?
Hej
Dziś zwierz postanowi się odnieść do zdarzeń, którymi Internet żyje dopiero od wczoraj, a które w zwierzu i w kilku jego facebookowych czytelnikach wywołały falę co najmniej mieszanych uczuć. Chodzi bowiem o informację, że Hobbit nie będzie miał jak zapowiadano dwóch części ale trzy. Jak sami rozumiecie, każdy kto miał w ręku książkę Tolkiena zdaje sobie sprawę, że zawartych w niej treści jest odrobinę mniej niż w całym Władcy Pierścieni, który jak wiemy też zmieścił się w trzech filmach. Pozostaje więc pytanie, które dzieli fanów – czy naprawdę podział ekranizacji na dwie a teraz na trzy części jest konieczny, czy też mamy do czynienia z próbą wyciągnięcia większej ilości kasy od potencjalnych widzów i ugrania jeszcze odrobinę na ekranizacjach Tolkiena. Czy być może – ów podział na trzy filmy to odprysk nowego trendu dzielenia filmów na dwa
Zacznijmy od kawałka historii – dzielnie filmów na dwa wcale takie nowe nie jest – wręcz przeciwnie bardzo stare – kiedyś pomysł by trzymać ludzi trzy godziny w kinie nie był uważany za najlepszy (co ciekawe, że było to przed wprowadzeniem litrowych napojów) więc sporo filmów pokazywano w dwóch częściach – jak np. Przeminęło z Wiatrem (kiedy ogląda się je dziś widzi się nawet miejsce gdzie zrobiono przerwę ), podobnie Metropolis pokazywano w kinach w dwóch częściach – z resztą właśnie w podzielonych na dwie części filmach celowali Niemcy – a zwłaszcza Lang. Dzielono na dwa też późniejsze produkcje dokumentalne jak np. Olimpiadę choć ponownie zadecydowała tu długość produkcji (jedna część ma ok 90 minut). Można też się zastanowić czy sławny Iwan Groźny, którego druga część niestety nie można obejrzeć Eisensteina nie zostałby dziś potraktowany jako dwa filmy. Jeszcze sporo później przy premierze naprawdę długiego filmu decydowano się oszczędzić widowni kilku godzinnych seansów – jeśli się zwierz nie myli w Polskich kinach w dwóch częściach pokazywano Potop (ale zwierz może się mylić). Nie mniej w tych wszystkich wymienionych przypadkach nie ma raczej wątpliwości, że przede wszystkim chodziło o litość nad widzami niż o zarobienie dodatkowych pieniędzy.
Jeszcze kilka lat temu kiedy Quentin Tarantino oświadczył że jego Kill Bill będzie miał dwie części przyglądano się mu z lekkim zdziwieniem – choć z drugiej strony ten pomysł potraktowano jako hołd wobec kina klasy B a zwłaszcza telewizyjnych produkcji, które często rozbijają jeden film na dwa odcinki. Od razu potraktowano ten zabieg raczej jak zabawę z konwencją i sporo osób było chyba zaskoczonych kiedy okazało się, że Kill Bill to rzeczywiście jeden niezwykle długi film, podzielony na dwie części. Tarantino z właściwą sobie lekkością pokazał, że filmowiec wcale nie musi się spieszyć i że odrobina więcej czasu pozwala zamienić coś co powinno być nawalanką w stylu gore, na ciekawy bardzo zróżnicowany film pod koniec którego czujemy dziwne ukłucie gdy bohaterka spełnia to co założyła sobie w tytule. Podwójny seans zadziałał a Tarantino mógł sobie wrzucić do koszyczka z niesamowitymi zagraniami film w dwóch częściach.
Jednak prawdziwa klątwa przyszła z ekranizacją ostatniego tomu Harrego Pottera. Wbrew temu co mówią niektórzy malkontenci nie popełniono błędu rozbijając ostatni tom cyklu na dwie części, popełniono natomiast błąd nie robiąc tego wcześniej już przy części szóstej, którą z powodu nadmiaru wydarzeń zamieniono w zbiór luźno powiązanych ze sobą ilustracja do książki. Podział ostatniej części był konieczny bo J.K Rowling zaczęła pisać co raz dłuższe książki a akcji było w nich co raz więcej. Niektórzy zarzucali tu scenarzystom a przede wszystkim producentom chciwość, ale prawdę powiedziawszy zwierz widział w tym raczej przejaw zdrowego rozsądku. Nie dało się całej akcji zmieścić w jednym filmie, a co więcej producenci nie mogli o tym wiedzieć startując z produkcją serii bo ostatnie książki jeszcze wtedy nie istniały. Podział filmów na dwa przyniósł z resztą korzyść pod postacią – zdaniem zwierza- świetnej Części I Insygniów Śmierci gdzie nie musząc się spieszyć, twórcy mogli nareszcie pozwolić sobie na oddech i oddać to co stanowiło o wyjątkowości książki – czyli fakt, że bohaterowie nie mają zielonego pojęcia co robią i akcja przez dłuższy czas się nie posuwa. Zdaniem niektórych to czyniło film nudnym, zdaniem zwierza to czyniło z tego filmu świetną ekranizację książki. Nie mniej sukces Pottera otworzył puszkę Pandory.
