Home Ogólnie Jago na Kapitolu czyli zwierz o House of Cards

Jago na Kapitolu czyli zwierz o House of Cards

autor Zwierz

Hej

Kiedy House of Cards pojaw­iło się w sieci, wszyscy postanow­ili napisać o seri­alu. Unikalna możli­wość wypowiedzenia się nie tylko na tem­at pier­wszego odcin­ka, ale na tem­at całego sezonu, zro­biła z nas wszys­t­kich kry­tyków. Zwierz, który zwyk­le zna­j­du­je się w pier­wszej linii pisa­nia o czymś w tym samym momen­cie, co wszyscy inni, wstrzy­mał pióro. Nie, dlat­ego, że nie obe­jrzał seri­alu. Dlat­ego, ze zdał sobie sprawę, że nic, co by napisał nie było­by efek­tem jego włas­nych prze­myśleń, było­by w mniejszym lub więk­szym stop­niu ele­mentem dia­logu z inny­mi blogera­mi, kry­tyka­mi, czy zach­wycony­mi widza­mi. Zwierz nie ma nic prze­ci­wko temu by pisać rzeczy, które napisali już inni – cza­sem ory­gi­nal­ność inter­pre­tacji nie przesądza o ich słusznoś­ci. Ale zwierz nien­aw­idzi, kiedy zaczy­na zdawać sobie sprawę, że wszys­tkie jego własne wraże­nia, zostały wyparte przez konieczność dia­logu, z inny­mi opini­a­mi. Dlat­ego zwierz tak lubi pisać recen­z­je wcześniej niż inni. Wcale nie chodzi o to by być pier­wszym, który coś powiedzi­ał – chodzi o pewność, że to myśl zwierza a nie tylko przetwor­zone reflek­sje innych. Dlat­ego, zwierz zde­cy­dował się napisać o Hosue of Cards dziś niemal w Wig­ilię pre­miery drugiego sezonu. Cokol­wiek zwierz przeczy­tał na tem­at seri­alu zatarło się w jego pamię­ci, zaś dru­gi seans, pozbaw­iony już koniecznoś­ci porzu­ca­nia snu na rzecz obe­jrzenia wszys­tkiego na raz (ok zwierz i tak się nie wys­pał) przyniósł zwier­zowi kole­jne reflek­sje. Czy pokry­wa­ją się z tym, co napisali inni? Na pewno w jakimś stop­niu tak. W końcu wszyscy oglą­dal­iśmy ten sam ser­i­al. Ale przy­na­jm­niej zwierz jest pewny, że opinie pochodzą od niego.

Zwierz ostrze­ga, wpis zaw­iera spoil­ery do całego pier­wszego sezonu House of Cards i uwa­gi na tem­at bry­tyjskiego odpowiednika

Zan­im zwierz przys­tąpił do oglą­da­nia po raz dru­gi House of Card amerykańskiego, rzu­cił okiem na ser­i­al bry­tyjs­ki. Prawdę powiedzi­awszy, żału­je, że nie zro­biło tego więcej widzów, (choć ci, którzy zro­bili są liczniejsi niż się wyda­je). Amerykańskie House of Cards jest bry­tyjską wer­sją seri­alu raczej inspirowane niż stanowi jej przełoże­nie na realia amerykańskie. Co nie zmienia fak­tu, że ser­i­al bry­tyjs­ki jest abso­lut­nie znakomi­ty i był­by znakomi­ty nawet bez amerykańskiego remake. Od chwili, kiedy główny bohater w pier­wszej sce­nie spoglą­da czule na zdję­cie Mar­garet Thatch­er, (której rządy właśnie dobiegły koń­ca) widz jest abso­lut­nie przyku­ty do ekranu.  Zwłaszcza, że w bry­tyjskim seri­alu dużo bardziej niż w amerykańskim, widz sta­je się wspól­nikiem knowań głównego bohat­era. Jed­nak seri­ale różnią się od siebie dra­maty­cznie. Najlepiej odd­a­je to sama czołówka. Bry­tyjs­ki ser­i­al rozpoczy­na się od obrazu par­la­men­tu z lotu pta­ka, przy iry­tu­ją­cym dźwięku trąbek może­my obe­jrzeć tą niesamow­itą bryłę pod każdym kon­tem. Ser­i­al Davi­da Finchera zaczy­na się nie od ujęć jed­nego budynku, ale od serii zdjęć całego Waszyn­g­tonu. I właś­ci­wie to najlepiej pokazu­je różnicę pomiędzy seri­ala­mi – amerykańskie House of Cards jest opowieś­cią, która wykracza poza ramy jed­nego budynku, bry­tyjskie sprowadza się do wewnętrznej poli­ty­cznej wal­ki.  Poza tym różnią się też bohaterowie, – bo ten bry­tyjs­ki jest zde­cy­dowanie bardziej odraża­ją­cy (być może przez to bardziej skuteczny) niż jego amerykańs­ki odpowied­nik.. Oba seri­ale są doskon­ałe (cały bry­tyjs­ki jest na Youtube, jak­by się ktoś chci­ał przekon­ać), ale inne. Ale obec­ność tej bry­tyjskiej inspiracji ma znacze­nie bo twór­cy amerykańskiego odpowied­ni­ka poży­czyli sobie z niej to co najlepsze.

  Dla zwierza ma znacze­nie, że w czołów­ce House of Cards widz­imy nie tylko Kapi­tol czy Biały dom ale cały Waszyn­g­ton to dobrze pod­kreśla różnice między ser­ią bry­tyjską a amerykańską.

