TVP 1 odgrażało się, odgrażało aż w końcu zrealizowało i wypuściło przedpremierowo na VOD dwa odcinki Korony Królów. Naszą odpowiedź na… nie moi drodzy, nie na Grę o Tron bo to nigdy nie był zamiar. Korona Królów to nasz odpowiedź na sukces Wspaniałego Stulecia. Wszak Polak od Turka nie gorszy i sam sobie potrafi telenowelę historyczną zrobić. Tylko, że nie bardzo.
Na samym początku musimy zatrzymać się na chwilkę nad gatunkiem jakim jest telenowela historyczna. Otóż powinna ona składać się z trzech elementów. Po pierwsze – z odpowiednio podrasowanej estetycznie wersji historii, która wydaje się atrakcyjna ze współczesnego punktu widzenia. Wspaniałe Stulecie doskonale pokazuje jak wyglądają „historyczne” stroje które wydadzą się atrakcyjne współczesnemu widzowi. Jest bardziej jaskrawo, kolorowo i lśniąco. No i czysto. Bardzo czysto. Druga sprawa to kwestia wątków obyczajowych. Te powinny zawsze rozgrywać się na przecięciu tego co państwowe i prywatne, przypominając nam że historia to tak naprawdę historia namiętności jednostek, które dla porywów serca gotowe są podejmować różne decyzje polityczne, które w istocie są prywatnymi zemstami. No i na koniec – serial taki powinien mieć dość mocno zarysowaną wizję przeszłości kraju, zwykle chwaląc jego wielkość i wspaniałość. Pod tym względem Zwierz musi powiedzieć, że nieco niepokoiła go popularność Tureckich telenoweli (zwłaszcza tych osadzonych w XIX wieku) bo być może nie było to najbardziej obiektywne dla widza źródło do historii politycznej Turcji.
Czego telenowela historyczna nie musi? Tu właściwie mamy dwa elementy. Pierwszy to nie musi oddawać realiów języka. Co to znaczy – otóż powinna oddawać je tylko powierzchownie (tu dodać pani, tam paniczu itp.) ale może sobie pozwolić na liczne anachronizmy, bo wiadomo, że ogląda to widz współczesny, niekoniecznie rządny prawdy historycznej. Stąd np. można wybaczyć serialowi że bohaterka biorąca ślub w średniowieczu bierze go w białej sukni bo przecież widz, jest współczesny i musi patrząc na bohaterkę widzieć pannę młodą. To, że białe suknie nie były elementem średniowiecznego stroju ślubnego to już zupełnie inna historia. Nie musi też do końca oddawać realia epoki tak długo jak długo oddaje to co jest istotą telenoweli – napięcie, najczęściej romantyczne, pomiędzy bohaterami. Czyli innymi słowy Wspaniałe Stulecie jest dobrą telenowelą nie ze względu na stroje, język czy wierność historii Turcji ale dlatego, że miliony ludzi uwierzyły w emocje i relacje pomiędzy bohaterami. To jest wyznacznik dobrej telenoweli. Bo o to w takiej historii chodzi. Jednocześnie element historyczny jest istotny bo dodaje opowieści pewną tęsknotę za przeszłością – w jej bajkowej wymarzonej formie.
No dobrze to gdzie jest problem Korony Królów? Zacznijmy od tego, że pierwsze dwa odcinki w żaden sposób nie tworzą wiarygodnych przestrzeni konfliktu między bohaterami. Teoretycznie wszystko zaczyna się w dobrym momencie. Kazimierz, syn Władysława Łokietka bierze ślub z córką litewskiego księcia Giedymina. Młodzi się nie znają, ona jest poganką, on jest chrześcijaninem. Na oczy się nie wiedzieli. Łokietek jest za związkiem, jego żona Jadwiga nie jest przekonana. Z kolei Aldona miała w lasach Litwy swego ukochanego, więc też nie jest zachwycona. Czy widz telenowelowy kocha coś bardziej niż dwie osoby złączone małżeństwem z przymusu? Czy nie kochamy oglądać jak młoda dziewczyna zaczyna swoje życie na dworze, zwłaszcza w konflikcie z teściową? Czy nie drżałoby nam serce na myśl o tych wszystkich chwilach kiedy młodzi zaczynają się sobie podobać? Pewnie tak. To świetny telenowelowy schemat. Dlatego serial go zupełnie porzuca i w drugim odcinku przeskakuje siedem lat do przodu. Małżeństwo jak najbardziej kwitnie, ma dwoje dzieci i ogólnie jesteśmy już w zupełnie innym momencie.
