Hej
Zwierz tak długo zapowiadał ten wpis, że jeśli go w końcu nie napisze, to przynajmniej część czytelników uzna, że zwierz to bloger niesłowny. Już prawie miesiąc temu zwierz wyznał wam, że będzie omawiał twórczość scenarzysty i reżysera Stephena Poliakoffa, i jedyne co go powstrzymuje to fakt, że nie obejrzał jeszcze wszystkich jego filmów. I tu pojawia się pierwsze zastrzeżenie, mimo prób zwierz po porostu nie był w stanie (głownie technicznie) położyć łapy na wszystkich reżyserowanych i napisanych przez Poliakoffa filmach. Tak już jest kiedy scenarzysta jest bardzo płodny, a produkcje są na tyle niewielkie (powiedzmy sobie szczerze, zapewne większość z was nie ma w tym momencie zielonego pojęcia o kim zwierz pisze), że nie można liczyć, że znajdzie się je bez trudu w każdym zakątku Internetu. Dlatego, też poniższe uwagi zwierza z konieczności bazują jedynie na części filmów – głównie na uwielbianych przez zwierza jednorazowych produkcji BBC, które kultywują niestety powoli zapominaną tradycję filmu telewizyjnego. Plus zwierz skoncentruje się raczej na filmach gdzie Poliakoff odpowiadał i za scenariusz i za reżyserię (bo głównie te widział i one wywarły na zwierzu większe wrażenie). Dziś więc zwierz zaprasza was nie tyle na przewodnik co na spotkanie z ciekawym twórcą, który być może umknął wam, jak wielu nie oddychającym brytyjską telewizją czytelnikom tego bloga. Przy czym ponownie – zwierz pamięta, że obiecał polecić kilka tytułów, co czyni choć nie analizuje każdego z nich osobno.
Od pewnego czasu mroczny przedmiot pożądania zwierza, który wraz z książką o twórczości Poliakoffa będzie musiał poczekać aż zwierz się wzbogaci. Ale ogólnie filmy reżysera można kupić dość łatwo i relatywnie tanio. Wszystko dzięki kochanemu BBC.
Zacznijmy od tego, że nie powinniście się czuć źle, jeśli nazwisko Poliakoffa nic wam nie mówi. Należy on do sporej grupy brytyjskich twórców, którzy choć doskonale znani na wyspach nie przebili się do powszechnej świadomości odbiorców kultury popularnej. Przy czym od razu należy zaznaczyć, ze daleko mu do twórcy niszowego. Wręcz przeciwnie – jeśli zaczniecie obsesyjnie nadrabiać filmografie wielu brytyjskich aktorów wcześniej czy później może się okazać, że oglądacie film Poliakoffa. Znajdziecie w jego filmach doskonałe występy Maggie Smith, Clive’a Owena, Billa Nighy, Emily Blunt, Alana Rickmana, Toby’ego Stephensa, Matthew Mcfadyena, Richarda E. Granta, Davida Tennanta, Damina Lewisa Eddiego Redmaynea, Thimotego Spalla czy Michela Gambona. A to tylko kilka nazwisk, które zwierz wyłowił z głowy bez zastanowienia. Wygląda na to, że jeśli na wyspach Poliakoff do ciebie dzwoni to przyjmujesz rolę, nieważne czy dużą czy malutką. A ról do zagrania jest sporo, bo Poliakoff twórca niesłychanie płodny. Jako reżyser ma na swoim koncie od schyłku lat 80 piętnaście produkcji w tym jeden serial (dość powszechnie chwalone Dancing on Edge), jako scenarzysta ma na swoim kącie ok. 30 tytułów. Zwierz szczególnym sentymentem darzy jego serię filmów telewizyjnych zrealizowanych na początku wieku. I to właśnie te produkcje wywarły na nim największe wrażenie. Jeśli więc szukacie jakiegoś zestawu filmów od którego warto zacząć to zwierz poleca powstające w latach 2001 -2007 produkcje: Perfect Strangers (2001), The Lost Prince (2003), Friends and Crocodiles (2006), Gideon’s Daughter (2006), Joe’s Palace (2007), Capturing Mary (2007). Zwierz widział je wszystkie, i wszystkie bez wyjątku wywarły na nim olbrzymie wrażenie.
W ostatnich latach najwięcej wyróżnień Poliakoff dostał za film Lost Prince o chorym na epilepsję angielskim księciu, którego trzymano w ukryciu przed światem. Trudno się dziwić nagrodom bo film jest znakomity (w ogóle trzeba zaznaczyć, że dzieci u Poliakoffa doskonale grają).
