Zwierz w czasie swojej ostatniej wizyty w Krakowie spędził jeden wieczór oglądając Wichrowe Wzgórza. Te z 2009 roku z Tomem Hardym. Jedna niewielka myśl jaka wtedy zalęgła się w głowie zwierza, nie daje mu do tej pory spokoju i tak zamieniła się we wpis który zwierz ma zamiar dziś wam zaprezentować. A będzie o problemie z jednym z najlepiej rozpoznawalnych bohaterów literackich i wielkim romansie którego prawie nikt nie chce zekranizować w całości.
W 1939 roku nieokrzesanie bohatera uwidaczniał rozpięty kołnierzyk. I choć Olivier miał w filmie kilka całkiem niezłych scen to przez większość czasu ma minę „Błagam zabijcie mnie”.
Wichrowe Wzgórza to jedna z tych książek, które zaczyna się przypadkowo o 17 a kończy kiedy jutrzenka barwi już niebo na wschodzie. Innymi słowy nie sposób jej odłożyć. I to nie tylko dlatego, że jest doskonałą historią ale dlatego, że jest też genialnie napisana. Zgodnie z najlepszą zasadą przykuwania czytelnika do tekstu, opowieść zaczyna się właściwie od końca i kiedy już prawie wybuchamy od pytań i domysłów zostajemy zapoznani z historią nader tragiczną i skomplikowaną. Trzeba mieć naprawdę olbrzymie pokłady samokontroli by odłożyć powieść zanim dowiemy się wszystkiego o przeszłości bohaterów. Innymi słowy – to książka doskonała z wielu względów. I z wielu względów kusząca od lat (pierwsza ekranizacja jest jeszcze niema) twórców filmów. Wszak taki piękny romans powinien się idealnie sprzedać.
W latach 70 Thimoty Dalton starał się na przekonywać że jest nieokrzesany ale zapomniał rozpiąć kołnierzyka. A tak serio to naprawdę się do tej roli nie nadawał
I rzeczywiście począwszy od 1939 roku (ekranizacji z Laurencem Olivierem) raz na jakiś czas na nasze ekrany wchodzą kolejne ekranizacje Wichrowych Wzgórz. Niektóre lepsze, niektóre gorsze, niektóre pomijane milczeniem – główne dlatego, że wiele adaptacji poczynionych przez brytyjską telewizję pomija się milczeniem – nawet nie ze względu na jakość ale fakt, że filmy kręcone dla telewizji straszliwie szybko się starzeją i trudno je oglądać nawet kilkanaście lat późnej (przy czym to nie działa w przypadku filmów). Wydawać by się mogło, że taka mnogość powinna w końcu zaowocować ekranizacją ostateczną i satysfakcjonującą, która – trochę jak w przypadku np. Dumy i Uprzedzenia z 1995 roku, jednoznacznie ustaliła pewien kanon i stała się absolutnym punktem odniesienia. I choć dla wielu taki status ma ekranizacja z 1992 (z Ralphem Fiennesem i Juliett Binoche) to jednak zdaniem zwierza i ona nie jest satysfakcjonująca. Bowiem kino ma dwa zasadnicze problemy – pierwszy – dość fundamentalny – z samą fabułą opowieści, drugi – nie mniej ważny – z obsadzeniem postaci Heathcliffa.