Trzeba było całą treść odcinka pierwszego zamknąć w jakichś pięciu minutach i ten przeskok zrobić jeszcze w pierwszym odcinku (można byłoby go wydłużyć do czterdziestu minut). Wtedy wyszłoby zdecydowanie lepiej, z punktu widzenia konstrukcji serialu, który najpierw przez dwadzieścia minut buduje konflikt i układ sił by go po tych dwudziestu minutach zupełnie porzucić i zacząć od nowa. Chyba że ktoś założył, że nikt nie obejrzy pierwszego odcinka więc powinien być o czymś zupełnie innym niż cała reszta. Problem w tym, że ani pierwszy ani drugi odcinek nie robią tego co najważniejsze – nie kreują wiarygodnych emocjonalnych więzi między bohaterami. Wiemy, że Anna (dawniej Aldona) i jej teściowa się nie lubią, ale ponieważ zamieniły ze sobą dwa zdania, to trudno orzec komu kibicować. Kazmierz zasadniczo rzecz biorąc zajmuje się głównie powtarzaniem że był na wojnie i przekonywaniem Łokietka że ten nie umrze. Najwięcej charakteru ma jak na razie Jadwiga, ale to taka jednowymiarowa zła teściowa (przynajmniej dla naszej bohaterki). Z kolei wszystkie postacie drugoplanowe są tak nijakie, że nawet kiedy oskarżają się o zdrady, czy coś knują jest nam wszystko jedno. Zwłaszcza, że z powodu jakiegoś obowiązującego edyktu dotyczącego peruk wszyscy wyglądają tak samo.
Kolejna sprawa to kwestia tej piękniejszej przeszłości. Otóż ponoć Korona Królów jest serialem bardzo drogim. Problem w tym, że wizualnie wyjątkowo nie poruszającym. Zwłaszcza marnie wypadają sceny zbiorowe, na których jest po prostu za mało ludzi. Uczta królewska wygląda tak biednie i skromnie, że widz nie ma powodu by tęsknić za czasami Łokietka. Podobnie ślub królewski powinien sprawić, że każda kobieta przed ekranem powinna zapragnąć brać ślub w średniowieczu. Na tym polega odgrywanie przeszłości w takich serialach. Tymczasem to nasze średniowiecze telewizyjne jest nudne, mało wystawne i niesamowicie przaśne jeśli chodzi o kostiumy. I teraz żeby było jasne – nie chodzi o wiarygodne kostiumy średniowieczne – nikt tego nie oczekuje. Tylko o to by te udające średniowiecze kostiumy były ładne, strojne i budzące zazdrość współczesnych – coś co doskonale robiło Wspaniałe Stulecie, gdzie każdy bohater – mężczyzna czy kobieta chodzili w takich wzorach, kolorach i krojach które pewnie nie miałby miejsca w przeszłości ale budziły zazdrość w teraźniejszości. Niestety w Koronie Królów wszystko jest takie niesamowicie biedne. Tymczasem telenowela historyczna ze swojej natury powinna być wystawna. Bo to czysty eskapizm. A chce się uciekać do świata ładniejszego, bardziej ociekającego złotem i przepychem niż współczesność.
Zwierz obiecał że nie będzie się skarżyć na leksykę bohaterów (którzy mówią bardzo współczesnym językiem) ale ma problem z decyzją dotyczącą używanych w serialu języków. Otóż zdecydowano że Litwini w tym filmie będą mówili po litewsku. Pomysł godny pochwały gdyby nie fakt, że równolegle zdecydowano, że wszystkie dialogi po litewsku będzie czytał lektor. Więc cały wysiłek w to, żeby w serialu był obcy język idzie na marne. Oczywiście, Zwierz wie dlaczego nie zdecydowano się na napisy (dużo starszych widzów pewnie by ich nie zobaczyło) ale czy w takim razie nie lepiej było po prostu zrobić cały serial po polsku? Skoro i tak tego Litewskiego nikt nie usłyszy? Inna sprawa to kwestia języka liturgii. Otóż Polska za panowania Łokietka przeszła już przez reformę Drugiego Soboru Watykańskiego i liturgia jest po polsku. To znaczy prawie cała bo co pewien czas ktoś się modli albo śpiewa po łacinie. Co prowadzi do zgrzytu zębami większego niż gdyby wszystko było po polsku – i można byłoby przyjąć że twórcy wykasowali języki obce. A tak to właściwie trudno orzec co się dzieje. I nie chodzi o wiarygodność historyczną – bo to serial w którym średniowieczny biskup odprawia mszę przodem do wiernych – tylko o spójność wizji. Z serialami jest trochę jak z przypisami w książkach naukowych. Rodzaj przypisów jest mniej ważny od ich wewnętrznej spójności w całym dziele.