Jed­nak zwierz się cieszy, bo dzię­ki temu jego intu­ic­ja została potwierd­zona. Bohater House of Cards jest bohaterem bard­zo szek­spirowskim. Przy czym zwierz cały czas zas­tanaw­iał się, do którego bohat­era dra­matów Under­woodowi najbliżej. Jego sposób zwraca­nia się do widza (zwłaszcza tak rozwinię­ty jak w wer­sji bry­tyjskiej) naty­ch­mi­ast przy­wiódł zwier­zowi na myśl Jago z Otel­la, z drugiej strony jego metody­czny sposób wykańcza­nia wszys­t­kich stro­ją­cych na jego drodze do władzy przy­pom­i­na nieco Ryszar­da III, z kolei, kiedy spo­jrzy się na jego związek z żoną przy­chodzi człowiekowi do głowy Mak­bet.   Zwierz nie ma wąt­pli­woś­ci, że twór­cy spec­jal­nie miesza­ją tropy, spec­jal­nie pod­suwa­jąc nam pewne znane schematy, rysy charak­terysty­czne postaci, nawet jej sposób zachowa­nia. Zwierz musi przyz­nać, że od samego początku spoglą­dał na Under­woo­da, jako na współczesne wcie­le­nie Jago. Widzi­cie, ze wszys­t­kich szek­spirows­kich złych Jago jest najbardziej fas­cynu­ją­cy. Nie tylko, dlat­ego, że jego dzi­ała­nia są trag­icznie skuteczne. Przede wszys­tkim, dlat­ego, że zapy­tany w ostat­niej sce­nie, dlaczego to wszys­tko zro­bił, nie udziela jed­noz­nacznej odpowiedzi. Nie ma nic straszniejszego niż człowiek czynią­cy rzeczy niegodzi­we bez jas­nego powodu. Oczy­wiś­cie, wszyscy wiemy, że Jago dzi­ałał napędzany ambicją, zaz­droś­cią, poczu­ciem zdrady (w zależnoś­ci jak intepre­tować jego związek z Otellem), ale w ostate­cznym rozra­chunku proste pytanie, dlaczego pozosta­je bez jas­nej odpowiedzi. Obser­wu­jąc Under­woo­da zwierz miał cały czas wraże­nie, że jest w nim coś podob­ne­go. Oczy­wiś­cie, zaczy­na się od poczu­cia bycia zdrad­zonym i pominię­tym, od ambicji by zająć zależne sobie miejsce. Ale prze­cież tam jest coś jeszcze. Under­wood nie wszys­tko, co robi w seri­alu, robi mechan­icznie bywa, że się poty­ka za bard­zo przeko­nany, o swo­jej wszech­mo­cy. Ale wciąż ma satys­fakc­je ze zwycięstw małych i dużych, (choć nie taką jak jego bry­tyjs­ki odpowied­ni, który sporo robił, bo mógł i wiedzi­ał, że ujdzie mu to na sucho). Z doprowadzenia ludzi do krawędzi. Gdy­by chodz­iło wyłącznie o zem­stę, Under­wood był­by nud­ny. Takich bohaterów znamy, zazwyczaj okazu­ją się żałośni. Ale nie Under­wood, w nim jest coś więcej.  Jak powiedzi­ał Jago „I am not what I am” .

  Łat­wo było­by sprowadz­ić dzi­ała­nia Under­woo­da do bard­zo prze­myśl­nej zem­sty ale wyda­je się, że to wcale nie jest jego jedy­na motywac­ja. Wręcz prze­ci­wnie zwierz jest pewien, że knuł by dalej nieza­leżnie od tego jakie stanowisko powier­zono by mu do sprawowania.

Oczy­wiś­cie najbardziej wyraźnym ele­mentem, który przy­wodzi wid­zowi na myśl wąt­ki Szek­spirowskie jest coś, co nazy­wa się po ang­iel­sku „aside glance” – moment, kiedy aktor mówi lub patrzy bezpośred­nio do kamery, dając nam znak, że jest świadom obec­noś­ci widza, podglą­da­jącego każdy jego krok.  Ten zabieg ma olbrzy­mi wpływ na to jak odbiera się dzi­ała­nia bohaterów. Kiedy Under­wood zauważa naszą obec­ność, kiedy zwraca się bezpośred­nio do nas, kiedy porozu­miewaw­c­zo spoglą­da w kamerę, wtedy raz na zawsze tracimy pozy­cję obiek­ty­wnego obser­wa­to­ra spoza przed­staw­ionego świa­ta. Sta­je­my się podglą­daczem, ale i wspól­nikiem. Właśnie od chwili, kiedy Under­wood spoglą­da na nas z ekranu w pier­wszych sce­nach pier­wszego odcin­ka sta­je­my się współod­powiedzial­ni za jego dzi­ała­nia. MY tajny wspól­nik, które­mu jako jedyne­mu moż­na powiedzieć wszys­tko. Odsłonić każde kłamst­wo, każdą manip­u­lację, każde nieszcz­erze wypowiedziane zdanie. Ten zabieg spraw­ia, że chcą nie chcąc na samym początku wybier­amy strony. Jesteśmy my i Frank, oraz oni – resz­ta bohaterów, z którą nie mamy tej spec­jal­nej więzi, która nic więcej nam o sobie nie mówi i nie ujaw­nia swoich tajem­nic.  Powoli sta­je­my się nie tylko świad­ka­mi, ale i współwin­ny­mi. Nie sięgamy po tele­fon (by zadz­wonić po spec­jal­ny wydzi­ał do spraw spraw­iedli­woś­ci w świecie fikcji), nie wyłącza­my pro­gra­mu, nie ostrzegamy innych. Siedz­imy cicho jak mysz­ki obser­wu­jąc knowa­nia bohat­era. Nie może­my go stracić, bo bez niego tracimy „naszego” człowieka w tym alter­naty­wnym świecie. Nie może­my go wydać, bo prze­cież nam zau­fał. Spo­jrzał w oczy.  Jesteśmy na siebie skazani.

