Nie ma co udawać wielkiego zaskoczenia tegorocznymi nominacjami Oscarowymi. Akademia przyznaje swoje nominacje w chwili, gdy większość gremiów – od krytyków, przez aktorów po niedające się jednoznacznie sprecyzować stowarzyszenie rozdające Złote Globy już ujawniła swoje typy. A to znaczy, że wszyscy w ostatnich tygodniach posługiwaliśmy się ograniczonym zbiorem filmowych tytułów, z których – właściwie wszystkie zostały uwzględnione w nominacjach. Nie mamy więc do czynienia z listą zupełnie nie przewidywalną.
Nikogo chyba nie zdziwi, że najwięcej nominacji dostał „Oppenheimer”, to film który dobrze wpisuje się w schemat produkcji lubianej przez Akademików. Skoncentrowany na narracji o jednostce, historyczny, bardzo mocno zakorzeniony w perspektywie amerykańskiej. Do tego Christopher Nolan kręci na tyle ciekawie, że nie zostaje nigdy oskarżony o tzw. Oscar bait czyli kręcenie produkcji wyłącznie po to by dostać nominacje czy statuetki. Do tego, dzięki spotkaniu z „Barbie” w Box Office, „Oppenheimer” stał się jednocześnie memem i elementem kultury popularnej, co zdecydowanie należy poczytać produkcji na plus. Myślę, że nikt na poziomie pisania scenariusza czy kręcenia filmu się tego nie spodziewał. Od razu chciałabym zaznaczyć, że ta uwaga nie znaczy, że nie uważam filmu za dobry. Wręcz przeciwnie – w kinie oglądało mi się go fantastycznie i jestem przekonana, że jeśli chodzi o narracje historyczne, oparte o analizę psychologii jednostek – klasyczne Hollywood dużo lepszych filmów nam nie zaproponuje. Jednocześnie – nie widzę tej historii jako opowieści o bombie atomowej i skutkach jej zrzucenia (bomba to bohater moim zdaniem poboczny) ale raczej o tym – jak łatwo w swoim przekonaniu o geniuszu przegapić, że decyzje o zrzucaniu bomby nie zapadają w laboratoriach i wśród naukowców.
Skoro była mowa o „Barbie” to tu nie sposób mówić o jednoznacznym triumfie. Gretą Gerwig nie dostała nominacji za reżyserię, Margo Robbie nie znalazła się w gronie aktorek nominowanych za swoją pierwszoplanową rolę. Nie znaczy to, że Barbie nie dostała żadnej nominacji (oprócz nominacji za scenariusz adaptowany, znalazły się też nominacje za piosenki, oraz dla aktora i aktorki drugoplanowych). Nie można patrzeć na „Barbie” jako na klęskę, ale mamy dość jasny znak, że 1,5 miliarda dolarów w box office, nie wystarczy by zebrać gros nominacji (przy czym oczywiście jest tu też nominacja za najlepszy film, choć małe szanse na zwycięstwo). Myślę, że najważniejszym momentem dla „Barbie” w czasie rozdania nagród będzie chwila wyróżnienia za piosenkę – zwłaszcza jeśli wygra „I’am Just Ken”. Natomiast brak nominacji dla aktorki i reżyserki jest o tyle bolesny, że nie da się ukryć, że niezależnie od tego co mogą mówić krytycy (w tym ja, bo nie jestem fanką filmu) to był dla kinematografii w 2023 roku film ważny jeśli nie najważniejszy. Zwłaszcza, brak nominacji dla Gerwig, która wiele swoim filmem zaryzykowała, budzi moje mieszane uczucia.
