Wyznam wam szczerze, że dzisiejsza wyprawa do kina (pierwsza w 2021!) to były wielkie emocje. Głównie dlatego, że w końcu robiłam coś innego niż praca. Ale też dlatego, że cały czas się zastanawiałam – ile jeszcze dla mnie tej magii kina zostało. Może rację mają ci, którzy wróżą, że ta potrzeba siedzenia w ciemnej sali zniknie wraz z długim odwykiem.
Muszę stwierdzić, że potrzeba zdecydowanie nie znika, a oglądanie filmu w kinowych ciemnościach to jednak zupełnie inne przeżycie niż kolejny seans na telewizorze czy komputerze. Na pierwszy seans tego roku wybrałam komedię „Palm Springs”, która w każdym innym roku byłaby po prostu sympatyczna a w tym lśniła wszystkimi możliwymi kolorami.
Sama historia opiera się o znany motyw – Nyles, jest gościem weselnym wraz ze swoją dziewczyną Listy. Wygląda na człowieka, któremu na niczym nie zależy (w czasie składania przysięgi popija piwo), i który niepokojąco dobrze czuje się na weselnej imprezie. Kiedy podrywa siostrę panny młodej Sarah zastanawiamy się o co może mu chodzić. Szybko okazuje się, że Nyles już na tym weselu był i to nie raz – jest zamknięty w czasowej pętli, co więcej tym razem do pętli wpada z nim Sarah. Teraz oboje przeżywają wciąż w kółko te same wydarzenia – choć przeżywanie ich razem szybko okazuje się ciekawsze niż w pojedynkę.
Sam film może przypominać trochę założeniem „Dzień świstaka”, choć świadom, że nie pierwszy korzysta z pętli czasowej ro romantycznych rozważań, dystansuje się do znanych tropów. Nie ma tu bardzo długiej koniecznej ekspozycji (tak zostaje znacznie skrócona), nie ma zbyt wielu scen, w których bohaterowie popisują się swoją znajomością drobnych detali jednego dnia, nieco zmieniono zasady tak by śmierć była nie możliwa, ale już ból był jak najbardziej realny. Historia dąży też ku nieco innej puencie – podczas gdy bohater „Dnia Świstaka” miał się nauczyć jak żyć i kochać, tu bohaterowie bardziej zmagają się z pytaniem o ogólny sens ludzkiej egzystencji w świecie, gdzie nic nie ma konsekwencji.
Nyles który spędził w pętli zdecydowanie więcej czasu niż Sarah jest już nieco znudzony walką ze swoją sytuacją i zdecydowanie bardziej woli spędzać miło czas, nie przejmując się za bardzo powtarzalnością sytuacji. Z kolei Sarah nie jest w stanie pogodzić się z tą wizją świata, w której nie myśli się już o wyrwaniu się z tej sytuacji i w której nic nie ma znaczenia – ani to co było ani to co będzie. Przy czym każde z nich zaczyna swój dzień w zupełnie innym punkcie. Nyles jest co najwyżej lekko zirytowany swoją niezbyt sympatyczną dziewczyną, podczas kiedy Sarah co poranek musi się konfrontować z konsekwencjami swoich nieprzemyślanych decyzji. Nic więc dziwnego, że ich podejście jest nieco inne. Także ostateczne rozwiązanie sprawy sięga do zupełnie innego sposobu myślenia niż „Dzień świstaka”
Wciąż jednak twórcy dają nam szansę na to byśmy mogli się wraz z bohaterami zastanowić – co byśmy zrobili, gdyby nie krępowały nas żadne konsekwencje. Pomysły są zabawne, od wspólnych tańców, przez lot samolotem czy wyprawę na strzelnicę. Ponieważ akcja rozgrywa się w tytułowym Palm Springs – otoczonym pustynią, to cała przestrzeń wydaje się być trochę wyjęta z teraźniejszości. Bohaterowie mogą co najwyżej dojechać do lokalnego baru czy kawiarni, ale wokół jak okiem sięgnąć tylko skalista pustynia. To poczucie, że bohaterowie dosłownie i w przenośni znajdują się w miejscu poza czasem wzmacnia umowność całej historii. Widz nie czuje potrzeby dopytywania jak w ogóle doszło do takiego zapętlenia się czasu bo całe otoczenie mówi mu „tutaj jest to możliwe”.