Wichrowe wzgórza z 1993 (lub 1992 różne są daty) sprawiają zwierzowi wiele problemów. Jeden z nich jest taki, że Heathcliff się ewidetnie nie starzeje. Tu jest młody
Zacznijmy może od samej opowieści bo bez niej nie sposób wyjaśnić problemu z Heathcliffem. Jak wie każdy kto czytał lub pobieżnie przeglądał powieść, historia wielkiej miłości nie stanowi podstawy powieści. Albo inaczej – tak naprawdę wielka miłość Heathcliffa i Cathy – oraz jej zatrute konsekwencje zostają pokazane na przestrzeni dwóch pokoleń. Oprócz historii przygarniętego chłopca i jego miłości do przyszywanej siostry mamy też historię następnego pokolenia – córki Cathy, syna Heathcliffa i syna Hidleya (koszmarnego brata Cathy). Mamy więc historię która rozpływa się na dwa pokolenia. Jedno niszczy zupełnie, drugie prawie. To historia dużo bardziej skomplikowana a przede wszystkim okrutna. Zwłaszcza jeśli przyglądamy się postaci Heathcliffa którego – można lubić w części pierwszej – najpierw znoszącego poniżenie, potem próbującego odegrać się za odtrącenie (choć tu nie budzi jakiejś wielkiej sympatii), potem szalejącego po utracie miłości. Gorzej kiedy poznajmy jego dalsze losy – które jednoznacznie pokazują nam go jako człowieka, który robi rzeczy absolutnie niedopuszczalne, w imię zemsty na świecie i wszystkich którzy przyczynili się do jego nieszczęść. Heathcliff z punktu widzenia dzisiejszego czytelnika – zwłaszcza jeśli poznamy pełnię jego losów, jawi się jako typ koszmarnie antypatyczny, zaś współczucie czy sympatia dla niego, wymaga olbrzymiego nakładu dobrej woli, empatii i wiary że utratą ukochanej da się wyjaśnić absolutnie każdy czyn bohatera. Przy czym nie ulega wątpliwości, że na ocenę postępowania bohatera chyba wpływa w tym czasie zmiana czasów w jakich żyjemy, ocena tego co jest niedopuszczalne, budzące niechęć czy tylko odrazę. Co uznamy za wadę charakteru a co za cechę absolutnie dyskwalifikującą. Ostatecznie jednak Wichrowe Wzgórza jawią się jako książka daleka od zachęcania widza do wielkich uczuć, wręcz przeciwnie – to co czują do siebie Cathy i Heathcliff okaże się przekleństwem nie tylko dla nich ale i dla przyszłych pokoleń, jednoznacznie dowodząc, że uczucie mocne nie oznacza jeszcze uczucia dobrego.
Tu się dorobił (pieniędzy i drapieżnego spojrzenia a także wstążki do włosów)
Takiej interpretacji kino nie lubi. Zdecydowanie woli cudowny melodramat w którym historia urywa się wraz ze śmiercią Cathy lub ewentualnie ze śmiercią Heathcliffa. Wtedy dostajemy cudownie piękny melodramat o ludziach niedobrych dla swoich bliskich ale za to niesamowicie w sobie zakochanych, połączonych póki śmierć ich nie rozłączy. Heathcliff wyjący z rozpaczy, wygrzebujący ciało zmarłej ukochanej, czy umierający z wizją Cathy przed oczyma – to dopiero piękna historia. Dlatego kino przez wiele lat dość konsekwentnie wycinało (i nadal wycina) z opowieści akt trzeci. Nie mający z romansem teoretycznie nic wspólnego, ale w istocie – pięknie dopełniającym tą potencjalnie bardzo romantyczną historię. Oczywiście poza powodami ideologicznymi istniał zawsze jeszcze jeden powód by się migać od tej drugiej strony historii – czas – Wichrowe Wzgórza nie są grubą książką ale opowiadają o sporym kawałku czasu a do tego wymagają pokazania przemiany bohaterów na przestrzeni lat. Rzeczywiście w przypadku filmów – łatwiej opowiedzieć historię darując sobie ten ostatni (choć przecież poznawany przez czytelnika na początku) akt w którym Heathcliff jest już absolutnie nie możliwy do polubienia nawet jeśli ma na wieki złamane serce. Co oczywiście zupełnie zmienia historię. Bez ostatniego kluczowego aktu – w którym nie ma już romansu a są tylko konsekwencje wszystkiego co się wydarzyło – poznajemy historię zupełnie inną z innymi bohaterami.