O tym, że twórcy „Barbie” mogli się poczuć nieco zawiedzeni niech świadczy fakt, że drugim najbardziej nominowanym filmem po Oppenheimerze jest w tym roku „Poor Things” Yorgosa Lanthimosa. To jest pewne zaskoczenie, bo choć Lanthimos doskonale radzi sobie na rozdaniach nagród, to jednak „Poor Things” (które też dotyczy w dużym stopniu feminizmu, i relacji mężczyzn i kobiet) nie miało aż takiego mocnego wejścia w kina jak „Barbie”. Przyznam, że choć spodziewałam się nominacji aktorskich i za reżyserię to nie spodziewałam się aż tak dobrego wyniku tej produkcji. Ponownie – nie ujmuję nic filmowi Lanthimosa, ale to dobry przykład dlaczego wśród widzów nagrody akademii cieszą się coraz mniejszą popularnością. Gdy nagrody filmowe oddzielają się od filmów, które ludzie widzieli – wtedy pojawia się wyrwa. Zwłaszcza, że w Polsce często zapominamy, że wiele filmów nominowanych do Oscara ma w istocie jak na amerykańskie standardy dość wąską dystrybucję. Ponownie – nie ujmuje to nic „Biednym Istotom”, raczej pokazuje, dlaczego coraz mniej osób Oscary ogląda.
Dużo lepiej niż można było sądzić po ostatnich tygodniach poradził sobie „Maestro”, Bradleya Coopera. Co prawda aktor nie dostał nominacji za reżyserię (na czym chyba mu zależało) ale dostał nominację aktorską – co moim zdaniem świadczy o tym, że akademia wciąż ma OLBRZYMIĄ słabość do historii biograficznych. Nie ukrywam – nie uważam, „Maestro” za dobry film i miałam cichą nadzieję, że Akademia będzie dla niego nico surowsza. Nie była. No ale też nie są to nominacje w kategoriach w których film ma wielką szansę na wygraną. Z resztą tu ciekawa obserwacja – w kategorii „najlepsza charakteryzacja” nominowane są dwa filmy – „Golda” i „Maestro” wobec, których wysuwano te same zastrzeżenia jeśli chodzi o wykorzystanie charakteryzacji by podkreślić stereotypowo żydowskie rysy postaci (więcej na temat tych kontrowersji znajdziecie w tym moim wpisie).
Nominacje aktorskie były w tym roku dość przewidywalne. Gdybyście pytali mnie komu najbardziej kibicuję to spieszę donieść, że byłabym bardzo szczęśliwa gdyby statuetkę za najlepszą rolę pierwszoplanową dostał Paul Giamatti za „Przesilenie Zimowe”. Fantastyczna rola, zdecydowanie ciekawsza (w mojej opinii) od smutnego Ciliana w Oppenheimerze. Jeśli chodzi o aktorki – bardzo kibicuję Lily Gladstone, bez której fantastycznej gry trudno byłoby zrozumieć dylematy bohatera „Czasu Krwawego Księżyca”. Tu z resztą uwaga – byłam przekonana, że jakąś nominację Leonardo DiCaprio dostanie – a tu proszę, żadnej. Z aktorów drugoplanowych najbardziej podobał mi się Robert Downey Jr w „Oppenheimerze” – byłoby miłym gdyby po wyrwaniu się z czułych objęć Marvlea Downey Jr w końcu przypomniał wszystkim jak dobrym jest aktorem. Wśród aktorek drugoplanowych moją absolutną faworytką jest Da’Vine Joy Rudolph ze swoją genialną rolą w „Przesileniu Zimowym”. Każde inne rozwiązanie sprowadzi na mnie smutek i łzy.
Ponownie – nie będę udawać, że oglądałam te nominacje z niedowierzaniem. Są oczywiście miłe zaskoczenia – nie byłam pewna czy „Pies i Robot” dostaną nominację za najlepszy film animowany ale się udało. Jestem pod wrażeniem ile nominacji zebrało „Anatomy of a Fall” – produkcja francuska, która rzeczywiście dostała sporo nominacji – w tym za najlepszą reżyserię i dla najlepszej aktorki a także – za najlepszy film. Oczywiście nie zdarza się to po raz pierwszy ale często bywa tak, że filmy międzynarodowe z Europy nie radzą sobie aż tak dobrze w ogólnych nominacjach. Choć może kluczem do powodzenia tego filmu jest duża ilość dialogów po angielsku. Przy czym to nie jest uwaga na zasadzie „tylko dlatego dostała nominacje”, skąd inąd wiemy, że to świetny film nagrodzony min. w Cannes. Chodzi raczej o dostępność dla członków Akademii, która jest dość kluczowa. Nie zmienia to faktu, że film poradził sobie niezwykle dobrze.
