Jeszcze kilka lat temu pojęcie reboot było wykorzystywane rzadko i właściwie nieznane większości osób chodzących do kina i obecne głównie w dyskusjach nad komiksowymi seriali. Dziś słowo reboot pojawia się w słowniku kinomanów niemal na równi ze słowem sequel czy prequel. Zwierz postanowił zatrzymać się na chwilę i zadać sobie pytanie, kiedy ostatnim razem udało się nam dobrze odpowiedzieć historię jeszcze raz od nowa.
Zwierz pisze we wpisie niekoniecznie super entuzjastycznie o reboocie Dredda głównie ze względu na słabe wyniki finansowe ale osobiście film uwielbia
Samo pojęcie rebootu jest trudne do jednoznacznego zdefiniowania. A może inaczej – zwierz spotkał się z nim w przypadku produkcj, które do tematu produkcji wyjściowej podchodziły w sposób bardzo różny. W ostatecznym rozrachunku można pojęcie rebootu sprowadzić do stwierdzenia, że jest to taki zabieg w którym odrzuca się wszystkie elementy które przez lata dodano do oryginalnej opowieści i opowiada się ją jeszcze raz, choć nie dokładnie tak samo. Nie jest to więc jak w przypadku remake próba odpowiedzenia jeszcze raz historii tak samo tylko próba opowiedzenia tej samej historii w nieco inny sposób. Dodatkowo reboot dotyczy serialu, serii filmów czy książki, co w założeniu oznacza, że bierzemy świat o którym widz bardzo dużo wie i wyrzucamy wszystko do kosza. Zazwyczaj dlatego, że zmienił się nam posiadacz praw autorskich albo dlatego, że poprzednie podejście okazało się jednak za mało interesujące.
Pomysł na odświeżenie Fantastycznej Czwórki był naprawdę dobry. Ale na dobrym pomyśle się skończyło
Niekiedy określenia reboot stosuje się w przypadku kiedy kręci się np. jeszcze raz film założycielski (potencjalnej serii) ale wychodząc z zupełnie innych założeń. Nawet jeśli poprzedni nigdy się w jakąś długą serię nie rozwinął (np. Dredd) Nie ma też – co zwierz przed chwilą zasygnalizował- jednoznacznego określenia jak reboot ma się do materiału wyjściowego. Dobrym przykładem będzie tu Star Trek J.J. Abramsa który z jednej strony opowiada nam jeszcze raz historię Kirka i Spocka i i całej załogi statku Enterprise (zmieniając jednocześnie biografie bohaterów) z drugiej – pokazuje nam historię jako alternatywną wobec świata znanego z serialu i filmu – posuwając się nawet do tego, że w pierwszym filmie z serii pojawia się Leonard Namoy jako prawdziwy Spock. Podobnie w przypadku X-menów gdzie mamy do czynienia jednocześnie z prequelem i rebootem co oznacza że w Days of Future Past spotykają się dwie – nie do końca kompatybilne serie filmowe. Co ciekawe zwierz widział to określnie także w stosunku do Kapitana Ameryki – bo wcześniej była już seria filmów o tym bohaterze. Choć zwierz ma wrażenie, że w tym przypadku trudno mówić o reboocie bo obie serie naprawdę nie mają wiele wspólnego. Z kolei swoista zmiana nastawienia twórców do materiału wyjściowego jaka pojawiła się w Bondach po obsadzeniu w głównej roli Daniela Creiga też przez niektórych została nazwana rebootem, mimo że np. Judi Dench grała już wcześniej w serii rolę M. Uznano jednak, że poważniejszy ton i odejście od bardzo schematycznej, trochę parodystycznej konwencji ostatnich Bondów z Brosnanem można uznać za reboot. Jak więc widzicie – z jednej strony to pojęcie które wszyscy kojarzą, z drugiej – trudno bardzo jednoznacznie określić co ono znaczy. Nie zmienia to jednak faktu, że rebootów w ostatnich latach jest co raz więcej. Tylko jakoś zwierz ma wrażenie, że dobrych rebootów prawie nie ma.
