To taki krótki dodatkowy wpis o wydarzeniu, które plasuje się gdzieś pomiędzy komedią a tragedią czyli o jednym sobotnim spacerze w czasie którego zwierz postanowił kupić sobie suknie ślubną. Spokojnie poza strachem, lękiem i przerażeniem będzie też happy end – jak to w bajkach bywa.
Zacznijmy od tego, że zwierz był w salonie sukien ślubnych raz – i była to wizyta krótka – jej późniejsza bratowa weszła do salonu, wskazała sukienkę i z niego wyszła. Sukienka była piękna, idealna i wspaniała. Zwierz opowiadał tą historię z rozbawieniem, jednocześnie stwierdzając przed swoimi znajomymi, że nigdy przenigdy nie kupi pierwszej zmierzonej sukienki – choćby dla samej przyjemności oglądania się w kolejnych kreacjach. Były to jednak zapewnienia naiwnej osoby która nic o życiu a tym bardziej o kupowaniu sukien ślubnych nie wie.
Oto bowiem okazało się, że gdyby zwierz był osobą choć odrobinę poinformowaną (lektura licznych artykułów z prasy ślubnej niewiele tu dała) to by wiedział, ze w soboty salony sukien ślubnych nie działają. To znaczy działają ale w godzinach 10-14 i we wszystkich mniej więcej rozgrywają się sceny których świadkiem był zwierz. Aby historia miała odpowiednią strukturę i charakter informacyjny zwierz przejdzie przez wszystkie siedem salonów które tej niezbyt słonecznej soboty odwiedził.
Salon 1: U dentysty bywa zabawniej
W pierwszym salonie był tłum. Na licznych sofach, krzesełkach i innych miejscach dających choć odrobinę oparcia siedziały liczne kobiety. Wyglądały jakby czekały na leczenie kanałowe. Jak szybko dowiedział się zwierz to nie jest tak, że wszystkie z nich stoją w kolejce. Tylko połowa, pozostałe to osoby towarzyszące. Zwierz wykazał się pełnym zrozumieniem sam też przecież nie wybrał się na kupowanie sukni sam. Szybko się też okazało, że zasady panujące w salonie są ścisłe. Na każdą kobietę przypada tylko pół godziny, co umożliwia zmierzenie trzech modeli, jeśli wyjdzie się w trakcie czekania na swoją kolej traci się miejsce w kolejce a w ogóle najlepiej przyjść w tygodniu kiedy jest luźniej, tylko nie koło siedemnastej bo wtedy właściwie już jest trudno. Całą tą formułkę wyrecytowano zwierzowi na wejściu, tonem dokładnie takim samym jakim informuje się, że lekarz przyjmuje tylko we wtorki po południu. Zwierz uśmiechnął się i wyszedł. Lekko przerażony.
Salon 2: W takim rozmiarze ślubu niebędzie
Drzwi do salonu otworzyła pani która zmierzyła zwierza wzrokiem i oświadczyła, że kto jak kto ale zwierz nic sobie w salonie nie znajdzie. Salon ów był bowiem outletem a to znaczyło, że były w nim sukienki wyłącznie rozmiar 38. Pani zrobiła smutną minę tłumacząc, że takie są rozmiary pokazowe i nic się z tym nie da zrobić więc wspaniałe napisy 30%-40% off najpierw muszą dotyczyć figury zwierza a dopiero potem samego zwierza. Było miło więc zwierz dygnął nieporadnie jednocześnie zastanawiając się czy nie należałoby produkować mniejszej ilości sukienek w rozmiarze 38 skoro najwyraźniej jest ich więcej niż kobiet w tym rozmiarze.
Salon 3: To nie Apokalipsa to odbiór!
