?
Hej
Zwierz musi wam wyznać swoją ogólną teorię sztuki filmowej i nie filmowej. Otóż niektórzy twierdzą, że dobra sztuka bierze się z cierpienia. Brzmi dobrze ale z drugiej strony nie zawsze się sprawdza bo co zrobić z tymi zastępami, którzy cierpieć nie chcą i nie muszą a dostarczają dobrej sztuki czy rozrywki na naprawdę wysokim poziomie. Tym co zdaniem zwierza napędza – no dobra może nie sztukę – ale dobrą rozrywkę zafunduje wam niepewność. Niepewność, która wiąże się z tym, że aktor nie wie czy na pewno dogada się z reżyserem, reżyser czy na pewno nakręci to co spodoba się widowni, widowni czy twórcy podołają zadaniu jakiego się podjęli. Ta niepewność sprawia, że aktor nie czuje się komfortowo tylko musi ciągle się starać i eksperymentować, niepewność sprawia, że reżyser poprawia swój film cały czas mają w głowie widza, który w końcu czeka aż jego niepewność zostanie rozwiana. Im więcej tej niepewności tym lepsza rozrywka. To mówiąc zwierz musi stwierdzić, że Mroczne Cienie to jeden z najbardziej komfortowych filmów jakie zwierz widział. I jak może się domyślacie z powyższego wstępu – nie jest to komplement.
Zwierz pamieta kiedy pierwszy raz zobaczył to zdjęcie w internecie ( promujące Dark Shadows jako pierwsze) i pomyślał, że to może być taki dobry film.
Zacznijmy od reżysera czyli Tima Burtona – jego nadmierna pewność siebie wynika z tematyki filmu – duchy, wampiry, mroczne stare rodzinne siedziby, klątwy i retro stylistyka? No nie mówcie, że Burton nie potrafi tego zrobić. Problem polega na tym, że chyba sam reżyser uwierzył w to, że nawet nie mając zbyt dobrego materiału potrafi z tych elementów zrobić dobry film. A nie potrafi. Mroczne Cienie są zbiorem slajdów słabo łączących się w spójną historię. Tu mamy posiadłość z duchami, tam dysfunkcyjną rodzinę, gdzie indziej krewnego wampira. Wszystko teoretycznie bardzo Burtonowskie ale zupełnie bez ikry. Trochę tak jakby reżyser Edwarda Nożycorękiego zapomniał, że potrafił nakręcić obraz, w którym przerażające były pastelowe domy na idealnych amerykańskich przedmieściach a zaufanie budził ni to człowiek ni to robot z nożycami zamiast rąk. Jakby nie on nakręcił Gnijącą Pannę Młodą gdzie trupy i kościotrupy stanowiły sympatyczną kompanię zupełnie inną od bladych żywych. W Mrocznych Cieniach kompletnie brakuje tego ciekawego rysu jego stylu – wszystko jest na swoim miejscu – sympatyczna i delikatna dziewczyna ubiera się w ładnie skrojone „grzeczne” ubrania, zaś zła wiedźma chodzi w prowokacyjnej czerwonej sukience. A przecież dlatego lubiliśmy świat Burtona, że u niego zazwyczaj było na odwrót. Z resztą groteskowość jego filmów działa jedynie wtedy kiedy jest „swoista” kiedy zaś Burton próbuje podpiąć pod swój styl kiczowate ze współczesnego punktu widzenia lata 70 – nagle wszystko traci styl i smak.