Choć Star Trek J.J. Abramsa może być w pewien sposób modelem reboota to jednak ma chyba więcej hejterów niż fanów
Refleksję nad rebootami zwierz zaczął zastanawiając się nad Conanem. Nie wiem czy wiecie ale Conan – ten pierwszy film z Arnoldem Schwarzeneggerem jest zdaniem zwierza fantastycznym filmem. Ma wszystko czego można chcieć – dobrze poprowadzoną historię, ciekawego bohatera, intrygujący świat, dobre efekty specjalne, niezapomniane linijki dialogu, naprawdę genialną muzykę i futrzane szorty. Serio czego można mieć więcej. Jednocześnie jednak Conan jest filmem, który bardzo wpisuję się w stylistykę lat osiemdziesiątych – niekoniecznie strawną dla współczesnego widza. Pomysł by nakręcić historię o Conanie jeszcze raz – korzystając ze współczesnych zdobyczy kinematografii i z nowym aktorem w roli głównej, wydał się bardzo dobry. A jednak ten współczesny Conan jest filmem nieudanym, wtórnym i najzwyczajniej w świecie nudnym. Tak nieudanym, że do dziś kiedy myśli się Conan to jednak wygrywają futrzane szorty Schwarzeneggera a nie skórzana spódniczka Momoy. Co ciekawe Jason Momoa bez wątpienia wygląda bardziej na Conana niż Schwarzenegger ale jak to często w przypadku rebootów bywa – nawet za dobrym pomysłem obsadowym niekoniecznie idzie dobry film.
Conanowi z pewnością należał się nowy film. A jednak bardzo nie wyszło
Kiedy przyjrzymy się liście współczesnych rebootów bardzo często znajdziemy właśnie taki problem. Z jednej strony mamy w rebootach dobre pomysły obsadowe. Anderw Garfield jako Spider- Man, Karl Urban jako sędzia Dredd, Christian Bale jako Batman, Zachary Quinto jako Spock czy Chris Pine i jako Kirk i jako nowy Jack Ryan. Edward Norton naprawdę brzmiał jak dobry kandydat na Bruce’a Bannera. To nie są złe pomysły obsadowe, więcej – dobrych pomysłów jest nawet więcej. Podobnie bardzo często rebooty mają fajny pomysł na stylistykę – po nieudanych komiksowych Batmanach pomysł na bardziej naturalistyczną konwencję był strzałem w dziesiątkę, podobnie po nieudanym Superman Returns wybór mrocznej stylistyki nowego uniwersum DC wydawał się dobrym pomysłem. Idąc za przykładem X-menów którzy poszli w filmy nieco poważniejsze niż MCU, nowa Fantastyczna Czwórka starała się iść tym samym tropem – filmu lepiej obsadzonego, poważniejszego, bardziej naturalistycznego.
Jack Ryan to dobry bohater do rebootu. Ale i tym razem niebieskie oczy Chrisa Pine nie pomogły.
Nie zmienia to jednak faktu, że wszystkie te dobre pomysły obsadowe, efekty specjalne czy – masa możliwość jaką daje rebootowanie serii bardzo rzadko owocują dobrymi filmami. Spójrzcie na Spider- mana – zwierz lubi pierwszy film z serii – widać w nim jak dobrym pomysłem było obsadzenie w głównych rolach Anderw Garfielda i Emmy Stone. Ale już kolejny film z serii jest tak słaby, że trudno w to uwierzyć. A pisze to zwierz który pierwszej serii filmów w reżyserii Sama Ramiego szczerze nie cierpi i nie może ich oglądać bo czuje fizyczny ból patrząc na morderczą grzywkę Petera Parkera. Ale to i tak nic. O próbie rebootu Terminatora do tego stopnia wszyscy starają się zapomnieć, że najnowszy film z serii mimo, że też jest rebootem stara się ów poprzedni reboot zignorować. Przy czym sam Terminator na tym cierpi bo wygląda na to, że nikt nie ma pomysłu ani na rozsądny reboot ani na rozsądne kontynuowanie serii. Należałoby to więc wszystko zostawić i nie ruszać, ale zwierz ma podejrzenia, że póki filmy przynoszą zyski póty będzie się kręciło dalej. Ostatnimi czasy największe cięgi zebrał zaś reboot Fantastycznej Czwórki który odstawał od niemal wszystkich filmów na podstawie komiksów, wyprodukowanych w ostatnich latach. Mimo, że pierwsze filmy o Fantastycznej Czwórce nie cieszyły się wielką popularnością to jednak zostały bez porównania lepiej przyjęte niż straszliwie wtórny i mało ciekawy reboot opowieści.
Terminator to chyba jedyna seria która udaje, że jednej próby rebootu nie było.