Od pier­wszych scen jesteśmy wspól­nika­mi bohat­era, jego powiernika­mi, wid­own­ią i najwięk­szy­mi fana­mi. Doskon­ały pomysł by wszys­t­kich nas na trzy­naś­cie odcinków zamienić w niemoral­nych złoli ;)

Owa więź z bohaterem, co coś, co spraw­ia, że House of Cards, nawet na moment nie wypa­da w wyek­sploa­towany przez amerykańską pop­kul­turę niemal do granic schemat seri­alu z gatunku „polit­i­cal fic­tion”. Amerykanie lubu­ją się w swoim sys­temie – skom­p­likowanym, wciąż bal­an­su­ją­cym na grani­cy legal­nego lob­bowa­nia i abso­lut­nie nie legal­nego kupowa­nia sobie głosów, pełnym trady­cji, gestów, rang, które pozwala­ją poli­tykom tego mocarst­wa poczuć się trochę jak na królewskim dworze.  Amerykanie raczyli nas już opowieś­ci­a­mi ide­al­isty­czny­mi (West Wing), daleki­mi od ideału (Polit­i­cal Ani­mals), czy taki­mi, w których poli­ty­ka liczy się trochę mniej od uczuć (niespodziewanie pop­u­larny Scan­dal). Jeśli dorzu­ci się do tego wszys­tkie filmy, to amerykanie opowiedzieli sobie o swo­jej władzy wszys­tko – od his­torii prawdzi­wych po takie, w których prezy­dent Stanów Zjed­noc­zonych zabi­ja Obcych.  Tym­cza­sem, mimo, że House of Cards roz­gry­wa się w poko­jach Kapi­tolu i Białego Domu, mimo, że dzi­ała­nia głównego bohat­era są tak splą­tane z zasada­mi spra­wowa­nia poli­ty­ki w Stanach, że nie da się ich bez niezłej zna­jo­moś­ci amerykańskiego sys­te­mu rozwikłać, to jed­nak jest to ser­i­al, poza granice poli­ty­cznych roz­gry­wek wychodzą­cy. Trochę jak w przy­pad­ku Mak­be­ta gdzie ważniejsze od tego, kto zostanie królem Szkocji jest przyjrze­nie się naturze ludzkiej.  Under­wood, swo­je poty­cz­ki prowadzi w świecie amerykańskiej poli­ty­ki bal­an­su­jąc między prezy­den­tem, urzęd­nika­mi i lob­bysta­mi, ale język, jakim mówi, sposób jego dzi­ała­nia – to nie jest tylko poli­ty­ka, to jest pole bitwy. Pole bitwy o coś więcej niż stanowisko, raczej o zaspoko­je­nie włas­nej ambicji. Tu i ter­az, bo jak wyz­na­je Under­wood w ostat­nim odcinku – nic pon­ad to się nie liczy. Under­wood nie cofnie się przed niczym, ale co ważne nie jest dowód­cą ide­al­nym. Jego pomył­ki wynika­ją zazwyczaj z niedoce­nienia innych ludzi, z włas­nej dumy i pró­by kon­trolowa­nia zbyt wielu osób na raz

Małżeńst­wo Under­woodów to jeden z naj­ciekawszych związków w telewiz­ji. Spoko­jnie dogadal­i­by się z państ­wem Mak­be­ta­mi choć uznal­i­by ich za nieco za mało opanowanych.