W salonie numer trzy zwierz nie zabawił długo ponieważ okazało się, że właśnie jedna pani mierzy a następna będzie odbierać sukienkę. To zaś oznaczało, że nie ma żadnej możliwości skorzystania z asortymentu sklepu. Nawet próba zobaczenia sukienek byłaby trudna ponieważ wszystkie wisiały za szklaną szybką. Poza tym jak zwierz zdążył się już nauczyć – wyniesiona z telewizji i życia wizja, że sukienka z ekspozycji jest do przerobienia najwyraźniej obowiązuje w ograniczonej liczbie miejsc. Chyba że chodzi o zwężanie. Ogólnie jednak okazało się, że nic się już nie da zrobić, czasu i możliwości nie ma bo jest 12 salon zamyka się o 14 więc po prostu trzeba iść dalej bo za nami tylko apokalipsa i spalona ziemia
Salon 4: 38 kontratakuje
Do kolejnego salonu, ponownie outletu zwierz schodził po pokrytych rdzą schodach z lekkim drżeniem w sercu. Wyglądało jakby doszedł do miejsca gdzie należy zejść do podziemia. Na końcu znalazło się całkiem miłe miejsce wypełnione po brzegi sukienkami ślubnymi. Zwierz nawet nie doszedł do pierwszego wieszaka kiedy pojawiła się pani informując zwierza, że… na niego raczej nic nie będzie, ponieważ a jakże to jest outlet i wszystkie sukienki są w rozmiarach do 38 a właściwie większość jest w rozmiarze 38 i jak się nawet jakaś większa trafi to znika w pięć sekund. Zwierz był w tym momencie już bardzo rozbawiony ale także zasępiony, że rozmiar 38 jest produkowany w takiej ilości, skoro nikt go nie chce. Skoro tyle go zostaje to może oznaczać, że wcale nie jest rozmiarem najpowszechniejszym. Ale to tylko dziwne i dzikie domysły zwierza poparte jednak dyskusjami na fb z których wynikało, że ogólnie problem ma jakaś dzika ilość dziewczyn zarówno tych poniżej ja i powyżej nieśmiertelnej 38 której jak wskazują outlety wszyscy próbują się pozbyć
Salon 5: Szafa dla grubasów
W salonie piątym do którego nas skierowano zwierz doszedł dalej niż mu się kiedykolwiek udało. Pani spytała o co chodzi, zwierz powiedział, że chciałby kupić sukienkę ślubną bo taki jest plan żeby ślub wziąć. Pani zmierzyła zwierza wzrokiem (dla zainteresowanych zwierz jest co prawda kurduplem poniżej 160 ale na szerokość mieści się w dość banalnym przedziale gdzie ciuchy ma od 40 do 44 z wyjątkiem mnóstwa bluzek które są w mniejszym rozmiarze czego zwierz nie rozumie) po czym podeszła do szafy i wyjęła sukienkę. Była to sukienka na oko na rozmiar 50. Brzydka. Nie taka trochę brzydka ale bardzo brzydka. Odstająca od tego co się nosi a jednocześnie – zupełne nie dla zwierza bo nie posiadała dekoltu a zwierz co jak co ale dekolt winien eksponować bo wtedy ludzie nie zauważają, że pozostałe części zwierza nie są idealne. Zwierz wyszedł ale zrobiło mu się przykro. Jedna sukienka z zakurzonej szafy sugerowała, że serio już taki rozmiar to jakaś granda.
Salon 6: Powrót do mięsnego.
W szóstym salonie było luksusowo. Na oko, bo kiedy pani sprzedająca zwróciła się do zwierza zapachniało tonem pani ze sklepu mięsnego, z czasów niedoborów. Okazało się, że można czekać, ale tu sobota praca na akord, i ogólnie może będzie czas może nie, raczej nie trzeba w tygodniu przyjść. Ton nie był zachęcający do współpracy. Zwierz zdziwił się bo w około róże i tiule i w ogóle czekał na uśmiech, pomoc i chociaż zachętę by się rozejrzeć i wybrać coś ciekawego. Kiedy tonem – oschłym lub wręcz chamskim padło pytanie kiedy ślub zwierz stwierdził, że dopiero w lipcu więc czasu sporo. Pani spojrzała na zwierza tak jakby oświadczył, że na Wielkanoc robi się Kutię po czym poinformowała że na niektóre sukienki czeka się pół roku więc wcale nie tak blisko. Zwierz wyszedł ze spuszczoną głową ale też z rosnącą w sercu paniką. Sześć salonów i ani jednej zmierzonej sukienki.
Salon 7: Miejsce którego nie było.
Trudno ten salon nawet osobno liczyć, zwierz wszedł zobaczył pięć sukienek i dowiedział się, że salon się przenosi stąd brak wyboru. Dostał za to informację, że może uszyć sobie u pań sukienkę na miarę. Zwierz wziął adres i obiecał że się odezwie ale wcale nie był zachwycony. Otóż pani zasugerowała, że wystarczy przynieść zdjęcie i to już posłuży za inspirację. Zwierz zaś po przejrzeniu zdjęć setek sukien ślubnych wiedział, że żadna mu się nie podoba, że nie wie i w ogóle jest nieprzygotowany, siadaj, pała. Do tego bardzo nie chciał sobie szyć sukienki bo zajmuje to czas, trzeba zbierać miary, jeździć na przymiarki i w ogóle jest się wtedy odpowiedzialnym za wymyślenie sukienki a zwierz wcale tego nie chciał.