No właśnie – teoretycznie rebooty powinny być ciekawsze od oryginalnych opowieści. Twórcy – wiedząc że przynajmniej część widzów ma już wiedzę o świecie przedstawionym i zna historię powstania bohatera czy jakąś wersję jego przygód mają niepowtarzalną możliwość opowiedzenia wszystkiego nieco inaczej. Trochę na tej zasadzie działają rebooty komiksowe. Z jednej strony twórcy opowiadają historię od nowa, z drugiej – dzięki temu, że czytelnicy znają też inne wersje historii mogą porównać jak ta nowa wersja ma się do starej. Dzięki temu można poprzestawiać akcenty, mrugnąć do widza, zmienić interpretację niektórych faktów. Teoretycznie powinno powstać dzieło dojrzalsze, bo oparte o pewnej refleksji nad materiałem wyjściowym. W praktyce wygląda to nieco inaczej. Serie filmowe rebootuje się w trzech przypadkach. Pierwszym jeśli jak np. w przypadku Conana czy Sędziego Dredda materiały wyjściowy się bardzo zestarzał i nie odpowiada współczesnym kryteriom albo mimo kultowego statusu nie przyniósł spodziewanych zysków. Po drugie rebootuje się serie które z jakiegoś powodu nie pasują do współczesnych trendów mimo, że same w sobie nie są takie stare. Jak na przykład Spider-man czy Fantastic Four – obie serie powstały przed pojawieniem się MCU i przed nową jakością w filmach na podstawie komiksów. Jednocześnie – zwłaszcza w przypadku Spider-mana mamy tu do czynienia z produkcja która okazała się z jednej strony bardzo zyskowna, z drugiej zapędziła się w kozi róg – trudno było kręcić dalsze odcinki Spider- mana po koszmarnej trójce. Podobnie zresztą decyzja o swoistym reboocie poprzez prequel – w przypadku X-menów- wiązała się z tym jak bardzo seria straciła na atrakcyjności po nieudanym Ostatnim Bastionie. Podobnie z Hulkiem którego trochę trzeba było z kolei dopisać do tworzonego właśnie MCU. No właśnie – trzeci pomysł na reboot bierze się z zawodu jaki przyniosła próba remake’u czy bezpośredniej kontynuacji jakiegoś znanego filmu czy serii filmów. Nie wyszła Timowi Burtonowi jego Planeta Małp, nie udał się Powrót Supermana, nie wyszło z Batman i Robin, nikt nie chciał pamiętać Trzeciego Treminatora, czy Star Trek Nemesis. Pod tym względem reboot byłby przede wszystkim wynikiem frustracji a nie fascynacji. Dobry materiał który gdzieś uciekł twórcom trzeba odświeżyć, odnowić i sprzedać jeszcze raz.
Supermana rebootuje się już drugi raz, bo Powrót Supermana się zdecydowanie nie udał.
Problem w tym, że jak zwierz wspomniał rebooty wychodzą dobrze wtedy kiedy decydujemy się na coś istotnie innego od wcześniejszej wersji. Batmany Nolana odniosły sukces bo rzeczywiście wcześniej takiego filmu super bohaterskiego nie widziano, cofnięcie się w opowiadaniu o X-menach do lat 60 dało im dość unikalny wygląd, nawet pierwszy Spider-man zdawał się operować nowym ciekawym pomysłem na bohatera. Ale to tylko kilka przykładów. Większość rebootów niestety nie ma w sobie zbyt dużo świeżości. Wręcz przeciwnie – twórcy często dość mechanicznie odtwarzają znane nam już z pierwszej wersji klisze, a czasem zupełnie zapominają co tak właściwie uczyniło oryginał znanym i lubianym. Wspomniany przez zwierza Conan był doskonałym przykładem takiego mechanicznego odtwarzania schematu filmu przygodowego, bez chwili refleksji nad tym, co widzowie naprawdę chcieli by obejrzeć. No właśnie – w przypadku rebootu nie można oczekiwać że widz będzie zadowolony tylko dlatego, że widzi znanego sobie bohatera. Skoro pierwowzór był na tyle znany, że opłaca się do niego wrócić, to oznacza, że obok nowych widzów istnieje też grupa starszych. Trochę próbował się z tym mierzyć Star Trek – próbując nawiązać do starszych filmów jednocześnie tworząc nową opowieść. Choć nie wszyscy te nowe filmy polubili to jednak można dojść do wniosku, że twórcy zrozumieli jak można robić reboot. Jednocześnie wykorzystując wiedzę i zainteresowanie fanów, pozyskując nowych wielbicieli i opowiadając wszystko od początku ale nie bez nawiązań i mrugnięć dla tych którzy znają TOS i filmy z serii i Star Treku. Niestety takich przykładów jest niewiele. Zazwyczaj okazuje się, że w reboocie oglądamy po prostu jeszcze raz coś co już widzieliśmy, tylko tym razem zrobione nieco ostrożnej żeby film na pewno się sprzedał. Zwierz niedawno czytał jakiś komentarz w którym widz narzekał, że jedyną rzeczą jaka się cyklicznie powtarza co cztery lata jest olimpiada i historia o tym jak Peter Parker dostał swoje super siły.
