„Na samą myśl o Tobie” nie jest pierwszym filmem, który wywodzi się ze schematów fan fiction i przeszedł całą drogę od twórczości fanowskiej do niezależnego dzieła kultury. Jest to jednak przykład o tyle ciekawy, że w tym filmie wyjątkowo dobrze widać, jakie problemy niesie za sobą przenoszenie twórczości fanów do głównego nurtu. Nie mówiąc już o tym, że historia stała się ciekawym punktem wyjścia do dyskusji o kwestii wieku i tego kto na ile lat wygląda.
„Na samą myśl o Tobie” można czytać jako fantazję spełniające dwie potrzeby. Pierwsza to tzw. „self insert” czyli stworzenie takiej historii, w której autor czy autorka wprowadza siebie jako postać do historii. Takie opowieści, są niezwykle satysfakcjonujące dla autorów, pozwalają im przeżyć przygody czy doświadczenia, które w codziennym życiu są dla nich niedostępne. Drugi to fantazja o cechach aktora, piosenkarza czy postaci fikcyjnej, które bardzo chcielibyśmy mu przypisać. Tu mamy fantazję o tym, że młody, zdolny piosenkarz z popularnego wśród nastolatek zespołu, wybiera jako partnerkę starszą od siebie kobietę, która jest „zwykłą dziewczyną” i decyduje się walczyć o ten związek. To fantazja o tym, że nasz ukochany piosenkarz byłby na tyle „inni niż wszyscy”, że zdecydowałby się randkować poza swoim najbliższym otoczeniem – sław i osób w podobnym wieku.
Film obie te fantazje bardzo skrupulatnie odtwarza. Mamy więc moment przypadkowego spotkania, zauroczenie, pojawienie się gwiazdy w codziennym życiu. Reszta układa się w prosty sposób – im bardziej bohaterów do siebie ciągnie, tym większe przeszkody stawia społeczeństwo, ale ostatecznie – jako że mówimy o fantazji – może się to skończyć w tylko jeden sposób. Co prawda – by cala historia mogła się w ogóle wydarzyć potrzebna jest konstrukcja świata, w której nasza zwykła dziewczyna, może sobie pozwolić na to by na kilka tygodni porzucić życie codzienne i pracę i ruszyć z zespołem w trasę po świecie. Jednak nie należy tu się śmiać ani wytykać tego palcem – gdyż jest to potrzebne fabularnie, by przeszkód w związku było jak najmniej. Bo też, skoro jest to fantazja o mężczyźnie, to nie on powinien być problemem, ale społeczeństwo. Dzięki temu mamy i historię, która pozwala zrealizować potrzebę opowieści „co by było, gdyby” ale też wprowadzić jakiś pozorny konflikt, by jednak pojawiły się jakieś przeciwności losu do pokonania.
Opowieść tak skonstruowana staje się przede wszystkim przestrzenią do wyrażenia wszystkich lęków i niepokojów osoby autorskiej (jestem za brzydka, za stara, zbyt zwykła) jak i do ich kontry (jesteś godna miłości, atrakcyjna, ciekawa, wyjątkowa). Dramaturgicznie nigdy nie może się tu dziać za dużo, bo kluczem jest raczej zaspokojenie własnych potrzeb i zapisanie pewnej fantazji niż stworzenie ciekawej, angażującej a przede wszystkim realistycznej opowieści. Jest to historia, która łagodnie przeskakuje nad faktem, że nasza „zwykła dziewczyna” jest w istocie osobą bardzo zamożną, otoczoną przez prawdopodobnie jeszcze zamożniejszych znajomych. Różnica wieku między bohaterami, nigdy nie jest podejmowana na gruncie doświadczeń, władzy, kulturowych punktów odniesienia – bo też, nie jest to historia miłości prawdziwej, lecz wyobrażonej, w której nic poza emocjonalnym przywiązaniem się nie liczy.