Zwierza wcale to nie dziwi. Poliakoff jest mistrzem opowiadania historii. Może to brzmieć raczej banalnie, ale dokładnie na tym polega siła jego filmów – nie tylko na samych historiach (o tym, jakie są przewrotne za chwilę), ale na tym jak są opowiedziane. Przede wszystkim, jeśli zobaczycie kilka filmów tego reżysera to natychmiast dostrzeżecie bardzo podobne zabiegi – zawsze spore znaczenie odgrywa muzyka (zazwyczaj bardzo ładna), sporo jest też ujęć kręconych z pewnego oddalenia, które sprawiają, że nasi bohaterowie wydają się mali na tle otaczającego ich świata. Znajdzie się też całkiem dużo scen, w których bohaterowie nic nie mówią – jednym z powracających wątków jest przyglądanie się – innym ludziom, otaczającemu ich światu. Zresztą Poliakoffa, jako reżysera interesuje nie tylko to, co się na ekranie dzieje, ale, w jakim otoczeniu. Jego produkcje bardzo mocno zakorzenione w przestrzeni i czasach, w której się rozgrywają. Close My Eyes pokaże wam zmieniający się Londyn z lat 90, Lost Prince da wam rzut oka na świat rodziny królewskiej na początku zeszłego stulecia, Friends and Corcodiles jest z kolei doskonale pokazuje rytm życia wielkiej posiadłości (przynajmniej przez chwilę), zaś Perfect Strangers to idealny film do oglądania w hotelu (tak zwierz go oglądał, kiedy wyjechał do Londynu), Tribe pokazuje jak źle bywało swego czasu na Londyńskich przedmieściach. Przestrzeń w tych filmach jest namacalna i sprawia wrażenie dużo realniejszej niż w innych produkcjach, tak jakby była dodatkowym bohaterem a nie tylko tłem.. Jednocześnie filmy Poliakoffa mają swój bardzo nieśpieszny rytm. Kiedy wraca się do nich myślami (a bardzo do tego prowokują) okazuje się, że tak właściwie prawie nic się w nich nie dzieje. Kolejne sceny przesuwają się przed oczami widza, narracja w żadnym miejscu nie przyśpiesza, nie rwie się, jest uporządkowana i logiczna. Ale właśnie ten nieśpieszny rytm opowieści sprawia, że zaczynamy przyglądać się uważniej samej historii, co chwilę zadając sobie pytanie, w jakim kierunku zmierza. Zwierz nie pamięta, kiedy ostatnim razem oglądał filmy z takim napięciem, jakby za chwilę miało się coś niesamowitego wydarzyć, (mimo, że są to filmy, które nie wprowadzają, żadnych wydarzeń nie z tego świata).
U Poliakoffa grają chyba wszyscy – zwierz jeszcze nie natrafił na produkcję w której nie rozpoznawałby co najmniej pięciu aktorów z obsady (Tu Toby Stephens z Perfect Strangers gdzie ma jedną z najlepszych scen)
No właśnie, zdaniem zwierza największą zaletą filmów Poliakoffa jest to, że bez wybuchów, pościgów, strzelania i wielkich wydumanych mów, tworzą niesamowite napięcie. Skąd ono się bierze? Przede wszystkim z faktu, że nic w tych filmach nie jest takie jak się wydaje. Na przykład Capturing Mary pozornie wydaje się filmem, w którym starsza pani wspomina swoja młodość. Ale im dalej idziemy tym częściej zadajemy sobie pytanie, czy na pewno o tym jest film. Nawet tam gdzie nie trudno o kliszę – jak we Friends and Crocodiles, które zaczyna się w posiadłości hedonistycznego milionera, który właśnie zatrudnia nową asystentkę dostajemy produkcję, która zabiera nas w zupełnie inne miejsca niż przypuszczaliśmy. Zresztą na tym chyba polega cały urok produkcji Poliakoffa. Zaczyna on od bardzo prostych sytuacji (nie koniecznie życiowo, ale z punktu widzenia narracji) – zjazd rodzinny (Perfect Strangers), córka wyjeżdżająca na studia (Gideon’s Daughter), dwóch braci w rodzinie królewskiej (Lost Prince) by potem dać nam film, który ani nie jest prosty ani schematyczny. Zresztą nie trudno zauważyć, że rodzina to u Poliakoffa niesłychanie ważny temat. I co ciekawe nawet tam gdzie decyduje się na temat już nie taki prosty i zwyczajny jak kazirodztwo (Close my eyes) udaje mu się stworzyć film, który zaskakuje, choć wydaje się, że taka historia może mieć tylko jeden schemat. Zresztą, dlatego, filmy Poliakoffa zupełnie nie nadają się do streszczania. Albo opowie się komuś cały film, albo da zupełnie mylne wrażenie o fabule podając jedynie dość banalny punkt wyjścia.