W nieco skonwencjonalizowanym świecie komedii romantycznych „Palm Springs” wyróżnia się kilkoma elementami. Po pierwsze ma całkiem ciekawie zarysowanych bohaterów. Nyles z jednej strony wydaje się zupełnym nihilistą, z drugiej ma przebłyski autentycznej troski o innych i pogłębionej refleksji nad własnym zachowaniem. Sarah z kolei nie jest idealną dziewczyną, ale nie jest też zupełnie zagubiona – widać, że to postać, która nie powstała tylko po to by zakochać się w głównym bohaterze. To taki typ romantycznej opowieści, gdzie bohaterowie są sobie równi i choć Nyles początkowo posiada więcej wiedzy o mechanizmach rządzących tym światem, to Sarah szybciej zaczyna rozumieć, jak wpływa na ludzką psychikę zamknięcie w jednym dniu.
Film jest pełen humoru, często czarnego, którego nie odpuszcza aż do samego końca. To ważne, bo współczesne komedie romantyczne często zapominają o elemencie komediowym. Tu raczej mamy w pierwszym rzędzie do czynienia z komedią, a dopiero w drugim rzędzie z ciekawym romansem. Choć jest to humor czarny a często uroczo absurdalny, to z powodzeniem daje się uniknąć takiego sztubackiego, durnego dowcipu, który w ostatnich latach stał się normą w amerykańskiej komedii. Ostatecznie można się na sali głośno śmiać i to więcej niż raz. Przy czym co pewien czas film uderza w nieco poważniejszy ton jak np. w scenie w której Nyles nie za bardzo jest już w stanie sobie przypomnieć czym się zajmował zanim utknął w jednym punkcie czasu.
Na pewno tym co sprawia, że film ogląda się szybko łatwo i przyjemnie jest obsada. Andy Samberg, dość dobrze radzi sobie w rolach bohaterów, po których spodziewamy się, że będą dupkami a okazją się całkiem w porządku. W rolę Sarah wcieliła się Cristin Milioti, przez wielu pamiętana jako „Matka” z „Jak poznałem waszą matkę”. Bardzo lubię Milioti na ekranie bo zwykle obdarza swoje bohaterki poczuciem humoru, pewnością siebie i taką niezależnością, która sprawia, że nie myśli się o niej jako o dodatku do bohatera. Doskonały jest J.K Simmons który gra tu małą rolę Roya, człowieka, z którym Nyles ma na pieńku. To jest w ogóle niezły wątek, z którego pewnie kto inny zrobiłby cały film. Tu stanowi dobry i nieco poważniejszy kontrapunkt do romantycznej historii. Zresztą to nie jest film złych ról – niekiedy nawet mała rólka (babcia jednej z bohaterek) zostaje w pamięci.
„Palm Springs” to rzadki przykład filmu, który jest na tyle dobrze napisany, zagrany i wyreżyserowany, że jego oglądanie jest czystą przyjemnością. Nie zawsze wzlatuje ponad poziomu, ale też nigdy nie schodzi poniżej pewnej dość wysoko ustawionej poprzeczki. Jednocześnie jak słusznie zauważają krytycy – to jest dobry film na pandemię. Zmusza bowiem do myślenia – co jest ważne, kiedy nic się nie zmienia, kiedy nie możemy zagłuszyć pewnych egzystencjalnych pytań życiowym pędem. Czy rzeczywiście nic nie ma konsekwencji? Czy należy wybierać działanie czy może w pewnym momencie przyzwyczajamy się do tego, że wszystko jest takie przewidywalne?
Ostatecznie film skłania się ku wielkiej niewiadomej. Zarówno w życiu jak i w uczuciach. Ryzyko jakie podejmujemy może się nam nie opłacić, ale kiedyś zaryzykować trzeba. I kiedy bohaterowie ryzykują kibicuje im całym sercem. Bo trochę lepiej niż kiedykolwiek wiemy, jak to jest utknąć na dni, miesiące i lata w ciągu dni, które wydają się nieodróżniane od siebie.