Zwierz przyzna szczerze, że na Warcraft: Początek szedłby z nieco mniejszym zapałem gdyby nie Paweł Opydo. Paweł od miesięcy bombardował zwierza informacjami dotyczącymi produkcji jednocześnie cały czas powtarzając (naprzemiennie), że film będzie albo bardzo dobry albo beznadziejny. Zwierz który nigdy w grę Blizzarda nie grał mógł co najwyżej kiwać głową i oferować podcastowe wsparcie w ramach porażki. Na całe szczęście okazało się, że w czasie swoich zmiennych nastrojów Paweł miał przez chwilę rację. Warcraft jest filmem niespodziewanie (dla wszystkich) dobrym.
Zacznijmy od prostego stwierdzenia że kino Fantasy nie ma łatwo. Oprócz ekranizacji prozy trudno znaleźć zbyt wiele filmów fantasy które odniosły sukces. Nawet obecna moda – którą ożywiły ekranizacje Hobbita i Gry o Tron niekoniecznie zaowocowała licznymi produkcjami. Odpowiedź na pytanie dlaczego tak się dzieje wydaje się zaskakująco prosta. Filmy fantasy są bardzo drogie a ich powodzenie na pstrym koniu jeździ. Na jednego Władcę Pierścieni wypada nie tyle jeden Hobbit co jeden Eragon czy Dungeons and Dragons. Dotychczas zasada była więc prosta – dobre fantasy (albo oparte o Tolkiena – tu nikt już nie liczył jakości) dużo na siebie zarabiało, ale wystarczyło odrobinę się potknąć i można było stracić miliony. Do tego panująca właśnie moda na Grę o Tron odciągnęła nas trochę od takiego klasycznego heroicznego fantasy z elfami, krasnoludami i dzielnymi bohaterami oferując nam świat gdzie od magii gorsza jest zima a smoki można policzyć na palcach jednej ręki. To bardzo dobra zmiana dla ludzi od budżetu – niekoniecznie dla wielbicieli klasycznego fantasy. Na tym tle pomysł ekranizacji Warcrafta – którego stylistka to takie fantasy na sterydach musiał się wydawać szalony. Ale z drugiej strony nie sposób odmówić twórcom pewnego geniuszu. Bo obecnie rzeczywiście jest na rynku olbrzymia ziejąca luka na jakieś porządne filmowe fantasy w kilku częściach i Warcraft doskonale tę lukę wypełnia. Z co najmniej kilku powodów.
Zwierz uwielbia kiedy wrzuca się go w świat nie opowiadając wszystkiego co było i wszystkiego co będzie. I to Warcraft robi doskonale
Zacznijmy od pierwszego i najważniejszego. Podstawowy konflikt świata Warcrafta nie jest kolorowy i błyszczący jak zbroje rycerzy. Z umierającego świata przybywają do spokojnego Azeroth orki. Przybywają bo muszą znaleźć sobie nowe miejsce do życia. Prowadzi je potężny szaman Gul’dan posługujący się magią zwaną też Spaczeniem. To potężna magia pozwalająca np. przemieszczać się pomiędzy światami ale by z niej korzystać należy wsysać z kogoś energię życiową. A to wcześniej czy później mści się na tym kto ze Spaczenia próbuje korzystać. Orki przybywają i niszczą pokój, zmuszając mieszkańców Azeroth – ludzi, elfy i krasnoludy do zawarcia Przymierza wymierzonego w orczą Hordę. Jeśli myślicie że to prosta walka dobra ze złem… to się zdziwicie. Otóż film podobnie jak gra wcale nie mówi po której stronie powinien stanąć widz. Film co chwilę zmienia punkt widzenia – raz widzimy jak na inwazję orków reagują ludzie, by po chwili zobaczyć naszych orczych bohaterów – którzy sami nie są szczególnie dobrze nastawieni do swojego przywódcy. To właśnie wykorzystanie tych dwóch perspektyw, i pokazanie nam ciekawych bohaterów po obu stronach konfliktu jest najciekawszym elementem filmu. Zło nie jest tu brzydkie, a dobro piękne. Choć zbroje ludzi lśnią w słońcu a Orki obwieszone są kościanymi ozdobami to jednak widz złapie się nie raz na tym, że będzie kibicował obu stronom najbardziej pragnąc by bohaterowie- których niekoniecznie tak wiele dzieli, doszli do porozumienia. Zdaniem zwierza- przypadkowo trudno powiedzieć – udało się w tym filmie pokazać jak bardzo zmienił się świat i postrzeganie dobra i zła od czasów fantasy spod pióra Tolkiena. Tu zło oczywiście istnieje – pod postacią korumpującego Spaczenia ale nie jest ono zarezerwowane dla jednej rasy. Może dopaść każdego. I tak film stawia nas w przedziwnej sytuacji gdzie jest konflikt ale właściwie, nie ma tych złych. Co oczywiście sprawia że dużo bardziej angażujemy się emocjonalnie.