„Na samą myśl o Tobie” trafiałoby pewnie do kategorii filmów nic nie znaczących, gdyby nie dwie kwestie. Pierwsza, wywołana przez sam odbiór filmu to dyskusja nad wiekiem bohaterki i nad tym czy grająca ją Anne Hathaway wygląda na czterdzieści lat (aktorka ma czterdzieści jeden). To dyskusja o tyle ciekawa, że po pierwsze – wskazująca, że w ogarniętym obsesją młodości świecie, nie zaktualizowaliśmy naszej wizji jak wygląda osoba po czterdziestce. Zwłaszcza osoba po czterdziestce, która jest zamożna, pracująca w rozrywce i wyglądająca jak Anne Hathaway (która o dziwo jak była śliczna tak jest śliczna, kto by się spodziewał). Po drugie, okazuje się, że obchodząca w filmie czterdzieste urodziny bohatera ma reprezentować „dojrzałą kobiecość” co jest o tyle ciekawe, że mimo iż żyjemy coraz dłużej, wciąż kobieta kończąca 39 lat przedstawiana jest jako kobieta „dojrzała”. Przyznam, że te dyskusje są o tyle ciekawe, że doskonale pokazują jak bardzo nie nauczyliśmy się rozmawiać, myśleć a nawet wyobrażać sobie kobiet starszych niż trzydzieści lat. Co więcej, gdzieś po drodze wciąż żywe jest myślenie, że kobiet w tym wieku nic więcej już nie czeka. P
Co intrygujące nawet ta radosna fantazja o wakacyjnym romansie, nie jest w stanie postrzegać bohaterki jako niezależnej zarówno do byłego męża jak i nastoletniej córki. Ostatecznie jej wybory życiowe, muszą uwzględniać zarówno jego uwagi (co ciekawe, film jakoś nie jest w stanie wystarczająco wyraźnie zasygnalizować, że w sumie nie ma on do nich żadnego prawa) jak i dobro córki. Ostatecznie szczęście bohaterki jest możliwe, dopiero wtedy, kiedy spełni swój ostateczny obowiązek – okaże się wystarczająco dobrą matką. Co pokazuje, że nawet w takich fantazjach, które chcą przełamać pewne tabu mocny jest konserwatywny element, dbający o to by bohaterka nie zrobiła najgorszej ze wszystkich rzeczy – postawiła siebie ponad dobro własnego nastoletniego dziecka. To nieźle wskazuje na to, że fantazje wciąż mogą się odbywać tylko w jasno wyznaczonych ramach, bo inaczej – stracimy sympatię do bohaterki i zakłócimy radosny nastrój podnoszącej na duchu opowieści na dobranoc.
Tu z resztą warto zaznaczyć, że twórcy filmu doszli do wniosku, że jednak dwadzieścia lat różnicy pomiędzy bohaterami to jest nieco za dużo. W książce bohater ma lat dwadzieścia, co czyni go zwłaszcza w realiach amerykańskich, niekoniecznie całkowicie pełnoletnim (nie może przecież jeszcze np. spożywać alkoholu). Twórcy filmu doszli do wniosku, że jednak dwadzieścia lat to za mało i bohater ma już lat dwadzieścia cztery. Co jednak ważne, grający go Nicholas Galitzine ma dwadzieścia dziewięć lat. To o tyle ważne, że na ekranie widzimy aktorską parę którą dzieli lat jedenaście, a nie jak w książce dwadzieścia. To wszystko razem sprawia, że ten romans ze sporą różnicą wieku, ma budzić w nas poczucie, że raczej nie jest to aż tak dużo i nie czujemy się źle patrząc na relacje, które w codziennym życiu wywołują jednak sporo pytań.
Inna sprawa, film wszedł na streaming w samym środku dyskusji o „groomingu” czyli o sytuacji, gdy w związku z dużą różnicą wieku, jedna osoba, w pewien sposób wychowuje sobie drugą. Film stara się za wszelką cenę uniknąć dyskusji o różnicach we władzy, pozycji, emocjonalnej dojrzałości. Jako fantazja opiera się na przekonaniu, że mówimy o spotkaniu dwóch zranionych przez życie osób, które niezależnie od wieku odnalazły się w świecie. Dla mnie jest to narracja o tyle ciekawa, że pokazuje pewien społeczny dylemat mówienia o relacjach z dużą różnicą wieku. Z jednej strony – sprzeciwiamy się ciągłemu pokazywaniu starszych mężczyzn z dużo młodszymi kobietami. Krytycznie też podchodzimy do relacji dużo starszych mężczyzn i kobiet w realnym życiu. W przypadku kobiet jesteśmy bardziej rozdarci. Bo prawdą jest, że prawie nie ma narracji o związkach starszych kobiet i młodszych mężczyzn, choć takie oczywiście się w prawdziwym życiu pojawiają. Z drugiej strony – to kolejny przypadek, w którym zupełnie inaczej traktujemy młodych mężczyzn i kobiety, a nie jestem do końca przekonana czy słusznie. Nie mam tu jednak jednoznacznej opinii, choć uważam, że oglądalibyśmy ten film zupełnie inaczej, gdyby aktor obsadzony w głównej roli rzeczywiście miał dwadzieścia lat.
