Hej
Zwierz ma nadzieję, że wczoraj pod choinką znaleźliście to na co czekaliście, albo jeszcze lepiej coś na co zupełnie nie czekaliście. Sam zwierz został absolutnie zaskoczony ilością cudów jakie dostał od rodziny ale jego serce zupełnie się rozpłynęło gdy wśród prezentów znalazł szafkę na DVD w kształcie TARDIS. Jednak dziś nie o prezentach ale o wczorajszym – ostatnim już odcinku Cabin Pressure. Brytyjskiego słuchowiska komediowego które stało się dla zwierza zaskakująco ważne w ostatnich latach. I które wczoraj wieczorem się skończyło. Wpis zawiera spoilery ale w sumie nawet jak wiecie co się stanie to nadal jak nie słuchaliście to nic nie wiecie.
John Finnemore zafundował zwierzowi jedno z najsympatyczniejszych popkulturalnych przeżyć ostatnich lat
Zwierz zaczął słuchać Cabin Pressure dokładnie z tych samych powodów co większość polskich słuchaczy. Ponieważ jedną z ról grał w nim Benedict Cumberbatch. Jednak nie trzeba było długo czekać by zwierz absolutnie zakochał się w słuchowisku. Nie było to trudne – John Finnemore stworzył cykl nie tylko bardzo zabawny ale też zaskakująco chwytający za serce. Zdaniem zwierza to skutek połączenia doskonałego poczucia humoru, z bardzo realnymi postaciami. Od Douglasa – pewnego siebie pierwszego oficera, przez Martina kapitana z marzeniami ale bez pensji, przez wiecznie szczęśliwego i entuzjastycznego Arthura po cyniczną Carolyn. Wszyscy wydawali się być kimś więcej niż tylko postaciami komediowymi. Raczej postaciami, z krwi i kości – ich życie czasem było bardzo zabawne, czasem tak tragicznie nieudane że aż śmieszne. Zwierz łapał się na tym, że z niepokojem czeka na ostatnią odsłonę historii – jakby bojąc się, że z całej tej prześmiesznej serii wyniknie coś bardzo smutnego. Zwłaszcza że zdarzały się w słuchowisku chwilę kiedy zdawaliśmy sobie sprawę, że naszym bohaterom daleko od bajkowego dobrego zakończenia.
Geniusz Johna Finnemora polega na tym, że nie poddał się modzie na poważne czy smutne zakończenia seriali komediowych. Nie zdecydował się też na żaden kosmiczny plot twist, który odwraca wszystko do góry nogami. Wręcz przeciwnie – postawił na taką bajkowość, że widz nie może zareagować inaczej tylko uśmiechem. I jest w tym końcu wszystko od tajemniczego skarbu i księżniczek po podróż w kierunki zachodzącego słońca. Zupełnie inaczej niż to bywa w życiu o czym dowiadujemy się zresztą z samego odcinka, który próbuje nas przekonać, że aż tak dobrych zakończeń w życiu nie ma. Chyba że napisze je jakiś zdolny scenarzysta. Zwierz słuchał ostatnich odcinków z mieszanką radości i lekkiego smutku (zdając sobie sprawę, że więcej odcinków raczej nie będzie), ale też z cudownym poczuciem, że Finnemore nie zepsuł mu całego słuchowiska. Widzicie tak bywa dość często tak, że kończąc serial twórcy decydują się na jakiś krok który sprawia, że już raczej do niego nie wrócimy. W tym roku zrobiło tak How I Met Your Mother i True Blood – dwie decyzje które sprawiły, że zwierz zupełnie nie ma ochoty wracać do tych seriali. Złe zakończenie może sprawić, że człowiek czuje się oszukany albo zniechęcony. Tyle uczuć zainwestował w bohaterów i ich historię a scenarzysta dla własnej przyjemności jednorazowego zaskoczenia widza przekreśla wszystko co zbudował wcześniej. Do Cabin Pressure zwierz będzie jeszcze często wracał (już to robi – część odcinków zna prawie na pamięć) ze spokojnym sercem, że tam na końcu jest coś z czym może się zgodzić i choć czuje lekkie kłucie w sercu (zwierz wie, że trudno zebrać aktorów w jednym miejscu ale będzie zwierzowi naprawdę żal czekania na kolejne odcinki) to jednak nie boi się o swoich bohaterów. Co jest nawet ważne w serialu komediowym. W końcu nie po to słucha się komedii by na końcu się smucić. To znaczy czasem tak bywa ale to nie jest ten typ komedii.
