Hej
Macie czasem tak, że na jakiś film i serial bardzo czekacie a potem kompletnie zapominacie, że miał powstać i kiedy w końcu przychodzi data premiery jesteście miło zaskoczeni. Trochę jakby dostać prezent. Dokładnie tak samo poczuł się zwierz kiedy Internet przypomniał mu, że skończyło się czekanie na Penny Dreadful. Serial, który zwierz chciał obejrzeć od chwili kiedy dowiedział się, że ma trafić na ekrany i o którego istnieniu zupełnie przez kilka miesięcy zapomniał. A szkoda, bo zapowiada się kolejna produkcja, którą zwierz będzie musiał oglądać. Tylko koniecznie trzymając kogoś za rękę.
Obsada prezentuje się bardzo estetycznie, choć z drugiej strony wszystkie seriale maja teraz takie piękne sesje zdjęciowe na których wszyscy doskonale wyglądają.
Pomysł na Penny Dreadful jest równie nie oryginalny co oryginalny. A jaki to pomysł? Oto grupa bohaterów walczy ze złem w XIX wiecznym Londynie. W grupie tej znajdziemy i potrafiącą wróżyć z kart spirytystkę i szybko strzelającego aktora z ameryki i młodego zdolnego lekarza. Młody zdolny Lekarz ma na nazwisko Frankenstein, i jak każdy porządny przedstawiciel tej profesji o tym konkretnym nazwisku, w pracowni za szafą trzyma pozszywanego z kawałków człowieka. Z kolei w mieście można się natknąć na niesłychanie przystojnego młodzieńca nazwiskiem Grey czy mignie też w jednej scenie Mina Harkner. Tak możecie w tym momencie zapytać czy ktoś już zadzwonił do Alana Moore mówiąc mu, że podczas kiedy kinowa ekranizacja Ligi Niezwykłych Dżentelmenów okazała się klapą to w telewizji leci coś niepokojąco podobnego. Ale tu właśnie wchodzą elementy, które jednak Penny Dreadful od znakomitego pomysłu Moora odróżniają. Przede wszystkim dopisano całkiem sporo nowych nie istniejących wcześniej postaci. To doskonały pomysł bo dzięki temu – przyjmując wychodzące z książek założenia o istnieniu pewnej „paranormalności” można stworzyć własne ciekawe i intrygujące postacie. Druga sprawa to kwestia powagi historii. Oczywiście komiksy Moora nie jest dowcipem i są nawet poważne ale głównym elementem rozgrywki jest postmodernistyczna gra z czytelnikiem. Czytelnikiem, który czyta i szuka tropów i nawiązań. To doskonała gra, niesłychanie inteligentnie przez Moora prowadzona ale przynajmniej zdaniem zwierza głównie właśnie po to by czytelnik wszystkie te nawiązania wyłapał. Tymczasem Penny Dreadful zdaje się podchodzić do tematu nico poważniej. To znaczy może nie śmiertelnie poważnie, ale przynajmniej w pierwszym odcinku nie mruga się do nas z ekranu zbyt często, zaś nawiązania oczywiście można tropić ale chyba nie na tym polega zabawa.
Przynieście doktorowi Frankensteinowi zwłoki i od razu mamy gwarancję dobrej zabawy
Na czym więc zabawa polega? Po pierwsze jak zwykle – na przechadzce po XIX wiecznym Londynie, której wydaje się nikt w świecie zachodniej kultury nie ma dość. Zwłaszcza jeśli poruszamy się – jak to ładnie ujmują autorzy scenariusza – między tym co znane a tym co budzi lęk. Zresztą od razu wrzuca się nas tu na głęboką wodę. Ponieważ serial wyprodukowało Showtime (przy współudziale Sky) to naszym głównym bohaterem jest Amerykanin, który zostaje zatrudniony przez tajemniczą kobietę do tajemniczego zadania. Szybko okaże się, że zadanie jest istotnie niezwykle tajemnicze i niebezpieczne, zaś Londyn ma do zaoferowania mieszkańcom i turystom nieco więcej niż ktokolwiek chciałby zobaczyć. Przy czym od samego początku wiemy, że jesteśmy w środku opowieści – coś zdarzyło się wcześniej co zmusiło postacie tak różne jak Sir Malcolm Murray (który większość życia spędził jako odkrywca a Afryce ) i dość enigmatyczną czytającą z kart Vanessę Ives do współpracy. Ale podejrzewamy, że cokolwiek się zdarzyło sprawiło, że nic co napotkają w ciemnych uliczkach Londynu ich nie zaskoczy. Chwilowo jednak jako główny cel wyznaczyli poszukiwanie córki Murraya która wedle wszystkich znaków na niebie i ziemi, wpadła w ręce istot z ludźmi mających niewiele wspólnego.