Salon 8: Dobre wróżki istnieją.
Przy salonie ósmym zwierz nie miał nadziei. Wszedł doń bo przypomniał sobie, że właśnie w tym miejscu ponad rok temu sukienkę kupiła jego bratowa. Przywitała nas pani z pytaniem czego szukamy. Była miła i nie powiedziała nic o rozmiarze. Zwierz rozłożył ręce i powiedział, że szuka sukienki ze spódnicą – po czym pokazał dłońmi kształt A. Pani spojrzała na zwierza, spojrzała na manekina, zdjęła z niego suknię i powiedziała, że zwierz winien ją zmierzyć. Zwierz zmierzył. Jeszcze w przymierzalni napomknął o tym, że bratowa kupowała u niej sukienkę. Pani bratową i jej sukienkę pamiętała. Zwierz wyszedł z przymierzalni. Okazało się, że mimo obietnic i zaklęć rzeczywiście kupi pierwszą sukienkę którą przymierzy. Bo to co zobaczył w lustrze było dokładnie tym co zobaczyć chciał ale jeszcze o tym nie wiedział. Pani była miła, obiecała w ramach sukienki dobrać wszystkie dodatki. Podała cenę, która była do przyjęcia. Zwierz stał i czuł się śliczny i szczęśliwy. Jak powinna się czuć w wybranej sukience Panna Młoda.
Całe doświadczenie choć skończone happy endem miało w sobie jednak dość nieprzyjemny posmak. Widzicie to trochę tak jest że grubsza dziewczyna idzie przez życie trochę pouczana przez społeczeństwo, żeby tyle nie jadła bo żaden jej nie zechce. Nawet jak nie je za dużo, to ogólnie społeczeństwo cały czas przypomina, że szczupłe jest dobre i pożądane a na pewno zasługujące na miłość i wszystkie jej konsekwencje. Im jest się grubszym tym częściej jest sugestia, że tego wszystkiego się nie dostanie bo miłość kończy się przy rozmiarze 38. Kiedy więc przychodzi się do salonu sukien ślubnych – miejsca gdzie przychodzi się już jako ta pokochana, zaręczona i wybrana dziewczyna, a społeczeństwo nadal sugeruje, że nope – to nie jest dla ciebie, chyba że chcesz ten jeden model z szafy, to nie trudno się poczuć źle. Wydaje się, że choć problemy bywają w obie strony (słynne są opowieści o dziewczynach z rozmiarem 34 które mają olbrzymie problemy by dostać sukienkę) to jednak w drugą stronę niema takiego oceniającego tonu, i spojrzenia które właściwie wskazuje ci przestrzeń za drzwiami. Pół biedy zwierz, pewny siebie, zdający sobie sprawę z licznych przymiotów ducha i też niektórych ciała. Ale to jest przedziwna sytuacja kiedy w chwili kiedy przychodzi się celebrować że zostało się docenionym i wybranym – a także się doceniło i wybrało, społeczeństwo nadal patrzy na ciebie i kiwa z niedowierzaniem głową. I jasne – wiele osób tłumaczy to biznesowo, czy kwestiami zupełnie nie związanym z kwestią oceny wagi w społeczeństwie. Ale jak się żyje 30 lat z rozmiarem powyżej 40 to się to widzi. Rzeczy w sumie tak neutralne jak ubrania stają się nagle opresyjne. A to jest ostatnia rzecz jaką powinna mieć suknia zwierza. To i tren. O tren zabiłby się narzeczony zwierza. I zwierz. I świadkowa. I kilku przypadkowych przechodniów.
No więc w ramach drugiego postu ślubnego zwierz oświadcza że ma sukienkę, kupił ją sobie w pierwszym miejscu w którym dali mu ją przymierzyć. Wszyscy którzy widzieli zdjęcie zwierza twierdzą że wygląda jak księżniczka. Następny odcinek być może będzie dotyczył kupowania butów. Może skończy się morderstwem ;)