Inna sprawa to fakt, że nie sposób oprzeć się wrażeniu, że to produkcja przygotowywana bardzo nieporządnie. Zwłaszcza w kwestii terminologii. Zwierz rozumie uwspółcześnienia ale tu ma wrażenie jakby twórcy scenariusza nie zastanowili się nawet przez chwilę nad tym co piszą. I nie chodzi o korzystanie ze słowa „państwo” zamiast „królestwo”. Tylko np. mamy scenę gdy księżniczka Anna pyta swojej służącej czy sprowadzała z Litwy „Dziugas i Kindziuk”. Widać, że ktokolwiek pisał scenariusz pamiętał, że to są Litewskie nazwy. Problem w tym, że Dziugas to ser produkowany pod tą nazwą od 1924 roku. Spokojnie w tym dialogu można byłoby podmienić nazwę handlową po prostu na ser. Pytanie do służki „Sprowadzałaś ostatnio z Litwy sery i mięsiwa” nie brzmi gorzej, nie zmienia nic w scenariuszu, a pozwala uniknąć dość sporej wpadki, której być nie powinno. Skoro ja słysząc konkretną nazwę produktu zadaję sobie pytanie „Ale czy na pewno tak to się nazywało w średniowieczu” to nie wątpię że powinien sobie je zadać scenarzysta. Zwłaszcza, jeśli spokojnie może się posłużyć inną nazwą. Jeśli tego nie robi, to jest po prostu leniem. Nie mam pretensji że pracuje nad telenowelą. Tylko że pracuje nad nią nieudolnie.
Inna sprawa to kwestia porzucenia wszystkiego co z punktu widzenia współczesnego widza byłoby atrakcyjne. Ludzie mówią sobie w serialu głównie na ty, dzieci wołają do babci „babciu” itp. Co prawda małżonkowie mówią do siebie „mężu” i „żono” ale niekonsekwentnie (w sumie tylko w jednej scenie). Młoda panna krzyczy na rycerza itp. Widzowie tymczasem – zwłaszcza ci którzy oglądają telenowele historyczne, żywią się ograniczeniami. Im mniej bohaterom wolno, im bardziej krępują ich sztywne zasady, im więcej ukłonów, tytułów, pochylenia głowy itp. Tym lepiej. Dlaczego? Bo to właśnie tworzy to dramatyczne napięcie którego tak brakuje w świecie w którym wszystko wolno. Jeśli nie musisz żyć w świecie konwenansów tym bardzie wydają się atrakcyjne. Niestety to jest coś co zupełnie twórcom umknęło. I tak ta niesamowita swoboda sprawia, że w sumie historyczny kostium zamiast tworzyć napięcie, jedynie ciąży. Zwłaszcza, że aktorzy nie zmieniają swoich ruchów, gestów i nie dostosowują się do stroju. Przez co cały czas są przebranymi aktorami. Co bardzo czuć.
Wiele osób spodziewało się, że serial będzie taką bajką o umacnianiu chrześcijaństwa. Prawda jest jednak taka, że na razie, wątek przymusowego chrztu rozgrywany jest raczej klasycznie. Księżniczka się ochrzciła ale nie wierzy i chce pamiętać o wierzeniach przodków. Biskup Krakowski oczywiście spiskuje (Zwierz ma wrażenie, że to taki schemat naszej historii – sprawdzić czy biskup krakowski nie spiskuje), a pobożność Jadwigi jest pokazywana jako dewocyjna i niekoniecznie podzielana przez resztę dworu, czy jej syna. Tak więc chrześcijaństwo ma tu swoją rolę raczej jako przestrzeń konfliktu ale odpowiada temu czym w telenowelach o XIX wieku jest pochodzenie. Tu traktują Annę gorzej bo jest z pogańskiego kraju, normalnie traktowali by ją gorzej bo jest biedna czy gorzej urodzona. Co nie zmienia faktu, że Zwierz ma nadzieję, że nie będziemy eksportować tego serialu na Litwę. Bo Litwini mogliby nie być zachwyceni. Prawdę powiedziawszy umocniliby się w swojej wizji historii, w której Polacy nie odgrywają szczególnie pozytywnej roli.
