Zwierz miał zamiar obejrzeć Exodus: Bogowie i Królowie w chwili kiedy pojawił się w kinach. Głównie dlatego, że zwierz nie miał dobrego zdania o decyzjach obsadowych i chciał je potwierdzić w czasie seansu. Zdarzyło się jednak tak, że zwierz nie zdążył i teraz może napisać dopiero po premierze DVD. (zwierz nie wie czy tekst o Mojżeszu może zawierać spoilery)
Zwierz nie ukrywa że ma olbrzymi problem z tym jak wygląda osbada filmu- dlaczego? Pisze o tym szerzej nieco dalej w tekście
Exodus jest filmem przedziwnym i budzącym niechęć zwierza z kilku powodów. Zacznijmy od tego co jest w tym filmie przedziwne. Widzicie zwierz uważa, że historia Mojżesza jest fascynująca. W Biblii spisana jest tak, że czyta się ją nie bez przyjemności – jako tekst zupełnie nie religijny i nie bez tysiąca pytań jeśli wierzymy w to co jest napisane. Mamy historię w której interwencje boski nie trudno wyjaśnić naturą a jednocześnie w której padają zdania tak cudowne jak „Jestem, który jestem” – co zdaniem zwierza do dziś stanowi najlepszą odpowiedź na próbę jakiegokolwiek dookreślenia boga. Do tego sam Mojżesz jest postacią fascynującą – niezależnie od tego czy miałby być boży posłańcem czy sprawnym przywódcą ludowym. A do tego jeszcze gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi plagami i cudami można znaleźć fragment o lęku Mojżesza przed wystąpieniem przed faraonem (jąkał się ) i o tym, że zastąpił go brat lepiej się wysławiający. Dla takich fragmentów czyta się biblię (przynajmniej jeśli ma się takie podejście do tekstu jak zwierz). Ten zachwyt nad księgą wyjścia nie jest w tej recenzji nieuzasadniony – oto bowiem twórcy filmu biorą tekst znakomity sam z siebie i nie wiedzą co z nim zrobić. Exodus jest po prostu przeraźliwie nudny. Mojżesz – nieszczególnie ciekawy, jego konflikt z Ramzesem – pozbawiony emocjonalnego wydźwięku, wyjście z Egiptu – mało interesujące. Zwierz nie jest w stanie zrozumieć jak z tak doskonałego materiału wyjściowego można było zrobić tak zły film.
” Zagraj u Ridleya Scotta mówili. Będzie fajnie mówili”
To znaczy trochę rozumie. Tym co stanęło na przeszkodzie twórców był bóg. Zamiast opowiedzieć historię absolutnie świecką, polityczną, z religią wykorzystywaną tak jak czyni się to dziś – nawet jeśli z pełną wiarą to jednak do celów politycznych – zdecydowano się wrzucić do filmu metafizykę. Pojawia się więc Bóg pod postacią dziecka (gdyż jak wydaje się, reżyser nie należy do tych którzy mogliby sobie wyobrazić Boga jako byt nie cielesny albo tak abstrakcyjny jak krzak gorejący) z którym to Mojżesz się często kłóci. Oczywiście podsuwa nam się pomysł, że Mojżesz dostał kamieniem w głowę i mu trochę odbiło, ale nadal mamy tu do czynienia z wizją obecności boga który zapowiada swoje czyny i podsuwa Mojżeszowi misję. Tylko że to w ogóle nie jest ciekawe. A właściwie inaczej – nie ma w tym nic co w jakikolwiek sposób rzucałoby nowe, czy ciekawe światło na historię Mojżesza. Jeśli twórcy chcieli opowiedzieć historię inaczej, trzeba było wyrzucić z filmu wszystkie sceny z wyobrażonym bogiem/dzieckiem i pokazać nam wiarę Mojżesza bez żadnych scen które pokazywałby że wynika ona z czego innego niż z jego przekonań. A już najcudowniej byłoby gdyby Mojżesz cuda przypisywał swojemu Bogu post factum – jak to zazwyczaj bywa kiedy Bogowie nie mają zwyczaju się odzywać. Wtedy byłoby pewnie ciekawiej a tak musimy znosić creepy dziecko i jego teologiczne rozważania z Mojżeszem. Prawdę powiedziawszy z krzakiem byłoby ciekawiej. Widać jednak w filmie straszny brak zdecydowania twórców którzy jakby chcieli nakręcić film w wersji nie biblijnej ale jednocześnie drżeli ze strachu przed wykasowaniem bezpośredniej obecności sił boskich. Bo właściwie tak jest – z jednej strony widać, że chcą dołączyć do grona twórców opowiadających historie prawdziwe, z drugiej nie przychodzi im do głowy ta najprawdziwsza prawda. Że nie trzeba pokazywać ani dziecka ani krzaka gorejącego, wystarczyłoby pokazać ludzi którzy naprawdę w boga wierzą. I to nie tak jak wierzymy my – gdzie wiara jest elementem jakiejś światopoglądowej decyzji którą dyskutujemy i której musimy bronić. Ale tak jak wierzono kiedyś gdy bóg czy bóstwa po prostu był. Kropka.
