?
Hej
Bywa niekiedy tak, że przedmiot rozważań zwierza jest wynikiem jednego uderzenia natchnienia, bywa jednak też tak, że sprawa o której zwierz pisze nurtuje go od dawna. Dziś mamy do czynienia z drugim problemem. Widzicie zwierz jak chyba każdy kto zanurza się aż po szyje w świat fikcji filmowej czy telewizyjnej zastanawia się co by się stało gdyby przyszło mu kiedyś spotkać lubianego przez siebie aktora czy aktorkę. Zwierz, który należy do dziwnego gatunku fanów, którzy raczej woleli by swoich ulubionych aktorów nie spotkać ( bo wtedy nie istnieją, więc zwierz może ich trochę traktować jak równie dalekie wytwory wyobraźni, jak odgrywane przez nich postacie) zawsze zadaje sobie pytanie co by zrobił. Jedną z najnaturalniejszych odpowiedzi na pytanie – co robimy kiedy spotykamy gwiazdę jest – bierzemy autograf. No i tu najczęściej wizja zwierza się załamuje. Oto bowiem zwierz zadaje sobie pytanie. Po co właściwie jest nam podpis zupełnie obcej osoby? ( część czytelników może dojść do wniosku, że gdzieś już poglądy zwierza na poniższy temat słyszała bo rzeczywiście zwierz chyba rozmawiał o tym z częścią czytelników na żywo – ale na blogu jeszcze o tym nie było)
Zacznijmy od jednego bardzo ważnego stwierdzenia – zwierz poniższe spostrzeżenia i uwagi będzie odnosił jedynie do aktorów czy sportowców lub innych gwiazd. W żadnym wypadku nie odnosi jednak swoich uwag do pisarzy – podpisany egzemplarz książki, jest czymś zupełnie innym niż podpisane zdjęcie aktora, czy piła baseballowa. Może wynika to z staromodnego podejścia zwierza, ale podpis złożony na własnej książce, nigdy nie wydawał się zwierzowi czymś zbędnym, podobnie jak jest w stanie uznać, że fajnie mieć płytę z autografem, ale już nie jest do końca pewien czy pod tą samą kategorię włożyłby płytę DVD. Z resztą twórca podpisujący własne dzieło – czy dodający do niego osobistą dedykację – to obrazek jak najbardziej spójny w którym zwierz nie może się dopatrzeć logicznych luk. Tak więc dopowiadając – zwierzowi chodzi przede wszystkim o podpisy zbierane na zdjęciach czy kartkach papieru, a już najbardziej o zjawisko kupowania i kolekcjonowania autografów.
Zwierz zasięgnął opinii mądrzejszych od siebie i wynika, że dzisiejsze kolekcjonowanie autografów gwiazd, to kwestia powolnego acz nieuchronnego rozszerzania się zjawiska, które rozpoczęło się ( a jakże )od zbierania podpisów i rękopisów ludzi znanych acz martwych. Zwierz nie dziwi się pasji ludzi do zbierania tego typu pamiątek – kto by nie chciał mieć kawałka ręcznej korespondencji Napoleona czy dwóch kartek pierwszego szkicu Fausta Goethego ( zwierz nie podejrzewa by takie rarytasy krążyły w obiegu ale mógłby je mieć;). Kolekcjonowanie podpisów i rękopisów zmarłych ma sens z kilku powodów – wiemy, że jest ich ograniczona ilość, że nie będzie ich więcej. Ale nie chodzi jedynie o ekskluzywność takiej kolekcji. Tak zbierane rękopisy nie tylko wpisują się w bardzo, bardzo długą tradycję chęci posiadania, choćby kawałka kogoś ważniejszego od nas, ale także są do pewnego stopnia potwierdzeniem, że osoba której autografu pragniemy naprawdę była ważna ( to takie masło maślane ale w sumie zdaniem zwierza logiczne). Po modzie na zbieranie wszystkiego związanego ze zmarłymi, pojawiła się moda by zbierać podpisy wielkich tego świata – nie mniej wielkimi tego świata byli wówczas politycy – w USA zbieranie podpisów prezydentów było swoistym narodowym hobby, na którym dość nieprzyjemnie odbił się zamach na prezydenta Kennedy’ego, po którym nie było to już takie proste. Choć z drugiej strony im trudniej zdobyć czyjśc autograf, tym większą ma wartość dla kolekcjonerów. Po politykach najczęściej proszono o autografy sportowców – na piłkach, koszulkach, kijach i czapkach podpisała się nieskończona ilość baseballistów – plotki mówią, że Joe DiMaggio słynny baseballista i mąż Marylin Monroe zarobił na sprzedaży autografów więcej niż na swojej sportowej karierze.
