Hej
Jak wiecie jeśli chodzi o popkulturalne przeżycia zwierz we wszystkim stara się być pierwszy. Jako pierwszy zrecenzować odcinek serialu, pobiec do kina, przeczytać bestseller, odnieść się do skandalu. Ale i czasem zwierza coś omija. Umyka mu. Przecieka przez palce. Jest wtedy kiedy zwierz robi co innego. Jest to bardzo ludzkie, choć zwierzowi zawsze jakoś głupio. Jakby nie dopełnił obowiązku. No i wczoraj jedną ze swoich luk uzupełnił. Teatr Telewizji powtarzał „Księżyc i Magnolie” i zwierz mógł w końcu nadrobić spektakl którego swego czasu opuścił ze względu na coś niesłychanie ważnego co koniecznie tego dnia musiał zrobić. Dziś już zwierz zupełnie nie pamięta co. Jak to zwykle z niesłychanie ważnymi sprawami bywa.
Sztuka o reżyserze, scenarzyście, producencie i największym filmowym przedsięwzięciu kina w dwudziestoleciu. Zwierz powinien dostać jakiegoś karniaka za to, że wcześniej produkcji nie widział.
Widzicie zwierz ma do „Przeminęło z Wiatrem” stosunek bardzo emocjonalny. Po pierwsze zwierz należy do tych wielbicieli książki, którzy dostają absolutnej wysypki kiedy ktoś sprowadza ją do romansidła. Przeminęło z Wiatrem nie jest romansidłem – jest bardzo dobrą książką o bardzo specyficznej sytuacji historycznej, która wcale nie wiąże się koniecznie z wojną północy z południem. Fakt, że autorka zdecydowanie więcej akcji książki umieszcza po wojnie niż w czasie jej trwania jest symptomatyczny – to jest książka o tym co dzieje się ze światem po końcu świata i z ludźmi, którzy musza wybrać co dalej. Choć miłosny trójkąt odgrywa tu spore znaczenie tak naprawdę nigdy nie jest głównym tematem książki. Niestety wiele osób które wypowiadają się na temat Przeminęło z Wiatrem nigdy nie czytało powieści – obejrzało jedynie film, który naprawdę zgrabnie wyciął strasznie dużo wątków nic z miłością Scarlett do Rhetta nie mających wspólnego. Części z was mogłoby się wydawać, że w obliczu tylu zmian wobec powieści, zwierz nie lubi filmu. Ale to nie prawda. Zwierz uwielbia film. To monumentalne filmowe dzieło, wyprzedzające swoje czasy (nie tylko technicznie ale i pod względem realizacyjnym i artystycznym), wciągające, dowcipne, melodramatyczne, staroświeckie i miejscami zaskakująco nowoczesne ukradło serce zwierza. Oczywiście pomiędzy lubieniem czegoś a nie dostrzeganiem wad spora jest różnica, ale nadal zwierz jest w stanie bez trudu zrozumieć dlaczego po wyliczeniu wszystkich zmian wartości dolara Przeminęło z Wiatrem nadal trzyma się bardzo wysoko na liście najbardziej dochodowych filmów w historii.
Teoretycznie chodzi tylko o to by napisać scenariusz. Tak naprawdę o to szalone, szalone, szalone przedsięwzięcie zwane kinem
Sztuka „Księżyc i Magnolie” bazuje na cudownym kontraście pomiędzy problemami jakie mieli twórcy filmu (Atlanta spłonęła a scenariusza brak) a świadomością widza ja niesamowitym sukcesem okaże się ekranizacja książki, której scenarzysta jak stwierdza z uśmiechem „nie czytał”. Ale nie chodzi tylko o szalone pisanie scenariusza do największej produkcji w historii w zaledwie pięć dni . Chodzi o całe to szaleństwo jakim jest robienie filmu. Zamykając w jednym pokoju scenarzystę, reżysera i producenta dostajemy nie tylko przezabawną komedię ale też chwilę refleksji. Kto jest najważniejszy – scenarzysta, który układa całą historię po kolei, w opisach scen i dialogach, reżyser który spędza aktorów na plan i wylicza ile kompromisów na minutę filmu przychodzi mu zrobić, a może scenarzysta, który zastawia dom, porzuca reputacje, każe nie łączyć teścia i za wszelką cenę chce stworzyć film na który pójdą ludzie. Jak to w ogóle możliwe, że ktokolwiek podejmuje się kręcenia filmów. Wykłada na nie pieniądze, pozwala szalonym ludziom żywiącym się bananami i orzeszkami ziemnymi wydawać grube miliony na fantazje. Niepoprawne politycznie fantazje.