Zwierz ma problem z Evą Green głównie taki, że zawsze gra ona różne wersje tej samej osoby.
Zwierz nie chce za bardzo spoilerować, ale chyba największym problemem jaki ma z Penny Dreadful po pierwszym odcinku to recykling jednego z najbardziej wyświechtanych motywów we współczesnej popkulturze – tak moi drodzy – jest Londyn jest XIX wiek i są stwory które no niestety wyglądają na wampiry. Zwierz rozumie, że pokusa jest olbrzymia ale wydaje się, że jednak można było pójść w inną stronę. Zwłaszcza że hasający po NBC Dracula pokazuje, że naprawdę w tym temacie wszystko co ciekawe zostało już powiedziane. No ale to dopiero początek przygody więc zwierz jeszcze nie nastawia się negatywnie, choć zapewne wolałby żeby w ogóle nic wampiropodobnego nie pojawiało się na ekranie. Zwłaszcza, że skoro już jesteśmy przy Londynie XIX wieku to tropów jest tyle, że można sobie je dowolnie wybierać (dla ciekawych – nawiązanie do Kubry Rozpruwacza też się pojawi – jakże by mogło być inaczej). Zwierz ma jednak drugą uwagę, chyba ważniejszą – otóż Penny Dreadful stara się widza przestraszyć. Zwierz nie wie czy to jest dobry pomysł – i to nie dlatego, że zwierz boi się wszystkiego od skrzypiących podłóg po gasnące światła. Problemem jest to jak Penny Dreadful straszy – a przynajmniej w pierwszym odcinku straszy wedle tych najbardziej wypróbowanych metod – komuś gaśnie światło, ktoś cicho idzie przez pokój, ktoś wchodzi do pomieszczenia gdzie wiatr uchylił okno. Wiecie takie klasyczne pomysły, które na długo przed tym zanim coś się na ekranie stanie informują widza, że zaraz coś wyskoczy z cienia. Zwierz nie jest pewien czy to jest dobry pomysł korzystać z tych prostych zabiegów bo dostajemy wtedy scenę gdzie mniej więcej od połowy wiemy co zraz będzie i reszta sceny schodzi na oczekiwaniu aż coś wyskoczy i zrobi BU. Zwierz nienawidzi być straszony ale gdyby czerpał z tego przyjemność wolałby nieco bardziej wyrafinowaną straszologię.
Dorian Grey wygląda trochę hipstersko. Może zamiast obrazu ma jakieś selfie.