Właściwie do grona osób wartych poproszenia o podpis aktorzy dołączyli stosunkowo niedawno. No ale w sumie dość niedawno aktor wskoczył do kategorii ludzi wartych podziwiania, naśladowania i uwielbiania ( niedawno z historycznego punktu widzenia). Ale i tu zdążyły zajść spore zmiany. Przede wszystkim obok zwykłych fanów z długopisami i kawałkami papieru pojawili się profesjonalni łowcy autografów. Nie obchodzi ich czyj autograf biorą tylko za ile będzie go można sprzedać na ebay czy innej platformie internetowej. Bywają zdecydowanie bardziej wytrwali od zwykłych fanów. Jak zwierz wyczytał, znaczną część koczujących po nocach i oczekujących na premierę fanów stanowią właśnie tacy łowcy autografów, dla których znalezienie się w pierwszym rzędzie obok czerwonego dywanu jest kwestią nie tyle okazania uwielbienia aktorowi, co całkiem porządnego zarobku. Co więcej ów proceder stał się już do tego stopnia rozpowszechniony, że zwierz zwrócił uwagę, że po raz pierwszy słychać jak aktorzy skarżą się na powszechną obecność właśnie takich komercyjnych łowców autografów. Trudno się z resztą dziwić – skoro aktorów „zmusza się” w naszej kulturze do podpisywania sterty różnego rodzaju kartek i zdjęć to nie można mieć do nich pretensji, że woleli by je podpisywać osobom, którym naprawdę na tym zależy.
Bo choć sprzedaż autografów rozwija się lepiej niż kiedykolwiek, zaś kolekcjonerzy kupują wielkie almanachy, zawierające wszelkie dane kontaktowe aktorów, lub ewentualne dane ich agentów lub agencji, z jakimi są związane to jednak wydaje się, że nigdy wcześniej nie było to zajęcie tak strasznie dziwne. Autograf osoby żyjącej najczęściej ma wartość nie tyle jako podpis, ale jako dowód, że oto na własne oczy widzieliśmy, dotknęliśmy czy nawet zamieniliśmy dwa słowa z osobą przez nas podziwianą. Taka sentymentalna wartość autografu chyba dla nikogo nie jest dziwna – nie chodzi przecież o sam podpis, ale o związane z nim wspomnienia. Oczywiście zwierz jest na tyle dziwny, że sam nie chciałby takich wspomnieć mieć, no ale rozumie, że ci którzy naprawdę muszą aktora czy muzyka dotknąć, będą taki autograf nosić jak największy skarb. Tym co naprawdę zdumiewa zwierza to po pierwsze – zbieranie autografów jak leci, po drugie zbieranie autografów ludzi których się nigdy nie widziało. O ile jeszcze pierwsze zjawisko – wypełnianie stron zeszytów podpisami ludzi sławnych zwierz może zrozumieć jako przejaw zwykłego ludzkiego zbieractwa ( ludzie są w stanie zbierać naprawdę wszystko)o tyle drugie stanowi dla niego prawdziwą zagadkę.
Jaką wartość może mieć podpis kogoś kogo podziwiamy, a który otrzymaliśmy pocztą czy kupiliśmy na allegro? Pomijając przejawy absolutnego fanatyzmu, zwierz nie jest w stanie zrozumieć co dalej zrobić z takim autografem. W ostatecznym rozrachunku dostajemy bowiem kawałek papieru czy zdjęcie z nabazgranym czyimś imieniem i nazwiskiem. Jeśli sami nie zdobyliśmy autografu, nie będzie tam ani naszego imienia, ani niczego co by wskazywało, że znana osoba w ogóle wie o naszym istnieniu czy posiadaniu tego podpisu ( wychodzi zwierz z założenia, ze jedną z tych rzeczy jaka czyni autograf wyjątkowym jest fakt iż jest dedykowany specjalnie dla nas). Co więcej siatki podrabiaczy autografów są tak duże, i zbijają na tym procederze takie pieniądze, że za ich ściganie w stanach bierze się nie tyle policja co FBI. Z resztą biorąc pod uwagę, że część gwiazd ( a właściwie ich spece od PR) przybijają po prostu setki faksymiliów do kolejnych zdjęć można się zastanowić czy ktokolwiek, kto zakupił swój autograf przez Internet może cieszyć się posiadaniem oryginalnego podpisu. A jednak fakt, że na tym biznesie można uczciwie i nie uczciwie dobrze zarobić świadczy o tym, że nawet obdarty ze wspomnień, czy nie spersonalizowany autograf wciąż ma swoją magiczną moc, która – jeśli zwierz dobrze rozumie, łączy nas kosmicznie z osobą, którą podziwiamy.