„Moi rodzice nie żyją, mam swoją tajemnicę i jeszcze mam wysokąpozycję społeczną w mieście. Jak nic gram Batmana”
Ale nie tylko to stanowi problem filmu. Drugim problemem jest sam Mojżesz. Tu Ridley Scott robi to samo co robił w kilku swoich poprzednich filmach, a co osobiście zwierza doprowadza do szewskiej pasji. Otóż Mojżesz jest bohaterem na wskroś współczesnym. Nie trochę współczesnym ale takim do szpiku kości. Do czasu kiedy nie dostanie w głowę jest w ogóle nie wierzący. Serio. Potem jak już dostanie w głowę, to mu w ogóle wszystko się przewraca pod sklepieniem czaszki i np. próbuje przekonać Ramzesa że Hebrajczycy to właściwie Egipcjanie i należy im się godziwa zapłata za pracę. Nadal zwierz przypomina, że jesteśmy w starożytnym Egipcie a Mojżesz ewidentnie nie rozumie koncepcji niewolnictwa. Zresztą scena w której rozmawia z żoną o tym, że zamiast wierzyć w bogów czy boga ich syn powinien wierzyć w siebie jest jedną z najbardziej nierealistycznych scen jaką zwierz w ogóle kiedykolwiek w filmie o starożytności widział. Przy czym Mojżesza nie da się lubić, mimo że jest kreowany na naszego bohatera. Od właściwie pierwszych scen przekonuje się nas jego odwadze mądrości i szlachetności ale za tym wszystkim nie idzie nic co by naprawdę miało widza do Mojżesza przekonać. Właściwie cała więź widza z Mojżeszem opiera się na przekonaniu, że to nasz dobry bohater. Zwierz też dałby wiele by ktoś kiedyś nakręcił historię Mojżesza opowiadając o konflikcie dwóch stron z których żadna nie jest domyślnie nasza. To znaczy wiecie to nie jest historia o konflikcie naszych z Egipcjanami. To jest historia o konflikcie starożytnych żydów ze starożytnymi Egipcjanami. Tu nie ma naszych.
Jeśli tak bardzo pragnie się historii prawdziwej to czy nie można byłoby nakręcić prawdy – historii w której nikt nie należy do „naszych” bo to jest sapis konfliktów w których nie ma tych dobrych?
No dobra ale załóżmy, że solidaryzujecie się z Mojżeszem i nie przeszkadza wam problem z Bogiem w filmie. Nadal nie jest jednak dobrze. Przede wszystkim dlatego, że twórcy nakręcili ten film jakbyśmy byli w czasach kiedy kręcono Dziesięć przykazań. Zwierz nie jest jakimś wybitnym znawcą starożytnego Egiptu ale jedno wie na pewno – twórcy filmu nawet nie otworzyli podręczników. Starożytny Egipt jest w filmie gdzieś na granicy średniowiecza (zwierz widział strzemiona i wydaje mu się, że jednak to zdecydowanie za wcześnie na takie wynalazki) albo jak kto woli koszmarnie zacofany bo jeszcze nie zbudowali piramid. Kretyńskich pomysłów jest więcej i właściwie całość sprawia wrażenie jakby nikt nie był szczególnie zainteresowany pokazaniem jak Egipt mógł wówczas wyglądać. Ilość idiotyzmów jest spora a wiedzy o tej epoce mamy przecież co raz więcej. Przy czym zwierz jest zdania, że nawet jeśli nie zależy nam na realiach historycznych to przynajmniej powinniśmy spróbować dotknąć mentalności epoki. Wtedy wyciągamy rękę do przeszłości – co jest całkiem dobrym pomysłem wtedy gdy próbujemy opowiedzieć historię, która z dzisiejszego punktu widzenia stwarza pewne problemy. Zresztą widać to też po obsadzie ale o tym za chwilę. Wizualnie zresztą w filmie jest sporo problemów bo ktoś położywszy łapę na efektach specjalnych nie zastanowił się jak ich nadmierne użycie będzie wpływało na logikę i wydźwięk filmu. Widać to zwłaszcza w bardzo długiej scenie zsyłania kolejnych plag. Twórca filmu ma w takiej chwili do wyboru dwie możliwości. Albo pokazać nam plagi jako naturalne zjawiska – potem interpretowane jako działania boskie (spokojnie da się to zrobić zwłaszcza że każda historia znana jest z wyolbrzymienia) lub też uczynić plagi niesłychanie widowiskowymi i tym samym uczynić film jeszcze bardziej bezsensownym. Niestety – twórcy postanowili, że będzie to najbardziej widowiskowy pokaz Egipskich plag w kinie. I tak cała „prawdziwość” filmu idzie na spacer bo to co widzimy jest istotnie bliższe interwencji boskiej. Choć warto tu stwierdzić, że film jest bardzo postępowy w nieoczkiwanych momentach np. Ramzes oświadcza Mojżeszowi że wypuszczenie Izraelitów byłoby „Bardzo trudne z ekonomicznego punktu widzenia”. Jak zwierz mniema potem przedstawia mu wykresy i rozsądny plan pięcioletni.