Zwierz wspom­ni­ał wcześniej, że kiedy zaczął mieć sko­jarzenia Szek­spirowskie związane z seri­alem przyszedł mu do głowy Mak­bet.  Under­wood i jego żona, są z jed­nej strony bard­zo dale­cy od bohaterów Szek­spi­ra (nie ona pcha go do sukce­su) z drugiej, sposób, w jaki mówią o swoich osiąg­nię­ci­ach jest bard­zo symp­to­maty­czny. „Taki jest nasz plan”, „Pamię­ta­jmy, co nam się zdarzyło ostat­nim razem”, „Musimy się skupić”.  Wszys­tko w tej licz­bie mno­giej, jak­by to obo­je mieli zostać w wyniku planów wiceprezy­den­tem Stanów Zjed­noc­zonych. Dla zwierza, który zawsze się przy­chy­lał do inter­pre­tacji, że Mak­bet to min. his­to­ria małżeńst­wa, które robi coś dla siebie (razem) tu jest ten wątek Szek­spirows­ki. Zresztą ser­i­al pokazu­je jak sil­nie pow­iązane są ze sobą interesy małżeństw, w których obie jed­nos­t­ki decy­du­ją się wyko­rzysty­wać wszys­tkie swo­je wpły­wy. Claire korzys­ta ze zna­jo­moś­ci męża, z pieniędzy ofer­owanych przez wspier­a­ją­cych go lob­bystów, Frank wyz­nacza ją, jako głównego kon­sul­tan­ta nowo pro­jek­towanej ustawy. To dla tych, którzy zas­tanaw­ia­ją się czy nepo­tyzm jest skazą wyłącznie naszego sys­te­mu poli­ty­cznego.  I dlat­ego też momentem, kiedy nasz bohater na chwilę naprawdę wyda­je się być kom­plet­nie wytrą­conym z równowa­gi jest ten, kiedy jego żona decy­du­je się postaw­ić własne interesy nad jego, (przy czym zwierz musi powiedzieć, że bardziej od wred­nych planów Fran­ka zwierza w seri­alu prz­er­ażały daleko idąc wpły­wy lob­bystów). Zresztą to jest ciekawe, bo sce­narzyś­ci zde­cy­dowali się nam zafun­dować związek dwóch w sum­ie nieza­leżnych jed­nos­tek (zdra­da nie jest tym, co kogokol­wiek tu poruszy – zresztą wyda­je się, że ist­nieje przyz­wole­nie na inne związ­ki), które jed­nak w ostate­cznoś­ci mają jeden cel. Włas­ną sławę. To ciekawe jak przewi­ja się przez ser­i­al wątek tego, że trze­ba coś w życiu osiągnąć, pozostaw­ić ślad, zabrać dla siebie jak najwięcej. Zwierza o tyle to intere­su­je, że wiz­ja ta jest pow­iązana z przeko­naniem bohaterów, że nie ma nic po śmier­ci. Ich dzi­ała­nia są, więc w pewnym stop­niu podyk­towane specy­ficznym spo­jrze­niem na sprawy ostate­czne (mogą więcej, bo nie spodziewa­ją się za swo­je czyny sądu).

Zoe to postać za którą zwierz nie przepa­da ale z drugiej strony ma wraże­nie, że właśnie tak miało być. Co zawsze jest dobrym zabiegiem 

Jak zwierz wspom­ni­ał Under­wood nie jest człowiekiem nieomyl­nym. Jego plan jest bard­zo pre­cyzyjny, ale na każdym kroku opiera się na przeko­na­niu, że może on kon­trolować ludzi wokół siebie. To ciekawe spo­jrze­nie na to, co władza robi z psy­chiką człowieka. Under­wood wcale nie jest tak ostrożny w zaciera­niu śladów swoich dzi­ałań jak­by się to mogło wydawać. Kiedy pod koniec seri­alu dzi­en­nikarze zbier­a­ją kole­jne tropy widać, że cała roz­gry­wka wcale nie jest szczegól­nie dobrze zatus­zowana.  Kiedy nasz bohater decy­du­je się na związek (zawodowy i per­son­al­ny) z młodą dzi­en­nikarką, też nie wyda­je się wystar­cza­ją­co dbać o to, jakie może to nieść za sobą kon­sek­wenc­je. Oczy­wiś­cie władza, wpły­wy i inteligenc­ja Under­woo­da spraw­ia, że z więk­szoś­cią prob­lemów może sobie poradz­ić. Ale wciąż na każdym kroku widz­imy jak bard­zo nie doce­nia ludzi. Choć w ostate­cznoś­ci uda­je mu się wygrać – czy to prowoku­jąc sze­fa związków zawodowych nauczy­cieli, czy to decy­du­jąc się ostate­cznie wye­lim­i­nować nieposłusznego kon­gres­me­na – to cały czas bal­an­su­je na niebez­piecznej linii. Paradok­sal­nie jed­nak to czyni go bohaterem bez porów­na­nia ciekawszym. Under­wood i tak był­by ciekawy, ale fakt, że popeł­nia błędy odd­ziela go od papierowych „złych”, którzy zazwyczaj knu­ją swe szczwane plany w fil­mach i seri­alach. Zwłaszcza, że każde jego potknię­cie każe nam się zas­tanaw­iać czy chce­my jego sukce­su czy nie. I za każdym razem musimy sobie zadać pytanie, – dlaczego prag­niemy żeby mu się udało. Przy czym zwierz z ręką na ser­cu musi powiedzieć, że jeśli Frank Under­wood odniesie swój niemoral­ny sukces, to ser­i­al będzie lep­szy, niż jeśli dosięg­nie do ręka sprawiedliwości.

Moty­wem prze­wod­nim (wiz­ual­nie) seri­alu jest syme­tria. To coś co widać we wszys­t­kich odcinkach. Proste a daje do myślenia.