Na początku rozbicie swojej sagi zaproponowali twórcy filmów na podstawie Zmierzchu, którzy doszli do wniosku, że ich czwarty tom też jest za długi wobec czego zrobią dwa filmy. Ktokolwiek oglądał pierwszą część ostatniej części Zmierzchu ten wie, że nie był to dobry film. Zwierz siedział przed ekranem komputera zadając sobie co chwilę pytanie jak bardzo można nie wypełnić treścią 90 minut filmu. To co powinno zawrzeć się w pięcio minutowym montażu zajęło to co najmniej pół godziny. Zwierz , który w książce na podstawie której powstał film ledwo dopatrzył się treści na jedną część ekranizacji nie miał wątpliwości, że tym razem chodzi o kasę. I to kasę która łatwo wpadnie do kieszeni twórców bo przecież wszyscy będą chcieli zobaczyć jak Bella lśni w słońcu. A to, że właściwie nie ma zbyt wiele akcji by wypełnić kolejne 1,5 godziny nikogo nie obchodzi bo przecież ważne jest by publiczność poszła do kina. Co prawda fani sagi są z takiego rozwiązania zadowoleni i trudno im się dziwić – każdy prawdziwy fan chce mieć tego na ekranie więcej a nie mniej. I w sumie nie ma w tym ani nic dziwnego, ani tym bardziej nic haniebnego. Nie ma się więc co zżymać na tych, którzy ignorują fakt, że filmy raczej zrobiono dla pieniędzy niż dlatego, że nadawał się na to przedstawiony materiał.
O podziale na pół mówi się też przy okazji ostatniej części Igrzysk Śmierci – ponownie zwierz odnosi wrażenie, że tu decyzję podjęto zupełnie bezrefleksyjnie po prostu podążając za tropem dwóch poprzednich hitów i wychodząc z prostego założenia, że po co robić trzy filmy jak można zrobić cztery. Zdaniem zwierza akurat w tym przypadku nie ma się co spierać, dyskutować itp. bo decyzja że będą cztery filmy wydawała się automatyczna tak jakby nikt nie przyjmował już do wiadomości, że film można nakręcić zgodnie z konstrukcją opowieści – trzy tomy trzy filmy. CO z resztą jest ciekawe, że Hollywood które samo ma obsesję na punkcie trylogii (zwróciliście uwagę, że ostatnio wszystko jest trylogią, albo może zostać trylogią jeśli zarobi odpowiednio dużo kasy) w przypadku ekranizacji nagle dochodzi do wniosku, że trzy tomy to za mało. Choć z drugie strony patrząc na powyższe przykłady – każda ilość tomów to za mało. Zdaniem zwierza producentami jednak nie powoduje tylko chciwość ale też lęk. Tak strasznie trudno znaleźć historię, która spodoba się publiczności (zwłaszcza młodej) a jeszcze trudnej przekonać ją do adaptacji. Nic dziwnego, że kiedy jedno spotka się z drugim twórcy nie mają najmniejszej ochoty zabijać kury znoszącej złote jajka tylko dlatego, że historia się skończyła a jakiemuś leniwemu autorowi nie chciało się napisać więcej.
