Rankiem zwierz nie pyta o pogodę, godzinę, stan świata i okolic bo wie, że dziś wymarsz jest punktualny i obowiązkowy. Jeszcze bowiem w Warszawie matka zwierza nie zważając na zmieniające się warunki atmosferyczne kupiła bilety na kolejkę na Kasprowy. Zwierz musi przyznać skrycie, że wizja, że ktoś go pod górkę zawiezie rozlewa się ciepłem po jego zbolałym sercu i jeszcze bardziej zbolałych łydkach. A poza tym kiedy schodzimy na śniadanie ktoś już tam jest. Trudno się dziwić jest ósma piętnaście.
Kolejka do kolejki na Kasprowy jest lepszym miernikiem warunków atmosferycznych niż jakikolwiek przekaz stacji meteorologicznej. Obserwując tłum czekający posłusznie w kolejce ciągnącej się tylko do podstawy schodów (prowadzących do stacji dolnej kolejki) zwierz ze zdziwieniem konstatuje, że gdyby wnioskować po ilości chętnych na przejażdżkę należałoby stwierdzić, że właśnie jesteśmy w środku burzy z piorunami. Zwykle bowiem kolejka ciągnie się jeszcze bardziej malowniczo wzdłuż drogi do Kuźnic. Co ciekawe, ponownie zwierz zaobserwował, że tuż obok kolejki stoją zupełnie przez nikogo nie oblegane automaty w których można zakupić bilety od ręki. Co prawda istnieje możliwość, że ich cena jest wyższa niż w kasie za to dopłata pozwala z satysfakcją pomachać tym co stoją i czekają.
Jazda kolejką na Kasprowy co roku przekonuje zwierza o tym, że wszelkie grzecznościowe formułki i zgodne z mirem społecznym zachowania wyparowują jak sen jakiś złoty gdy chodzi o wepchnięcie się do wagonika kolejki górskiej. W ciągu kilkunastominutowej przejażdżki zwierz został potrącony, przesunięty i potraktowany plecakiem zdecydowanie częściej niż zdarza się to zazwyczaj. Powód jest oczywiście jeden – jeśli nie stanie się przy samej szybie zrobienie zdjęcia będzie trudne. O ile robienie zdjęć zwierzowi nie przeszkadza o tyle ma wrażenie, że w kolejce górskiej zdecydowanie lepiej porzucić fotki zza szyby i cieszyć się samą niesamowitą jazdą, dostarczającą ślicznych widoków. Zwłaszcza że tym razem, niczym w najlepszych horrorach, widok górskiego zbocza nagle zniknął, podobnie jak dający otuchę widok na linę kolejki. Wszyscy bowiem znaleźliśmy się w mlecznobiałej spomiędzy której tylko co pewien czas można było wypatrzeć skały które zdawały się niemal lewitować w mglistej bieli. Efekt niesamowity, tak jakby nagle wszystko zniknęło, wcale nie przeraża ale daje miłe poczucie komfortu, jakby ktoś raczej otulił kolejkę mgłą niż przesłonił świat. Ale cóż z tego skoro brak możliwości robienia zdjęć sprawił, że wielu podróżnych zamiast dostrzec w takiej jeździe przeżycie czy nawet trochę przygodę było zawiedzionych. Mgła bowiem nie wypada dobrze na zdjęciach.
Po osiągnięciu szczytu Kasprowego stało się dość jasne że jedyna droga którą ma sens iść prowadzi w dół. Bo choć warunki były całkiem dobre to jednak wybór trasy dłuższej czy trudniejszej w sytuacji gdy wszelkie widoki które normalnie poruszają do głębi zostają bezczelnie schowane we mgle. Tak przynajmniej racjonalizowała matka zwierza, choć prawda jest taka, że po prostu zwierz miał minę zbitego mopsa (ewentualnie po prostu mopsa bo one zawsze są smutne) na samą wzmiankę o tym, że miałoby być inaczej niż w dół. Wybór drogi okazał się zresztą bardzo trafny bo po kilku metrach zwierz i jego matka napotkali kozice. Nie jedną kozice, ale całe stado kozic, łącznie z małymi, które nic sobie nie robiąc skubało trawę. Być może do takiego wypadu skłonił je fakt, że wszędzie była mgła więc trudno je było wypatrzeć. Zwierz stworzył już w głowie całą teorię mglistych kozic, które korzystając z gorszej widoczności kryją się przed turystami. Niestety teoria padła kiedy jedna z kozic po prostu stanęła na szlaku. Najwyraźniej kozice po prostu mają ludzi gdzieś.
Droga do Murowańca znana jest zwierzowi i jego matce dość dobrze i zawsze jest mniej więcej taka sama, z góry człowiek patrzy i myśli „ależ to dwa kroki” ale gdzieś po drodze przypomina sobie o istnieniu perspektywy. No więc Murowaniec jest nieco dalej choć nie ma tu powodów do narzekania bo rzeczywiście droga jest piękna i wbrew wszelkim napływającym do zwierza informacjom praktycznie pusta. Spokój spaceru (matka zwierza z pogardą odmówiła tym kilometrom miana wycieczki) zakłócała tylko kolejna akcja TOPR którą zwierz z matką obserwowały z daleka. To już druga akcja w ciągu kilku dni jaką widział zwierz, co jest ciekawe bo w sumie od lat jeździ w Tatry a jeszcze nigdy nie widział interwencji z tak bliska. I teraz pytanie czy to przypadek, czy ludzie są mniej ostrożni a może teraz wzywa się TOPR częściej. Trudno powiedzieć ale trzeba przyznać że każda interwencja z udziałem helikoptera wygląda bardzo dramatycznie, zwłaszcza w dolinie gdzie dźwięk bardzo się niesie i wszyscy turyści zdają sobie sprawę że obok nich komuś udzielana jest pomoc.