 W trady­cji seri­ali poli­ty­cznych obow­iązkowo zna­j­du­je się miejsce na dwa wąt­ki. Pier­wszy – prasy, dru­gi – sek­su. Zaczni­jmy od pier­wszego. Bry­tyjskie seri­ale nauczyły zwierza, że bohater pracu­ją­cy dla prasy, to postać, której nie moż­na ufać. Niechęć Bry­tyjczyków do dzi­en­nikarzy – uza­sad­niona wydarzeni­a­mi z ostat­nich lat, przesączyła się do pop­kul­tu­ry i na dobre tam zado­mow­iła. Nieza­leżnie czy dzi­en­nikarz jest śled­czy czy też pracu­je dla tabloidu, sam zawód czyni z niego postać pode­jrzaną.  Amerykanie wciąż jed­nak żyją wspom­nieni­a­mi eto­su pra­cy dzi­en­nikarskiej i samo zaj­mowanie się pisaniem nie oznacza jeszcze od razu, że bohater jest gnidą.  Zresztą zwierz musi powiedzieć, że jako pra­cown­ik starych mediów, wciąż oglą­da­ją­cych się na te nowe, z przy­jem­noś­cią zobaczył jak inteligent­nie ser­i­al pod­jął dylemat odnośnie tego czy pisać dla strony inter­ne­towej czy dla gaze­ty. Przy czym sce­ny pomiędzy redak­torem naczel­nym a właś­ci­cielką gaze­ty należą do jed­nych z lep­szych komen­tarzy odnośnie tego jak się dziś zarządza medi­a­mi. Wraca­jąc jed­nak do postaci dzi­en­nikarzy. Przede wszys­tkim mamy tu Zoe, jako typową młodą dzi­en­nikarkę, która dla infor­ma­cji i prze­cieku zro­bi wszys­tko. Zwierz za nią nie przepa­da i za to lubi sce­narzys­tów. Zwierz już się tłu­maczy. Zoe nie jest miła ser­cu zwierza, ponieważ to postać nie do koń­ca spój­na, trochę wrażli­wa, trochę bezl­i­tosna, zmieni­a­ją­ca sojusze i szuka­ją­ca tego, co najbardziej się jej w danym momen­cie przy­da – nieza­leżnie od tego czy będzie się to wiąza­ło ze zmi­aną pra­cy, czy ze zmi­aną kochanka. Zwierz nie lubi Zoe, bo ta postać nie zachowu­je się jak przys­tało na porząd­ną schematy­czną fik­cyjną młodą dzi­en­nikarkę. Przy czym o ile niemoral­ność Under­woo­da jest w jak­iś sposób fas­cynu­ją­ca, to niemoral­ność Zoe ide­al­nie obnaża naszą hipokryzję, jako widza. Bohater­ka, która w ostate­cznoś­ci robi coś dobrego budzi więk­szą niechęć niż bohater, który idzie do przo­du po tru­pach ( niekiedy dosłown­ie). Zwierz zas­tanaw­ia się czy nie, dlat­ego, że częs­to postępu­je jak mężczyz­na a wyglą­da jak biedne zagu­bione w świecie dziew­czę. Przy czym zwier­zowi podo­ba się wiz­ja, dzi­en­nikarzy, którzy potrafią tak sami z siebie krok po kroku odkryć aferę, pow­iąza­nia, zatarte śla­dy a wszys­tko w kil­ka tygod­ni. Zwierz uwiel­bia ta fan­tazję o pra­cy dzi­en­nikarskiej, (choć i tak nieco mniejszą biorąc pod uwagę, że nasi bohaterowie pracu­ją dla strony inter­ne­towej, więc właś­ci­wie mogą sobie odpuś­cić sporo redak­torskiego zamieszania).

Zwierz jest pod wraże­niem wiary twór­ców w siłę dzi­en­nikarzy i ich inteligencję. Ale to taka dość powszech­na fil­mowa fantazja

W jed­nym z odcinków seri­alu Frank wygłasza ład­nie brzmiącą frazę (zacz­erp­nię­ta z Wilde’a), że wszys­tko w życiu krę­ci się wokół sek­su, poza samym sek­sem gdzie chodzi o władzę. Zdanie brz­mi ład­nie i doskonale nada­je się do cytowa­nia, ale zwierz ma wraże­nie, że ser­i­al w prze­ci­wieńst­wie do wielu innych ze swo­jego gatunku trak­tu­je seks dość specy­ficznie.  Główny bohater wikła się w romans, zupełnie bez emocji, chy­ba rzeczy­wiś­cie żeby zdobyć przewagę nad młodą dzi­en­nikarką. Mło­da dzi­en­nikar­ka wikła się w romans z poli­tykiem żeby dostać infor­ma­c­je. Fakt, że romans w ogóle ma miejsce nie razi żony poli­ty­ka, fakt, że żona poli­ty­ka zdradza go z fotografem też nie jest powo­dem do szczegól­nej zaz­droś­ci. Kon­gres­men, który syp­i­ał na pra­wo i lewo stanowi prob­lem, bo trze­ba uciszyć prosty­tutkę, która jako jed­na z niewielu postaci okazu­je się lojal­na. Główny bohater był w cza­sie studiów zakochany w koledze, (przy czym zwierz inter­pre­tu­je to, jako pokazanie, że Under­wood jest człowiekiem, który chce mieć to co mu się podo­ba, ter­az zaraz już – a nie jako stereo­typ, że zły musi być sek­su­al­nie sfrus­trowany czy niedookreślony), ale to żona jest miłoś­cią jego życia (i to chy­ba nie tylko w pub­licznych deklarac­jach). Wyda­je się, że seks w tym świecie naprawdę stracił na znacze­niu. A przy­na­jm­niej w takim rozu­mie­niu jak postrzegamy go my malucz­cy. W świecie, w którym porusza­ją się bohaterowie, wszys­tko opiera się na zau­fa­niu i lojal­noś­ci. Under­woodowie nie muszą być sobie wierni, ale muszą być wobec siebie lojal­ni. Dlat­ego, Frank nie jest zaz­dros­ny o fotografa, ale jest wściekły, kiedy żona zachowu­je się nielo­jal­nie.  Z kolei jego romans z Zoe, dla obo­j­ga wyda­je się, wcale nie taką przy­jem­ną grą (ale konieczną). Nawet dzi­ała­nia bohaterów, które mogą się wydać powodowane zaz­droś­cią – zwłaszcza Claire i Zoe, tak naprawdę opier­a­ją się na zaz­nacza­niu stre­fy wpły­wów. Sama Zoe, która wpaku­je się do łóż­ka koledze dzi­en­nikar­zowi (dosłown­ie) będzie ze swo­jego układu bard­zo zad­owolona, ale wyz­nanie uczuć przyjmie z pewną kon­ster­nacją. Bo nikt w tym świecie nie ma wąt­pli­woś­ci, ze seks sobie uczu­cia sobie. W ostate­cznym rozra­chunku, Under­woodowie mogą służyć za piękny przykład kocha­jącego się i dba­jącego o siebie nawza­jem małżeńst­wa. Sce­ny, w których obo­je sto­ją przy otwartym oknie paląc papierosy (doskon­ały skró­towy zapis stanu psy­chicznego współczes­nego człowieka, – który szkodzi sobie, ale nie poz­woli by mu meble prze­siąkły zapachem tyto­niu) stanow­ią pewną klam­rę spina­jącą cały sezon – dwo­je ludzi prag­ną­cych rządz­ić światem z para­petu w kuchni.