Reboot Sipder mana to wydarzenie cykliczne
Zwierz nie chce wrzucać wszystkich rebootów do jednego worka. Jasne zdarzają się produkcje dobre i ciekawe. Ale jest ich zdecydowanie miej niż można byłoby się spodziewać. Być może cała koncepcja rebootu jest skażona brakiem oryginalności. Jest to w końcu próba opowiedzenia jeszcze raz tej samej historii, swoistego cofnięcia taśmy. Może problem leży głębiej. Trochę jak w przypadku Robo Copa. Reboot historii okazał się nie tylko oczyszczeniem jej ze wszystkich naleciałości jakie przyniosły kolejne części cyklu ale też z jakiegokolwiek społecznego przesłania i krytyki – które uczyniły pierwszy film o Robocopie czymś więcej niż tylko produkcją sensacyjną i fantastyczną. Co nie powinno dziwić bo reboot to rzadko jakaś potrzeba twórcza, częściej kalkulacja producenta czy studia filmowego co się będzie najbardziej opłacać. Poza tym – skoro poprzednie filmy były na tyle popularne by zyskać sobie fanów bądź też zamienić się w serię filmową to znaczy to, że i reboot tworzy się z myślą o kontynuacji. A to czyni z takiego filmu właściwie od samego początku produkt nastawiony przede wszystkim na zysk i otwarcie zapotrzebowania na kolejne części. Co samo w sobie jakoś strasznie złe nie jest ale rzadko z takich pomysłów wychodzą naprawdę dobre produkcje.
W reboocie Robo copa gdzieś zgubił się komentarz społeczny
Co ciekawe mimo bardzo wielu bardzo średnich rebootów nadal ich chcemy. Na wielu stronach można zobaczyć listy filmów które – nawet jeśli są stosunkowo nowe, widzowie chętnie widzieliby w nowej reżyserii, nowej wersji, bez zbędnych informacji i zmian jakie pojawiły się w kontynuacjach. Sam zwierz ma jakąś rosnącą z rok na rok listę filmowych serii które zobaczyłby chętnie jeszcze raz w nowych interpretacjach. Co jest w sumie chyba najlepszą odpowiedzią na pytanie dlaczego rebooty stały się ostatnio tak popularne. Choć może raczej należałoby się po prostu zwrócić ku swoistej … hmmm… nie ma zwierz odpowiedniego słowa więc użyje nieistniejącego – komiksalizacji kina. Skoro filmy co raz bardziej czerpią ze świata komiksów to dlaczego kino oprócz bohaterów nie miałoby dodatkowo przejąć zwyczaju kasowania co pewien czas wszystkich przygód bohaterów i opowiadania ich na nowo. To nawet logiczne że wraz z tematyką i pomysłem na łącznie produkcji w wielkie światy pojawiła się także pokusa powracania co pewien czas do początków. Jednak ponownie – zaskakujące jest jak często ten pomysł nie wychodzi o dostajemy coś strasznie nudnego. I dostaniemy takich filmów jeszcze sporo. Jedyne co pozostaje to nadzieja że już nikt nie opowie nam po raz kolejny historii początków Spider-mana. Bo ile można.
PS : Zwierz ma nadzieję, że nie obraził niczyjego gustu filmowego czy wielkiej miłości do rebootów. Po prostu dziwne że są o tyle gorsze niż mogłyby być
Ps2: Jutro TVP Kultura nada Mszę za Miasto Arras z Gajosem. Nie przegapcie to znakomity spektakl. ZNAKOMITY.