku” czy „ale to się kilka”. Jakby to był ostateczny argument kończący dyskusję.
Powiem szczerze, to zawsze jest trudne podjąć jakieś działanie w takim przypadku. Zwierz bardzo chciałby już nigdy więcej nie kupować książek Zysku albo Edipresse ale czasem zdarza się pozycja książkowa która jest Bogu ducha winna że wychodzi w tym samym wydawnictwie. Dlaczego trzeba o tym mówić. Pamiętać, że odpowiedzialnością za książkowe pozycje które budzą oburzenie należy obciążać nie tylko autorów ale i wydawców. I tak to jest taki słuszny gniew który bezpośrednio niewiele zmienia w świecie. Ale nie należy tego uczucia ignorować. A tym bardziej – udawać że sprawy nie ma. Większość zjawisk tego typu najbardziej zyskuje na tym, że nikomu za bardzo nie chce się nic robić, mówić czy po prostu – nawet gdzieś tam w środku oburzyć. Tymczasem jak pokazuje doświadczenie – większość z konsumentów kultury powinna być zawsze odrobinę wściekła. Tak z przyzwoitości.
Ps: Ostatnio mam fazę na dokumenty i oglądam hurtowo, polecam z Netflix ostatni dokument o Amandzie Knox. Doskonały choć zwierz będzie pewnie pisał o nim osobny wpis.