Seks stracił na znacze­niu, sko­ro wszyscy mają kogoś na boku nikt nie widzi w tym zagroże­nia, ale lojal­ność wciąż jest w sce­nie. I to jej brak najbardziej boli. Czyli w sum­ie trochę wszys­tko po staremu.

To chy­ba jest ten moment, kiedy należy zwró­cić uwagę jak dobrze nakrę­conym seri­alem jest House of Cards. O tym, że seri­ale są obec­nie twór­cze, este­ty­cznie wys­makowane i częs­tokroć inteligent­niejsze od hol­ly­woodz­kich pro­dukcji to wszyscy wiemy. Ale jed­nak za każdym razem, kiedy ser­i­al okazu­je się być nakrę­cony lep­iej niż nieje­den film, czu­je­my się lekko zaskoczeni. Tym, co pocią­ga w House of Cards jest jego pre­cyzyjność. Nic na ekranie nie dzieje się bez powodu, wszys­tkie uję­cia, prze­jś­cia czy kom­pozy­c­ja scen ma znacze­nie. Cho­ci­aż­by fakt, że to niesły­chanie sym­e­tryczny ser­i­al – niemal zawsze mamy do czynienia z kadra­mi w jak­iś sposób zbal­an­sowany­mi (najczęś­ciej z cen­tral­ną postacią w środ­ku i dwiema po bokach), do tego to ser­i­al utrzy­many w bard­zo ogranic­zonej pale­cie barw niemal mono­chro­maty­czny, z uporząd­kowanym każdym kadrem. Choć ser­i­al ma kilku reży­serów, to jed­nak nad całoś­cią pro­dukcji bard­zo unosi się styl reży­sera dwóch pier­wszych odcinków Davi­da Finchera.  Cho­ci­aż­by sposób, w jaki reży­serzy kole­jnych odcinków korzys­ta­ją z ostroś­ci, przenosząc naszą uwagę z pier­wszego na dru­gi plan – coś, co zwierz już wcześniej zauważył u Finchera. Poza tym House of Cards jest seri­alem, który raz na jak­iś czas pod­suwa wid­zowi obrazy, których nie pow­sty­dz­ił­by się żaden fil­mowiec – nawet ten ambit­niejszy. Jed­ną z najlep­szych scen w seri­alu jest tak gdzie ostrość kamery przeskaku­je od obscenicznego obraz­ka na szy­bie do pają­ka umieszc­zonego w kieliszku. Jed­na sce­na stanow­ią­ca komen­tarz do tego, co wydarzyło się w odcinku – sym­bol­icz­na, ale bez prze­sady, z pomysłem i wiz­ual­nie błyskotli­wa.   Tego szu­ka się w kinie i nie zawsze się tam dostaje.

Uważa się że bohater gra na Playsta­tion tylko z powodów prod­uct place­ment, ale wyda­je się zwier­zowi, że nieza­leżnie od tego jak bard­zo rekla­mu­je sie w seri­alu pro­duk­ty Sony to Frank mor­du­ją­cy wszys­t­kich jak leci w świecie gry, jest dokład­nie tym czego ser­i­al i bohater potrzebuje.