Przejdźmy jednak do obsady bo tą udało się dobrać rzeczywiście dobrze. Oczywiście główną rolę (a właściwie jedną z głównych ról) gra Amerykanin Josh Hartnett. Hartnett był swego czasu takim aktorem o którym sporo osób myślało, że złowi całą pulę kobiecych serc ale jakoś jego kariera nie rozkwitła tak jak przewidywano. Nie zmienia to jednak faktu, że patrzy się na niego bez bólu a i aktorem jakimś złym specjalnie nie jest. Eva Green wobec której aktorstwa zwierz ma mieszane uczucia (zwierz wie, że wiele osób ja uwielbia ale dla zwierza Eva Green zawsze gra przede wszystkim Evę Green – wszystkie jej bohaterki są do siebie strasznie podobne nawet jeśli wszystko je różni), do roli została dobra dobrze. Pomijając fakt, że w strojach epoki wygląda wspaniale to jeszcze kiedy rozkłada na części pierwsze życiorys bohatera granego przez Hartnetta posługując się jedynie dedukcją to zwierz nawet przez chwilę nie widział się, ze aż tyle osób widziałoby ją w roli Sherlocka Holmesa gdyby kiedykolwiek miałaby go grać kobieta. Dobrym pomysłem było obsadzenie Thimoty Daltona w roli Sir. Malcolma Murray’a bo Dalton to ten aktor który mógłby mówić cokolwiek a i tak brzmi to tak dobrze, że chce się słuchać i słuchać. Jednak pierwszy odcinek kradnie wszystkim Harry Treadaway jako młody Frankenstein. Jest w nim dokładnie tyle szaleństwa, buty i pewnej trochę jednak romantycznej wizji nauki ile potrzeba. Znakomicie gra młodego zbyt pewnego siebie człowieka popełniającego błąd w imię nauki. No właśnie przy okazji błędu Stwora Frankensteina gra nikt inny tylko dopiero co nagrodzony Olivierem Rory Kinnear. Co prawda zwierz musiał dla pewności sprawdzać to w Imdb ale zapowiada się, że być może będzie się właśnie dla niego serial oglądało. W każdym razie na razie obsada jest bardzo satysfakcjonująca, a w następnych odcinkach ma się pojawić Billie Piper co jak wiadomo przyciągnąć powinno wielu wielbicieli Doktora.
Młody Viktor to jednak trochę zaburzony młodzieniec
Przy czym serial robiony jest zgodnie z nową formuła mówiącą że nawet jeśli na ekranie jest brzydko i obskurnie to ma być ładnie. Zdjęcia są bardzo dobre, niektóre sceny – typowe kadry nastawione na wizualny efekt. Do tego jeszcze czołówka – przywodząca zwierzowi na myśl tą która poprzedzała nieodżałowany Camelot (zwierz uwielbiał tamten serial nawet jeśli był głupi) ale to akurat skojarzenie jak najlepsze bo Camelot miał doskonałą czołówkę. No a jakby tego wszystkiego było mało muzykę do serialu napisał Abel Korzeniowski, który po tym jak popełnił trzy znakomite ścieżki dźwiękowe (do Single Man W.E i Romea i Julii) awansował do ścisłej czołówki ulubionych filmowych kompozytorów zwierza i nawet jeśli serial nie zdobędzie serca zwierza to soundtrack prawie na pewno. Przy czym właśnie – trudno ocenić serial po jednym odcinku. Jak na razie zwierz jest zachwycony koncepcją i możliwościami jakie takie pomysł daje. Jedyne czego się boi, to że na pomyśle się skończy a widzowie zostaną z jednym z tych doskonale zapowiadających się produktów gdzie pierwsza seria dawała nadzieje na więcej ale zanim zaczęło być naprawdę ciekawie to serial skasowano. W każdym razie zwierz nie zakochał się w Penny Dreadful ale jest przekonany, że warto dać mu szansę. Na pewno nie jest to marnotrawienie czasu. Zwłaszcza, że nie ukrywajmy. Serial dzieje się w Londynie. Kiedy zwierz potrzebował większej rekomendacji?
Ps: Słuchajcie zwierz ma do was prośbę/propozycję. Marzy mu się wpis o najgorszych wyborach repertuarowych – coś jak Wstyd oglądany z chłopakiem koleżanki, czy Adaptacja wybrana jako film na wycieczkę klasową do kina. Ale niestety zwierz zna za mało takich anegdot. Dlatego ma pytanie? Podzielicie się ze zwierzem? Nie w komentarzach ale w mailach? Zwierz obiecuje, że nie będzie na nikogo wskazywał z imienia i nazwiska, po prostu wydaje mu się, że wszyscy mamy co najmniej jedną taką wpadkę. Jeśli chcecie się podzielić napiszcie na ratyzbona@gazeta.pl. Zobaczymy jak się kilka osób odważy to może wyjść przekomiczny wpis.