Zdaniem zwierza film to tylko nieudolne opakowanie na to by móc się popisać jak ładnie da się dziś pokazać pagi Egipskie
No dobra czas dojść do obsady. Jak wiecie zwierz nie jest w stanie znieść decyzji Ridleya Scotta odnośnie obsady. Zwierz marzy by kiedyś zobaczyć na ekranie Mojżesza który bardziej niż przystojnego Walijczyka (choć istotnie Mojżesz ponoć był ładny) będzie przypominał tego mężczyznę o semickich rysach od którego odsiada się przestraszony turysta w metrze. I będzie bardzo wdzięczny jeśli kiedyś faraona nie będzie grał ogolony na łyso, wyglądający kretyńsko w stroju z „epoki” Australijczyk. Zwierz nie ma zastrzeżeń do pochodzenia obsady dlatego, że uważa iż Żydów powinno grać Żydzi, Egipcjan Egipcjanie itp. Nie chodzi tu tylko o jakąś abstrakcyjną zasadę. Chodzi o pewną szansę by w końcu pokazać, ze u źródeł naszej kultury nie stoi historia ludzi wyglądających dokładnie tak jak my. Zwierz zastanawia się czy to nie byłoby jednak bardzo dobre dla naszej kultury gdybyśmy w końcu dostali choć jeden film przypominający nam że postacie biblijne to nie byli zielonoocy blondyni. Zwłaszcza w czasach kiedy niestety – określony typ urody jednoznacznie kojarzy się z terroryzmem czy złym islamem. A jakby te Mojżesz był podobny do tych budzących przestrach w duszach zachodnich społeczeństw mieszkańcach krajów Islamskich? Może następnym razem spojrzelibyśmy na nich nieco inaczej.
„Ma brodę! Czego chcecie więcej wy szaleni wojwnicy o poprawność polityczną!”
No ale to marzenie ściętej głowy. Mojżeszem jest Walijczyk, Egipcjaninem Australijczyk. Trochę w filmie ludzi pochodzenia hinduskiego, trochę takich bieluśkich amerykanów. Zwierz przyzna szczerze, że nawet przez moment nie da się uwierzyć, że ta cała mieszanka to mieszkańcy afrykańskiego bądź co bądź państwa czy przedstawiciele semickiego bądź co bądź ludu. Przy czym zwierz rozumie, że gdyby oni jeszcze doskonale grali to dałoby się to jakoś przeżyć. Tylko że w tym cały pies pogrzebany. Grają tu wszyscy źle, łamane na fatalnie. Christian Bale nie pozbył się Batmanowej chrypki więc przez pół filmu właściwie trudno zrozumieć co mówi. Poza tym zajmuje się w filmie głównie hodowaniem brody (różnej długości) i spoglądaniem w sposób przeszywający. Zwierz jest gotów stwierdzić, że to najbardziej bezpłciowy Mojżesz jakiego widział. Cała jego przemiana sprowadza się do tego, że dostał kamieniem w głowę i że teraz reaguje na Mosze a nie na Moses (serio elementem budowania się nowej świadomości bohatera jest fakt, że mówią do niego nie angielską wersją jego imienia). Bale zapewniał, że chciał pokazać postać niepokojącą czy może psychopatyczną ale jedyne co mu się udało to pokazać nudnego człowieka bez właściwości. Z kolei Joel Edgerton jako Ramzes jest komicznie wręcz przerysowany i on z kolei poza wieszaniem ludzi i byciem ogólnie złym władcą zajmuje się głównie noszeniem na rękach dziecka (i przypominaniem że tatuś go nie kochał). Więcej ciekawych ról właściwie nie ma bo film bardzo zniechęca aktorów do grania. Wszyscy wyglądają jakby zdawali sobie sprawę że są źle obsadzeni i tylko czekali aż kamera przestanie ich pokazywać. Najlepsza w całym filmie jest Indira Varma jako kapłanka która ewidentnie ma wszystkich w nosie. Cudownie jej niechęć do pozostałych postaci przekłada się na uczucia widzów.
