Zanim się pojawiłeś to film, który powinien przebiec przez ekrany pozostawiając za sobą jedynie ślad zużytych przez zapłakaną widownię chusteczek do nosa. Ale stało się inaczej. Ten pozornie błahy melodramat stał się podstawą do rozmów o reprezentacji osób niepełnosprawnych w filmach i zadawania sobie pytania – czy cierpieniem osób niepełnosprawnych można grać tylko po to by wywołać proste wzruszenia. Zwierz który do kina wybierał się raczej mało entuzjastycznie, postanowił sprawdzić czy krytycy mają rację. I wyszedł z kina zirytowany. Ale zupełnie czym innym niż to o czym piszą główni krytycy produkcji (ponieważ zwierz omawia film i po części książkę to jednak będą spoilery).
Krytycy produkcji zazwyczaj zwracali uwagę, że historia w której dramat opiera się na tym, że osoba sparaliżowana pragnie popełnić wspomagane samobójstwo – jest prostym sposobem na wyciskanie łez, ale sprowadza niepełnosprawność do czegoś tak strasznego, że człowiek nią dotknięty nie chce więcej żyć. Główny bohater filmu Will wcześniej niesłychanie aktywny młody człowiek, po potrąceniu przez samochód nie może się ruszać. I nie po prostu stracił władzę w nogach ale ma czterokończynowe porażenie, które wiąże się z wieloma innymi niedogodnościami. W powieści (którą zwierz czytał na raz po obejrzeniu filmu) autorka co chwilę przypomina nam, że komfort życia bohatera jest bardzo niski – co chwila odczuwa ból, nie śpi i ogólnie fizyczna egzystencja sprawia mu sporo problemów. Niestety ekranizacja trochę o tym aspekcie zapomina i ostatecznie mamy chłopaka przykutego do wózka który mimo dobrych warunków życia pragnie odejść z tego świata Zwierz powie od razu że jego zastrzeżenia nie wynikają z przesłania filmu (które jednak nie brzmi „lepiej się zabić niż być niepełnosprawnym”) ale z tego, że wydaje się iż niepełnosprawność bohatera służy tu tyko za mechanizm do wywoływania łez widowni. Jest potraktowana instrumentalnie i niestety tak wypada na ekranie. Na tyle estetyczna by pobawić się w romans, na tyle tragiczna by romans zamienił się w melodramat. Nie jest to w szczególnie dobrym guście. Być może do pewnych spraw trzeba mieć odpowiednie podejście.
Zwierz nie ma problemu z tym, że zatrudniono osobę pełnosprawną. Ma problem z tym jak potraktowano bohatera
Zwierz omawia to na początku bo odnosi wrażenie, że wiele osób spodziewałoby się, że to właśnie niepełnosprawność bohatera zirytuje zwierza. Tymczasem stanowi ona jedynie tło dla wielu dużo bardziej irytujących elementów fabuły. Zwierz zaznacza od razu, że książkę czytał po seansie i jest zdania że dobrze iż sporo z niej wycięto (zwłaszcza dorzuconą w ramach mnożenia nieszczęść wielką tajemnicę bohaterki) ale nie udało się – przynajmniej w opinii zwierza ukryć największej wady powieści. Otóż nie zasiedlają jej bohaterowie których zwierz by polubił i dobrze by im życzył. Zacznijmy od głównej bohaterki – istotnie w porównaniu ze swoim książkowym pierwowzorem jest dużo sympatyczniejsza. A jednak zwierz nie jest do końca jej wstanie wybaczyć faktu, że kiedy zaczyna – dość wyraźnie przywiązywać się i co za tym idzie zakochiwać w Willu, to nie ma najmniejszej ochoty rozstać się ze swoim chłopakiem. Chłopak jest ogólnie pokazywany karykaturalnie – jako mało interesujący i wkurzający wielbiciel fitnessu z którym bohaterki właściwie nic nie łączy (książka przynajmniej tłumaczy dlaczego są razem, czego film nie robi – czyniąc cały układ jeszcze bardziej bezsensownym). Twórcy filmu, podobnie jak bardzo wielu twórców w ogóle uznaje, że jeśli bohaterka nie przespała się czy nie pocałowała drugiego mężczyzny to ma prawo być tak emocjonalnie niewierna jak tylko chce. Zwierz jest nieco innego zdania i nie może mieć przez to za dobrego zdania o bohaterce, która najwyraźniej czuje się całkiem dobrze z tym że ma właściwie dwóch chłopaków, przy czym jednego z nich dość wyraźnie nie lubi.