Czy jest kiczowato? Tak! Czy ma być kiczowato? Tak!
Drugi doskonały element to bohaterowie. Zwierz nie pamięta kiedy tak bardzo polubił bohaterów jakiegoś filmu, właściwie hurtowo. Zanim zwierz przejdzie do konkretów to musi stwierdzić jedno. To film w którym żaden z bohaterów nie jest takim (z braku polskiego słowa) „bully”. Wręcz przeciwnie – większość postaci w filmie jest w pewien sposób sympatyczna, otwarta skłonna do zachowań, które świadczą o inteligencji czy tolerancji a przynajmniej zdolności wyjścia poza własne uprzedzenia. Strasznie się to zwierzowi spodobało. Wśród ludzi głównym bohaterem jest Anduin Lothar, dowódca wojsk i przyjaciel króla. W wielu produkcjach byłby on szlachetny ale nieufny, być może bardziej wierzyłby w miecz niż w pismo i pewnie w swojej szlachetności byłby trudny do polubienia. Tu zaś dostajemy bohatera który jest przede wszystkim sympatyczny. Nie traktujący siebie zbyt poważnie. Poza chwilami kiedy zamienia się w ojca, który co prawda zgodził się by jego syn rozpoczął służbę wojskową ale wyraźnie drży o jego bezpieczeństwo. Jest niesłychanie lojalny wobec króla, ale tam gdzie normalnie mielibyśmy szlachetność u niego jest poczucie humoru, nonszalancja czy ponownie by użyć anglojęzycznego zwrotu swag. To nie jest bezmózgi osiłek, albo ktoś gardzący magią czy nauką. Jest za to dobrym dowódcą i myślącym człowiekiem. Doskonały główny bohater do którego można mieć na tyle dystansu, że jest jednak w tym całym swoim bohaterstwie ludzki. Przy czym jakieś 90% sympatii do bohatera zdaniem zwierza wynika z faktu, że Travis Fimmel gra go doskonale. Tu wystarczy drobny gest, tam mimika, gdzie indziej spojrzenie niebieskich oczu i nagle bohater naprawdę ożywa. Serio zwierz dawno nie widział postaci o której tak wiele dowiedziałby się z niewielkich gestów. Fenomenalna rola, która przynajmniej zdaniem zwierza pokazuje, że dla Fimmela jest miejsce nie tylko w telewizji.
Zwierz polubił bohaterów. Najbardziej za to, że coś już się im przydarzyło i nie mamy obowiązkowego „początku drogi”
Lothar może być cudownie zdystansowany bo wszelkie cechy idealnego bohatera przejmuje na siebie król. Król Llane to taki Aragorn na sterydach jeśli chodzi o szlachetność, ale za to z olbrzymią dawką empatii. Zwierz przyzna szczerze, od samego początku zapałał do tego króla sympatią bo przypominał zwierzowi wszystkich tych wyidealizowanych władców, którzy chcą rządzić w pokoju, pragną pertraktacji i doskonale wiedzą, że współpraca daje więcej niż zemsta. Dorzućcie do tego królewskie szaty, złotą zbroję i wielgaśne oczy Dominica Coopera i dostaniecie króla niemalże idealnego. Zwierz przyzna wam szczerze, że tak jak normalnie nie toleruje tego typu postaci to tu właśnie – dzięki jej łagodności i życzliwości natychmiast oddał jej serce. Im bliżej było końca filmu tym bardziej zwierz czuł, że chce by król znalazł się daleko od całego zamieszania i nic nigdy mu się nie stało. Choć to dalekie porównanie to zwierz zaczął go szybko darzyć podobnymi uczuciami jakimi darzy Króla Artura. Zwierz zawsze ma nadzieję, że historia Artura skończy się dobrze. I tu miał podobnie. Gdyby mógł otworzyć teleport w środku bitwy to pewnie by wywiózł swojego idealnego króla jak najdalej. I tak to jest przesadzone ale taka przesada trafia do zwierzowego serduszka.
