Rzadko się zdarza obecnie by zwiastun filmu był na tyle intrygujący, że od razu pomyślałabym o tym, że koniecznie muszę iść do kina. Ale po tym jak w kinie zobaczyłam zwiastun „Pamfira”, ukraińskiego filmu, który właśnie trafił na polskie ekrany byłam pewna, że chcę go zobaczyć. Była w tym klipie jakaś taka energia, której dawno nie widziałam.
„Pamfir” to historia dość prosta i też oparta na pewnych schematach, które dość dobrze znamy. Główny bohater Leonid (choć wszyscy nazywają go Pamfir) wraca do swojej rodzinnej wioski, gdzieś w Bukowinie przy granicy z Rumunią. Jakiś czas wcześniej wyjechał do pracy w Polsce, zostawiając za sobą żonę i nastoletniego syna. Praca w Polsce to szansa na zarobienie na zbudowanie domu i utrzymanie się w niewielkiej miejscowości, gdzie kto ma spryt i możliwości zajmuje się przemytem. Choć trzeba się przemykać pod okiem straży granicznej, a samo prawo do przerzucania rzeczy przez granicę przynależy do najsilniejszego gangstera w okolicy, to wciąż – nie sposób znaleźć lepszego sposobu na szybki zarobek.
Nasz bohater, czego dowiadujemy się w toku filmu, był fantastycznym przemytnikiem. Silnym, zdolnym i potencjalnie dobrze zarabiającym. Ale obiecał żonie, że nie będzie się tym więcej zajmować. Wszystko rozegrało się wiele lat wcześniej i dziś życie rodzinne wydaje się dość ustabilizowane. Co prawda konieczność rozstania z rodziną jest bolesna (zwłaszcza świadomość, że nie ma się kontaktu z nastoletnim synem) ale jest to takie życie, które ma swoje zasady. Pamfir chce spędzić z rodziną kilka tygodni, zostać na lokalnym festynie, odwołującym się do ludowych tradycji a potem wrócić do Polski, gdzie zajmuje się kopaniem studni. Jedno wydarzenie, związane z jego ciągłą nieobecnością w domu, wiąże się jednak z coraz większymi komplikacjami i następstwami, które ten z trudem zbudowany ład burzą. Bohater nie ma wyjścia – musi jeszcze ostatni raz wrócić do przemytniczego fachu, tym samym łamiąc obietnicę daną żonie. Od tego momentu mamy poczucie narastającego napięcia i przekonanie, że taka historia musi się skończyć tragicznie – nawet jeśli bardzo pragniemy dla wszystkich bohaterów happy endu.
Tym co w Pamfirze naprawdę doskonale wychodzi, to tempo narracji. To jest niesłychanie sprawnie opowiedziana historia. Każda z postaci – na pierwszym, ale też na drugim planie, dostaje swoje motywacje, jasno określony charakter i miejsce w społeczności. Początkowo może się wydawać, że różne wątki opowieści – zwłaszcza te dotyczące przeszłości, są po prostu próbą zbudowania szerszego tła, ale ostatecznie – wszystko splata się razem, pokazując powtarzalne mechanizmy prowadzące do tragedii. Jednocześnie – tematy, wokół których toczy się film – relacje ojców i synów, budowanie swojego prestiżu w społeczności, co to znaczy być dobrym człowiekiem – są bardzo tradycyjne. Oglądając film cały czas miałam wrażenie, że cała historia przypomina bardzo antyczne dramaty, gdzie bohaterowie niekoniecznie mają możliwość podjęcia jacykolwiek dobrych decyzji.
Jednocześnie w centrum tej opowieści cały czas zostaje rodzina. Zwłaszcza relacje ojców i synów (choć nie tylko). Pamfir wiele lat wcześniej pokłócił się ze swoim ojcem i to przerwanie rodzicielskich więzów wciąż wisi nad całą rodziną (choć należy zaznaczyć, że bohater wciąż ma bardzo dobre relacje z matką). Sam bohater wyraźnie nie chce popełniać błędów swojego ojca. Dla Nazara, swojego syna, jest pełen zrozumienia, łagodności i czułości. To w ogóle jest jedna z tych rzeczy, która rzuciła mi się w oczy. Choć postać Pamfira jest częściowo oparta na bardzo klasycznych motywach – siły, tężyzny fizycznej to jednak nie jest to człowiek emocjonalnie zamknięty czy oschły. Film nie pozostawia żadnych wątpliwości, że bohater bardzo kocha swoją żonę, jest przywiązany do syna i pomimo wszystkich zaszłości, ma dobre relacje z matą i bratem. Z resztą im więcej dowiadujemy się o bohaterze tym bardziej staje się jasne, że jest to człowiek wrażliwy – taki, który widząc krzywdę innych reaguje, i choć jest w stanie zbić kogoś na kwaśne jabłko to niekoniecznie przemoc jest dla niego jedynym wyjściem.
