Hej
Dobra wiadomość to żadna wiadomość. Nie trzeba nawet być szczególnie bystrym obserwatorem życia medialnego by to wiedzieć. Ale nie każda zła wiadomość sprzedaje się równie dobrze. Powodzie, spadki ratingów kolejnych krajów ( zwierz nie może się powstrzymać od obserwacji, że jeszcze pół roku temu prawie nikt nie był ś świadomy ich istnienia, a teraz nagle stał się to najważniejszy wyznacznik w ekonomii), i ilość osób które zginęły na drogach lub w zamachach bombowych na bliskim wschodzie to ten rodzaj wiadomości, którym nie sprzeda się gazety, ani nie podniesie się popularności portalu. Prawdę powiedziawszy – nawet nieszczególnie się kogoś wzruszy bo w ostatnich latach wyrobiliśmy w sobie prawdziwy mechanizm obronny spowodowany powodzią złych wiadomości. Tak naprawdę istnieje jedynie skromny wycinek złych wiadomości, które naprawdę lubimy ( zwierz wie, że brzmi to okrutnie ale to problem ludzkości, że lubi złe wieści) – duże klęski żywiołowe, spektakularne tragedie i wiadomości o śmierci sławnych ludzi. Nie ma się co oszukiwać śmierć sławnej osoby to jeden z tych newsów, które są niemal jak internetowy wirus. Pojawiają się najpierw w małej czarnej ramce w dziale kulturalnym, by potem wywindować się do głównych wiadomości. Potem zaś opanowuje facebooka, blogi, mikroblogi by następnego dnia pojawić się na jednej z trzech pierwszych stron gazety. Co więcej nie znika po jednym dniu lecz krąży tak długo, aż wszyscy mają przedwcześnie zmarłego czy zmarłej kompletnie dosyć. Spójrzcie na niedawne przykłady śmierci Amy Winehouse czy Michaela Jacksona . Zwierza to nie dziwi – zawsze byliśmy tak skonstruowani, zwierz też tego nie potępia bo przecież nie ma sensu potępiać świata za to, że działa tak jak działa ( z resztą na co tu by się zdało zwierzowe potępienie). Zwierz bowiem tak naprawdę nie będzie dziś pisał o ludziach którzy umarli. Ale o tych którzy żyją.
Otóż w ostatnich latach fałszywe doniesienia o śmierci gwiazd stały się prawdziwym przekleństwem Internetu. Jest ich dużo i choć w większości wyglądają idiotycznie oraz mało wiarygodnie, mogą narobić wiele problemów zarówno gwiazdom jak i samym mediom. Zacznijmy od najprostszej kwestii – skąd takie plotki się biorą. Cóż – raz na jakiś czas pojawia się plotka, haker czy idiota żartowniś – to akurat nikogo nie dziwi. Nie mniej o ile kiedyś można było przekonać tylko niewielką liczbę osób i trzeba było naprawdę się postarać by taka informacja trafiła do prasy – najsławniejszym chyba tego typu przypadkiem była plotka o śmierci Paula McCarthneya, która osiągnęła taki poziom, że magazyn Life poświecił cały numer jedynie udowadnianiu, że gwiazdor żyje. Z kolei w przypadku Elvisa prawie nikt nie uwierzył, w wiadomości o śmierci piosenkarza jest to jednak dość wyjątkowy casus. Dziś jest zdecydowanie łatwiej – przyczyniają się temu przede wszystkim dwie strony – Wikipedia – na której listę niedawno zmarłych można się dostać zaskakująco łatwo ( co prawda równie łatwo z niej wylecieć) oraz Twitter. Twitter w ostatnich latach sprawiał nie lada problemy ponieważ wystarczy jedna osoba, która ma wielu czytelników by wiadomość rozeszła się po Internecie lotem błyskawicy. Co więcej jeśli ktoś założy konto udając inną sławną osobę ( wystarczy drobna literówka w sposobie zapisu imienia i już można udawać celebry tę) wiadomość jest z góry uważana za prawdziwą. A jak już ktoś się włamie na prawdziwe konto, prawdziwej gwiazdy to nawet krótka wiadomość może spowodować nie lada zamieszanie.