Przy czym sposób pokazy­wa­nia świa­ta przed­staw­ionego przenosi się też na grę aktorów. Najlepiej widać to w roli Claire Under­wood granej przez Robin Wright. Jej postać – noszą­ca właś­ci­wie tylko trzy kolory, nigdy niepod­noszą­ca gło­su, zim­na i sku­pi­ona wyda­je się być ide­al­nie dopa­sowana do tego świa­ta.  Co ciekawe to jed­na z niewielu postaci w seri­alu, która spraw­ia wraże­nie, że tylko uda­je. Zwierz przyglą­da­jąc się jej poczy­nan­iom miał wraże­nie, że tak naprawdę bohater­ka mogła­by być kimś zupełnie innym – kobi­etą rados­ną, roześmi­aną, pełną życia. Zresztą tu jest jakieś niedopowiedze­nie – Under­woodowie nie mają dzieci, ale człowiek ma cały czas wraże­nie, ze to nie tylko ich decyz­ja o tym przesądz­iła. Zwierz nie jest do koń­ca przeko­nany, czy podo­ba mu się granie wątkiem kobi­ety bez dzieci, która żału­je swo­jej decyzji, ale o niczym nie przesądza, – bo ser­i­al jak na razie nie popadał w sztam­pę. Wybór Robin Wright do roli był pomysłem znakomi­tym – głównie, dlat­ego, że jak zwierz wspom­ni­ał – jest w niej coś takiego, że widz nie ma więk­szej trud­noś­ci w uwierze­niu, że jest ona częś­cią tego świa­ta wiel­kich pieniędzy i władzy. Poza tym stanowi doskon­ały kon­trast dla gra­jącej Zoe Kate Mara.  Zoe to dziew­czy­na, która prag­nie się prze­bić w świecie, trochę igra­ją­ca z ogniem, ale jed­nak mimo wszys­tko do tego świa­ta niedopa­sowana, (co ład­nie pod­kreśla ser­i­al pokazu­jąc nam jej mieszkanie). Kiedy Zoe mierzy sukienkę Claire to wyglą­da jak dziew­czyn­ka prze­brana w ciuchy mat­ki. Co nie zmienia fak­tu, że obie są równie zde­ter­mi­nowane i potenc­jal­nie niebez­pieczne. Zresztą zwier­zowi podo­ba się jak pokazu­je się w filmie kobiece bohater­ki – jest ich sporo, właś­ci­wie równie dużo co męs­kich bohaterów i zde­cy­dowanie nie są trak­towane z góry czy jako ozdobnik.

Zdaniem zwierza to grana przez  postać, żony Under­woo­da jest najbardziej intrygu­jącą ze wszys­t­kich w seri­alu bo najm­niej o niej wiemy

Jed­nak nie ule­ga wąt­pli­woś­ci, że House of Cards to ser­i­al Kev­ina Spacey.  Bóg cast­ingów musi­ał pobło­gosław­ić speców szuka­ją­cych odtwór­cy roli Fran­ka Under­woo­da. Spacey jest jed­nym z najlep­szych aktorów swo­jego pokole­nia, (jeśli nie w ogóle jed­nym z najlep­szych aktorów, jacy obec­nie gra­ją w kinie), ale nigdy nie towarzyszył mu nad­mierny szum. To taki człowiek, który przy­chodzi – gra, pory­wa widzów i kry­tyków, odbiera Oscara i zni­ka na lata prowadz­ić teatr w Lon­dynie. Ta cecha akto­ra jest szczegól­nie waż­na w przy­pad­ku Fran­ka Under­woo­da. Dlaczego? Bo nie widz­imy na ekranie jego innych postaci, ani nawet akto­ra, (który z twarzy podob­ny jest abso­lut­nie do niko­go), widz­imy postać. Pewny siebie, wypeł­ni­a­ją­cy swo­ja obec­noś­cią cały kadr Under­wood sta­je się nieza­leżną postacią a nie kole­jnym wcie­le­niem akto­ra. Do tego sposób, w jaki Spacey mówi – głębokim głosem, spoko­jnie z charak­terysty­cznym akcen­tem połud­niow­ca – nic dzi­wnego, że wszyscy daje­my się uwieść i chce­my by jak najczęś­ciej się do nas zwracał. Przy czym nie wielu jest aktorów, którzy potrafią jed­nym spo­jrze­niem w kierunku kamery, przekon­ać nas do siebie, sprowadz­ić na złą stronę i spraw­ić, że zaprag­niemy więcej.  Jed­nak geniusz roli pole­ga na tym, że jest ona grana na więcej niż jed­nym poziomie. Under­wood gra, co innego dla nas – wiernych widzów, śledzą­cych każdy jego krok a co innego dla postaci, które go otacza­ją.  Do tego jeszcze Spacey ma taki sposób porusza­nia się, okłada­nia mary­nar­ki, pod­noszenia tele­fonu (wszys­tkie gesty w seri­alu wyda­ją się być niesły­chanie dopra­cow­ane), że zwierz myśli, że gdy­by aktor postanow­ił wejść do Białego Domu i zająć gabi­net Owal­ny nikt nie stanął­by mu na przeszkodzie. Spacey nie dostał za swo­ją role wor­ka nagród i zwierz nie do koń­ca rozu­mie dlaczego. To znaczy zwierz wie, że jego tegoroczne nagrody powędrowały do twór­ców Break­ing Bad, ale uważa, że w przyszłym roku to już powinien dostać wszys­tko, co zostało. Bo House of Cards jest jed­nym z najlep­szych seri­ali, jakie mamy a bez Spacey’a nie ma tego seri­alu. Po prostu.

