Hannibal powrócił. Trzeci sezon otwiera odcinek który dość słusznie nazywa się Antipasto. Traktowanie go jako kolejne z dań serwowanych przez twórców serialu nie ma sensu. To przystawka na zaostrzenie smaku. Zaś smak trzeba z sezonu na sezon mieć co raz bardziej wyrafinowany. (spoilery)
Pomysł na pierwszy odcinek trzeciego sezonu jest prosty i dość skomplikowany jednocześnie. Oto zamiast opowiedzieć nam dokladnie co stało się z Willem i z resztą pociętych i poranionych bohaterow których Hannibal zostawił w swoim domu w Baltimore, pierwszy odcinek opowiada nam o Europejskich przygodach Hannibala i Bedeli. Dlaczego? Zwierz podejrzewa, że twórcy zdają sobie sprawę, że nic tak nie zaostrza apetytu jak brak odpowiedzi na najbardziej nurtujące widzów pytania. Zwierz który widział kolejny odcinek wie, że odpowiedzi w końcu dostaniemy, ale oczekiwanie – nawet jeden tydzień więcej to umiejętne granie z oczekiwaniami widza, który zazwyczaj chce dostać dosłownie wszystko na talerzu. Ale nie chodzi jedynie o torturowanie wielbicieli Willa Grahrama. Wydaje się, że Bryan Fuller – trochę jak Harris, robi się z sezonu na sezon co raz bardziej zafascynowany Hannibalem i oglądanie go w nowych realiach bawi go nie mniej niż gra w kotka i myszkę którą widzieliśmy w poprzednich dwóch sezonach.
Hannibal jest więc w tym pierwszym odcinku fascynujący do granic karykaturalności. Mówi licznymi językami, tańczy z lekkością zawodowca (Mads jak zapewnie wiecie zanim został aktorem był tancerzem i została mu ta lekkość) i jeszcze wykłada i przekłada bez najmniejszych trudności. A jak go podpuścicie to jeszcze cytuje Dantego w oryginale z pamięci. Do tego oczywiście jak zwykle gotuje i konwersuje – nie zapominając, że im więcej kanibalistycznych aluzji dorzuci się w pozornie nic nie znaczącej wymianie zdań tym więcej dostaje się punktów. A jeśli jeszcze dorzuci się jego co raz lepiej skrojone stroje – od kurtki motocyklisty po cudowne garnitury człowiek zastanawia się kogo naprawdę ogląda. I choć twórcy odcinka – w sposób bardzo jednoznaczny podpowiadają nam że to nikt inny tylko nasz dobry przyjaciel szatan to jednak widz musi zwrócić uwagę, na coś więcej. Otóż w jednej ze scen – Hannibal jednoznacznie informuje nas że jeśli chcemy bajki to oto zobaczymy bajkę. Która dzieje się bardzo dawno temu. Zwierz był tą jedną sceną absolutnie zachwycony. Oto Bryan Fuller – człowiek który z sezonu na sezon kręci serial co raz dziwniejszy i co raz bardziej odchodzący od produkcji detektywistycznej czy nawet horroru, wytrącił trochę broń krytykom serialu. Bo tym jest Hannibal – pokręconą bajką z kanibalizmem w tle. Dlatego też może sobie pozwolić na zdecydowanie więcej, niż inne seriale. W pierwszym odcinku widać to zwłaszcza we wprowadzanych do odcinkach scen które mają znaczenie mniej lub bardziej symboliczne. Dużo tu krwi i wody, wody w kolorze krwi i krwi lejącej się jak woda. Symbolika prosta i zrozumiała, ale gra z obrazami jest estetycznie przyjemna i odróżnia ten serial od wielu innych bojących się jakichkolwiek scen symbolicznych czy nie do końca zrozumiałych. Podobnie sam bohater – nie musi spełniać wymogów realności, wręcz przeciwnie – ma być pięknym wcielonym złem, uwodzącym i odrzucającym jednocześnie. Trochę jak w bajkach (zwierz zastanawia się czy fakt, że Hannibal karmi swoje ofiary tym co sprawia, że będą lepiej smakowały nie jest bezpośrednim nawiązaniem do Jasia i Małgosi i nie stawia Hannibala w jednym rzędzie z innymi baśniowymi „złymi”)
Inna sprawa to charakterystyczne dla serialu zastępowanie problemu detektywistycznego, prostym (a przez to zwykle niejednoznacznym) problemem moralnym. Tu w kontekście Bedeli twórcy rozważają czy mamy do czynienia tylko z osobą oserwującą czyny Hannibala czy też w nich partycypującą. Pytanie całkiem słuszne, zwłaszcza że status bohaterki granej przez Gilian Anderson nie jest jednoznaczny. Wiemy, że jest z Hannibalem raczej z własnej woli, choć jednocześnie nie mamy wątpliwości, że z nią, podobnie jak ze wszystkimi Hannibal jest uwikłany w skomplikowaną psychologiczną grę. Jednocześnie już po tym jednym odcinku jest absolutnie jasne, że Hannibala nie da się prosto przechytrzyć, ale też – że nie za bardzo da się być jego „partner in crime”. Bedelia jest więc schwytana w pułapkę, choć twórcy dość jasno pokazują, że chodzi tu raczej o pułakę psychologiczną niż jakiekolwiek fizyczne ograniczenia.
Na sam koniec jeszcze kwestia samej fabuły odcinka – opowiadanej krótkimi scenami, które trzeba złożyć sobie samodzielnie w całość – nie jest to szczególnie trudne, i zwierzowi taka epizodyczna narracja, obejmująca całkiem spory okres czasu się podoba. Zwłaszcza, że ponownie – większość seriali za bardzo boi się że widzowie czegoś nie zrozumieją. Fuller już dawno przestał się czegokolwiek bać (zdaniem zwierza jest nadal w szoku że kręci trzeci sezon jakiegokolwiek serialu). Do tego nie zabrakło poczucia humoru (doskonała jest scena kolacji i pytania jaki to właściwie jest rodzaj imprezy), kanibalistycznych żartów i tak niesamowicie ładnych strojów i wnętrz że człowiek czuje się estetycznie wsparty nawet gdyby oglądał serial na wyciszeniu.
Nie zmienia to jednak faktu, że zwierz nie dziwiłby się gdyby reakcja większości widzów na pierwszy odcinek trzeciego sezonu była „Co ja właśnie obejrzałem?”. Zdaniem zwierza rzeczywiście cały sezon utrzymany w tej stylistyce byłby niestrawny. Ale jeden odcinek – właśnie w ramach przystawki – jest czymś innym, ciekawym i przynajmniej zdaniem zwierza, ożywczym. Choć rzecz jasna nie jest to danie perfekcyjne, to przynajmniej w gust zwierza trafia. A jednocześnie zwierz szczerze przyzna, że im dalej serial odchodzi od takiego prostego serialu detektywistycznego, policyjnego czy nawet – realistycznego, tym bardziej to zwierza cieszy. Hannibal sprawdza się doskonale jako swoista zabawa ze znaną postacią, wątkami i tropami. Hannibal nie sprawdza się jako realistyczny serial o seryjnym mordercy. No i teraz tylko pytanie czego tak naprawdę się od serialu pragnie. Zwierz chce żeby było dziwnie. A już co jest w waszym guście to musicie zdecydować sami.