Druga kwestia jest nieco bardziej skomplikowana. Pisałam o niej jakiś czas temu na fanpage bloga, ale niekoniecznie spotkało się to ze zrozumieniem. Książka, na podstawie, której powstał film nie opowiada o wyimaginowanym piosenkarzu. Nie trzeba się głowić by stwierdzić, że nasz bohater to Harry Styles, kiedyś wokalista One Direction, potem cieszący się sporą popularnością solowy wykonawca. Ne jest to pierwszy raz, kiedy historia, w której główną rolę odgrywa alter ego Stylesa, została spisana, wydrukowana i zekranizowana. Za nami pięć części „After”, także wywodzącej się z fan fiction o „One Direction”. Przy czym „Na samą myśl o Tobie” jest zdecydowanie bliższe rzeczywistości. Bohater jest tu jak Styles wokalistą boysbandu, jest w trakcie przejścia pomiędzy śpiewaniem z grupą a solowo, jest Brytyjczykiem, pojawia się w znanym brytyjskim show. Wielbiciele Stylesa, zebrali w sieci cały pokaźny plik screenów, które pokazują do jakich konkretnych okładek, teledysków, nagrań i występów nawiązują poszczególne sceny w filmie. Jesteśmy tu więc dużo bliżej rzeczywistości niż w przypadku „After”.
No i tu moim zdaniem pojawia się problem. O ile możemy sobie fantazjować o czym chcemy i w twórczości fanowskiej przekraczać dowolne granice, to moment, w którym wchodzimy do głównego nurtu czyni pewne wątki dużo bardziej problematycznymi. Nie jestem do końca przekonana czy filmowe fantazjowanie o romansowaniu z bardzo konkretnym młodym mężczyzną jest okej. Wiem, że osoby publiczne są narażone na wykorzystanie ich wizerunki i są cóż… publiczne, ale wydaje mi się, że tu jednak naruszamy pewną granicę. Ostatecznie jest to zbiorowe fantazjowanie o czyimś życiu uczuciowym i seksualnym, o tym jakie kto ma preferencje w dobrze partnerki, jak by się zachowywał w związku. Żeby było jasne – nie mam problemu z tym, gdy takie wątki rozgrywamy na kartach fan fiction czy we własnej głowie, ale kiedy powstaje film, który jest tak ewidentnie o konkretnej osobie – wtedy mam poważny problem. I wiem, że nie każdy widz się zorientuje, ale to akurat nie jest argument. Twórcy wiedzą o kim robią film i nieprzypadkowo wrzucają do produkcji nawiązania do realnych zdarzeń i występów. A to już znaczy, że doskonale wiedzą co robią.
Być może tym co film najlepiej oddaje jest rosnące znaczenie tej twórczości fanowskiej, która stara się przede wszystkim realizować fantazje. Ten sposób kształtowania narracji staje się coraz popularniejszy w kulturze głównego nurtu. Być może dlatego, że rzeczywiście stawia potrzeby czytelnika, odbiorcy ponad wymaganiami tworzenia ciekawej opowieści. „Na samą myśl o tobie” jest w sumie dość nudną historią, którą napędza głównie to, że dzieją się tam wszystkie rzeczy, których oczekujemy po takich opowieściach. Plus łatwo nam podstawić samych siebie pod główną bohaterkę. Nic więcej o życiu się z tego filmu nie dowiemy. Choć jeśli o mnie chodzi, ja chyba pozostanę w tej ekipie, która uważa, że nasze marzenia i pragnienia, lepiej opisać w historiach o wampirach, niż w opowieściach o zupełnie realnych ludziach. Przy wampirach jest jednak mniej wątpliwości, choć różnice wieku są radykalnie większe. No ale powyżej 200 lat różnicy to już naprawdę nikomu nie przeszkadza.
Ps: Tu pewnie część z was powie „Czajka, ale to tylko lekki letni hit do oglądania dla przyjemności”. Oczywiście, ale po to Bóg stworzył krytyków kultury by pochylali się na letnimi lekkimi hitami, z uwagą, bo często mówią one całkiem sporo o naszym świecie i tym jak o nim myślimy. Postawiłabym tezę, że czasem ważniejsza jest uważna analiza kina popularnego, gdyż to ono pod wieloma względami kształtuje dyskusje, narracje i wizję świata. Nie chodzi o psucie przyjemności tylko raczej o pytanie – jaki jest jej koszt.