Niby wszystko się zgadza – jest trochę groteskowo, trochę śmiesznie, trochę mrocznie ale takie to wszystko strasznie bez duszy
Co więcej wydaje się, że trochę jak w przypadku Alicji w Krainie czarów Burton choć zebrał świetną obsadę nie za bardzo wie jak ją wykorzystać. Helena Bonham Carter choć przecież wszyscy wiemy, że doskonała w graniu wszelkiego rodzaju dziwnych istot, ma tu role tak bezpłciową, że niemal żal jej dla takiej aktorki. Jej teoretycznie zabawna postać psychiatry ze skłonnością do alkoholu wypowiada na ekranie jedno śmieszne zdanie. To przykre biorąc pod uwagę, że teoretycznie sama postać ma potencjał. Z kolei grająca matkę rodu Michelle Pfeiffer prezentuje zaskakująco wiele sposobów schodzenia po schodach ale właściwie na tym opiera się cała jej rola. Z kolei młodziutka Chloë Moretz stroi bardzo wyzywające miny, które nieszczególnie przypadły zwierzowi do gustu bo aktorka wydaje się być za młoda na takie zachowanie na ekranie. Może tylko zwierz jest jakiś pruderyjny ale było w tej grze coś odrobinę za bardzo wyzywającego. Jak zwykle kompletnie nie wykorzystaną aktorka jest Eva Green bo 90% filmów, w których się pojawia uznaje, ze skoro aktorka jest dość obiektywnie piękna to wystarczy jedynie pokazywać jej szczupłą figurę i długie nogi i jakoś to będzie. Pół biedy kiedy gra np. ukochaną Bonda i ma właściwie tylko dobrze wyglądać, gorzej jeśli pełni role głównej złej w filmie i powinna mieć jakiś zalążek charakteru. Choć zwierz nadal nie wie czy to jednak nie bardziej wina Green, która być może jest odrobinę przecenianą aktorką. Jednak za największą zbrodnię zwierz uznaje kompletne, absolutne i nie dopuszczalne nie wykorzystanie Johnny Lee Millera. Zwierz może być wiąż na niego odrobinę zły za udawanie Sherlocka w Elementary ale nie zmienia to faktu, że aktor z niego wyśmienity i zasługujący na to by przynajmniej zafundować mu jedną czy dwie dobre sceny. Tymczasem trudno zdefiniować dlaczego jego bohater pojawia się w filmie, oraz dlaczego scenarzyści zapomnieli dopisać mu charakteru. Zwierz uważa, że filmowi można wybaczyć jeśli nie ma dobrej obsady, ale marnowanie wyśmienitej obsady to jest kinematograficzny grzech.
Od prawej do lewej – trójka bohaterów którym scenarzyści zapomnieli dać charaktery a reżyser czas ekranowy.
Ale motywem przewodnim miał być zbytni komfort więc chyba czas porozmawiać o Johnnym Deppie. Zwierz nie będzie przed wami ukrywał – widział wszystkie filmy, w których Burton malował twarz Deppa na biało. O ile zwierz sobie przypomina filmów takich było 8 bo Burton zawsze maluje Deppa na biało. Tymczasem wydaje się, że o ile aktora średnio ima się czas ( choć jednak zdecydowanie lepiej mu z opalenizną), to jednak nawet on nie może oprzeć roli wyłącznie na charakteryzacji i archaicznym szyku przestawnym wypowiadanych kwestii. Jego bohater wypada dobrze jedynie w tych krótkich scenach, w których oglądamy człowieka z XVIII wieku skonfrontowanego z urokami wieku XX – problem polega na tym, że ten dowcip działa zawsze nawet jeśli „zamrozimy” bohatera tylko na dwadzieścia lat. Zwierz zauważył już dawno, że Depp należy do tego gatunku aktorów, od których trzeba wymagać i stawiać ich przed nowymi nieznanymi zadaniami- jeśli pozwoli mu się odpocząć czy raczej spocząć na zyskanym gwiazdorskim statusie wypadają wtedy role absolutnie nijakie jak w ” Turyście” czy smutnie wtórne jak w czwartej części Piratów z Karaibów. Zdaniem zwierza potencjał duetu Burton – Depp wyczerpał się przy Sweeney Toddzie gdzie obaj musieli się zmierzyć z czymś nieznanym – reżyser z musicalem a aktor ze śpiewaniem. Wtedy po raz ostatni w ich filmie widać było tą lubianą przez widzów iskrę. Jednak zarówno Alicja w Krainie Czarów jak i Mroczne Cienie to gra na znanych schematach – tak komfortowa, że nudna dla widza.