Co dla niektórych będzie schematyczne dla zwierza jest odwoływaniem się do bardzo dobrze znanych z legend czy „pieśni o…” schematów pokazywania dobrych władców, dzielnych dowódców i honorowych przywódców
Tam gdzie prawdziwe fantasy tam też i porządni magowie. Tu mamy dwóch. Potężnego Strażnika magii i pokoju – Medivha i młodego, jeszcze terminującego Khadgara. Istnieją pewne schematy pokazywania Magów w filmach i w fantasy. Starszy winien mieć długą brodę i wyglądać jakby poznał wszystkie tajemnice świata. Młody i nieopierzony winien potykać się o własne nogi. Tymczasem tu znów historia idzie nieco w bok Medivha gra Ben Foster i tworzy postać bardzo niejednoznaczną, ale jednocześnie – nie wpasowującą się prosto w schemat Gandalfa czy Sarumana. Z kolei mody Khadgar z jednej strony jest bohaterem który może się tak zaczytać że nie zaważy że wyruszył na wyprawę wojenną, z drugiej – to istny Sherlock Holmes. Podczas kiedy wszyscy są zajęci konfliktem on z powodzeniem prowadzi własne śledztwo. Przy czym zwierz musi powiedzieć, że magia w tym filmie jest absolutnie przepiękna i choć zapewne nawiązuje do tego co można zobaczyć w grach to zwierzowi strasznie się podoba. Tu widać prawdziwą nadnaturalność magicznych działań, są runy, światło, błyskawice. Dokładnie tak jak zdaniem zwierza powinna wyglądać magia na ekranie. Zresztą właśnie ta przeszarżowana stylistyka ujęła zwierza od początku.
Film często jest krytykowany za brak poczucia humoru. Zwierz ma jednak wrażenie że jest go całkiem sporo
Ważne jednak by nie zapomnieć że mamy bohaterów też po drugiej stronie. Garona – półork, pół człowiek (ale nie do końca wiadomo, bo jej pochodzenie jest osnute tajemnicą), staje się dla całego konfliktu absolutnie kluczowa. Nie tylko służy jako tłumaczka między oboma światami ale także autentycznie staje się jedną z niewielu osób które mogą pomóc rozwiązać konflikt. W wielu filmach Garona byłaby postacią przeszarżowaną, albo grano by jej niską pozycją w Hordzie albo pokazywano by głównie ją w kajdanach Przymierza. Tu jednak zostaje szybko zaakceptowana przez ludzi, staje się jedną z nich, przyjaciółką, osobą zaufaną. Co ciekawe – spotkanie z Garoną daje też punkt wyjścia do chyba ulubionego – Genderowego wątku całej historii. Okazuje się, że najlepiej dogaduje się z nią inteligenta żona króla, która natychmiast rozumie jej sposób mówienia, a także okazuje jej zaufanie. To w ogóle fajny wątek – żony króla – obecnej na naradach wojennych, traktowanej z szacunkiem – wychodzącej poza schemat. Jednocześnie, choć orczynka wydaje się być atrakcyjna dla co najmniej dwóch bohaterów to oni sami traktują ją z szacunkiem – i w sumie więcej w tym przyjaźni i lojalności niż zauroczenia. Co oczywiście sprawia, że kiedy sprawy się komplikują jest naprawdę przykro. Przy czym Garona nie została stworzona jako bohaterka lepsza od innych co niekiedy zdarza się kiedy w filmie ma być silna postać kobieca.