A tu teoretycznie jest wyraźnie starszy ale zwierz niemal słyszy pobliskich chłopów którzy zwołują się z widłami by wykończyć wąpierza
Wróćmy jednak do Heathcliffa. Otóż zwierz postawi tezę, która jest prawdziwa. Otóż zdaniem zwierza nie było jeszcze w kinie (ani w telewizji) dobrego Heathcliffa. Jak widzicie zwierz dodał do tezy cudowne „zdaniem zwierza” co czyni ją przynajmniej na czas tego wpisu prawdziwą. No dobra ale dlaczego zwierz jest tak surowy. Przede wszystkim mamy problem pierwszy – na Heathcliffa trzeba wyglądać- jak wszyscy wiemy, winien on na pierwszy rzut oka wyglądać cygańsko – co ma znaczenie w kontekście tego kim jest i jak traktuje go społeczeństwo. Jeszcze nigdy nie obsadzono Heathcliffa aktorem romskiego pochodzenia. Co więcej – aż do ekranizacji z 2011 roku (o niej za chwilę) nikomu nie wpadło to do głowy. Heathcliff jako romantyczny kochanek nie mógł być bardziej śniady niż bardzo opalony Ralph Fiennes. Wszyscy filmowi Heathcliffowie byli mniej lub bardziej zbliżeni do wizji że ciemny brunet oznacza kogoś o cygańskich rysach. Dopiero reżyserka Andrea Arnold zaczęła szukać romskiego aktora do zagrania Heathcliffa i niestety okazało się, że jest to niemożliwe. Zamiast tego wybrała aktora czarnoskórego co w sumie jest dobrym pomysłem w kontekście przenoszenia ówczesnych realiów na współczesne (tzn. pozwala w skrócie pokazać że Heathcliff wyróżnia się wyglądem na tyle by było to zauważalne i ten wygląd nie jest pożądany) choć jednocześnie sprawia, że dla wielu widzów film z adaptacji staje się impresją na temat. Zresztą zwierz powie szczerze – wydaje mu się, że nadal posiadanie cygańskich rysów jest uznawane za gorsze niż bycie czarnoskórym. Co jest dość ponure. Co nie zmienia faktu, że w sumie jakby się nad tym zastanowić czarnoskóremu Heathcliffowi zdecydowanie bliżej postaci z książki niż aktorom takim jak Laurence Olivier czy Tom Hardy.
Tom Hardy jest doskonałym Heathcliffem w środkowej części opowieści. Przy czym rolę załatwia mu tu przede wszystkim doskonała mowa ciała, pokazująca że jego nowe stroje i fryzura to tylko kamuflaż
Ale nie tylko z wyglądem jest problem. Problem jest także z tym ile czasu obejmuje historia. Tak naprawdę w filmie czy serialu potrzeba jest trzech Heathcliffów. Jeden do grania młodego zakochanego prześladowanego młodzieńca, jeden do grania pewnego siebie Heathcliffa szykującego się na zemstę i jeden do grania Heathcliffa pod koniec życia – zgorzkniałego i okrutnego do granic. To teoretycznie jedna postać ale tak naprawdę mało który aktor jest w stanie zagrać bohatera na wszystkich trzech etapach życia. I tak np. Ralph Fiennes jest absolutnie doskonały jako Heathcliff zgorzkniały – okrucieństwo zawsze było jedną z tych rzeczy które Fiennes grał doskonale. Wystarczy że zaciśnie usta i spojrzy z pogardą i od razu widomo, że to człowiek po którym nie można spodziewać się ciepłych uczuć. Fiennes jest także dobrym Heathcliffem w nowych ubraniach i z majątkiem, choć zdaniem zwierza – nieco przeszarżowanym w swoim zaciskaniu zębów i rzucaniem wściekłych spojrzeń zielonych (serio jaki kolor mają oczy Fiennsa ?) oczu. Jest jednak absolutnie nijaki w pierwszej części historii. Od samego początku Fiennes gra pod późniejszą przemianę bohatera i ta pierwsza część (ponownie zdaniem zwierza) wypada w jego wykonaniu nijako. Aktor grzecznie recytuje wszystkie kwestie ale widać, że ostrzy sobie zęby na następny etap roli. Z kolei Tom Hardy – który też miał okazję zagrać trzech Heathcliffów jest absolutnie niewiarygodny w roli starszego bohatera. Nie chodzi jedynie o to, że w ramach cięć budżetowych uznano, że lekkie pochylenie się do przodu i długie włosy wystarczą za całą charakteryzację. Hardy nie jest w stanie zagrać ojca właściwie dorosłego już syna i w ogóle oddać całej rozpaczy i okrucieństwa swojego bohatera. Jest za to absolutnie doskonały jako Heathcliff środkowy – manipulant, pewny siebie cham w pięknych ciuchach, nie dbający o konwenanse, doskonale bawiący się cudzym cierpieniem. To Hardemu wychodzi doskonale, bo gra on dość naturalistycznie – takiego bandytę chłopaka z ulicy który się dorobił i nie jest w stanie ukryć ubraniem pochodzenia.