Wśród ofiar nie było oczywistych Polaków – tak chciałoby się skomentować kwestie Polską. Od razu uprzedzam – jestem absolutnie pewna, że zaraz uda się znaleźć polskie powiązania, wątki i elementy – bo zawsze coś się udaje znaleźć. Możemy chociażby zwrócić uwagę, że „Strefa Interesów” była w całości zrealizowana w Polsce i choć startuje jako film brytyjski była polską koprodukcją. Ale tych bardziej oczywistych, imiennych nominacji nie było. Co o tyle nie dziwi, że „Chłopi” wyraźnie się nie przebili, w filmie dokumentalnym była duża konkurencja, a Łukasz Żal niestety nie dostał nominacji choć miał potencjalnie największą szansę za zdjęcia do „Strefy Interesów”. Ja nie przyjmuję takich wniosków ze smutkiem czy niepokojem bo Oscary to specyficzne międzynarodowe nagrody, i to jasne, że nie zawsze będą wyróżnienia dla Polaków. O niczym to nie świadczy. Mam wrażenie, że próbujemy wyciągać jakieś daleko idące wnioski o polskiej kinematografii na podstawie Oscarów a moim zdaniem to zupełnie nie ma sensu.
Gdybym miała wskazać produkcje, które mogły się spodziewać chyba nieco więcej – to pewnie zwróciłabym uwagę na tylko jedną nominację dla musicalowego „Koloru Purpury”. Film poradził sobie bardzo dobrze w świątecznym box office ale ostatecznie, zdobył tylko jedną nominację. Na pewno nie pomogły dyskusje o słabych warunkach pracy przy produkcji. Wciąż, można podejrzewać, że producenci spodziewali się, że ich film zostanie bardziej dostrzeżony przez Akademię. Na pewno znajdzie się jeszcze dłuższa lista niespodzianek (jak „Godzilla Minus One” wśród najlepszych efektów specjalnych) i wykluczeń. Co roku strony internetowe kompilują takie zestawienia – zwykle można je znaleźć np. wśród artykułów ba Variety.
Nie jestem ani zaskoczona ani zniesmaczona. Prawdę powiedziawszy – gdy patrzę na moją listę filmów, które wytypowałam do nagrody za najlepszy film i na filmy które ostatecznie zostały nominowane to pomyliłam się… to w ogóle się nie pomyliłam dobrze wytypowałam wszystkie. I oczywiście, możemy to przyjąć jako moją doskonałą znajomość tematu ale ja wolałabym raczej żebyśmy po prostu uznali, że to nie jest jakaś trudna sztuczka, że wręcz przeciwnie – jest to bardzo łatwe i opiera się na prostej obserwacji listy tytułów, które bywały już nominowane wcześniej.
Mam wrażenie, że lata temu kiedy jeszcze nie interesowałam się Oscarami tak bardzo, miałam poczucie, że ta lista jest czymś nowym czy nieprzewidywalnym. Obecnie widzę ją jako domknięcie pewnego spisu filmów, które w tym roku Akademia uznaje za najistotniejsze. Czy zawsze są to filmy najlepsze? Czy nie jest tak, że coś wybitnego może nam umknąć? Oczywiście, to jest wpisane w tą rywalizację. Jednocześnie, zawsze powtarzam – gdy zaczynamy traktować Oscary jako specyficzną rywalizację zamkniętej grupy tytułów filmowych a nie najważniejszą nagrodę na świecie, to znów możemy się doskonale bawić śledząc wyniki nagród Akademii.