Co ciekawe nikt jakoś szczególnie nie przykłada uwagi do tego co owa wiadomość zawiera. Informacje o gwiazdach, które zginęły w dziwacznych wypadkach rozchodzą się po sieci równie szybko co te, które można uznać za potencjalnie prawdziwe. Bo jeśli chodzi o treść można informacje podzielić na dwie bardzo wyraźne grupy. Pierwsza uwzględnia wszelkie wypadki jakie zdarzają się w czasie wypraw do Nowej Zelandii oraz w czasie wypraw na narty w Szwajcarii. Nowa Zelandia to miejsce gdzie niemal trudno nie zginąć – prawdę powiedziawszy ta niewielka wyspa wydaje się być niemal cmentarzem współczesnego Hollywood – wedle internetowych doniesień zginęli na niej Natalie Portman, Tom Cruise, Tom Hanks Hilary Duff i całe tłumy innych gwiazd. Z kolei zabójcze Szwajcarskie stoki wyspecjalizowały się w komikach – zginęli na nich Owen Wilson, Jim Carrey, Adam Sandler i grający poważniejsze role Christian Slater. Za pozostałe internetowe zgony odpowiedzialne są przede wszystkim wypadki samochodowe – im dziwniejsze tym lepiej – śmierć w nich ponoszą głównie raperzy – Eminem, Kaynie West , oraz gwiazdki młodzieżowe – ostatnio Miley Cyrus i Justin Biber byli wykańczani zaskakująco często. Kilka lat wcześniej pewien Teksański DJ ( na początku lat 2000) skutecznie ukatrupił Britney Spears pozostawiając jej ówczesnego chłopaka Justina Timberlake’a zaledwie w stanie ciężkim.
Nie mniej tego typu pogłoski najczęściej żyją krótko i nie jest tak trudno zdementować tego typu plotki. Gorzej kiedy w sieci pojawia się informacja która nie brzmi podejrzanie, a co więcej dotyczy osoby, której śmierci albo się spodziewamy ( a właściwie dopuszczamy do siebie taką możliwość), albo też jest tak przypadkowa że rzeczywiście mogłaby być prawdą. Z takimi przypadkami plotek musieli sobie ostatnio radzić – Bill Cosby, o którego śmierci w ciągu samego tylko 2011 roku donoszono cztery razy, Morgan Freeman został przez internautów ukatrupiony tak skutecznie, ze plotki dotarły nawet do polskich portali plotkarskich, podobnie Jackie Chan, który ostatnio musiał zapewniać wszystkich, że nie umarł na atak serca, oraz John Bon Jovi, który wręcz musiał niczym porwany pokazywać się z kartką z datą by zaprzeczyć pogłoskom o swojej śmierci. Aby wiadomość wydostała się z wąskiego kręgu Internetu krajowego ( tylko szaleniec nie dostrzeże jak bardzo podzielony na kraje jest Internet) powinna przede wszystkim sprawiać wrażenie w miarę wiarygodnej. Pod tym względem rekordy biją bardzo szczegółowo opisane wypadki samochodowe oraz zawały – czyli taki typ informacji, który sugeruje zupełny ale to zupełny przypadek.
Tu pojawia się problem numer dwa – jak udowodnić wszystkim, że się żyje? Zwłaszcza, że jak pamiętacie nawet Jezus miał z tym problemy. O ile plotki rozprzestrzeniają się zaskakująco szybko o tyle w przypadku ich dementowania trzeba się niekiedy wysilić. Zach Braff, który miał rzekomo popełnić samobójstwo nagrał na youtube film zapewniający wszystkich, że jednak żyje ( nie mniej w jego przypadku w informacje o śmierci uwierzyła nawet część znajomych), podobnie na swoim videoblogu swoją obecność wśród żywych potwierdzała Miley Cyrus. Te gwiazdy, które mają twittera informują wszystkich za jego pośrednictwem że żyją, jednocześnie sugerując, że z życiem być może pożegna się autor plotki ( taka sugestia pojawiła się w tweecie aktora kina akcji Dwyane’a „The Rock” Johnsona po tym jak został koleją gwiazdą, która zginęła w morderczej Nowej Zelandii). Niekiedy za gwiazdami ujmują się same poważne media – nikt inny jak samo CNN dementowało plotki o śmierci Morgana Freemana głównie dlatego, że wiarygodność informacji miał potwierdzać fakt, że przekazał ją ponoć jeden z pracowników tej stacji. Z kolei kiedy jacyś fani dobrej literatury uśmiercili Stephanie Mayer ( autorkę sagi Zmierzch) tłumaczyła się na swojej popularnej stronie. Niekiedy jednak własne istnienie w świecie żywych trzeba potwierdzić publicznym wystąpieniem – kiedy w okolicach zupełnie realnej śmierci Michael’a Jacksona i Farrah Fawcett ( oboje umarli tego samego dnia) pojawiła się informacja, że umarł także aktor Jeff Goldblum internauci byli bardziej skłonni niż zazwyczaj wierzyć, że przez świat sław przetacza się wirus śmierci. Nic więc dziwnego, że Goldblum udowadniał swoje życie w popularnym programie Colbert Raport nadawanym na Comedy Central. Z kolei kiedy przez sieć przetoczyła się informacja że zginął młodociany aktor ze Zmierzchu – Taylor Lautner ( tu ktoś popisał się kreatywnością i kazał mu przedawkować leki) aktor niczego nie skomentował ale trzeba przyznać że pojawił się następnego dnia na gali nagród. Trzeba z resztą przyznać, że pewna kategoria aktorów w ogóle już nie komentuje pogłosek o swojej śmierci ponieważ pojawiają się one niemal co tydzień – należą do nich właśnie wielokrotnie i zbiorowo ukatrupiani aktorzy Zmierzchu.