To prawda od czasu kiedy John Finnemore zapoznał zwierza ze skomplikowanymi zasadami tej gry zwierz nie przestał w nią grać ani na moment (fan art stąd)
Ale nie tylko dlatego, że wszystko kończy się tak jak powinno zwierz będzie spoglądał na Cabin Pressure z uśmiechem. Pisząc swój ostatni odcinek John Finnemore musiał zdawać sobie sprawę, że przez lata wokół jego zupełnie przypadkowo sławnego słuchowiska narosła grupa fanów pragnących nawiązań do swoich ulubionych odcinków. I tak bohaterowie grali w finałowym odcinku w „Yellow Car” grę polegającą na krzyczeniu „Yellow Car” ilekroć widzicie żółty samochód. Gra ta jest tak cudownie prosta i bezsensowna, że przeszła do życia codziennego i zwierz a jakże grywał ją ze swoim bratem a nawet wdawał się w spory z których dumny byłby zapewne Douglas Richardson (jeden z bohaterów słuchowiska). Poza tym znów graliśmy w travelling Lemon i mogliśmy usłyszeć jak Martin mówi z francuskim akcentem co z kolei przypomniało zwierzowi jak pierwszy raz słuchał odcinka gdy Martin został do tego zmuszony. Zwierz był wtedy w samolocie i człowiek siedzący obok niego przesiadł się jedno miejsce dalej. Tak bardzo śmiał się zwierz. A przecież to nie wszystko. Bo mieliśmy jeszcze wczorajszy odcinek gdzie entuzjastyczny jak zwykle Arthur śpiewał piosenkę o lodach. Powiedzmy tak – Zielone Rękawki już nigdy nie będą brzmiały tak samo. Przy czym zwierz słuchając tych finałowych odcinków miał cudowne uczucie, że John Finnemore swoich wielbicieli rozumie i lubi. A jednocześnie ma tyle rozumu by nawet w dobrym i podnoszącym na duchu zakończeniu zawrzeć jednak całkiem mądrą myśl, że jak bardzo byśmy nie pragnęli by nic się nie zmieniło to jednak od czasu do czasu zmiana jest dobra. A nowe wyzwania choć przerażające na początku mogą przynieść szczęście.
Zwierz doskonale pamięta jak popłakał się ze śmiechu słuchając tego odcinka (fan art stąd)
Zwierz musi wam powiedzieć, że będzie strasznie tęsknił za Cabin Pressure. A jednocześnie czuje pewną ironię losu. Słuchowiska jakoś nigdy nie interesowały zwierza, do chwili kiedy właśnie w przypływie miłości do Cumberbatcha znalazł Cabin Pressure. Potem wysłuchał jeszcze całe mnóstwo lepszych i gorszych rzeczy (kierując się przede wszystkim kluczem aktorskim i autorskim) ale wszystko zaczęło się od tej komediowej produkcji. Zwierz nie może się jednak oprzeć wrażeniu, że to co go do serii przyciągnęło jednocześnie jednoznacznie przypieczętowało jej los. Choć Finnmore mógł mieć od samego początku pomysł aby napisać show składający się wyłącznie z tylu odcinków ile liter ma alfabet (każdy odcinek to miasto na inną literę) to na pewno decyzje ułatwił fakt, że Cumberbatch między jednym a drugim sezonem programu stał się niesłychanie rozchwytywanym aktorem. Niech dobrym przykładem na to jak zmieniło się postrzeganie programu będzie fakt, że kolejka po bilety na nagranie finałowego odcinka (kolejka internetowa, bilety bezpłatne) była najdłuższa w historii BBC. Co jest szalone jeśli weźmiemy pod uwagę, że naprawdę chodzi o nagranie jednego odcinka radiowego sitcomu. Przy czym to ciekawe, że kiedy program ma w obsadzie międzynrodowo popularnego aktora (Roger Allam mimo miłości jaką darzą go wielbiciele kultury brytyjskiej tak rozpoznawalny nie jest) to właściwie oznacza to początek końca.
