Powrót do filmowego świata dziesięć lat po premierze to pewne ryzyko. W przypadku komedii ryzyko większe, bo to co bawiło dekadę temu niekoniecznie będzie zabawne dzisiaj. Nie mniej twórcy Zombieland podjęli to ryzyko. Udało im się zebrać tą samą aktorską ekipę (teraz już zdecydowanie bardziej doświadczoną i nagrodzoną) i wysłać ją w podróż po świecie pełnym Zombie. Jak wyszło? Niby zabawnie ale przez cały seans towarzyszyło mi poczucie zmarnowanej szansy.
W kinie bohaterów widzieliśmy dziesięć lat temu i tyle samo (dokładniej dziewięć – bo musimy wziąć pod uwagę kiedy film był kręcony) minęło w ich świecie. Tallahassee, Columbus, Little Rock i Wichita opanowali już najważniejsze elementy sztuki przeżycia i żyją sobie dość spokojnie, i raczej nudno w… Białym Domu. Jednak domowe życie w niewielkiej komunie powoli zaczyna się nużyć. Wichita wcale nie ma pewności, czy chce resztę życia spędzić z chłopakiem takim jak Columbus, a Little Rock ma dość tego, że jest traktowana jak mała dziewczynka. Wkrótce wszyscy porzucą bezpieczną przystań Białego Domu i ruszą w trasę, napotykając po drodze innych ludzi, którzy przeżyli apokalipsę a także, zupełnie nowy, inteligentniejszy rodzaj Zombie. Wszystko zaś w drodze do kolejnego bezpiecznego miejsca, w którym jak się wydaje – będzie można żyć odrobinę normalnie, niezależnie od tego czy w okolicy grasują Zombie.
Od razu powiem wam czym film mnie zawiódł. Otóż spodziewałam się, że twórcy wykorzystają ten moim zdaniem najciekawszy element historii – to jak przez te kilka lat bohaterowie dostosowywali się do nowych, niespodziewanych elementów codzienności po apokalipsie. Kiedy ich spotkaliśmy lata temu, apokalipsa zombie była sprawą stosunkowo nową. Po dziesięciu latach bohaterowie powinni mieć naprawdę mnóstwo zabawnych i ciekawych doświadczeń, które można byłoby pokazać w filmie. Przyznam szczerze – miałam dużą nadzieję, że przynajmniej początek historii zostanie wypełniony taką epizodyczną narracją, pokazującą jak np. zmieniały się zasady przeżycia Columbusa wraz z nadchodzącymi nowymi doświadczeniami. Film jednak właściwie z tego nie korzysta – właściwie jedyne co się zmieniło w życiu bohaterów to fakt, że są lepsi w zabijaniu zombie – ale tego jak doświadczenia zdobywali dostaniemy bardzo mało.
Przez większość filmu powtarzamy więc konstrukcję pierwszej produkcji – dość wcześnie bohaterowie dostają punkt do którego zmierzają, który ma być potencjalnie bezpieczny, przeżywają różne przygody po drodze, a na samym końcu okazuje się, że czeka ich wielka, pozornie beznadziejna konfrontacja. Ponieważ jednak Zombieland trzyma się mocno przesłania dotyczącego rodziny, to raczej nie ma się co spodziewać, że gdziekolwiek po drodze to zagrożenie stanie się jakoś bardzo realne, bo wtedy byłoby temu zbyt blisko do poważniejszych filmów o zombiakach. Jednocześnie – tak jak w pierwszej części, fabuła właściwie składa się z pojedynczych scen, które spokojnie mogłyby funkcjonować jako oddzielne skecze. Mamy więc bardzo zabawne spotkanie „naszej” rodziny z niemal bliźniaczą grupą, która też doskonale sobie radzi z zombie apokalipsą. Zabawne są pojedyncze scen, czy niewielkie wątki – jak biedny Tallahassee który może by przetrwał że Little Rock znalazła chłopaka, ale że to jest pacyfista to już wyprowadza go z równowagi.