Gdzieś w trakcie rozmów nad adaptacją stwierdzono, że skoro z Fiennesem się udało to tak też się uczyni z Hardym – oto Heathcliff z potarganym włosem niedługo przed śmiercią. Jak sami widzicie – nie zmienił się jakoś szczególnie przez te wszystkie lata
Pozostali Heathcliffowie nie musieli grać najczęściej trzeciego rozdziału historii co nie zmienia faktu, że trzeba całej siły woli by uwierzyć w pomiatanego przez wszystkich Laurenca Oliviera (który przez cały film ma minę „Boże zabierzcie mnie stąd”, a Thimoty Dalton w wersji z lat siedemdziesiątych wygląda jak najgorzej obsadzony człowiek w historii nietrafionych obsad. Zarówno kiedy gra pomiatanego młodego bohatera jak i potem starszego – wydaje się zupełnie do roli wyrachowanego i raczej niewychowanego bohatera nie pasować. Wręcz przeciwnie – odnosi się wrażenie, że najlepiej ze wszystkich w pokoju nosi swoje dobrze skrojone ubranie, i wie jak się zachować. Coś co bardzo osłabia (przynajmniej wizualnie) jego postać. Zwierz bardzo żałuje że w 2011 roku – gdzie rzeczywiście reżyserka (bardzo rozsądnie!) zdecydowała się na dwóch aktorów (średnio co prawda do siebie podobnych) nie ma tego trzeciego, który dopełniłby historii. Przy czym co ciekawe zdaniem zwierza (ale chyba nie tylko zwierza) – Solomon Glave który gra młodszego Heathcliffa jest od Jamesa Howsona lepszy. Przynajmniej w tej interpretacji postaci.
Pomysł obsadzenia czarnoskórego aktora wcale nie jest odejściem od książki sióstr Bronte tylko paradoksalnie – pierwszym od dawna przyjrzeniem się im dokładniej
Dlaczego nie zatrudnia się trzech aktorów? Dla zwierza jest jasne, że nie chodzi jedynie o kwestie finansowe. Rzeczywiście rola Heathcliffa – zwłaszcza w przypadku próby oddania całości historii – jest dla aktora niesłychanie ciekawa. Rzadko bowiem zdarza się bohater wyciągnięty z klasycznej historii, który daje takie pole do popisu. Każdy chciałby zagrać taką postać nawet jeśli – jak się nad tym zastanowić – jest właściwie nie możliwe by jeden aktor w jednym filmie wiarygodnie zagrał młodzieńca i mężczyznę w średnim wieku – jasne zawsze mamy cuda charakteryzacji i w przypadku wielu aktorów olbrzymi talent – ale wydaje się, że nadal jest z tym pewien problem. Przynajmniej zdaniem zwierza. Z drugiej strony – sprzedać film gdzie główną rolę gra trzech aktorów? To byłoby fascynujące patrzeć jak trzech różnych aktorów stara się pokazać jednego bohatera. Zwierz widział kilka takich produkcji i zawsze takie aktorskie pojedynki wychodziły całkiem przyzwoicie. Ale chwilowo wydaje się, że najlepszym rozwiązaniem sytuacji jest po prostu przycięcie zakończenia dzięki czemu nie ma problemu z tym najstarszym „wcieleniem” bohatera.
