Home Film Symfonia kameralna czyli o „Maestro”

Symfonia kameralna czyli o „Maestro”

autor Zwierz
Symfonia kameralna czyli o „Maestro”

Film biograficzny to jeden z najbardziej intrygujących gatunków filmowych. Oto twórca stawia sobie zadanie z zasady niemożliwe. W jednej opowieści – zwykle dwugodzinnej, chce zawrzeć kwintesencję życia znanego człowieka. Nie znaczy to oczywiście, że twórcy podejmują się omówienia każdego wydarzenia czy aspektu czyjegoś życia. Zwykle starają się wycisnąć esencję, coś co wyjaśniłoby nam – czemu bohater czy bohaterka, są tak ważni. Często, szukając klucza do powszechnie znanej twórczości, sięgają po wątki prywatne. Całość ma nas ostatecznie przekonać, że bohater był człowiekiem nie tylko interesującym, ale także – możliwym do rozgryzienia i włożenia w fabularne ramy. Kiedy ten skomplikowany zabieg się udaje, dostajemy historie tak wciągające i przekonujące, że często przyćmiewają fakty i wielotomowe biografie. Problem, gdy szukając klucza do postaci, nie uda się nam stworzyć przekonującej narracji. Wtedy wychodzą filmy takie jak „Maestro” Bradleya Coopera. Opowieść o Leonardzie Bernsteinie, która nie jest w stanie nadążyć za swoim bohaterem.

 

 

Cooper postanowił opowiedzieć o Bernsteinie przez pryzmat jego małżeństwa. Małżeństwa dość nieortodoksyjnego, inspirującego i ciekawego. Bernstein znany był z tego, że zarówno przed zawarciem małżeństwa z Felicią Montealegre, jak i w czasie jego trwania wdawał się w romanse z mężczyznami. Nie przeszkadzało to małżeństwu doczekać się trójki dzieci i spędzić ze sobą wiele szczęśliwych lat. Ten wątek życia Bernsteina jest w pewnym stopniu intrygujący. Pomijając już refleksje nad seksualnością kompozytora i dyrygenta (które są wcale nieoczywiste – wielu biografistów twierdzi, że był on raczej gejem, który miał żonę niż biseksualistą) to mamy tu ciekawy pomysł na wspominany klucz do kariery. Tak jak Bernstein był w stanie łączy w swoim zawodowym życiu pozornie bardzo różne elementy – komponowanie, dyrygowanie, muzykę poważną, rozrywkową, edukację tak w życiu prywatnym cechowała go podobna zachłanność. Jak sugeruje film – mając wszystko był w stanie robić wszystko a jednocześnie jego otwartość miała swoją cenę.

 

 

Tu wracamy na pole refleksji o małżeństwie, gdzie Felicja, od początku świadoma orientacji swojego męża, zastanawia się czy ma prawo wymagać od niego by się zmienił. To naprawdę intrygująca refleksja nad tym, czy jeśli piszemy się na pewien układ, to zawsze musi nam wystarczać. Felicję gra mistrzowsko Carey Mulligan, która świetnie oddaje zarówno głęboką miłość jaką jej bohaterka darzy męża, jak i poczucie, że z człowiekiem tak skupionym na sobie nie za bardzo da się żyć. Jednocześnie choć film jakby się bał niejednoznaczności związku, o którym opowiada. Nic tu nigdy nie zostaje powiedziane wprost tak jakbyśmy mieli lata pięćdziesiąte i nikt nie mógł powiedzieć słowa „gej” na głos. Wszystkie dialogi mają w sobie pewną sztuczność mówienia o sprawach dookoła. Choć mamy scenę konfrontacji pomiędzy małżonkami to można dojść do wniosku, że rozmawiają jakby nie do końca się znali. Moją ukochaną postacią w tym filmie jest David Oppenhaimer (słynny amerykański klarnecista) grany przez Matta Bomera. Prawie nic w tym filmie nie mówi, po prostu jest żebyśmy nie mieli wątpliwości, że Bernstein miał z nim romans.

