Hej
Pomiędzy piciem różowego piwa w gejowskich barach Amsterdamu, słuchaniem muzyki klasycznej w zabytkowych kościołach Ultrechtu i zwiedzaniem miasta znanego z tego, że nie ma w nim żadnego z obrazów Vermeera czyli Delf zwierz znalazł czas by pójść do kina. I to nie byle jakiego kina tylko samego Pathe Tuschinski które wygląda jak ilustracja do pracy magisterskiej zwierza.
Zwierz wybrał się na Genezę Planety Małp – film nie znajdował się na liście filmów do obejrzenia tego lata ale ponieważ zwierz zawiódł się na tylu z dawna oczekiwanych premierach doszedł do wniosku, ze spróbuje czegoś czego oglądać nie miał zamiaru. Jaki jest ostateczny werdykt? Dość niejednoznaczny.
Przede wszystkim zwierz musi stwierdzić że dystrybutor dość ładnie postarał się zareklamować trailerem zupełnie inny film niż pokazuje na ekranach. Podczas kiedy trailer pokazuje nam zwiastun kina sensacyjnego czy apokaliptycznego w rzeczywistości dostajemy przede wszystkim film obyczajowy. Co więcej film dość ciekawy bo ze zmieniającym się głównym bohaterem. Przez połowę filmu historia koncentruje się wokół życia i badań młodego naukowca ( James Franco nieco bezbarwny ale chyba scenariusz nie daje pola do większych popisów) który za wszelką cenę stara się znaleźć lek dla chorego dla Alzhaimera ojca. Jednocześnie opiekuje się małym nadzwyczaj inteligentnym ( między innymi dzięki działaniu leku) szympansem oraz romansuje z śliczną panią weterynarz ( Freida Pinto w roli ozdobnika).
Narracja toczy się powoli i bez większych fajerwerków do czasu kiedy Cezar stanie się nie tylko dorosłą małpą zawieszoną pomiędzy światem ludzi i zwierząt, ale do momentu kiedy oddzielony do swojej ludzkiej rodziny nabierze ochoty do buntu. I tu od razu zaznaczmy buntu słusznego bo gdy film zaczyna się koncentrować na Cezarze ludzie przestają być sympatyczni – w roli uosobienia wszystkich najgorszych ludzkich cech występuje Tom Felton czyli Draco Malfoy – pół życia grania podłego typa znęcającego się nad słabszymi okazało się dobrą szkołą bo tu sprawuje się na tyle dobrze, że od razu przejmujemy małpią perspektywę.
Trzeba powiedzieć, że scenarzyści filmu sporo ryzykowali każąc widowni nie tylko oglądać film w którym dialogi w pewnym momencie są obcięte dość drastycznie ( małpy JESZCZE nie mówią) ale tez taki w którym należy nie identyfikować się ze swoim gatunkiem. Zwłaszcza, że wszyscy wiemy jak to wszystko się skończy ( a przynajmniej wiemy jeśli oglądaliśmy oryginał). Nie mniej owa zmiana perspektywy przechodzi gładko i można nawet stwierdzić że dopiero odsunięcie ludzi na drugi plan nadaje filmowi tempa i charakteru.
Film nie jest jednak pozbawiony mielizn fabularnych – jedną z głównych jest fakt, że scenarzyści ewidentnie nie wiedzą jak działają laboratoria badawcze – i w sumie to zdaniem zwierza jest największe sf w tym filmie a nie super inteligentne małpy ( zwierz musi z resztą przyznać że niezwykle denerwuje go kiedy scenarzyści są w stanie wymyślić mnóstwo nie istniejących rzeczy ale nie chce im się sprawdzić jak działają te istniejące). Trzeba też powiedzieć że wielka scena akcji jaką funduje się nam pod koniec wydaje się nieco nie spójna z resztą filmu – tak jakby dopiero tuż przed końcem producent przypomniał sobie, że miał być to film akcji i wymusił na scenarzyście odpowiednio duże zakończenie.
Tym co zwierzowi wydało się ciekawe to fakt, że film odzwierciedla jak bardzo zmieniły się nasze lęki przez ostatnie kilka dekad. Pierwszy cykl o Planecie Małp niósł silne antywojenne przesłanie – to był okres w którym ludzkość bała się atomu i otwartego konfliktu. Dziś zagrożenie wydaje się iść z zupełnie innej strony – modyfikacje genetyczne, próba podniesienia inteligencji, walka ze śmiertelną chorobą – wszystkie te działania wbrew naturze odbywające się w sterylnych laboratoriach – to zwiastun prawdziwej apokalipsy. Lęk przed atomem zastąpił więc lęk przed genem tą bombą którą wszyscy nosimy a która w końcu kiedyś obróci się przeciwko nam.
Zwierz przygląda się tej stronie filmu z ciekawością bo świadczy ona też o pewnej zmianie mentalności – dziś boimy się nie tego co złe ale tego co ma nas pozornie uszczęśliwić i uczynić lepszymi. W sumie to dość ciekawy lęk nieco chyba przypominający ten który towarzyszył otwarciu poprzedniego stulecia gdy wszystko nagle ruszyło do przodu i wydawało się, że postęp nie będzie mieć końca. Zdaniem zwierza temu akurat lękowi nie trzeba się zbyt łatwo poddawać bo to obawy bogatych zachodnich społeczeństw które mają zwyczaj zapominać, że nie jesteśmy aż tak bardzo do przodu z naszymi odkryciami jak się nam wydaje i że póki elektryczność będzie towarem deficytowym na niektórych kontynentach możemy spać spokojnie.
Obok tych apokaliptycznych lęków film podnosi jeszcze jedną kwestię zdecydowanie bliższą zwierzowemu sercu, czyli cienką granicę dzielącą nas od naczelnych ( choć może scenarzyści nieco za bardzo opowiadają się po stronie naczelnych). Tu zwierz musi stwierdzić, że sam czuje się niezbyt komfortowo przed klatką z szympansami a już oglądając orangutana zawsze zadaje sobie pytanie jaki jest powód dla którego jedno z nas może cieszyć się wolnością a drugie siedzi zamknięte za szybą. Oczywiście to problem który nie ma nic wspólnego z zagładą ludzkości ale ma sporo z tą chybotliwą konstrukcja zwaną człowieczeństwem.
Ps: Zwierz musi powiedzieć że gdy przeczytał na liście płac że szympansa Cezara „grał” Andy Serkis doszedł do wniosku, że oto narodził się nowy rodzaj aktora – Serkis jest bowiem obecnie największym w fabryce snów specjalistą od grania postaci wygenerowanych komputerowo ( ma na swoim koncie i Golluma i King Konga i jednego z bohaterów Tintina) – ciekawe czy rzeczywiście niedługo będzie to osobna specjalizacja.