Reżyser i scenarzysta Dmytro Sukholytkyy-Sobchuk buduje świat swoich bohaterów nie poprzez wyjątkowo sprawną i wnikliwą obserwację życia społecznego i rodzinnego. To właśnie drobne sceny, rozgrywające się często pozornie na marginesie głównej narracji mówią nam najwięcej o bohaterach i świecie, w którym przyszło im żyć. Od radości z nowego roweru, który przywiózł ojciec, przez poganianie syna by poszedł już spać, bo rodzice chcą spędzić w końcu razem noc, po rodzinną przechadzkę po lesie, która zaczyna się od strachu a kończy na śmiechu. Podobnie jak scena występu chóru, do którego Nazar zostaje zapisany obowiązkowo i udaje mu się wybrnąć, przekomicznie z tego, że na próby chóru przychodzi ale śpiewać nie będzie. To właśnie w drobnych scenach – jak wyjadaniu ajwaru z rozbitego słoika, rozmowach przy konstruowaniu masek na lokalny karnawał, czy puszczanych w telewizji urodzinowych pozdrowieniach, reżyser buduje świat bohaterów. I to jest chyba najlepszy element całej produkcji, która pozwala nakreślić szerszą perspektywę świata bohaterów.
Choć film koncentruje się przede wszystkim na relacjach rodzinnych, to gdzieś na marginesie pojawiają się też pytania o wiarę i Boga. Zwłaszcza, że mamy tu skontrastowane dwa światy – niewielką religijną wspólnotę, do której należy żona Pamfira, i ludowe, pogańskie tradycje w których zakorzeniony jest nadchodzący karnawał. Ta refleksja nad znaczeniem Boga w życiu człowieka, nad tym czy można z niego wyrosnąć, czy też należy w niego zawierzyć, zbiega się z napięciem, które pojawia się w filmie. Mamy przeczucie, że bohaterów nie czeka nic dobrego, i zastanawiamy się – do jakiego stopnia, ich rozmyślania o roli tego co poza człowiekiem, mają znaczenie. Jednocześnie trudno nazwać to co rozgrywa się w filmie inaczej niż przywołaniem starego antycznego fatum, przed którym nie sposób uciec.
Nawet jeśli zarzucimy „Pamfirowi” pewną schematyczność fabularną, to ostatecznie – film wygrywa swoim tempem, realizacyjną sprawnością i bardzo dobrą obsadą (zwłaszcza Oleksandr Yatsentyuk w głównej roli, niesie ten film). Reżyser równie sprawnie buduje napięcie, co przystaje by dać sobie chwilę na społeczną obserwację. Dzięki scenom pełnym humoru i ciepła, udaje się też uciec takiej pozbawionej emocji, opartej wyłącznie o przemoc wizji świata. Piękno otaczającej bohaterów przyrody, pozwala stworzyć kontrapunkt dla wszechobecnej biedy. Całość okazuje się satysfakcjonująca, ale też świeża – bo nawet jeśli zna się całą historię, to niekoniecznie – widziało się ją w dokładnie tych dekoracjach. Jest w tym coś z greckiej tragedii, ludowej opowieści, historii gangsterskiej, ale wymieszane dokładnie w takich promocjach, które są atrakcyjne dla widza. To nie jest ani prosta produkcja sensacyjna, ani kino społecznie zaangażowane – taka produkcja kina środka, atrakcyjna dla widzów, którzy lubią gangsterkę i bijatykę, ale też tych, którym marzą się nieco pogłębione postaci.
Błędem byłoby twierdzić, że kino ukraińskie nie trafiało wcześniej do polskich kin, bo oczywiście – były tytuły, które trafiały do dystrybucji. Jednocześnie jednak, nowa rzeczywistość w Polsce sprawia, że logicznym wydaje się, że ukraińskiego kina będzie coraz więcej. Nawet jeśli przemysł filmowy przystanął w oczekiwaniu na wojnę, to mniemam, że zarówno ukraińscy jak i polscy widzowie, chętnie by zobaczyli w kinach więcej ukraińskiej kinematografii. W tym nie tylko tej ambitnej, ale też rozrywkowej. Ostatecznie, jeśli mieszkamy coraz bliżej siebie, to dobrze byłoby się poznać jak najlepiej. A co buduje lepsze narzędzie porozumienia niż kino. Także dystrybutorzy – rzucajcie w nas ukraińskimi produkcjami. Widzów nie zabraknie.