Tym jednak co zwierza naprawdę interesuje to próba odpowiedzi na pytanie dlaczego akurat podpis stał się swego rodzaju współczesną relikwią popkultury. Bo zwierz nie ma wątpliwości, że część ludzi patrzy na podpisy sław, mniej więcej tak samo jak kiedyś spoglądano na relikwie, które nosiły w sobie część świętości ( nawet wtedy kiedy były nie do końca prawdziwe). Z jednej strony wydaje się dość naturalne, że podpis zdobyć najłatwiej – być może chodzi o szczątek prawdziwej korespondencji. Coś na zasadzie – skoro nie możemy wymieniać listów, to chociaż podpisz się na tym zdjęciu. Z drugiej strony zwierzowi wydawało się, że autografy zanikną w chwili, w której pojawiła się cyfrowa fotografia. Po co bowiem inwestować czas w zdobycie podpisu, skoro można dostać zdecydowanie wyraźniejsze potwierdzenie tego, że spotkaliśmy się z gwiazdą, a jeśli nie tylko zrobimy jej zdjęcie z odległości ale znajdziemy się z nią w jednym kadrze – wtedy możemy już mówić o pamiątce, której zwierz może nie pożąda sam z siebie ale rozumie jej wartość. Z drugiej strony zwierz ma wrażenie, że podpis wciąż ma dla nas jeszcze jakąś magiczną wartość – bądź co bądź mimo powszechnej władzy Internetu, maszyny do pisania i wszystkich innych urządzeń, które pozwalają nam pisać bez angażowania do tego naszych własnych umiejętności grafologicznych wciąż najważniejsze umowy, dokumenty i oświadczenia musimy podpisywać własną ręką. Tak jakby w tym zapisywaniu imienia i nazwiska wciąż poza potwierdzeniem tożsamości, czaił się jakiś magiczny rytuał, który wszystko czyni ważniejszym. Z resztą z mocy podpisu zwierz boleśnie zdaje sobie sprawę ilekroć przychodzi mu podpisać potwierdzenie pobrania środków z jego karty bankomatowej. No ale zwierz zawsze może sobie powtarzać, że przygotowuje się do pewnej sławy jaka go czeka w przyszłości.
Z drugiej strony niezależnie od tego jak bardzo zwierz nie rozumie chęci posiadania podpisu znanego aktora czy aktorki – nie jest w stanie wyobrazić sobie czym taki rytuał miałby zostać zastąpiony. Bo jasne jest dla zwierza, że każdy scenariusz spotkania z kimś sławnym ma sens tylko do tego stopnia do jakiego wychodzimy z niego z potwierdzeniem, że do spotkania w ogóle doszło. Nikt przecież nie uwierzy nam na słowo, że wpadliśmy na ulicy na kogoś sławnego do momentu do którego nie przedstawimy zdjęć i stosownego podpisu. Z drugiej jednak strony, gwiazdy wielokrotnie opisują spotkania z ludźmi, którzy zaczepiali ich na ulicy prosząc o autograf. To wydaje się zwierzowi szczególnie dziwne – by podpis był tak ważny by opłacało się zatrzymać kogoś, kto nie jest w danym momencie w roli ( zwierz wychodzi z założenia, że aktor wychodzący z teatru, czy wchodzący na premierę kinową, jest w trakcie wykonywania swojego zawodu) tylko po to by nam się podpisał. Wydaje się to być – jeśli spojrzy się z boku- jedna z najbardziej irracjonalnych interakcji jaką można sobie wymyślić. Zwłaszcza, że we współczesnym świecie komunikacja z „gwiazdą” stała się przecież bez porównania łatwiejsza niż kiedykolwiek – kiedy zwierz przegląda rozmowy fanów z aktorami na Twitterze zastanawia się czy kiedykolwiek wcześniej istniała możliwość zadania pytania zupełnie obcej osobie na platformie, która nie dzieli ludzi na żadne kategorie tzn. każdy może porozmawiać z każdym jeśli przyjdzie mu na to ochota.