Film zakłada trochę, że nie ma znaczenia że nasza bohaterka zakochuje się w innym mając chłopaka. To ta zasada, że póki się kogoś nie pocałuje czy się z nim nie prześpi to zdrady nie ma. Nope.
No dobrze ale to w sumie zastrzeżenia najmniejsze. Zdecydowanie bardziej podpadła zwierzowi w tym filmie rodzinie bohaterki. O ile w książce mieliśmy dziadka po wylewie, który stawiał całą rodzinę w trudnej sytuacji finansowej to tu nie do końca wiadomo dlaczego bohaterka i jej pensja są aż tak dla wszystkich ważne. To znaczy wiadomo, bohaterka ma zostać w pracy (gdzie na początku jest jej ciężko), żeby jej siostra mogła wrócić na studia. W tym wszystkim człowiek zaczyna się zastanawiać czy jednak mimo wszystko zrzucanie na dwudzesto paroletnią dziewczynę obowiązku pracy w złych warunkach po to by utrzymywała resztę rodziny (przy czym w filmie nie znamy powodu dla którego matka nie pracuje) nie jest dość egoistyczne. Rodzina jest nam pokazana jako urocza i bardzo się kochająca ale jednak wydaje się, że w kochającej się rodzinie nie zmusza się ludzi do takich poświęceń. Inna sprawa – rodzina jest i tak lepsza niż w książce gdzie o pieniądzach i finansowych obowiązkach względem rodziny mówi się jeszcze więcej, zaś pozornie dowcipne uwagi pod adresem bohaterki są po prostu chamskie. Zwierz mniema że autorka powieści i scenariusza do filmu chciała nakreślić prawdziwy obraz ludzi z klasy niższej. Ale wyszła jej dość paskudna rodzina, która stawia kasę ponad wszystko, łącznie z psychicznym zdrowiem swojej córki. Przy czym zwierz nie jest przeciwnikiem dokładania się do rodzinnego budżetu i pomagania rodzicom ale bohaterka jest tu przez rodzinę nieco za bardzo postrzegana jako ta która ma przynieść kasę. Mało to urocze.
Film teoretycznie ma pokazać jak Will zmienia Lou ale gdzieś po drodze wątek się zupełnie gubi
Zwierz nie polubił też rodziców Willa którzy zatrudnili biedną Louisę. Otóż zarówno w książce jak i w filmie zatajają przed nią fakt, że podopieczny próbował popełnić samobójstwo i planuje kolejne. Oczywiście znajduje się to w powieści i w filmie po by stworzyć większy efekt dramatyczny. Problem w tym, że zatrudnienie opiekunki a zatrudnienie kogoś kto ma dotrzymywać towarzystwa potencjalnemu samobójcy to dwie różne rzeczy. Osoba biorąca na siebie taką odpowiedzialność musi być bardzo twarda psychicznie a także w pełni zdawać sobie sprawę z tego co ją czeka. Dopiero komplet pełnych informacji pozwala podjąć odpowiedzialną i zdrową decyzję. Tymczasem nikt się jakoś szczególnie psychiką naszej bohaterki nie przejmuje. Wszyscy widząc jej działania uważają że to dobry pomysł ukryć przed nią fakty. Tymczasem jak pokazuje reakcja Lou – która dowiedziawszy się prawdy chce za wszelką cenę zmienić postawę Willa – nie była ona psychicznie gotowa na takie wzywanie. I niewątpliwie powinna od początku wiedzieć co ją czeka. Dla zwierza to niesłychanie niemoralne zachowanie – wystawić kogoś na tak obciążające doświadczenie nie mówiąc mu z góry na co się pisze. W filmie Lou wyrzuca sobie, że nie zrobiła wszystkiego by zmienić decyzję swojego podopiecznego. Fakt, że uważa iż od jej działań taka decyzja należała świadczy że nigdy nie powinna podjąć tej pracy.
Cierpienie miało odcisnąć piętno na twarzy bohatera. Zwierz patrzy i widzi jedynie paskudnie dobre geny
No i na samym końcu Will. Przez większość filmu zwierz nie ma zastrzeżeń do jego bohatera który postępuje zgodnie ze schematem – mam depresję na co wskazuje moja broda. Potem broda zostaje zgolona i stan psychiczny się poprawia. Jednak pod koniec filmu bohater pozwala by Lou się w nim zakochała. Być może sam zakochuje się z wzajemnością. I dopiero kiedy dziewczyna przychodzi do niego z sercem na dłoni wyjawia że ma swoje niezmienne plany na przyszłość. Prawdę powiedziawszy jest coś okrutnego w pozwalaniu na to by (jeśli planujesz samobójstwo) pozwalać komuś zapałać do ciebie gorącym uczuciem (Will nie wie, że jego opiekunka wie o jego planach). No ale nawet jeśli przyjmiemy że błądzić rzeczą ludzką. W jednej z ostatnich scen Will prosi Lou by pojechała razem z nim do Szwajcarii, skoro go kocha i towarzyszyła mu w ostatnich chwilach. Tu już nie ma mowy o problemach społecznych, tu już mamy melodramat czystej wody.