Oczywiście pozostaje pytanie czy chodzi jedynie o zwykłą złośliwość, czy też o coś więcej. Ubijanie gwiazd jest rozrywką która na dłuższą metę nie ma zupełnie sensu. Ich ilość sprawia, że co raz mniej w nie wierzymy ( więcej co raz mniej wierzymy w prawdziwe doniesienia o śmierci sławnych osób), zaś ostatecznym skutkiem takiej zabawy jest magiczne zmartwychwstanie gwiazdy ( popularny japoński piosenkarz był martwy na stronie Wikipedii zaledwie dwadzieścia minut). Cóż wydaje się, że tak naprawdę chodzi tu o dwie rzeczy. Pierwsza to wspomniana rządza złej wiadomości. Tak naprawdę wielu użytkowników sieci tylko czeka by znaleźć w niej informacje o tym, że ktoś znany umarł. Zwierz nie będzie tu analizował przyczyn, dla których takie informacje szczególnie „bawią ludzi” nie mniej jednak taka fraza pojawiająca się na stronie z całą pewnością podwyższa ilość wejść. Co więcej nawet jej zdementowanie nie szkodzi za bardzo stronie bo choć to paradoksalne większość ludzi traktuje strony plotkarskie dość zero jedynkowo. Albo wierzą we wszystko co jest na nich napisane ale w nic.
Drugi powód to działania hakerów, które choć często są podyktowane czystą złośliwością ( zwierz uważa że nie jest przypadkiem że dwa razy częściej ubija się wirtualnie młodociane gwiazdki, zaś prawie nigdy gwiazdy rocka – poza Keithem Richardsem choć ten akurat nie potrzebuje niczyjej pomocy by wyprodukować niesamowite newsy, w które nikt nie uwierzy) nie są zupełnie pozbawione sensu.Bo nie chodzi tylko o złośliwość – Internet kusi tych, którzy potrafią dostrzec jego wady – przekonanie ludzi do śmierci gwiazdy jest mniej więcej takim samym czynem jak założenie hasła w Wikipedii Henrykowi Batucie. Kilka lat temu, fałszywa strona poświęcona nie istniejącej osobie, ukazała dość szeroko jak łatwo było wówczas ( dziś jest trudniej) oszukać Wikipedię. Dziś jeśli uda się wprowadzić śmierć kogoś kto żyje do listy niedawno zmarłych lub wykorzystać Twitter do przekonania wszystkich, że Nowa Zelandia jest najbardziej niebezpiecznym krajem na świecie osiąga się mniej więcej to samo. Pokazuje się jak naprawdę działa rozpowszechnianie się informacji w Internecie. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że każda zdementowana plotka o śmierci gwiazdy uczy nas nieco bardziej nie ufać elektronicznym mediom możemy uznać, że jest to coś nawet pożytecznego. O ile oczywiście wyciągniemy z tego wnioski. Choć tu też trzeba uważać. Bo w sumie tylko cienka granica dzieli nas od stwierdzenia, że nieprawdziwe są informacje dementujące plotki. A wtedy trzeba się trzymać z daleka od Nowej Zelandii i stoków Szwajcarii.??