Oczywiście część z was pewnie przewraca oczyma, zastanawiając się czy zwierz przypadkiem nie zacznie się powoli zapisywać do tej grupy osób, gardzących współczesnymi celebrytami i związanymi z ich sławą obyczajami. Zwierz bynajmniej nie ma takiego zamiaru. Jego zdaniem autografy – zwłaszcza przesyłane pocztą, nie mają sensu nawet jeśli na swoim zdjęciu podpisze nam się prezydent Stanów Zjednoczonych czy Papież. Zwierz jest pod tym względem niezwykle egalitarny. Nie chodzi bowiem o to kim są podpisujący się ludzie ale o dwie cechy jakie ich łączą – czyli o to, że jeszcze żyją i to, że tak naprawdę w rozliczeniu dostajemy tylko trochę tuszu na papierze. Przy czym zwierz musi tu pod koniec przyznać, że nie jest do końca spójny w swoich poglądach ( kiedy ostatnim razem zwierz był spójny w swoich poglądach;). Oto bowiem jak się okazuje, można zakupić za 23 tysiące funtów zdjęcie podpisane własnoręcznie przez wszystkich czterech Beatlesów zanim jeszcze zespół się rozpadł ( to dość oczywista konkluzja). Otóż zwierz nie kupiłby zdjęcia, ale rozumie chęć jego posiadania – bo zespół już nie istnieje, zaś dwóch jego członków jest zdecydowanie nie żywych. Ale to chyba wpasowuje się w przekonanie zwierza, że zbieranie autografów osób martwych ma więcej sensu niż podpisów osób żywych. Z drugiej strony wychodząc z takiego założenia, zwierz chyba nie może potępiać nikogo kto podpisuje się na wszystkim za życia, ani tych którzy podsuwają mu pod nos przedmioty do podpisania. Z resztą zwierz musi powiedzieć, że jest tu chyba zdecydowanie osamotniony w swoich poglądach i zdumieniu – kilka minut spędzonych na przeglądaniu Tumblr utwierdziło go w przekonaniu, że ludzie chcą i cenią wszystko na czym znajdzie się nawet najbardziej nabazgrany podpis ich idola.
Na koniec zwierz musi stwierdzić, że być może przemawia przez niego jakieś straszne zgorzknienie. Ilekroć bowiem jego wyobraźnia pokonuje przeszkodę mentalną jaką jest poproszenie w czasie wyimaginowanego spotkania o autograf, zwierz ponownie znajduje się w całkowitej pustce. Co bowiem zwierz mógłby powiedzieć lubianemu aktorowi czy aktorce? Że lubi i podziwia ich pracę – to dość oczywiste biorąc pod uwagę, że do tego mentalnego spotkania doszło, że byli świetni w swoich rolach – hmm, gdyby nie byli świetni ponownie nikt by ich na ulicy nie zaczepiał. Inne kwestie wydają się zaś zwierzowi trudne do poruszenia, okrzyki zachwytu – dość trywialne. Zwierz w swoich wyimaginowanych spotkaniach orientuje się, że właściwie nie ma nic do powiedzenia ludziom, których widzi na ekranie. I tak wyobrażone spotkania zwierza kończą się smutną konkluzją, że jak to zwykle bywa przy spotkaniu z zupełnie obcymi ludźmi, pewnie nie miałby ze spotkaną gwiazdą o czym gadać. No chyba, że o dwóch nieśmiertelnych tematach – pogodzie i stanie dróg.
PS: Co ciekawe zwierz zawsze chciał okupować stanowisko osoby przeprowadzającej wywiad z aktorami. No ale pewnie dlatego, że wtedy miałby do czynienia z osobą będącą ” w pracy” a nie z osobą prywatną. Poza tym fajnie jest zadawać pytania, zwierzowi przychodzi to łatwiej niż wyrażanie zachwytów J
Ps2: Dzięki uprzejmości pewnych czytelników zwierz ogląda świetny angielski serial który, a jakże zrecenzuje. Plusem jest to, że nie jest nowy i że można go dostać w Polsce.