Bez Kev­ina Spacey’a nie ma seri­alu. Proste

Wpis robi się powoli niepoko­ją­co dłu­gi a zwierz ma wraże­nie, że właś­ci­wie zahaczył dopiero o to, co ma do powiedzenia o seri­alu. Ale żeby nie zanudzać (i żeby nie zamieni­ać wpisu w wyliczankę, co było fajne a co nie) zwierz będzie się już powoli kierował ku oczy­wistym wnioskom. A wniosek jest dość prosty – House of Cards jest doskon­ałym seri­alem z kilku powodów. Pier­wszym (nie oskarża­j­cie zwierza o stron­nic­zość) jest fakt, że opiera się na seri­alu bry­tyjskim. Gdy­by nie bry­tyjs­ka inspirac­ja – pochodzą­ca z przestrzeni gdzie poli­tykę trak­tu­je się zupełnie inaczej niż w Stanach i gdzie przyj­mu­je się, że każdy widz załapie naw­iąza­nia do Szek­spi­ra – wtedy ser­i­al wyglą­dał­by inaczej. Co nie oznacza, że nie jest dobry sam z siebie, ale to pier­wsze pch­nię­cie spraw­iło, że nie wpadł w koleiny zwykłego seri­alu Polit­i­cal Fic­tion. Dru­ga sprawa, to fakt, że rzeczy­wiś­cie widać, iż dano twór­com wol­ną rękę pozwala­jąc stworzyć telewiz­yjny pro­dukt bliższy marzeniom reży­sera i sce­narzysty a nie pro­du­cen­ta. Zresztą po seri­alu bard­zo widać, że został stwor­zony do oglą­da­nia jed­nym cięgiem. Choć odcin­ki posi­ada­ją charak­terysty­czne pół otwarte zakończenia, – które mają zachę­cić do obe­jrzenia następ­nego rozdzi­ału, to całość wyda­je się jed­nak bardziej spój­na. Co jest oczy­wiste biorąc pod uwagę, że tak naprawdę oglą­damy jeden bard­zo dłu­gi film (może poza odcinkiem ósmym).  Zresztą zwierz pier­wszy raz od daw­na miał wraże­nie, że oglą­da odcin­ki seri­alu w którym nie jest w stanie wskazać co do sekundy gdzie cię­cie zostało zro­bione ze wzglę­du na konieczność wstaw­ienia reklamy (wszyscy wiemy, że tak się mon­tu­je odcin­ki seri­ali). Przy czym zwierz mimo swoich zach­wytów ma pewien prob­lem – otóż jak wspom­ni­ał wcześniej – oce­na całego seri­alu zależy od jego koń­ca. Polic­ja aresz­tu­ją­ca Fran­ka Under­woo­da, czy nasz bohater w więzie­niu to nie jest kierunek w którym ser­i­al powinien iść. Zwierz wie, że brz­mi kosz­marnie, ale gdy­by tak  his­to­ria skończyła się tri­um­fem bohat­era niemoral­nego – wtedy zwierz był­by zachwycony.

A dru­gi sezonu już bard­zo niedługo…

No dobra naprawdę czas kończyć. Jeśli widzieliś­cie House of Cards (biorąc pod uwagę ilość zach­wytów i recen­zji pewnie już wszyscy widzieli) to zwierz chęt­nie poroz­maw­ia o tym, co we wpisie napisał albo, czego nie napisał, bo uznał, że zajęło­by to za dużo miejs­ca. Nato­mi­ast, jeśli seri­alu nie widzieliś­cie to po pier­wsze, dlaczego czyta­cie ostat­ni akapit sko­ro zwierz uprzedzał, że będą spoil­ery, a po drugie – zwierz wcale nie wyjaw­ił wam aż tak strasznie dużo byś­cie nie mogli czer­pać radoś­ci z oglą­da­nia seri­alu. Zresztą zwierz może powiedzieć z ręką na ser­cu, (jako że przed napisaniem not­ki zde­cy­dował się na powtórkę z rozry­w­ki), że fakt, iż człowiek wie, co będzie dalej nie czyni seri­alu w najm­niejszym stop­niu miej intere­su­ją­cym. Wręcz prze­ci­wnie, – kiedy dobrze ori­en­tu­je­my się w podłych poczy­na­ni­ach naszego głównego bohat­era nie musimy się sku­pi­ać na każdym dia­logu i może­my sobie na ser­i­al popa­trzeć. A że pre­miera drugiego sezonu już w walen­tyn­ki (to taki roman­ty­czny ser­i­al) to warto zro­bić sobie ekspre­sową powtórkę.

Ps: Zwierz nadal jest w stanie trochę kon­a­ją­cym więc tem­at jutrze­jszego wpisu zależy od tego jak bard­zo będzie kon­ał i czy zobaczy pier­wszy odcinek drugiego sezonu Han­ni­bala dziś czy jutro.

Ps2:  Zwierz ze smutkiem przyjął wiado­mość, że umarła Shirley Tem­ple.  Aktor­ka była kimś więcej niż dziecięcą gwiazdą. Był taki czas kiedy kochała się w niej nie tylko Amery­ka ale i cały świat. W Pol­s­kich cza­sopis­mach fil­mowych moż­na było znaleźć długie artykuły o jej zdol­noś­ci­ach, warunk­ach pra­cy, nad­chodzą­cych pre­mier­ach. Spośród wszys­t­kich dzieci pracu­ją­cych ówcześnie w Hol­ly­wood żad­nego nie kochano tak jak Shirley Tem­ple. Ale nie tylko dziecię­ca kari­era i hon­orowy Oscar (ponoć odbier­a­jąc go miała zapy­tać czy może już iść do domu spać) wyróż­ni­a­ją ją spośród ówczes­nych dziecię­cych aktorów. Shirley Tem­ple była przykła­dem dziecięcej gwiazdy, która powiedzi­ała dość w odpowied­nim momen­cie. Kiedy Hol­ly­wood nie chci­ało jej jako nas­to­lat­ki, odeszła z fachu. Zaczęła nowe życie, nową pracę i została ambasadorem (min. w Czechosłowacji) sta­jąc się przy­na­jm­niej dla zwierza sym­bol­em, że nie należy nie doce­ni­ać ślicznych dziew­czynek z dołeczka­mi w policzkach, bo wyras­ta­ją z nich mądre kobiety.

18 komentarzy
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online