Jeden z ukochanych cytatów zwierza. Serio nie chodzi nawet o samą treść co raczej sposób w jaki Roger Allam to czyta.
Co teraz? Zwierz musi przyznać, że miał czas oswoić się z myślą, że po Z nie będzie więcej jego ukochanego sitcomu. Na całe szczęście została cała reszta alfabetu. Słuchana wielokrotnie ale nigdy się nie nudząca. Serio zwierz złapał się na tym, że wciąż są momenty w których się niesłychanie śmieje, zupełnie tak samo jak wtedy kiedy słyszał program po raz pierwszy. Zresztą akurat do sentymentalnej powtórki zwierz miał czas się dobrze przygotować. Przez ostatnie pół roku wykasował Cabin Pressure z odtwarzacza i specjalnie powstrzymywał się od słuchania ukochanych odcinków. Wszystko po to by teraz móc jest odkrywać na nowo. Przy czym zwierz zdradzi, że jego ukochane odcinki to Ottery St. Mary (z liczeniem ile wydr zmieści się na pokładzie samolotu), Qikiqtarjuaq (z Martinem mówiącym po francusku) i Gdańsk (który jest w całości cudowny). Ale oczywiście kiedy zwierz zaczyna się nad tym zastanawiać to właściwie kocha wszystkie odcinki. To jeden z bardzo niewielu programów, które przynajmniej zdaniem zwierza nie zanotowały żadnego spadku formy, czy mało zabawnego odcinka. Jasne kiedy słuchał trzeciego sezonu pierwszy raz na żywo był tak zdenerwowany, że nie zrozumiał części dowcipów. Ale kiedy słuchał odcinków ponownie to okazały się jednymi z jego ulubionych – między innymi dlatego, że zwierz zdał sobie sprawę, że pomiędzy tymi wszystkim zabawnymi sytuacjami Finnemore napisał bardzo spójną, pełną serca historię która konsekwentnie rozwija wątki które pojawiały się to tu to tam w pierwszym sezonie. Niewielu twórców tak potrafi.
Absolutnie obowiązkowy fragment na Święta.
Najśmieszniejsze jest to, że przez te kilka lat od chwili kiedy zwierz wysłuchał pierwszego odcinka Cabin Pressure zupełnie przestał go interesować fakt że rolę Martina gra Benedict Cumberbatch. A właściwie zwierz przestał uważać to za jakikolwiek powód do słuchania programu. I to nie tylko dlatego, że zwierzowi po prostu przeszła fascynacja aktorem. Raczej dlatego, że Finnemore sprawił, że zwierz zupełnie zapomniał o aktorach (znakomitych w swoich rolach) a zaczął myśleć o postaciach – niemal jak o realnych ludziach. I to na nich czekał, o nich się martwił i to ich dobrym zakończeniem się cieszył. I wiecie co? O więcej w kulturze popularnej nie można prosić.
Ps: Zwierz ma nadzieję, że reszta świąt będzie dla was udana. Zwierz zagłębi się w odmęty świątecznych odcinków i na pewno poza postem poświęconym świątecznemu odcinkowi Doktora Who możecie się spodziewać jeszcze co najmniej jednego tekstu pełnego świątecznej brytyjskiej telewizji. Tak już jest na blogu zwierza w okolicy świąt. Bardzo brytyjsko
Ps2: Zwierz chętnie posłucha które fragmenty Cabin Pressure są waszymi ulubionymi. Nigdy dość.