Problem z dwoma czy trzema aktorami grającymi tą samą rolę w tym samym filmie polega na tym, że nie zawsze są oni równie dobrzy w swojej roli
Zwierz przyzna wam szczerze, że w sumie Heathcliff to nie jedyny bohater z powieści Sióstr Bronte z którym zwierz ma problem. Nie da się bowiem ukryć że i Rochester z ekranizacji Jane Eyre zwykle umykał wyobrażeniom zwierza. Tu jednak zastrzeżenia zwierza są zdecydowanie mniej skomplikowane i sprowadzają się tylko (a może właśnie aż) do wyglądu bohatera. Otóż twórcy kolejnych adaptacji z uporem lepszej sprawy obsadzają w głównej roli mężczyzn przystojnych i bardzo przystojnych (np.Tobego Stephensa czy Michaela Fassbendera) jakby nie do końca dostrzegając, że główny bohater jest zdecydowanie ciekawszy jeśli nie obsadzi się w tej roli kogoś na pierwszy rzut oka pięknego. Tu jednak zwierz mógłby bronić jednej decyzji obsadowej tzn. Ciarana Hindsa w tej roli ale z kolei on gra w bardzo słabej adaptacji co każe nieco zgrzytać zębami. Nie mniej tu po odrzuceniu kwestii urody zwierz może np. powiedzieć, że jego zdaniem (jak na razie) Toby Stephens jest dobrym (i na razie najlepszym) Rochesterem. W przypadku Heathcliffa zwierz – mimo licznych poszukiwań nie natknął się jeszcze na jedną obsadę którą mógłby zaakceptować. Tak gdyby ktoś zrobił film gdzie Tom Hardy gra środek a Ralph Fiennes koniec zaś Solomon Glave początek – wtedy zwierz byłby pewnie zadowolony, tylko trzeba znaleźć reżysera który sprawnie wyjaśni widzom że to wszystko jest ten sam bohater. Ale przy dobrej grze widzowie we wszystko uwierzą.
Heatcliff może też by od czasu do czasu kobietą choć trudno uznać Sparkhouse za ekranizację Wichrowych Wzgórz – raczej za wariację na temat
Wróćmy jednak na chwilę do Wichrowych Wzgórz. Jak zwierz napisał na początku, wydaje się, że tym co decyduje o problemach z bohaterami i całą historią jest fakt, że choć wciągająca i pasjonująca – nie jest to historia współczesna. I wcale nie ma współczesnych bohaterów. O ile Dumę i Uprzedzenie da się przenosić w czasie ile się chce, podobnie jak inne bohaterki Jane Austen, o tyle w przypadku sióstr Bronte (sprawa dotyczy zarówno Wichrowych Wzgórz jak i Dziwnych Losów Jane Eyre) nie da się uniknąć konkretnych czasów, realiów i – co ważne przestrzeni. Zwierz co prawda widział dwie wersje uwspółcześnione – jedną koszmarną MTV i jedną dość intrygującą – gdzie Heathcliffem była dziewczyna. Ten mini serial ma tytuł Sparkhouse i choć ma kilka bardzo dobrych scen i pomysłów to jednak leży już dość daleko od oryginału. Jednak nawet tu twórcy doszli do wniosku, że jedno trzeba zachować – dość nieprzyjemne do życia i piękne dla oka przestrzenie Yorkshire. Co nie zmienia faktu, że to właściwie historia inspirowana a nie adaptacja. Przy czym chyba najlepszym przykładem na to jak bardzo Hollywood czy w ogóle świat filmu nie wie jaki właściwie ma być Heathcliff jest przykład produkcji z 2011 roku – zanim rolę dostał James Howson, do filmu po kolei (projekt miał początkowo innych reżyserów i chyba szukał innej widowni) wybrano – Michaela Fassbendera i Eda Westwicka. Obaj co prawda umiejący grać bohaterów niesympatycznych (ostatecznie siostry Bronte dopomniały się o Fassbendera w przypadku Jane Eyre ale to nie był pomysł tak dobry jak się wydaje) ale obaj od siebie bardzo dalecy – od kwestii rozciągłości talentu (zwierz ma słabość do Westwicka ale gdzie mu do Fassbendera) czy nawet wyglądu (no na roma to żaden z nich nie wygląda, choć Westwick jest przynajmniej ciemnowłosy). Ostatecznie żaden z nich roli nie zagrał, ale dobrze pokazuje to, że właściwie nie mamy spójnej wizji bohatera.