Capturing Mary to produkcja która doskonale pokazuje to co u Poliakoffa jest najlepsze. Człowiekowi na początku wydaje się, że doskonale będzie wiedział o czym jest ten film a kończy absolutnie zaskoczony tym gdzie tocząca się nieśpiesznie narracja go zaprowadziła.
Przy czym dla niektórych frustrująca może być skłonność twórcy do opuszczania wyraźniej puenty. Przedstawione na ekranie historie toczą się powolnym rytmem, często spięte wyraźną klamrą narracyjną, ale pod koniec decyzja o tym, dlaczego ta historia była ważna pozostaje właściwie w rękach widza. Co więcej – czasem właśnie taki brak silnej, wyraźnie sformułowanej puenty, mówiącej nam, po co to wszystko oglądaliśmy stanowi największą zaletę filmu. Przy czym to nie są nawet otwarte zakończenia, raczej brak skłonności do mówienia widzowi prosto w twarz, o co chodziło (nawet nie wiecie jak strasznie zwierz to uwielbia). A nawet, jeśli cień takiej puenty się pojawi (jak w Perfect Strangers) to wciąż nie oznacza to, że dostajemy ostateczne domknięcie wszystkich wątków. Zresztą warto dodać, że filmy i tematy podejmowane przez Poliakoffa się przeplatają. A Real Summer i Capturing Mary to filmy, które powinno się oglądać razem, Shooting Past i Perfect Strangers także mają ze sobą związek, nie trudno powiązać Friends and Crocodiles z Gideon’s Daughter. Przy czym ponownie – nie są to w każdym wypadku proste połączenia, czy też podkreślane przez reżysera. Raczej stworzenie pewnego świata, w którym każdy bohater ma do opowiedzenia jakąś historię. Zresztą w ogóle w wielu filmach Poliakoffa znajdziemy wiele historii w historii – niekiedy zajmujących centralną cześć filmu (jak rodzinne opowieści w Perfec Strangers) czasem będzie to kilka scen w tle (wspomnienia królowej w Lost Prince). Wydaje się, że Poliakoff widzi świat, w którym wszędzie jest jakaś historia do opowiedzenia.
Jednym z najbardziej zaskakujących filmów Poliakoffa jest „Close My Eyes” – zwierz był przekonany, że nie da się nakręcić filmu o kazirodztwie w którym zwierza cokolwiek byłoby w stanie zaskoczyć, a tu proszę – z czegoś fabularnie banalnego powstal film od banalności bardzo daleki.
Jak zwierz wspomniał Poliakoff jest mistrzem filmu telewizyjnego. Co to oznacza? Produkcje skromniejsze od tych kinowych, trwające zaledwie 1,5 godziny, trochę przypominające sztuki teatralne (zanim Poliakoff na dobre związał się z telewizją był już uznanym autorem teatralnym), skromniejsze – skoncentrowane przede wszystkim na postaciach i ich historiach. Zwierz zwrócił uwagę, że ten rodzaj produkcji, w których specjalizuje się BBC, (choć ostatnio, co raz mniej), jest chyba jego ulubionym gatunkiem. Może, dlatego, że niewielki budżet zmusza twórców do powrotu do opowieści, zaś doskonali aktorzy ze stajni BBC zapewniają, że będzie to produkcja doskonale zagrana. Może, dlatego, że kiedy zabierze się wszystkie sprawdzające się w kinie i przyciągające widownie ozdobniki, zostaje tylko samo jądro produkcji – historia, którą twórcy uznali za na tyle interesującą by ją odpowiedzieć. Tak naprawdę zdaniem zwierza większość z tych produkcji doskonale sprawdziłaby się też w kinie, ale paradoksalnie obecnie jedynie telewizja (i to nie każda0) jest przestrzenią gdzie można po prostu opowiedzieć historię – zwłaszcza taką, której starszy na 90 minut a nie na 120 – zwyczajową długość produkcji kinowej. Zresztą warto tu na marginesie dodać, że długość tych telewizyjnych produkcji pokazuje, że jest zdecydowanie lepiej, kiedy twórca nie może rozciągać fabuły w nieskończoność (może z wyjątkiem doskonałych trzyczęściowych Perfect Strangers). A tak na marginesie to zwierz ma w ogóle wrażenie, że im mniejsza skala i odpowiedzialność (klęska filmu telewizyjnego nikomu nie skończy kariery), tym lepszy efekt końcowy. Zwierz zwrócił też uwagę, że pewna mniejsza skala przedsięwzięcia pozwala Poliakoffowi na nieco większą wolność np. w sprawach nagości. Jego produkcje są pod tym względem strasznie naturalne i nareszcie ludzie po upojnej nocy wstają z łóżek nago bez względu na płeć. Zwierz wie, że to mały element ale jak cieszy.