Zwierz ma wrażenie że Ben Kigsley ma do końca życia załatwioną fuchę grania tego samego starszego mędrca który pojawia się na marginesie filmu i ma udręczoną minę
Zwierz przyzna szczerze, że nie rozmieć jak można było nakręcić taki film. Film który naprawdę sam nie wie o czym opowiada. Czy o generale który odkrywszy swoje pochodzenie dokonuje aktów terroru (a to się trochę sugeruje) czy o proroku i posłańcu Bożym, czy w końcu o naszym dobrym anglosaskim bohaterze wygrywającym z tymi złymi. Z całości robi się misz masz nieco niestrawny, a do tego piekielnie nudny, bo dialogom brak lekkości, scenariuszowi płynności a wszystkiemu jakiejś wewnętrznej logiki. Zwierz męczył się okrutnie go oglądając, przede wszystkim przeklinając raz po raz że Ridley Scott kręcąc tą chałę (to słowo idealnie oddaje to co widać na ekranie) na kilka dobrych lat zniechęcił wszystkich do nakręcenia filmu o Mojżeszu. A naprawdę taki film wcale by nikomu nie zaszkodził. Zwłaszcza jeśli potencjalny twórca filmu wiedziałby o czym tak naprawdę chce zrobić film. Wydaje się bowiem, że Ridley Scott tak naprawdę nie chciał zrobić filmu tylko po prostu popisać się tym jakie fajnie wyglądają plagi jeśli do ich zrobienia skorzystamy z efektów specjalnych z XXI wieku. To trochę za mało by męczyć widza przez ponad dwie godziny.
Jednym z plusów filmu jest absolutnie przepiękna Maria Valverde grająca żonę Mojżesza
Jak zapewne wiecie wszyscy którzy oglądali Exodus mają jedną radę i jedną postawę wobec tego filmu (zwierz przesadza nie wszyscy, ale mnóstwo osób) – obejrzyjcie Księcia Egiptu. Animacja Dreamworks ma cudowne elementy – takie jak zróżnicowaną obsadę (przynajmniej postacie naprawdę są śniade a nie wyglądają jakby nadużyły samoopalacza), doskonałą muzykę (serio zwierz soundtracku może słuchać w kółko), najpiękniejszą scenę rozstępowania się Morza Czerwonego w kinematografii i historię którą mógł opowiedzieć Ridley Scott (konflikt między Ramzesem a Mojżeszem którzy wychowali się razem by stać się potem przeciwnikami). Serio Książe Egiptu – mimo, że nie stawia jakichś wielkich pytań o naturę boga i jest w nim porządny krzak gorejący jest bez porównania lepszym filmem o Mojżeszu – niezależnie od tego czy patrzymy z biblijnego czy mniej więcej z historycznego punktu widzenia. Co jest pewnym osiągnięciem Ridleya Scotta – nakręcić wysokobudżetowy film który jest naprawdę bez porównania gorszy od animacji sprzed kilkunastu lat. Zresztą nie ukrywajmy to jest problem z Ridleyem Scottem od dłuższego czasu – reżyser który kiedyś robił rzeczy wybitne od pewnego czasu kręci rzeczy bardzo słabe albo po prostu złe. Zwłaszcza jego produkcje „historyczne” są nie do wytrzymania. I to właśnie dokładnie z tego samego powodu dla którego nie do wytrzymania jest Exodus – absolutnej niechęci reżysera do uznania, że wieków minionych nie zasiedlali ludzie wyrośli w kulturze i mentalności zachodu z początku XXI wieku. I to chyba jest cały klucz do tego dlaczego Exodusu nie da się oglądać, a jak się obejrzało pragnie się o nim jak najszybciej zapomnieć.
Ps: Zwierz przyzna wam szczerze, że nawet jeśli żaden z argumentów który zwierz przytoczył do was nie trafia to film jest po prostu bardzo słaby z takiego czysto realizacyjnego punktu widzenia. Co dziwi by wydawać by się mogło, że tu powinno być widać budżet.
Ps2: Jeszcze jedno na sam koniec – to nie jest taki film jak Noe – impresja na temat faktów przedhistorycznych. To jest film który po prostu masakruje wszystko co z historią mogłoby się wiązać. Jednocześnie zwierz zaczął się zastanawiać – jaki był ostatni dobry film Biblijny?