Olivier siedzi i czeka aż w końcu ktoś zrobi adaptację tak dobrą że wszyscy zapomną że kiedykolwiek grał Heathcliffa
Wszystkie te rozważania nie są tylko pewną litanią zawiedzionej wielbicielki powieści, która mimo licznych seansów jeszcze nie zobaczyła na ekranie swojego bohatera (zwierz obskoczył też produkcje telewizyjne – choć się nad nimi za bardzo nie rozwodzi bo jednak są granice długości wpisów). Problem zwierza jest paradoksalnie głębszy. Chodzi o to, czy rzeczywiście jesteśmy w stanie zaakceptować bohaterów książek które przenosimy na ekran. Wydaje się, że adaptując Wichrowe Wzgórza wielu twórców nie tyle chce opowiedzieć tą historię którą mamy, ale taką jakby chcieli mieć. Romans sprzedaje się dobrze, romans tragiczny – jeszcze lepiej. Ale historia bez ani jednej sympatycznej postaci, historia w której zamiast żałować bohatera zaczynamy go szczerze nienawidzić – jest już trudniejsza do sprzedania w kinie. Zaś sam Heathcliff – jeśli nie jest romantycznym kochankiem błąkającym się po Yorkshire z rozwianym włosem, staje się typem antypatycznym do tego stopnia, że łkać się nad jego losem nie chce. A tymczasem twórcy filmowi wielu rzeczy mogą się bać – wielu nie chcieć, ale jednego pragną ponad wszystko. Naszych łez.
Ps: Można zwierzowi zarzucić, że podobne uwagi wysuwać powinien pod adresem bohaterek – bo i rzeczywiście trudno o dobrą Cathy ale np. w ekranizacji z 2009 roku Charlotte Riley gra swoją bohaterkę doskonale – dokładnie z takim ładunkiem egoizmu i okrucieństwa jak powinna nieść ta postać by dało się ją i jej zachowanie w pełni zrozumieć. I w ogóle wydaje się, że tu największym grzechem jest czynienie bohaterki zbyt sympatyczną. Nie mniej warto dodać że i tu nie wszystkie castingi były idealne z Juliett Binoche na czele (zwierz nie przepada za jej interpretacją).
Ps2: Zwierz wie, że dziś powinno być podsumowanie miesiąca ale jakoś dawno nie było żadnego konkretnego wpisu a zwierz nie lubi zostawiać was na tyle dni bez tych naprawdę nikomu do życia nie potrzebnych rozważań na tematy dręczące zwierzową duszę.
Ps3: Do wpisu zwierz obejrzał dwie nieznane sobie wcześniej adaptacje Wichrowych Wzgórz ale nawet zwierz nie twierdzi że widział absolutnie wszystko co powstało. Być może gdzieś tam jest ten perfekcyjny Heathcliff ale jeśli tak to skrył się on przed wzrokiem zwierzadość skutecznie