Johnny Depp w makijażu na puffie z niekomfortowym wyrazem twarzy to jednak odrobinę za mało by sprzedać postać. A właściwie przez cały film tak jest plus minus puff
No właśnie na koniec publiczność. Wydaje się że w tym filmie nie ma absolutnie nic co mogło by ją za niepokoić. Od pierwszych informacji, że Depp i Burton kręcą razem ósmy film, po informację, że będzie to film o pokręconej rodzinie, w której domu zamieszkuje krewny wampir – wszystko to wprawiło publiczność w stan pewnej błogości bo wszystko się przecież zgadza – aktorzy, reżyser, tematyka. Nikt nie dyskutował przed premierą czy przeniesienie serialu z lat 70 na ekrany ma sens, czy w historii jest wystarczająco duży potencjał, czy Johnny Depp powinien grać wampira itd. Wszyscy przyjęli film z całym dobrodziejstwem inwentarza, co sprawiło, że film nie mógł ich ani zaskoczyć, ani też stanąć w poprzek oczekiwaniom. Mógł być dokładnie taki jaki wszyscy mogli się spodziewać. Ewentualne odrobinę gorszy. Ale też nie tak beznadziejnie zły by wywołać falę oburzenia, która sprawi, że wszyscy pobiegną do kin by wydać werdykt w tej sprawie. Widzowie dostali więc produkt wybitnie pozbawiony duszy, który jednak jest pozbawiony duszy bo nikt nie bał się, że widowni się nie spodoba. Zdaniem zwierza to do pewnego stopnia podobny paradoks jak w przypadku popularnych autorów. Ich pierwsze książki najczęściej są świetne bo zanim znalazły swój ostateczny kształt odrzucało je sporo wydawnictw zmuszając autora do poprawek. Ale po pewnym czasie autor staje się na tyle znany, że drukują mu wszystko co jest w szufladzie nawet nie patrząc czy to warte czy nie warte by znaleźć się w druku. I pisarz, jeśli nie ma tyle zdrowego rozsądku by się z publikacją nie wybitną pchać do wydawnictwa, obniża loty. Podobnie jest w przypadku Burtona – przez lata był reżyserem, który musiał do swoich pomysłów przekonywać zarówno producentów jak i samych widzów. Ale dziś jego nazwisko połączone ze świetną obsadą otwiera mu każde drzwi. Więc nikt nie pyta czy film będzie naprawdę dobry bo to przecież nowy film Burtona.
Zaskaujące jak bardzo Eva Green nie ma w tym filmie nic do grania. Jedynie paraduje w co raz bardziej skąpym odzieniu
Możecie mieć do zwierza pewne pretensje, że w swojej recenzji o samej treści filmu. Problem polega na tym, że film zaczyna się w środku opowieści i w środku opowieści się kończy. Wydaje się, że mamy tu do czynienia z dziedzictwem telewizyjnego serialu, który widzowie za morzem dobrze znają ( a przynajmniej widzowie w pewnym wieku) stąd też właściwie historia nie potrzebuje początku ni końca. Zwierz zwrócił też uwagę, że z filmu chyba wycięto bardzo dużo scen. Kiedyś zwierz tego nie widział, ale teraz po latach oglądania filmów czasem udaje mu się dostrzec, kiedy scena, która powinna trwać dłużej urywa się jakby przed swoim końcem, i kiedy ewidentnie brakuje pewnych elementów fabuły. Może zwierz przecenia swoje możliwości ale da głowę, że te film mógłby być zupełnie inny gdyby zostawiono to co ewidentnie wycięto. Może byłby bardziej Burtonowski. Nie mniej wracając do fabuły, to tak strasznie trudno orzec jaka ona miałaby teoretycznie być – bo oś fabularna jest cieniutka a dramatyczny konflikt dość dziwnie nakreślony, że w sumie ogląda się film z dziwnym wrażeniem, że zaraz coś się zacznie. A potem są napisy końcowe.
Tuż przed premierą zwierz zobaczył ten plakat ( porównajcie sobie z pierwszym zdjęciem) i pomyślał że może się nieco przeliczył co do jakości filmu na który czeka
Ps: Ktoś kiedyś zapytał zwierza czy nie żałuje, że chodzi na złe filmy do kina tzn. prawie zawsze kręci nosem więc musi się czuć jakby stracił czas. Ale zwierz dostrzega u siebie zadziwiającą właściwość. Nigdy nie czuje by stracił czas kiedy ogląda film. Być może dlatego idealnie nadaje się by donosić o ich treści tym, dla których godziny ich życia są cenniejsze.