W Murowańcu zwierz zaproponował aby – skoro już jesteśmy w połowie drogi, udać się drogą która zawiedzie nas do Murzasichla gdzie, jak powszechnie wiadomo, jest jedna z najlepszych włoskich knajp w Polsce, prowadzona przez prawdziwych Włochów i podająca pizzę i makarony dla których warto chodzić po górach. Matka zwierza w swojej łaskawości zgodziła się na ten plan, jak zwierz mniema tylko dlatego, że dawno nie szłyśmy tą drogą a matka zwierza lubi przeprowadzać co pewien czas inspekcje tatrzańskich szlaków. Ten zaś, trzeba przyznać wydaje się atrakcyjny tylko wtedy kiedy w czasie spaceru rozmyśla człowiek o tej pizzy co ją skonsumuje na dole. I tak gnane wizją porządnego włoskiego żarcia jedzonego w ogródku z widokiem na szczyty tatr słowackich biegłyśmy niemal (okej szłyśmy bardzo wolno bo nas nogi trochę bolą) do Murzasichla. Najwyraźniej jednak zły los nie opuszcza zwierza w górach. Oto bowiem kiedy w końcu dopadłyśmy drzwi restauracji dopadła nas informacja że co prawda tak serwuje się tu najlepsze włoskie żarcie w tej części Europy ale z pominięciem wtorku i środy kiedy nie serwuje się nic. Jeśli istnieje głębia rozpaczy to właśnie tam znalazł się zwierz. Nie ma bowiem większego rozczarowania niż być tak blisko dobrego jedzenia ale nie móc się nim posilić.
Jednocześnie nie da się tak łatwo zgasić rozbudzonego zapotrzebowania na kuchnię włoską. Zew makaronu jest zbyt silny by po prostu po powrocie do Zakopanego udać się na bladą piersi kurczaka z grilla, czy godny pożałowania ziemniak pieczony. Wobec takiego rozbudzonego zapotrzebowania zwierz postanowił zwrócić się do źródła informacji o wszechrzeczy i zadał internetowi pytanie gdzie jest dobra włoska knajpa w Zakopanem. Internet usłużnie odpowiedział. Zwierz udał się więc pod wskazane miejsce, żywiąc w duchu nadzieję, że oto jego życie ma jednak jakiś sens, że słońce jednak wychynie zza chmur, że może nie jest tu na ziemi tylko przypadkiem. Niestety okazało się, że życie jest podłe i bezsensowne ponieważ jedzenie było paskudne. Spaghetti aglio, olio e peperoncino, zawierało znikomą ilość surowego czosnku, właściwie nie zawierało papryczki za to pływało w oleju. Z kolei risotto z grzybami smakowało jak ryż który ktoś potraktował kostką rosołową. Innymi słowy jak coś co mógłby sobie zwierz ugotować sam. Co nie jest komplementem. Widzicie nie ma dramatu większego nad niesmaczny posiłek w knajpie, bo w sumie człowiek tak rzadko ma czas i kasę by radośnie coś w knajpie skonsumować, że kiedy dostaje marne jedzenie to czuje się zawiedziony. Głównie faktem, że stracił jedne posiłek który mógł być dużo lepszy.
Podłamany całym tym wydarzeniem zwierz, został przez matkę swoją najpierw pocieszony zdaniem „W sumie wydaje mi się że dość już dziś przeszłyśmy” (tu zwierz zaczął się niepokoić że ktoś podmienił matkę zwierza na jakiś normalny model) a potem wprawiony w przerażenie i stupor kiedy ta sama matka na pocieszenie zaproponowała lody i sama zjadła lody o smaku oscypka. Widzicie jeśli coś powinno zostać absolutnie zakazane prawnie, kościelne i moralnie to właśnie tworzenie lodów o smaku oscypka. Wydaje się to naruszeniem jakichś praw wszechświata łączenie piękna lodów i piękna oscypka które jak wiadomo należą do dwóch światów – jeden słodkości drugi słoności. Ale to nawet nie jest najgorsze, zaraz potem matka poinformowała zwierza że jadła wcześniej lody o smaku selera. Zwierz nawet nie miał serca jej powiedzieć, że warzyw trzymanych za długo w lodówce nie powinno się oficjalnie nazywać lodami. Kiedy po tych wszystkich atrakcjach zwierz bardzo powoli i z wielkim wysiłkiem wstawiał z fotela (to był jednak błąd tam usiąść) zdał sobie sprawę, że jutro do towarzystwa jego i matki dołączy świeży narzeczony zwierza, który najprawdopodobniej nie jest przygotowany na to co go czeka. Jeśli nie zwieje powinien zostać ze zwierzem już na zawsze. Przynajmniej taki jest plan.
Ps: Proszę zwierzowi nie tłumaczyć, że lody o słonych smakach są dobre. Zwierz nie da się przekonać. Na Boga trzeba mieć jakieś zasady!
Ps2: Zwierz dziś ganiał po górach w spodniach na lewą stronę. To ponoć oznacza masę pieniędzy. Ale chyba nie w przypadku zwierza.