Garona mogłaby być takim kwiatkiem do kożucha. Jest kluczową dla historii postacią
Na koniec zostaje nam Durotan, dzielny i honorowy przywódca jednego z orczych klanów. To taki przywódca idealny – w sumie trochę podobny do naszego króla w złotej zbroi. Ponad wszystko ceni honor i swoich ludzi. Nie boi się szukać nowych sojuszników kiedy okazuje się, że wśród orków nie dzieje się dobrze. Durotan jest takim klasycznym bohaterem fantasy – sam właściwie bez skazy, gotów poświecić wszystko dla dobra swojego ludu. Honorowy niemal do przesady. Na dodatek jeszcze mamy okazję poznać jego łagodniejszą stronę w scenach z żoną i dzieckiem. I ponownie udało się scenarzystom przebić przez CGI (które często staje na drodze do stworzenia pełnokrwistych bohaterów) i stworzyć postać, której szczerze się kibicuje i którą się lubi. Jednocześnie nie ograbiono go z typowo orczego uporu, siły czy – co najważniejsze honorowości. W ogóle pokazywanie orków jako rasy rozwiązującej swoje problemy poprzez starcie siłowe ale traktowane bardzo honorowo to ciekawy sposób na pokazanie jak nieco inny sposób rozwiązywania konfliktów niekoniecznie musi od razu kojarzyć się z czymś prymitywnym.
Film ma pokazać dwie strony i dwa zestawy bohaterów. I robi to nadzwyczaj sprawnie
Po trzecie w Warcrafcie cudownie jest to, że niczego nie udaje. Jeśli są zbroje to lśnią tak że w oczy kole i gdyby je naprawdę stosowano to nikt nie wsiadłby na konia. Jeśli jest wieża czarnoksiężnika to nasz bohater porządnie się zasapie zanim dotrzeć na najwyższy szczyt. Stolica pięknego zielonego kraju lśni bielami wież, krasnoludy są niskie i rude, elfy mają najbardziej spiczaste uszy na świecie. Ale jednocześnie dzięki temu, że film się nie tłumaczy mamy też poczucie, że zostaliśmy wrzuceni do świata o długiej historii, który poznajemy nie od początku ale w trakcie jego trwania. Zwierz uwielbia kiedy filmy to robią, bo właśnie dzięki temu świat przedstawiony nabiera głębi. Jednocześnie twórcom udało się zrobić coś co zwierz bardzo ceni – kiedy film dobiega końca zaczynamy sobie zdawać sprawę, że nawet dwie godziny z kawałkiem to za mało by opowiedzieć całość. Jednak kontynuacja nie brzmi jako coś wymuszonego, raczej jako rzecz konieczna bo sprawa jest za bardzo zagmatwana by szybko ją zakończyć. To jeden z tych filmów, które uciekają przed dobrym czy złym zakończeniem, raczej sygnalizując że dopiero zaczynamy opowieść. Zwierz musi powiedzieć, że chwała Bogu chińczykom którzy film pokochali pierwszą miłością bo będzie kolejna odsłona. Zwierz byłby bardzo nieszczęśliwy gdyby się na tym skończyło.
Nadal zwierz uważa że sporo w tej produkcji elementów legendy którą opowiada się kawałkami a nie w całości
No i na koniec po czwarte. Zwierz nigdy nie grał w grę. Dowiedział się od znajomych kilku rzeczy, które pozwoliły mu załapać żart z owcą czy zrozumieć dlaczego pojawiająca się w tle karczma ma spore znaczenie. Wiedział też jakiej stylistyki należy się spodziewać. I tyle. Bawił się zaś przednio – choć pewnie inaczej niż jego znajomi, którzy w grę grają i kochają. Jednocześnie mimo naszpikowania filmu fan servicem, udało się uniknąć zrobienia produkcji tylko dla fanów. Główny konflikt jest pokazany czytelnie, różnice pomiędzy sposobem rozumowania ludzi i orków także. Nawet różnice językowe dobrze pokazano – dzięki temu że w czasie jednej rozmowy możemy zobaczyć jak bohaterowie mówią do siebie ale się nie rozumieją. Twórcy zdecydowali się też na dobry zabieg – historię rozpoczynamy ze strony orków więc zaczynamy czuć do nich sympatię zanim okazuje się, że to oni są najeźdźcami. Doskonały pomysł. Zwierz nie jest fanem gry ale bardzo polubił film. A to ponoć wcale nie jest takie proste do osiągnięcia.