Prawdę powiedziawszy Zwierz nie jest w stanie zrozumieć dlaczego Korona Królów jest taka słaba. Bo to nie jest tak, wbrew temu co część osób mogła przypuszczać, że Zwierz był pewien słabości serialu. Teoretycznie wcale nie powinno być trudno zrobić dobrą produkcję. Budżet był wielokrotnie większy niż wielu seriali TVP czy TVN. Zresztą i z małym budżetem zdarzało się polskiej telewizji robić dobre produkcje historyczne. Tak więc, wbrew temu co wiele osób mówi – mamy przykłady w historii polskiej telewizji, że wcale nie wszystko rozbija się o scenariusz. Także sam pomysł nakręcenia telenoweli historycznej niekoniecznie wydawał się taki poroniony. W końcu wiadomo, że jest spory target. Co do aktorów – którzy rzeczywiście w Koronie Królów zawodzą na całej linii – to też dziwi, bo rynek polski jest niewielki, można telenowele tego typu osadzać wielkimi nazwiskami. Bo wszyscy chcą gdzieś pracować. Na koniec – sam pomysł by naprawdę dobry – akurat epokę historyczną wybrano w punkt – doskonała epoka na telenowelę. No wszystko mogło zagrać. A tymczasem, tak naprawdę ani nie widać budżetu, nie udało się zebrać ciekawej obsady no i przede wszystkim – napisać scenariusza który wykorzystywałby wcześniej wskazane atrakcyjne cechy ulizanej opowieści historycznej.
Wyśmiewanie Korony Królów nie jest szczególnie trudne. To jest serial w którym znajdziemy takie dialogi jak np. Wchodzi bohater i mówi „Jestem X uciekłem z niewoli u Litwinów. W następnej scenie mamy więc dialog „Przybył X”, „Ale on jest w niewoli u Litwinów”, „Uciekł”. Serio to jest mistrzostwo dialogów. Choć może jeszcze dialog Aldony z biskupem krakowskim, w którym księżniczka chce uciec przed rozmową o tym ilu ludzi zbił na wojnie jej mąż. Co owocuje takim oto pięknym dialogiem: „Wybacz biskupie idę zatańczyć”, „Bawi cię śmierć ludzi?”, „Mierzi mnie twoja obłuda”. Serio każde zdanie z tego dialogu rozgrywa się w zupełnie innej rozmowie. I tego jest w serialu więcej. Można byłoby się też wyśmiewać z tego jak bardzo to średniowiecze serialowe jest średniowieczem umownym. Takim w którym spokojnie można tańczyć tańce tak o sto lat późniejsze. Ale widzicie to nie budzi satysfakcji o tyle, że człowiek czuje jak bardzo wszystko znów jest na odwal się. To nie musiał być serial z konsultantem historycznym. Ale to trochę żenada jak nawet telenoweli nie umiemy zrobić. To nie powinno być trudne nawet ten nieszczęsny dialog „Wybacz biskupie idę zatańczyć” „Czy okrucieństwo twego męża nic dla ciebie nie znaczy księżniczko” „Mniej niż twoja obłuda biskupie”. Widzicie – zdania się ze sobą łączą, mamy napięcie. To nie jest aż takie trudne. Pisać dialogi tak by kolejne zdania wypowiadane przez ludzi w rozmowie jakoś miały ze sobą cokolwiek wspólnego. Wchodziły w …. Dialog. Niestety polskich twórców to jakoś przerasta.
Korona Królów nie miała być polską Grą o Tron. Wygląda na to, że nie da rady być nawet polskim Wspaniałym Stuleciem. Będzie kolejną produkcją której ewentualne niepowodzenie będziemy składać na karb naszych wyrobionych na amerykańskich produkcjach gustach i braku budżetu. A tak naprawdę brakuje nam przede wszystkim najprostszych narzędzi do odpowiedzenia historii na ekranie – zaplanowanych postaci, odpowiednio zarysowanego konfliktu i dialogów które mają jakikolwiek sens. I to wcale nie jest takie drogie – większość odbywa się w głowie. Dlatego w sumie klęska Korony Królów jest smutna. Bo trochę jakby podpowiadała, że w głowach naszych telewizyjnych twórców jest dość pusto. I hula po nich wiatr. Bynajmniej nie historii.
Ps: Poważnie rozważam napisanie listu otwartego do wszystkich speców od marketingu telewizyjnego w Polsce by pod żadnym pozorem nie porównywali produkcji polskich do zachodnich. Nie kręciliśmy w kraju żadnego drugiego Taboo (Belle Epoque) ani żadnej Gry o Tron (Korona Królów) więc nie ma co udawać że te tytuły mają ze sobą cokolwiek wspólnego. Nic dobrego z tego nie wyjdzie.