Sadzamy bohatera na wózku bo nie chcemy przyznać, że tak naprawdę różnica klas między bohaterami dzieli ich bardziej niż niepełnosprawność
Dziewczyna odmawia ale namówiona przez rodzinę gna w końcu do Szwajcarii by znaleźć się przy łóżku ukochanego. Nikt nie widzi w tym nic złego. Wręcz przeciwnie – wszyscy kibicują dziewczynie i są tacy zadowoleni że jest przy łóżku Willa. Zwierz tymczasem przecierał oczy ze zdumienia. Czy wszyscy w około postradali zmysły. Czy naprawdę chcą na młodą dziewczynę zrzucać doświadczenie jakim jest konieczność obserwowania jak umiera jej ukochany. I to w przypadku asystowanego samobójstwa. Czy można komukolwiek powiedzieć, że skoro kocha to ma być tego świadkiem? Czy nie należałoby dziewczynie pomóc jakoś wydostać się z tej dość koszmarnej opresyjnej sytuacji? Czy ktokolwiek zastanawiał się co będzie dalej z jej życiem, jak to się odbije na jej psychice? O ile nie muszą o tym myśleć rodzice Willa, to rodzice naszej bohaterki jak najbardziej. Zamiast wozić ją do Szwajcarii powinni pomóc jej zdystansować się do całej sytuacji. Opowieść jednak korzysta z tego niesłychanie wygodnego szantażyku moralnego – jeśli kochasz to musisz. I tak bohaterka nie tylko musi się pogodzić ze śmiecią ukochanego (której nie chce i jest ona dla niej powodem do cierpień), ale jeszcze być jej świadkiem. Jasne Will cierpi i jeździ na wózku ale to naprawdę nie znaczy, że pozostali bohaterowie powinni po prostu olać tragedię bohaterki. Zwłaszcza jej rodzina. Ostatecznie scena jak bohaterka jedzie do Szwajcarii przypomina jakąś turpistyczną karykaturę scen pogoni na lotnisku, z tą różnicą że z braku happy endu wszyscy liczą na ocieranie łez z policzka. Przy czym spokojnie można byłoby wykorzystać ten motyw bez szantażu moralnego – wystarczyłoby gdyby bohater (co jest chyba bardziej zgodne z psychologią romansu) oświadczyłby że nie chce jej widzieć a ona sama podjęłaby decyzję że nie odejdzie sam. Niby podobnie a jednak zupełnie inaczej.
Czy możemy przestać obsadzać te wszystkie piękne seksowne aktorki w roli szarych myszek?
Przy czym w filmie zupełnie gubi się jakakolwiek dyskusja o decyzji bohatera. To jeden z największych problemów zwierza. Zamiast ładnie pokazać że życie które z pozoru wydaje się komfortowe może nieść mnóstwo bólu, że nikt nie może decydować za drugą osobę, że osobiste przekonania bohaterów to za mało, dostajemy opowieść gdzie całe to samobójstwo wydaje się elementem obliczonym na łkanie widowni. Do tego jeszcze na nieszczęście okazuje się, że bohater schodząc z tego świata pozostawił naszej dziewczynie kasę która pozwoli jej zacząć nowe lepsze życie. I tak niestety dostajemy jedną z tych koszmarnie wtórnych historii gdzie czyjaś śmierć okazuje się najlepszym wyjściem. Co więcej, film tylko zaczyna ciekawy trop zmieniania bohaterki przez bohatera. To całkiem dobrym pomysł – jeden z niewielu idący na przekór schematom – w myśl którego to nie on a ona potrzebuje ratunku. Mamy więc edukację filmową czy wyjście na koncert (łzy bohaterki w czasie Mozarta podobnie jak czerwona sukienka przywodzą na myśl Pretty Woman) ale to urywa się dość szybko i ostatecznie bohaterka wynosi z całego związku bardziej pieniądze niż życiowe doświadczenia.