Jako zbiór skeczy, mniej lub bardziej zabawnych film się broni. Ale właśnie – tylko w jednej scenie (gdzie jedna z bohaterek próbuje sobie wyobrazić usługę taką jak Uber) twórcy przypominają nam że ta zatrzymana dziesięć lat wcześniej rzeczywistość bohaterów, już bardzo różni się od naszej – szkoda że nie rozegrano tego bardziej, bo byłby to bardzo dobry sposób by skomentować to jak bardzo ostatnie dziesięć lat zmieniło naszą kulturę. Ostatecznie jednak twórcy chyba wolą bawić się samym motywem Zombie na wesoło, niż spróbować jakoś ciekawie wykorzystać tą alternatywną rzeczywistość w której znaleźli się bohaterowie. A szkoda bo moim zdaniem gdyby poszli tym tropem wyszedłby im film nawet nie tyle zabawniejszy, ale bardziej godny zapamiętania. Bo prawda jest taka, że największym grzechem Zombieland 2 jest to, że spokojnie mogłoby go nie być. Nie wnosi aż tak dużo do konstrukcji świata i postaci byśmy czuli, że ten powrót był konieczny. To taki film, który w czasie seansu jest całkiem przyjemny, ale pod sam koniec człowiek trochę ma ochotę wzruszyć ramionami.
Przy czym jeśli szukacie po prostu raczej niezłej komedii, to proszę bardzo – to nie jest film boleśnie zły, czy produkcja o której wszyscy powinniśmy zapomnieć. To sprawna komedia, która jednak nie porywa tak jak robił to pierwszy Zombieland, który bardzo odświeżył formułę wesołych filmów z zombiakami w tle. Aktorsko nie można za wiele produkcji zarzucić – bo obsada gra bardzo dobrze (choć mam wrażenie jakby powrotem do świata Zombie najmniej była zainteresowana Abigail Breslin), aktorzy zatrudnieni do części drugiej szybko się w niej odnajdują (choć trochę żal, że nie wykorzystano lepiej Rosario Dawson). Bardzo dobry jest w swojej niewielkiej roli Luke Wilson i Thomas Middleditch, choć nie ukrywam – przynajmniej dla mnie wszystkim ten film kradnie Bill Murray, który pojawia się w dość niespodziewany sposób, i jest zabawniejszy niż cały scenariusz drugiej części filmu. Ale ponownie – kiedy dziś piszę o filmie to mam wrażenie, że przede wszystkim zabrakło odwagi w tym jak twórcy wyobrażają sobie świat za dziesięć lat. Także niektóre niezłe pomysły – jak to że bohaterowie decydują się uwić gniazdo w Białym Domu, są moim zdaniem wykorzystane tylko do połowy – bo niby pomieszkują w Białym Domu ale można byłoby tam wrzucić więcej nawiązań do tego jaki to niezwykły budynek, a także dorzucić jeszcze kilka wspomnień o amerykańskiej demokracji (która w świecie bohaterów padła przed Trumpem)..
Jak sami widzicie nie mam za wiele do napisania o samym filmie. Ogląda się to miło ale zapomina równie łatwo. Na piątkowy wypad do kina jak znalazł. Szkoda, bo naprawdę miałam poczucie, że ta druga część mogłaby być naprawdę super – bo stosunkowo rzadko widzimy na ekranach bohaterów którzy się rozgościli w apokalipsie. Tymczasem zdecydowano się na powtórkę z rozrywki. Nie jest to nic bardzo dziwnego ale można było to rozegrać dużo lepiej. Zwłaszcza że przecież przez te dziesięć lat młoda obsada zrobiła się nie tylko starsza ale też uznana i szanowana. Do tego, było to dziesięć lat kiedy wiele osób zdecydowało się, poruszyć temat zombie co wpłynęło na nasze postrzeganie tego kulturowego tropu. Nie uważam by film musiał się do tego odnosić ale uważam, że byłoby to fajne źródło komizmu. Plus – pierwszy film miał wpływ na takie odrodzenie się komediowego podejścia do tematów zarezerwowanych głównie dla horrorów. Szkoda, że drugi zdecydował się na bardziej bezpieczne podejście do gatunku. Cóż, może za dziesięć lat twórcy zaproponują nam w końcu coś trochę innego. Bo mimo wszystko – fajnie byłoby jeszcze raz spotkać tą ekipę.
Ps: Wiem, że sporo osób ma podejście – na takich filmach wyłączamy myślenie, ale jakby – trudno wyłączyć myślenie na filmie, o którym się wie, że będzie się pisało. Zresztą wyłącznie myślenia tak naprawdę nigdy nie działa do końca. Dlatego np. nie mam pretensji o to, że bohaterowie nie mają problemów z prądem i benzyną, ani z pożywaniem – tu nie doszukuje się logiki i uznaję, że nie na tym koncentrować ma się opowieść.