To czy historia się wydarzyła czy nie nie ma znaczenia. Choć trzeba przyznać, że autor sztuki znalazł idealną branżową anegdotę, z której wycisnął co się tylko dało
A jednak filmy się kręci. Dlaczego? Może dlatego, że to jedna z niewielu branż gdzie kierowca limuzyny zrządzeniem losu może zostać jednym z najsławniejszych reżyserów w historii. Może dlatego, że nie ważne czy jest się żydowskim imigrantem z polski czy aktywnym politycznie dziennikarzem można stać się osobą odpowiedzialną za wielka amerykańską opowieść. Która jeśli odniesie sukces sprawi, ze nikt nie będzie się zastanawiać czy David O. Selznick to Żyd czy Amerykanin bo będzie to człowiek, którego nazwisko dumnie pyszni się na plakacie, który jeszcze kilka dekad później będzie zdobił ściany pokoi wielbicieli kinematografii. I gdyby ktokolwiek spróbował nakręcić sztukę tylko o tym to pewnie widownia trochę by ziewała. Ale kiedy te rozważania wciśnięte są pomiędzy załamanie nerwowe jakie kolejno przechodzą reżyser, producent, scenarzysta i przez wszystkie te cudowne sceny, gdzie trzech mężczyzn odgrywa Przeminęło z Wiatrem – wtedy nagle zaczynamy całe to szaleństwo rozumieć, wspierać i tylko dziwimy się, że ktokolwiek nakręcił następny film.
A może filmy kręcimy po to by szoferzy, emigranci i ludzie którzy nigdy do końca nie czuli się jak u siebie mogli stworzyć alternatywny świat w którym to oni opowiadają za sentyment narodu który nawet nie chce ich do końca uznać za swoich.
No dobra tyle zachwytów nad samą sztuką która – nie ukrywajmy, zanim stanie się czymkolwiek innym jest przede wszystkim doskonałą komedią. Ale jak uczy nas doświadczenie, i wyniesiona z filmów i spektakli wiedza, nie ma dobrej komedii bez dobrego aktorstwa. Tu zaś aktorów mamy trzech (plus jedną aktorkę) i wszyscy grają wyśmienicie. Na pierwszy plan wysuwa się Dorociński jako Selznick. Zwierz na ogół nie jest fanem polskich aktorów ale dla Dorocińskiego zwierz już dawno zrobił wyjątek i nigdy nie miał okazji tego żałować. W „Księżycu i Magnoliach” zwierz dostaje to za co Dorocińskiego lubi najbardziej – wszechstronność. Z jednej strony aktor jest znakomitą Scarlett O’Harą – gdy odgrywa swoje kolejne sceny (ponoć naprawdę producent z reżyserem odgrywali scenarzyści kolejne sceny filmu) można na chwilę zapomnieć, że to aktor grający producenta grającego rolę żeńskiej heroiny z powieści. Zwłaszcza w tej scenie, w której biedna Scarlett prosi Rhetta by nie odchodził. Jak łatwo można taką scenę zmarnować – bezmyślnie zagrać faceta, który gra kobietę. Ale nie Dorociński wkłada w tą scenę całe serce, przez chwilę wydawać się może, że nigdy żadnej innej Scarlett nie było. I stąd bierze się komizm całej sceny, surrealizm całej sytuacji a jednocześnie jakieś wzruszenie, towarzyszące temu, że przecież cała ta szalona historia ma się przed nami rozegrać w dużo poważniejszych dekoracjach. I to by wystarczyło na dobrą rolę, ale potem Dorociński zmienia ton głosu, sposób gry – wraca do bycia producentem, takim producentem, który doskonale zdaje sobie sprawę ile ma do przegrania, że nikt nie traktuje go do końca poważnie, że jego teść próbuje się już od pięciu dni dodzwonić, a scenarzysta zaraz trafi do wariatkowa. I wtedy ucina się cała ta komediowa otoczka, pojawia się spokój i pewność. Widz rozpływa się bo widzi jak postać w tej krótkiej sztuce przechodzi od entuzjazmu (który na niewiele się zda) przez desperacje, do pewności siebie. Jak to się miło ogląda.
