Wyznam wam szczerze, że napięcie związane z polityką, sprawiło, że w ostatnich dniach wyrobiłam sobie nowy zwyczaj wyszukiwania na Netflixie produkcji, o których mam pewność, że nie będą wymagały ode mnie zbyt wielkiego wysiłku intelektualnego. Jednak po obejrzeniu czwartego filmu świątecznego, który okazał się gorszy niż ustawa przewiduje zdecydowała się na coś innego. Padło na szwedzki serial dla Netflixa „Love and Anarchy” (po polsku. „Miłość i Anarchia”
Od razu wam powiem, że „Love and Anarchy” spokojnie mogłoby być po prostu filmem obyczajowym, ale jego serialowa konstrukcja (osiem odcinków po pół godziny) sprawia, że dość banalne rozwiązania fabularne dostają ciekawszy i pogłębiony kontekst otoczenia – co sprawia, że ogląda się znane tropy bez większych wyrzutów sumienia. O czym jest cała historia? Oto, Sofie – rozpoczyna nową pracę w wydawnictwie. Ma odpowiadać za przejście wydawnictwa do świata cyfrowego bo jak wiadomo świat książki papierowej ciężko przędzie. Przychodzi tylko na kilka miesięcy – uporządkować interesy a potem poszukać czegoś nowego. O Sofie początkowo nie wiemy zbyt wiele – ma męża, filmowca, dwójkę dzieci i ojca z problemami. Jest wyraźnie pracoholiczką choć niektóre czynności, którym oddaje się w pracy mogą być kontrowersyjne.
No właśnie, punktem wyjścia do serialu jest sytuacja w której Max, dużo od niej młodszy specjalista od IT w wydawnictwie, robi jej kompromitujące zdjęcie. Sofie obiecuje mu, że w zamian za wykasowanie zdjęcia spełni każdą jego prośbę. Chłopak prosi o wspólny lunch ale cała sytuacja sprawia, że oboje zaczynają grać w specyficzną grę gdzie naprzemiennie stawiają sobie kolejne, łamiące porządek albo normy społeczne zadania. Gra od samego początku ma taki flirciarski element, i nie ma wątpliwości, że zarówno Sofie jak i Max czują, że może to prowadzić do czegoś więcej niż tylko zburzenia porządku w szanowanym wydawnictwie. Jednak co warto zaznaczyć pragnienie wprowadzenia odrobiny anarchii do świata wokół siebie nie bierze się wyłącznie z potrzeby flirtu – raczej z szukania wolności i przestrzeni buntu w bardzo skonwencjonalizowanym świecie.
Od razu wam powiem, że główny wątek produkcji poprowadzony jest zgodnie z pewnymi kliszami i jeśli podejrzewacie, że coś się może między bohaterami wydarzyć to dzieje się dokładnie wtedy kiedy to obstawiamy, co jednak przy dobrej chemii pomiędzy aktorami – jest całkiem satysfakcjonujące. Ostatecznie nie po to się ogląda tego typu produkcje by dostać jakiś niesamowity suspens. Byłoby to pewnie nieznośne gdyby nie dwa kluczowe elementy. Po pierwsze – serial jest szwedzki więc pod względem obyczajowości dostajemy nieco inny świat niż w przypadku produkcji amerykańskich. Co jest zawsze wartością dodaną. Po drugie – tłem całej historii jest walka o przetrwanie wydawnictwa. A jak wszyscy wiedzą – nie ma zabawniejszej rzeczy niż wydawnictwo próbujące przetrwać w ciężkich czasach śmierci druku (nawet jeśli nie jest prawdziwa).
W kolejnych odcinkach oprócz głównej bohaterki możemy śledzić dyskusje i problemy które pojawiają się przy każdej rozmowie o sytuacji wydawnictw. Mamy słabą książkę napisaną po wypłaceniu wielkiej zaliczki, wybitne dzieło literatury zamienione w ekranizacji na zupełnie inną opowieść, znanych i cenionych autorów wysyłających kobietom zdjęcia swojego przyrodzenia i ciągłe pytanie czy drukować tomik poezji o drzewach czy książkę popularnej Youtuberki. Serial pochodzi do swoich bohaterów i ich dylematów ze zrozumieniem a widz przez te kilka odcinków zaczyna lubić ludzi zajmujący się tak beznadziejnie niezbędną rzeczą jak drukowanie książek w czasach ekranów.
Serial wydał mi się także interesujący bo pojawiają się w nim wątki niejednoznaczne i intrygujące. Ojciec bohaterki – wyraźnie niezrównoważony ale jednocześnie – jego problemy przejawiają się w zbytnim zaangażowaniu w szerzenie idei antykapitalistycznych. Córka bohaterki – nastolatka, która najlepiej czuje się z dziadkiem, nie lubi rówieśników ale nie sprawia takich typowych ‘”amerykańskich” problemów. Zresztą scena na spotkaniu z nauczycielką kiedy jako problem zostaje przytoczone, że dziewczynka na przerwach czyta zamiast bawić się z kolegami, wywołała u mnie głębszą refleksję. Tak, niechęć do integracji z rówieśnikami może być problem. Ale nie zawsze. Ostatecznie – nie ma jednego charakteru i jednego sposobu na interakcje. Wydało mi się to ciekawym zagadnieniem.
Na koniec nie ukrywam – nawet gdyby serial był marniutki (a pod pewnymi względami jest niesamowicie schematyczny) to bym została dla odgrywającego rolę Maxa – Björna Mostena. Morsten jest takim aktorem, który jeszcze w niczym ważnym nie grał i podczas kiedy grająca Sofie Ida Engvoll może być kojarzona przez wielu fanów szwedzkich filmów i seriali, to sam młody Mosten z niczym się nie kojarzy. Mam jednak nadzieję, że to się zmieni bo pomijając fakt, że niesamowicie piękne z niego chłopię (i to jeszcze z taką fryzurą, która po prostu wymaga ciągłego odgarniania grzyweczki) to jeszcze – gra w tym serialu całkiem nieźle – balansując pomiędzy niesłychanie pewnym i uwodzicielskim młodzieńcem, a totalnie speszonym, trochę zagubionym i zakompleksionym chłopakiem, któremu spokojnie można złamać serce.
Nie będę was przekonywać, że ten dopiero drugi serial wyprodukowany przez Szwedów dla Netflixa jest ósmym cudem świata, ale wszystkie odcinki obejrzałam na raz i było mi nawet trochę smutno oglądając zakończenie. Jednocześnie miałam takie miłe poczucie, że oglądam coś innego, co daje mi wgląd w nieco inną narrację o społeczeństwie niż ta amerykańska. Najciekawszy wydał mi się pojawiający się na trzecim planie wątek seksizmu. Miałam wrażenie jakby było go więcej niż można by zakładać oglądając szwedzką produkcję. I teraz się zastanawiam – czy społeczeństwo szwedzkie ma jednak sporo zinternalizowanych postaw seksistowski czy ma ich tyle co wszyscy ale już o nich mówią w komediowych serialach co tworzy iluzję, że jest tam wyjątkowo słabo pod tym względem. Stawiam raczej na to drugie. W każdym razie jeśli chcecie coś konwencjonalnego ale nie głupiego, z pięknym młodym Szwedem, wydawniczymi problemami i nie amerykańskim podejściem do nagości to „Love & Anarchy” powinno być całkiem przyjemnym serialem na wieczór