Film prowadzi nas w świat paskudnego szantażyku i pod drodze nie bierze jeńców. Dobrze że scenarzyści wykreślili wielką tajemnicę bohaterki bo wtedy produkcja byłaby już nie do zniesienia
Wypadałoby powiedzieć dwa słowa o aktorstwie. Zwierz ma problem bo film idzie pewnym bardzo nielubianym przez zwierza tropem. Otóż w historii gdzie mamy szarą myszkę i chłopaka w ciężkiej chorobie zamiast dwóch normalnie wyglądających osób dostajemy niesłychanie przystojnego aktora i prześliczną dziewczynę której urody nie zniszczy nawet śmieszna fryzura. I tak niby oglądamy film gdzie cierpienie i niskie poczucie własnej wartości odgrywają kluczową rolę ale w istocie mamy po prostu dwoje pięknych ludzi, którym wciąż jest dużo ładniej w większości strojów niż nam kiedykolwiek będzie. Emilia Clarke wydaje się zresztą trochę niewolnicą swojej roli – szczerzy się przez cały film, robi różne minki, ma być niezdarna ale zwierz jako średnio dostrzegł tu jej bohaterkę, widział raczej aktorkę która za wszelką cenę chce przekonać nas że jest urocza. Tylko w kilku scenach gdzie jest złośliwa sprawia wrażenie, że naprawdę ma coś do grania. Choć biorąc pod uwagę jak nieziemsko denerwująca jest jej książkowa odpowiedniczka i tak trzeba aktorce pogratulować że nie chce się jej zabić. Z kolei Sam Claflin gra bardzo nierówno. Są sceny w których jest świetny (scena w samochodzie gdzie chce jeszcze trochę w nim posiedzieć by poczuć się jak za dawnych lat, czy krótka scena gdzie siedzi na ślubie swojej dawnej dziewczyny i widać że opłakuje swoje dawne życie) ale przez większość filmu zwierz miał wrażenie, że koncentruje się głównie na tym by nie ruszać głową. Inna sprawa – w książce dość jasno pisze się nam że na twarzy bohatera swoje piętno odcisnęło cierpienie. Na twarzy Claflina nic piętna nie odcisnęło i wygląda on jak rasowy książę z bajki.
Zwierza trochę bawi, że Mattew Lewis znany jako Nevill Logbottom z Harrego Pottera gra kogoś uzależnionego od fitnessu
Zwierzowi bardziej podobali się aktorzy w rolach drugoplanowych. Charles Dance jako ojciec bohatera – emanujący niesamowitym spokojem (jakże się miło na niego patrzyło) czy Janet McTeer jako jego matka – choć tu jednak zwierzowi brakowało jakiegokolwiek backstory. Bohaterowie są tu zdecydowanie mniej ciekawi niż w książce i stanowią raczej dekoracje w tle. Co ogólnie sprawia, że obecna w powieści dyskusja nad decyzją Willa właściwie wypada. Zwierz musiał się też uśmiechnąć na myśl, że Matthew Lewis gra opętanego fitnessem chłopaka głównej bohaterki. Kto by pomyślał, że Nevill Longbottom wyrośnie nam na maratończyka. Zwierz zawsze stara się oddzielać aktora od roli ale tu pozwolił sobie na chwilę zabawnej zadumy. Przy czym film koncentruje się raczej na ładnych obrazkach, śmiesznych stylizacjach bohaterki i koniecznych montażach do smutnych romantycznych piosenek. Jeśli jeszcze książka – choć piekielnie irytująca – próbowała gdzieś tam wtrynić problem moralny to tu koniecznie zastrzeżenia wypowiada matka bohaterki z niesłychanie widocznym krzyżykiem na szyi. Zabieg tak subtelny że aż boli. Zwłaszcza, że akurat nie tylko religia sprawia, że ludzie nie chcą zaakceptować decyzji o wspomaganym samobójstwie.