 

Nie jest to jednak największy problem filmu. Ostatecznie – dyskutowanie prywatnego życia, a zwłaszcza seksualności osób, których bliscy jeszcze żyją, to delikatna sprawa. Problemem jest to jak Cooper stara się łączyć te wątki prywatne z zawodowymi. Ponieważ film ma obejmować kilkadziesiąt lat, to przez karierę Bernsteina biegniemy galopem. Co oznacza, że właściwie nigdy nie mamy szansy się zatrzymać i przyjrzeć się na dłużej temu co czyniło muzyka tak wielkim i ważnym. Tu przystaniemy zobaczyć jego pierwszy przełomowy występ, tam usłyszymy, że komponuje „West Side Story”, zobaczymy urywki jego lekcji mistrzowskiej czy naprawdę piękną scenę dyrygowania Mahlera. To wszystko jednak jest tak epizodyczne i urywane, że nie daje nam obrazu Bernsteina twórcy. Raczej przypomina nam, ile robił, ale zdecydowanie mniej – jak wyglądał jego proces twórczy, wpływ na ludzi i ich myślenie o muzyce. Pozostawia nas to w osobliwej sytuacji – oglądamy historię życia prywatnego kompozytora by lepiej zrozumieć jego życie zawodowe, ale życia zawodowego jest tak mało, że te powiązania wydają się bardziej narzuconą interpretacją niż oczywistym wnioskiem.

 

 

Przy czym, to jest kwestia pewnej preferencji. Wiem, że wiele osób woli, gdy film biograficzny opowiada o życiu prywatnym. Nie mam wątpliwości, że małżeństwo Bernsteina było na swój sposób ciekawe i intrygujące. Ale osób w ciekawych związkach mamy wiele, natomiast pierwszy najwybitniejszy dyrygent amerykański był tylko jeden. Plus, nie zawsze jestem pewna czy to tworzenie powiązań pomiędzy życiem prywatnym i zawodowym jest tak uzasadnione. Czy rzeczywiście relacja Bernsteina z żoną odbijała jego zawodową łapczywość, czy taka teza pasuje, bo wtedy – związek łatwiej wyjaśnić i wcisnąć w schemat „wszystko w życiu artysty jest o jego sztuce”.  Osobiście zawsze mam poczucie, że stosujemy tu nadmierne uproszczenie, zwłaszcza w przypadku twórców nie skoncentrowanych w swoich działaniach na treściach autobiograficznych.  Film wybiera oczywiście te fragmenty z działań Bernsteina, które będą się zgrywać z motywem przewodnim, życia otwartego, uczciwego i nieograniczonego, ale oznacza to, że bardzo wiele nam umyka.

 

Tym co rozsławiło film jeszcze przed jego premierą była kreacja Bradleya Coopera jako Leonarda Bernsteina. To jedna z tych ról, w których aktor, pragnie się zupełnie zatracić. Jednocześnie – jest tu pewne ułatwienie, bo mamy niezwykle dużo nagrań zarówno z koncertów które dyrygował Bernstein jak i z jego wywiadów i wykładów. Widać, że Cooper jako zdolny aktor opanował wszystkie gesty, manieryzmy, sposób mówienia i gestykulowanie dyrygenta. Wciąż nie jestem fanką jego prostetycznego nosa, ale rozumiem – chodziło o to, żeby wyglądać dokładnie jak Bernstein. I rzeczywiście, efekt udało się osiągnąć. Tylko nie jestem do końca pewna czy to jest dobra rola. Widzicie, kiedy już odejmiemy całą tą metamorfozę, to interpretacji Coopra brakuje pewnego magnetyzmu. Film podpowiada nam, że mówimy o człowieku, który wchodząc do pokoju zabierał z niego całe powietrze dla wszystkich innych. Ten rodzaj kreatywnej, życiowej siły, która nie pozostawia wiele przestrzeni by ktokolwiek obok mógł wzrosnąć. Po części uzasadniona a po części nieuzasadniona arogancja połączona z charyzmą. I tego mi zabrakło. Niektórzy twierdzą, że wynika to ze zbyt wielu ról jakie przyjął na siebie Cooper, łącząc reżyserię z graniem głównej roli. Ja sama mam wrażenie, że Cooper po prostu nie jest aktorem bardzo charyzmatycznym. Jest bardzo porządny w tym co gra, ale nie ma tej iskry, która przenosiłaby wzrok od razu na niego. No i niestety – tak jak nie cierpię określenia „Oscar bait” tak mam wrażenie, że Bradley Cooper bardzo chciałby dostać Oscara i nakręcił film, za który ma dużą szansę dostać statuetkę. I wiecie co – niech dostanie. Aktorzy robią się dużo ciekawsi, kiedy już nie gonią za nagrodami.