Dawno nie było w kinach filmu w którym zwierz tak by polubił bohaterów
Dlaczego film nie spodobał się krytykom? Trudno powiedzieć. Być może pragnęli nieco mniej przerysowanej stylistyki, która niekiedy rzeczywiście przypomina screeny z gry komputerowej. Z drugiej strony – zwierz lubi te wszystkie długie suknie, lśniące klejnoty i wielkie miecze. Taki jest ten świat i to przerysowanie jest naprawdę urocze. Być może nie wszyscy wyczuli, że pewien dystans do opowiadanej historii – który w filmie pojawia się dość często, nie jest próbą obłaskawienia widza, tylko elementem na stałe wpisanym w świat Warcrafta. Tu humoru jest sporo, ale jednocześnie twórcy pamiętają, że tam gdzie ma być dramatycznie – a kilka razy film robi się dramatyczny wbrew Hollywoodzkim schematom – nie ma obniżania napięcia przez głupie żarty. Film nie celuje w poetykę eposu – ale już w barwną baśń z pewnością. Stąd narracja wcale nie jest aż tak liniowa a bohaterowie przychodzą i odchodzę niekoniecznie zgodnie ze schematem. Zwierz ma wrażenie, że największy problem z tym filmem polega na tym, że wcale nie chce być czymś co już widzieliśmy. Jest zbyt radosny i dowcipy (wiele recenzji twierdzi że film jest pozbawiony humoru ale zwierz odnosi wrażenie że jest go w filmie mnóstwo i jest to humor zamierzony) by być historią w stylu Władcy Pierścieni. Jest zbyt przerysowany by dało się go porównać do Gry o Tron. A jednocześnie w swoim sercu ma jak najbardziej poważny konflikt i bardzo dobrze zarysowane postacie. Zwierz zastanawia się czy krytycy nie podchodzą do filmu nieco za sztywno. Przekonani że produkcja może być albo jednym albo drugim, zaś sam widz wrzucony w świat musi być prowadzony za rękę. Tymczasem świat się zmienił i widz, może się cieszyć przesadzoną bronią, widzieć nierozwiązywalny konflikt i uśmiechnąć do całkiem zamierzonego nawiązania do historii Mojżesza. Bo to już jest nowy widz, przyzwyczajony do tego, że nic nie jest takie jakie się wydaje na pierwszy rzut oka. Nauczony że podział na to co kiczowate i poważne, baśniowe i aktualne nie przebiega tak prosto.
Im bliżej końca tym łatwiej dostrzec że nie będzie ani dobrego ani złego zakończenia. Będzie początek opowieści, jak w tytule
Stwierdzenie, że recenzenci nie zrozumieli jest jedną z najbardziej znienawidzonych przez zwierza kwestii w rozmowie o filmach. Recenzenci w zależności czy nam się film podobał czy nie są albo genialni (Batman v Superman) albo idioci (jak w przypadku niektórych opinii o Warcrafcie). Jednak nie zmienia to faktu, że Warcraft jest jedna z pierwszych udanych adaptacji gier a właściwie historii znanych z gier i jednym z ciekawszych – choć innych – filmów fantasy. Być może nie jest winą krytyków, że ekranizacje gier nie dały nam dotychczas zbyt wiele szans by zapoznać, się z nieco innym sposobem konstruowania opowieści – który dobrze sprawdza się jako historia w grach a niekoniecznie pojawia się w filmowych scenariuszach. I teraz od widza zależy czy ten komputerowy rodowód uznamy za szlachetny czy wręcz przeciwnie. Zwierz oglądając Warcrafta nie mógł się nacieszyć tym jak bardzo pewne tropy odbiegają od klasycznych Hollywoodzkich zagrań. I jasne że to jest barwny kicz. Nie ma w tym nic złego, jeśli barwny kicz to właśnie znak rozpoznawczy serii. Tak więc zwierz mówi wam – najlepszym sposobem by przekonać się czy Warcraft jest filmem dla was będzie wyprawa do kina. Zwierz się nie zawiódł. I jest prawie pewien że popiera Hordę, albo Przymierze, albo Hordę. Albo jakikolwiek następny film z serii.
Ps: Zwierz nie opowiedział wszystkiego co myśli ale szykujemy z Pawłem specjalną edycję podcastu gdzie pewnie opowiemy wam wszystko dwa razy i jeszcze piszcząc.
Ps2: Zwierz ma wrażenie, że pozytywna recenzja tego filmu to może być jeden z tych najbardziej szokujących postów na stronie zwierza.