W filmie jest nieco inna sytuacja rodzinna bohaterki ale nadal rodzina bohaterki niby taka fajna i sympatyczna jest w istocie koszmarna
Zanim się pojawiłeś to typowy przykład na to jak współczesny melodramat przeżywa kryzys. Otóż podstawą melodramatu są różnice których bohaterowie nie są w stanie bezkarnie pokonać. Najczęściej mowa tu o różnicach klasowych, rasowych, związanych z pochodzeniem. Bohaterowie kontra opresyjne społeczeństwo, przekroczenie pewnych barier, które pozornie ma dać szczęście ostatecznie kończy się śmiercią – swoistą karą niebios za szukanie spełnienia na przekór ustalonym porządkom. Ten schemat działa i w przypadku nieszczęsnej Trędowatej i w przypadku Titanica. Problem polega na tym, że współczesny sposób mówienia o podziałach społecznych odrzuca je jako prawdziwy powód do nieszczęść, pojęcie mezaliansu wyszło z języka a potwierdzanie nieprzekraczalnych granic społecznych stało się dość niepokojącą deklaracją polityczną (nikt się nie chce przyznać, że nadal trudno je przekroczyć i różnice wcale się nie zniwelowały w naszych liberalnych demokracjach). Twórcy melodramatów szukają więc elementów zastępczych które mógłby odegrać podobne znaczenie. Nie bez kozery jednym z najlepszych melodramatów ostatnich lat jest Brokeback Mountain gdzie różnice klasowe zastąpiono orientacją seksualną. Wyszło na to samo. To ciekawe zagadnienie bo w sumie współczesny problem ze znalezieniem podstawy do melodramatu nie wynika aż tak bardzo ze zmian społecznych ale z tego, że nie chcemy przyznać, że pewne rzeczy nie zmieniły się tak bardzo. Melodramat zawsze miał element krytyki społecznej. Ale dziś coraz mniej chcemy w rozrywkowy sposób krytykować społeczeństwo i podział klasowy (czerwoną flagę wprowadzić).
Szkoda że film nie jest w stanie pokazać przemiany bohaterki. Ta przynajmniej wnosiłaby coś nowego do całej historii
Tu powstaje główne pytanie – czy możemy we współczesnym świecie korzystać z autentycznego cierpienia osób niepełnosprawnych tylko po to by spełnić pewne dramaturgiczne założenia gatunku? Czy nie wyrośliśmy już z tak instrumentalnego traktowania bohaterów. Zwłaszcza, że problemem nie jest nawet samo traktowanie tak bohaterów ale fakt, że prawienie nie pojawią się w innych funkcjach. Można założyć, że gdybyśmy mieli zróżnicowaną reprezentację bohaterów niepełnosprawnych Will i jego melodramatyczna historia nie kułyby tak w oczy. No ale niestety Will będzie jednym z nielicznych bohaterów. I to jest problem. Bo jeśli niepełnosprawny bohater ma się pojawić tylko po to by umrzeć to jesteśmy w bardzo niedoskonałym świecie a cierpienie traktujemy bardzo instrumentalnie. Plus wtedy zamiast wielu głosów o życiu z niepełnosprawnością słyszymy tylko jeden. I nawet możemy uznać, że ten jeden głos jest ważny ale wtedy należałoby go zaserwować w nieco bardziej pogłębionej stylistyce niż romantycznego wyciskacza łez na lato. Wziąć przynajmniej trochę odpowiedzialności za wagę podejmowanego tematu. I nie musi być aż tak strasznie smutno. Francuska komedia „Nietykalni” pokazała że może być i śmiesznie i poważnie. A przede wszystkim co najważniejsze – nie czysto instrumentalnie.
Problemem nie jest sama postać Willa ale to, że jest to jeden z nielicznych głosów niepełnosprawnych jakie słyszymy w filmach
Zwierz przyzna szczerze. Nie cierpi wykorzystywania szantażu moralnego jako elementu narracyjnego. Nie lubi kiedy bohaterowie zachowują się niemoralnie a film każe nam im kibicować. Nie jest też fanem sytuacji kiedy złe zakończenie ma być od razu znakiem jakości i dramatu. To są zabiegi które działają, chusteczki lądują na podłodze, sypią się gwiazdki w recenzjach. Problem w tym, że wzruszenie nie powinno być wartością nadrzędną, zaś brak potępienia szkodliwych zachowań bywa czasem bardziej szkodliwe niż hektolitry wylanej na ekranie krwi. Zwłaszcza że zwierz doskonale wie, że takie wzruszenia działają. Bo odwołują się do naszych bardzo prostych reakcji. Dlatego warto czasem po otwarciu łez zrobić dwa kroki w tył i zastanowić się dlaczego tak właściwie płaczemy. Czasem chwila refleksji sprawi, że łzy obeschną zanim się jeszcze pojawią.
Ps: Zwierz nie jest zdania, że nie należy takich filmów oglądać. Ludzie potrzebują wzruszeń. Ale wzruszenia można potem poprzeć refleksją co zwierz wszystkim zawsze poleca.
Ps2: Film jakoś pominął dość kuriozalny element powieści gdzie autorka w 2009 roku ze zdumieniem odkrywa jak działa Internet.