Na tle tych przykładów casus Hobbita jawi się jednak nieco bardziej dwuznacznie. Początkowa informacja o podzieleniu ekranizacji na dwie części została przyjęta raczej z entuzjazmem. Pomijając fakt, że książka o wielu wydarzeniach wspomina ale ich nie pokazuje, wszyscy fani zarówno Tolkiena jak i Jacksona chętnie zapisali się na dłuższą niż zwykle wycieczkę do Śródziemia. Zwłaszcza, że biorąc pod uwagę, że to właściwie ostatni możliwy do zekranizowania filmowego (z reszty można zrobić serial) kawałek prozy Tolkiena wśród widzów było poczucie, że warto zachować chwilę odrobinę dłużej. Co więcej grubość książki była tu zwodnicza bo wiele rzeczy dzieje się poza naszym wzrokiem jak np. Wielka Bitwa. Z drugiej jednak strony biorąc pod uwagę, że nie jest to nasza pierwsza wyprawa do śródziemia można było spokojnie pozbawić książki wszystkich elementów składających się na opis świata przedstawionego. Nie mniej dwie części wydawały się dobrym pomysłem zwłaszcza, że od samego początku twórcy zapewniali, że zabieg ten ma na celu połączenie Hobbita z Władcą Pierścieni – co rzeczywiście brzmiało rozsądnie bo jest kilka zdarzeń, o których wiemy, że działy się pomiędzy obiema książkami a których właściwie nie widzimy
Jednak kiedy wczoraj w Internecie pojawiła się wiadomość, że film będzie miał trzy części trudno było powstrzymać się od złośliwych uwag. Pierwsza rzecz jaka się nasunęła zwierzowi to olbrzymi tupet twórców, ale także jak się wydaje ich zbytnia wiara w widownię. Pomysł by ekranizację jednej książki rozłożyć na trzy lata może dobrze brzmi na papierze ale wydaje się, że można się na tym mocno przejechać. I nawet jeśli – jak twierdzi Jackson i spółka – podczas kręcenia okazało się, że mają zdecydowanie więcej materiału to nie znaczy to, ze nalży ów materiał od razu wkładać do filmu. Trochę jak z rozszerzonymi wersjami Władcy Pierścieni – tak było w nich zdecydowanie więcej scen ale człowiek zasypiał gdzieś po środku – to, że coś się nakręciło nie zawsze oznacza, że pokazanie tego dobrze zrobi filmowi. Co więcej zwierz (i jak podejrzewa wielu innych widzów i czytelników) zadało sobie pytanie czy aby przepadkiem scenarzyści czegoś jednak nie dopisali. Jak wszyscy pamiętamy z Władcy Pierścieni – dopisywanie nie zawsze kończy się dobrze – zwierz nigdy nie wybaczy twórcom casusu Arweny, która nie miała w filmie wiele do zrobienia poza dostarczaniem niezbędnej postaci kobiecej. Zwierz nie twierdzi, że Tolkien jest największym pisarzem i geniuszem jaki chodził do ziemi ale powiedzmy sobie szczerze – do Tolkiena się nie dopisuje, po prostu nie wypada.
Oczywiście małego fikołka zrobiło też serce zwierza na myśl, że aktorzy obsadzeni w głównych rolach (no dobra Martin Freeman) zostanie uwięziony na kolejne lata w roli Bilba. Jak wszyscy wiemy zwierz ma dla niego zupełnie inne plany, które wiążą się z bieganiem po Londynie a nie po Śródziemiu. A zresztą nawet gdyby nie miał – trzy lata we współczesnym świecie filmu to sporo nawet jak na zestaw trzech luźno połączonych ze sobą filmów a co dopiero jednej opowieści. Z resztą wszystko zaczyna wtedy przypominać trochę za bardzo te cykle fantasy przy których aby przeczytać kolejny tom trzeba sobie przypomnieć wszystkie poprzednie. Już zwierz widzi za trzy lata te nocne pokazy wszystkich dotychczasowych części Hobbita. Przede wszystkim jednak to obwieszczenie budzi jakiś niesmak jakby po wszystkich wywiadach w których uzasadniano, że dwie części są potrzebne do rozwinięcia historii w pełni, ktoś pomachał naprawdę dużym czekiem i wszystkim się nagle przypomniało, że to jednak miały być trzy niezbędne części do opowiedzenia historii.
Najgorsze jest chyba jednak to, że takie zachowania sprawiają, że widz zupełnie przestaje wierzyć producentom. Kiedy zapewniano zwierza, ze dwie części są lepsze od jednej święcie w to wierzył. Teraz ma uwierzyć, ze trzy są lepsze od dwóch. Nie trudno się domyślić, że zwierzowi od razu zaświtała ostrzegająca lampka w głowie. Bo kto wie czy jutro ktoś nie powie, że cztery są lepsze od trzech. Zwierz nie chce być malkontentem, który nie chce więcej wracać do Śródziemia gdzie są elfy i smoki. Oczywiście, że zwierz chciałby tam wracać co roku z co raz większą obsadą genialnych angielskich aktorów. Ale chciałby to robić bez poczucia, że wyprawy odbywają się na siłę podczas kiedy wszyscy chcieliby już dawno wrócić do domu, z tej nieoczekiwanie długiej wyprawy.
PS: Zwierz wie, że część dyskusji rozegrała się na stronie na facebooku ale zwierz byłby zachwycony gdybyście się równie pięknie pożarli także pod tym postem.