Poliakoff potrafi wstawić do filmu taką scenę i sprawić, że te dwie i pół minuty zmieniają naszą optykę wszystkiego co potem dzieje się w filmie. A kiedy myślimy, że już wszystko jest jasne, wtedy daje nam rozwiązanie, którego się po prostu nie spodziewamy. Przy czym to nie jest plot twist. To jest coś jakby odwrotnego. Tam gdzie spodziewamy się szoku Poliakoff wprowadza normalność, co czasem dopiero jest szokujące.
Zwierz wie, że ten wpis z niczym się nie wiąże i może was nieco dziwić, że reżyser, który pojawił się na blogu tylko raz (w przypadku skrytykowanego przez zwierza Dancing on Edge, które jest chyba jedynym wytworem Poliakoffa, który do zwierza nie trafił) dostał cały dość entuzjastyczny jak może zauważyliście wpis. Zwierz musi wam wyznać, że to wynik maratonu, na który zwierz zdecydował się na przełomie roku, stwierdziwszy, że koniecznie musi zobaczyć wszystko, co Poliakoff popełnił. Widzicie, zwierz ma własny sposób oceniania czy film był dobry czy zły. Zamiast rozdawać gwiazdki czy punkty zwierz przeprowadza prawdziwy test. Sprawdza ile myśli o produkcji po jej zakończeniu. Są filmy, o których człowiek przestaje myśleć zanim jeszcze opuści kino, są takie, które obraca w głowie jeszcze w czasie jazdy tramwajem, są te, które powracają w snach. A są też takie, które nie dają spokoju przez cały następny dzień, wracając podczas zwykłych czynności, wypełniając myśli w czasie drogi od pracy do domu. W takim przypadku, niezależnie od gatunku, tematyki czy aktorstwa, zwierz uznaje film za dobry. Zwierz widział Capturing Mary – jeden z bardziej intrygujących filmów Poliakoffa latem 2012 roku. Czasem łapie się na tym, że wciąż o nim myśli. Jak sami rozumiecie, zwierz ten wpis napisać musiał.
Jak na złość powszechnie chwalony serial Poliakoffa „Dancing on Edge” zupełnie zwierza nie porwał.
Zwierz wie, że ten wpis nie będzie się cieszył wielką popularnością. Kiedy zdradził ostatnio, na jaki będzie temat spotkało go tylko głębokie westchnienie. Znów zwierz zamiast jak Pan Bóg przykazał napisać jakiś zabawny wpis, obejrzał dziesiątki filmów tylko po to byście dowiedzieli się, że jest znakomity scenarzysta/reżyser, którego filmy niekoniecznie wam się spodobają. Ale musicie wiedzieć moi drodzy, że wpis ten jest częścią tajnej krucjaty zwierza. Zwierz poprzysiągł sobie, bowiem (kiedy zakładał ten blog), że nic, co go poruszyło a z jakichś nieznanych bliżej powodów, nie jest szerzej znane, nie zostanie przez niego na blogu pominięte. Stąd też od czasu do czasu wpisy o Operze czy ostatnio porównanie dwóch produkcji o Richardzie Burtonie i Elizabeth Taylor. Wszystko, dlatego, że zwierz coś w trakcie słuchania lub oglądania poczuł. Zwierz nie zakłada, więc, że wszyscy zaraz rzucicie się nadrabiać filmografię Poliakoffa (niektórzy już dawno to zrobili, inni nigdy nie poczują potrzeby), ale przynajmniej zwierz ma poczucie, że teraz już wiecie, czyje filmy przegapiliście. Zwierz będzie prowadził swoją krucjatę tak długo, że dostrzeże ją władca Wielkiej Brytanii i nagrodzi zwierza jakimś twarzowym orderem. Trzeba mieć w życiu jakiś cel, czyż nie?
Ps: Czy to nie zabawne, że cały ten wpis ma źródło w tym, że zwierz dostał kiedyś kartę dostępu do HBO GO i obejrzał wszystko po kolei natrafiając tym samym na swój pierwszy film w reżyserii Poliakoffa? Nigdy nie wiadomo, kiedy natraficie na produkcję, która z jakichś powodów okaże się dla was ważna! Dlatego trzeba oglądać filmy, które na pierwszy rzut oka wyglądają na nieciekawe!
Ps2: Zwierz dostał kilka pytań więc potwierdza, ze będziecie go mogli usłyszęć w audycji Socjal 12.01 między 17 a 19 w Eska Rock