?
Hej
No i wbrew zapowiedziom Londyński wpis nie jutro ale już dziś (bestia poszła oglądać zombie, porzucając swoje blogowe obowiązki, za podjęcie, których zwierz bardzo dziękuje), żebyście nie zostali bez wpisu. Nie mniej jeśli spodziewacie się wpisu typowo turystycznego, lub pełnego poetyckich olśnień to niestety, zwierz musi powiedzieć, że się możecie lekko zawieść. Zwierz jest bowiem turystą typowym, przeżywającym podróże do miast na tym samym poziomie co większość turystów. Tak więc to co dziś napisze wam zwierz, może być mało odkrywcze, za co zwierz z góry przeprasza.
Mylą się ci, którzy myśleli, że zwierz niczym gończy ogar przyłoży nos do szarych Londyńskich chodników by znaleźć wszystkie miejsca związane ze wszystkimi brytyjskimi produkcjami telewizyjnymi czy też, zamieni się w szalonego stalkera czającego się w dobrych dzielnicach Londynu czekając, aż przypadkiem przechodzić będzie jakaś nadzieja angielskiego kina. Zwierz ma do swoich telewizyjnych i filmowych pasji dość specyficzne podejście uznając, że im dalej od rzeczywistości tym lepiej. Stąd też zwierz jedynie niekiedy mijając jakieś znane sobie z ekranu miejsce (powiedzmy sobie szczerze w Londynie nie jest to szczególnie trudne, zwłaszcza w centrum) dopuszczał do siebie myśl, że oto tu stała kiedyś jakaś ekipa filmowa, kreująca nie istniejący świat filmowego Londynu. Bo Londyn filmowy czy telewizyjny nie istnieje tak samo jak nie istnieje filmowa Warszawa. Nie jest to co prawda nic nowego, ani odkrywczego, ale zwierz zawsze czuje się w obowiązku donieść kiedy orientuje się, że coś co dzieje się w świecie rzeczywistym nigdy go nie oddaje.
Nie mniej Londyn ma wystarczająco dużo nie filmowych czy nie popkulturalnych zachwytów do zaoferowania, że można mu wybaczyć, że jest inny niż mógłby sobie to zwierz wyobrazić (lub też pamiętać, bo przecież już w angielskiej stolicy był). Zacznijmy od tego, że dopiero będąc w środku miasta człowiek zdaje sobie sprawę z jego ogromu. Samolot zbliżający się do lotniska robi honorową rundę nad miejską zabudową, stwarzając iluzję, że da się objąć miasto rozumem. Ale dopiero gdzieś w trakcie piątej przesiadki, kiedy metro zamienia się w kolejkę, kolejka w autobus orientujemy się po co wymyślono słowo aglomeracja. Być może właśnie dlatego, nie trudno stwierdzić, że nie ma jednego Londynu i każdy może sobie wybrać jakie miasto chce zobaczyć, polubić czy po prostu w nim zamieszkać.
Jest więc Londyn turystyczny, który zaczyna się w chwili, kiedy wysiadając z metra staje się oko w oko z budynkiem parlamentu, tak dobrze znanym z obrazów, że jego realne istnienie w przestrzeni wydaje się być jakąś zupełną niespodzianką. Wpada się tu w tłum turystów, przechodzących przez ulice z duszą na ramieniu mimo olbrzymich napisów każących się rozglądać w odwrotne strony. Pokornie staje się przy przejściu przyglądając się nielicznym prawdziwym londyńczykom, którzy bez zastanowienia wchodzą na ulicę kilka sekund przed tym zanim zmienią się światła, jakby łączył ich jeden kolektywny zmysł podpowiadający kiedy zaczyna się zmiana świateł. Za nimi podążają chmary turystów, z których część jest zupełnie pogodzona ze swoim statusem gościa, cześć próbuje udawać, że wcale nie są przejazdem, że znają to miejsce na pamięć, podobnie jak znają lokalne zwyczaje i język. Tłum kłębi się na każdym chodniku, zwłaszcza pod Westminsterem, gdzie dokonuje się kalkulacji czy kilka wieków dziejów Anglii wartych jest kilkunastu funtów, które płaci się za wejście. Być może cena, w kraju w którym nie płaci się za muzea, jest jednym sposobem by jakoś odsiać tłum.
Nie mniej po wejściu do opactwa, nie sposób nie dojść do wniosku, że nie ma ceny zbyt wysokiej na to co czeka za drzwiami. Pomijając urodę architektury (takiej której w naszym biednym nadbałtyckim kraju się nie uświadczy), uderza przede wszystkim tak bardzo pożądana przez nas ciągłość. Oto miejsce, w którym jeśli coś się stało to stało się w tej jednej linii czasu łączącej przeszłość z teraźniejszością. Tam gdzie u nas rwą się czasy, rządy, języki i tradycje tu wszystko trwa niezmiennie, jedynie narastając z kolejnymi wiekami. Leży więc Henryk V, leży Elżbieta, upamiętnienia doczekali się poeci i pisarze, Laurence Olivier leży pod pomnikiem Szekspira, polegli żołnierze wszystkich pamiętanych wojen mają swoje tablice pamiątkowe. Wszystko to przez wieki narasta, starzeje się, nienaruszone, czekające na kolejne wieki i zachwyty. Zazdrość jaka wypełniła zwierza nie miała nic wspólnego z bogactwem przeszłości czy z pięknem rzeźby czy architektury tylko właśnie z tą wspominaną ciągłością.