 

 

Skoro już przy wątkach biograficznych jesteśmy – oglądając film zwróciłam uwagę, że Cooper po raz drugi sięga w swojej reżyserskiej twórczości po kwestie tego jak relacja czy małżeństwo ponosi koszt sukcesu jednej z osób. W „Narodzinach Gwiazdy” sukces partnerki był nie do zniesienia dla bohatera. W „Maestro”, żona Bernsteina, musi bardzo wiele poświęcić i bardzo wiele odrzucić by związek działał. W obu filmach, mamy do czynienia z relacją pomiędzy dwiema twórczymi i ambitnymi jednostkami. Nie bawię się tu w żadną analizę, po prostu wydaje mi się ciekawe, że ten motyw powraca i widać głębokie przekonanie reżysera, że te napięcia muszą się pojawić i jedna ze stron musi ponieść koszty sukcesu drugiej.

 

Oczywiście możemy spojrzeć na „Maestro” niekoniecznie przez pryzmat kina biograficznego. Teoretycznie można byłoby wpisać go bardziej w ramy melodramatu, zwłaszcza biorąc pod uwagę wysunięcie na pierwszy plan małżeństwa kompozytora. Ale jeśli mielibyśmy traktować film jako melodramat to jest on jeszcze bardziej miałki, niewystarczający, emocjonalnie – zaskakująco płaski. Choć sama relacja jest ciekawa to już to co dzieje się pomiędzy małżonkami – nie oferuje tego co melodramat oferować powinien, poczucia, że mamy do czynienia z historią rozgrywającą się na samym emocjonalnym szczycie. Powstaje też wtedy pytanie – czy byłaby to opowieść warta snucia, gdyby nie dotyczyła osób znanych. Stąd wydaje mi się, że jednak ważniejszy jest tu ten wymiar produkcji biograficznej, która te obyczajowe kwestie łączy z życiorysem twórcy.

 

 

„Maestro” nie jest filmem złym. Jest filmem, który wydaje mi się zaskakująco jałowy. Po obejrzeniu całości nie mam poczucia bym wiedziała cokolwiek więcej o samym Bernsteinie. Nie mam poczucia, by udało się znaleźć klucz do jego twórczości, do jego osobowości czy tożsamości. Najlepsze sceny w tej produkcji to odtworzenie, bardzo dokładne, nagrań samego Bernsteina. Scena dyrygowania orkiestra jest fantastyczna, ale cały czas zastanawiałam się – czy dowiaduje się z niej o bohaterze więcej, niż gdybym wyłączyła film i włączyła to nagranie Mahlera na Youtube. Nawet bardzo dobra rola Carey Mulligan nie wydała mi się na tyle intrygująca by ponieść całą tą opowieść. Co z resztą prowadzi mnie do wniosku, że filmy biograficzne dlatego są trudne, że ta linia pomiędzy znalezieniem wspomnianego klucza, a stworzeniem czegoś jałowego jest bardzo cienka. Być może, gdybym w ogóle nie znała twórczości Bernsteina ani jego osoby, ani nie wysłuchała żadnego z jego cudownych wykładów o muzyce (sama jestem tylko pokorną słuchaczką, ale czego się nauczyłam z tych wykładów to moje) to byłabym bardziej usatysfakcjonowana. A tak mam poczucie, że w tej opowieści małżeńskiej – zabrakło tego co pozwoliłoby komuś kto Bernsteina nie zna, zrozumieć – czemu w ogóle warto sobie o nim opowiadać filmowe historie. Tym, wszystkim polecam włączyć koncerty Mahlera albo wykłady i rozsiąść się spokojnie. Nie minie pięć minut a wszystko będzie jasne.

0 komentarz
6

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online