Najlepsza Scarlett od czasów ekranizacji
Trzeba jednak przyznać, że w tym spektaklu doskonale gra nie tylko Dorociński. Świetny jest grający Bena Hechta Łukasz Simlat. Hachet jest tu nie tylko przedstawicielem trudnego i wykiwanego zawodu scenarzystów. To także człowiek z misją i sumieniem, ale przede wszystkim ktoś kto historii nie zna. Nie chodzi tylko o komizm sytuacji w której bohater nie zna książki na podstawie której ma napisać scenariusz. Raczej o sytuację w której cudownie przechodzimy od pewnych założeń względem fabuły to reakcji scenarzysty na ostatnie zdania. Kiedy wręcz wyje z zawodu dowiedziawszy się jak Przeminęło z Wiatrem się kończy nagle przypominamy sobie jak sami zostaliśmy z tym jednym koszmarnym zdaniem na końcu, by po tych wszystkich dniach spędzanych na lekturze dowiedzieć się, że najlepszym końcem powieści bywa czasem brak końca. Simlat jest cudownie zmęczony, sfrustrowany, ale także sceptyczny. Im bardziej jest sceptyczny im bardziej dystansuje się od całej tej książki tym pyszniej się nam to wszystko ogląda. Ale ponownie nie chodzi tylko o komizm. W tej scenie w której dzwoni do znajomych z prostym pytaniem czy dumny producent filmu to w ich oczach Amerykanin czy Żyd. To jest taka zupełnie nie zabawna scena w zabawnej sztuce. Można ją przeszarżować. Ale nie wszystko tu do siebie pasuje. Jak zwykle, gdy spektakl jest dobrze zagrany. Odrobinę gorzej od tego duetu wypada Redbad Klynstra, jako Fleming ale może i dobrze, bo akurat w tej interpretacji reżyser powinien wypaść na tle znerwicowanych producentów i reżysera nieco z dystansem, jako człowiek twardy, który wszystko załatwi byleby tylko nie wracać do pijanych karłów na planie Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Z drugiej strony – rola jest tak poprowadzona, że kiedy w końcu dochodzimy do momentu kiedy Fleming gra rodzącą Melanię to część widzów spektaklu trzeba wyciągać spod stołu gdzie siedzą tarzając się ze śmiechu. Nie można też nie wspomnieć o Aleksandrze Brożek w roli sekretarki. Aktorka ma naprawdę trudne zadanie bo musiała znaleźć chyba wszystkie możliwe sposoby na powiedzenie „Tak Panie Selznick” jakie istnieją we wszechświecie. Bo to mniej więcej 90% jej roli. No ale właśnie, roli – to miłe kiedy ktoś kto tylko wchodzi i wychodzi przynosząc banany i fistaszki umie ze swoich wejść zrobić rolę. I kiedy w jednej z ostatnich scen w wypełnionym czerwonym światłem biurze producenta zamyślona patrzy przed siebie unosząc lekko w górę rękę – prawie widać skąd wzięto pomysł na słynną mowę Scarlett.
Księżyc i Magnolie to naprawdę dobrze zagrana, dobra i ciekawa a przede wszystkim zabawna sztuka. Ponownie na waszych ekranach pewnie za rok – dwa
Zwierz skarżył się nie tak dawno na TVP. Księżyc i Magnolie są doskonałym przykładem dlaczego nawet jak telewizja zrobi coś dobrze to może widza sfrustrować. No bo co zrobił zwierz jak tylko obejrzał spektakl. Po pierwsze sprawdził czy nie mógłby od razu zobaczyć jeszcze raz na VOD TVP. Ale tam zastał Komisarza Alexa, Ojca Mateusza i Czas Honoru. Poszukał więc DVD ale oficjalnego DVD też nie ma. To znaczy istnieje ale nie w sklepie TVP, bo oczywiście jasne takie DVD powinno być towarem deficytowym. I nie daj boże że tu telewizja pokazuje spektakl a tam w sklepie tejże telewizji można od razu kupić płytę. To byłoby zuchwałe i roszczeniowe. Może chodzi to by ci co wczoraj przegapili seans musieli czekać kolejny rok czy dwa na ponowny seans, przyczyniając się do utwierdzania szefa TVP, ze widownia łaknie ramówki. Inna sprawa, to, że istotnie VOD TVP ma ale jakoś nie pędzi by umieścić tam wszystkie swoje produkcje. Zapewne ze strachu przed piratami. No i chyba najbardziej irytująca rzecz – teatr telewizji wychodzi w TVP dobrze – jeśli się odpowiednio wybierze sztukę, obsadę i reżysera to telewizja zyskuje produkt który jest bezkonkurencyjny – nikt inny w kraju czegoś takiego nie robi. Nie ważne czy na żywo, czy wcześniej w studio. TVN, Polsat nawet polski oddział HBO nie ma teatru telewizji. Dlatego właśnie, zgodnie z zasadą, że nie ma co się za bardzo starać, spektakle są rzadko, nie organizuje się takich cykli od których policzki pieką (na Boga są 450 urodziny Szekspira w archiwach TVP zalegają znakomite ekranizacje dla teatru telewizji – jak Koriolan w reżyserii Englerta, czy całkiem dobry rozgrywający się w Wieliczce Hamlet a to tylko dwa pierwsze tytuły z głowy). Jakby to wyjąć, jakby zrobić z tego cykl, jakby namówić Teatr polski że cykl kończy się transmisją z Króla Lira z Sewerynem w roli głównej. Wtedy TVP miałaby coś czego nie ma żadna inna stacja. I kto wie, może ktoś by w poniedziałkowy wieczór przed 22 (zanim pokażą Grę o Tron) włączył jedynkę. To by się wszyscy zdziwili.
Ps: A może się zwierzowi uda iść do kina. Zwierz ma takie poczucie, że strasznie dawno nic nie recenzował, a potem się okazuje, że napisał recenzję kilka dni wcześniej. Oj nadgorliwy bywa czasem zwierz.
Ps2: Zwierz powinien z góry dopisać do wszystkich nieistniejących filmów z wczorajszego wpisu każdą kontynuację Przeminęło z Wiatrem – w tym literacką.