Ten sam rodzaj zazdrości spotka was w wypełnionych turystami galeriach sztuki, przed kolekcją Turnera, gdzie można obserwować jak powoli rozpływały się obrazy genialnego anglika, w National Portret Gallery gdzie mijając kolejne twarze, anglików od czasu Tudorów dostrzeżecie niejedną współczesną twarz, znaną z ulicy czy telewizji. Gdzie stwierdzicie na własne oczy, że malarzom najlepiej wychodzą autoportrety, ale też dostrzeżecie, jak zmieniała się moda choć nie zmieniali się ludzie. Z kolei w British Museum dostrzeżecie ślad największej kradzieży na świecie, której dziś nikt nie ściga. I choć serce ściska się na myśl o kolonialnej niesprawiedliwości, to chwila kiedy spojrzy się na Kamień z Rozety nieco łagodzi ów ból dziejowej niesprawiedliwości. Zaś przejście przez galerię Europejską po rzymskiej uświadomi wam jak bardzo zacofana jest nasza cywilizacja (z kolei w galerii z biżuterią w V&A zrozumiecie, że jest zdecydowanie nie tak poszło z desingiem w drugiej połowie XX wieku)
Ale obok kolejnych muzeów i galerii (zwierz zwiedził większość ważnych łącznie z Natural History Museum gdzie z zachwytem obejrzał wypchanego Płetwala Błękitnego, który chyba jest najfajniejszym stworzeniem boskim) jest jeszcze Londyn, który pełen jest sklepów, kawiarni, ludzi mających za dużo pakunków, za dużo dzieci, zbyt wielu przyjaciół, poruszających się po ulicy za szybko, za wolno czy złą strona chodnika. Obok nich, tajemniczy świetnie ubrani mężczyźni, nie mający przy sobie nic poza parasolem (gdzie są ich rzeczy? Czy trzyma je szofer? Czy zostawili je w pracy? Po co im parasol w środku słonecznego dnia) i kobiety, których ubrania są tak subtelnie drogie, że lśnią bardziej niż biżuteria. Ruchliwy Londyn by denerwował, ale jedynie udowadnia jak daleko jest jeszcze Polska w rozwoju kapitalizmu – u nas sklepy wciąż jeszcze są o trzy czwarte mniejsze choć marki mamy te same (choć sklep poświęcony całkowicie M&Msom budzi konsumpcyjne przerażenie). Zachwyt mniejszy niż kilka lat temu, ale wciąż jest sporo do nadgonienia. Komercyjny Londyn pokazuje ci co to naprawdę znaczy być bogatym. Luksus jest tu inny niż w Polsce, o jeden stopień wyżej. Tylna alejka za Harrodsem wypełniona czarnymi limuzynami przy których stoją znudzeni szoferzy w liberiach udowadnia, że istnieje świat, którego jeszcze nie ma w Polsce. I nawet jeśli do limuzyn wsiadają przede wszystkim kobiety w zawojach, ich śliczne wielkookie dzieci oraz nieco nieobecni mężowie, to ten poziom luksusu daje przez chwilę wyobrażenie o tym co to znaczy być bogatym człowiekiem na zachodzie.
Jest też ukochany Londyn zwierza, który wymaga od zwiedzającego przejścia jeden krok w bok od wielkich ulic, po których hordami jeżdżą czerwone piętrowe autobusy. To Londyn dziesiątków identycznych białych domów, z niewielkimi trawnikami z tył i kolumienkami przy wejściu. Niekiedy domy na ulicy różnią się jedynie kolorami drzwi, innym razem różnice są jeszcze bardziej subtelne. Nawet w środku dnia na takich ulicach jest cicho, niemal pusto, zaś duże okna przez, które można zajrzeć do mieszkań dają obraz mieszkania w miejscu gdzie każdemu należy się kilka pokojów i kawałek ogródka. Zwierz takimi ulicami może wędrować godzinami nie czując zmęczenia, zupełnie jakby był na wsi. Idąc taką ulicą zwierz wyobraża sobie życie mieszkańców takich domów, zawsze lekko im zazdroszcząc. Znajdziecie takie domy i w sławnym Notting Hill i niedaleko Baker Street, ale też w tysiącach innych miejsc w Londynie.
Zwierz mógłby wam jeszcze sporo napisać. O targu Camden gdzie każdy Geek chce kupić wszystko, o sklepie Forbbiden Planet gdzie z ust zwierza dobiegł cichy jęk ponieważ pierwszy raz w życiu chciałby WSZYSTKO, o Polskiej obsłudze na którą natyka się na każdym kroku, która jest uprzejma mówi świetnie po angielsku (póki dla twojej przyjemności nie przechodzi na Polski) o Pubach w których co prawda nie ma Wi-Fi ale jest dobre zimne piwo, karne w meczach Euro lub mecze Wimbledonu, gdzie ludzie siedzą i żyją w sposób o jakim nie śniło się słowiańskim filozofom, o świetnej Margaricie spożywanej na dzbanki. Tylko widzicie, zwierz ma wrażenie, że nie jest wam w stanie opisać jaki jest Londyn. Bo zwierz odnosi wrażenie, że z Londynem jak z każdym innym miastem. Nie ma żadnego miasta. Jesteśmy my w tym mieście. Więc zwierz może wam jedynie poradzić. Jedźcie do Londynu. Znajdźcie własny. A będziecie mieli co wspominać.
Ps: Nie ma zdjęć, zwierz zrobił z pięć jeszcze nie wyjął z telefonu. Ale nawet gdyby były to zwierz wychodzi z założenia, że zdjęcia najlepiej robi sie oczami i pamięcią
Ps2: Jutro będzie o tym, że seks sells.