Wyznam wam szczerze, że od jakiegoś czasu coraz trudniej mnie serialowo zaskoczyć. Być może dlatego, że oglądam tych seriali na pęczki, być może dlatego, że produkcje po prostu w większości nie są bardzo dobre. Kiedy jedna z osób wspierających mnie na Patronite.pl, zapytała czy obejrzałabym „Pokolenie” myślałam, że będzie to seans z cyklu „Nie chcę ale muszę” bo produkcja miała bardzo słabe recenzje – sporo mówiono o chaosie, o tym, że to słabsza i mniej poruszająca podróbka „Euforii” i ogólnie – nic ciekawego. Jakież więc było moje zaskoczenie, kiedy po szóstym odcinku musiałam się wręcz zmusić by iść spać a pozostałe trzy pochłonęłam za jednym posiedzeniem.
„Pokolenie” to serial, który jest zawieszony gdzieś pomiędzy. Nie ma w nim tego emocjonalnego poczucia pustki jak w „Euforii” ale nie jest to „Riverdale” gdzie wszyscy dawno puścili się peronu. Widziałam gdzieś recenzję, która sugerowała, że to produkcja bliższa znanemu i bardzo edukacyjnemu serialowi „Degrassi” tylko jest w nim więcej seksu. Gdybym miała gdzieś go osadzić to rzekłabym że jest o jeden krok bardziej w rzeczywistości niż „Sex Education” i o jeden krok mniej w dramie niż „13 Powodów”. Wciąż to jednak produkcja o młodzieży, która zakłada, że w życiu młodych ludzi najważniejsze punkty to odkrywanie swojej tożsamości, zmaganie się z wizją samych siebie, rozterki sercowe i pytanie co będzie dalej.
Serial z jednej strony ma nowe szaty – bo w słonecznej Kalifornii nastolatki żyją z poczuciem zbliżającego się nieuchronnego końca. Szkołę odwołuje się z powodu zanieczyszczenia powietrza z pobliskich pożarów lasu, wydaje się, że do 2050 i tak nie będzie co sprzątać i często można usłyszeć, że się na ten świat nie prosili ale muszą ponosić tego konsekwencje. Ten młodzieńczy spleen styka się z momentem kluczowym w życiu każdej młodej osoby, bo oto grupa naszych bohaterów ma po 17 lat i serca ich biją szybko i miarowo do każdego kto tylko wykaże trochę większe zainteresowanie. Czy to koleżanki z klasy, czy to chłopaka siostry, czy w końcu do szkolnego psychologa. W tych swoich uczuciach nastolatki są, jak to nastolatki, niestałe, skonfliktowane i skłonne do robienia dość bezmyślnie paskudnych rzeczy. Jednocześnie każde złamane serce wydaje się jakimś małym końcem świata ale tylko do momentu kiedy się o nim nie zapomni.
Co takiego ma serial, co sprawia, że ogląda się go z przyjemnością? Otóż moim zdaniem to jedna z nielicznych produkcji tego typu, która pokazuje młodych ludzi jako całkiem miłych. Nie racjonalnych, impulsywnych, niekiedy bezmyślnych – ale miłych. Grupa przyjaciół którą poznajemy jest dla siebie raczej dobra, a wewnętrzne konflikty wynikają głównie z nieumiejętności wyjaśnienia swoich działań. Wciąż jednak – więcej tu wzajemnej sympatii czy współczucia, niż podkładania sobie świni, spiskowania, bycia wrednym. Zresztą ma się wrażenie, że ta pełna sympatii wizja młodych ludzi rozlewa się na całą produkcję. W jednej z moich ulubionych scen, Chester – który zwykle szokuje szkołę swoimi przykrótkimi bluzkami i kolorowymi włosami, jest smutny i chce zniknąć w tłumie. Kiedy grupa umięśnionych osiłków zaczyna pytać co z nim – spodziewałam się klasycznej sceny szkolnego prześladowania. Tymczasem po chwili ci sami uczniowie podrywają innych by wszyscy zatańczyli i pocieszyli Chestera. Jest w tym coś nieporadnego ale pokazującego, że interakcje między młodzieżą nie sprowadzają się jedynie do prześladowań i podkładania sobie świni.
Inna sprawa – zawsze w serialach młodzieżowych brakuje mi rodzin – a właściwie układów między bohaterami, które byłby nieco inne niż tylko przyjacielskie. W „Pokoleniu” niesamowicie podobają mi się relacje między Nathanem a jego młodszą siostrą Naomi. Dawno nie widziałam na ekranie tak dobrze oddanych relacji w rodzeństwie. Choć Nathan zachowuje się wobec Naomi dość paskudnie (podrywa je chłopaka) to oboje ostatecznie potrafią się porozumieć – zwłaszcza w relacji ze swoją matką (doskonale zagrana przez Marthę Plimpton). W tej relacji najlepsza jest w niej taka domyślna teza, że mimo nieporozumień nie da się jej zerwać tak łatwo do końca. Inna sprawa – to jak ta dwójka jest na siebie wściekła – jak nawet publicznie – obraża się wzajemnie posługując się jednak swoimi prywatnymi, rodzinnymi punktami odniesienia – sprawia, że dostajemy nieco inny przykład interakcji. Co interesujące – nasi bohaterowie nie są właściwie skonfliktowani ze swoimi rodzicami czy opiekunami – nie są też zupełnie odporni na odbieranie telefonów i wyznaczanie godziny powrotu z imprezy. To nie jest młodzież zbuntowana raczej – nie dogadująca się za bardzo z rodzicami.
Kolejna kwestia to ten młodzieżowy realizm, o który zawsze proszę. Jasne – mamy tu niektóre wątki, które można przyjąć z uniesieniem brwi bo są niesłychanie umowne (w tym wątek spinający cały serial) ale jednocześnie – nie ukrywam przyjęłam z miłym zaskoczeniem to jak serial pokazuje wolny czas nastolatków. Kiedy szkoła zostaje odwołana znajomi kręcą się po mieście, jedzą hamburgera, czekają aż koleżanka skończy wolontariat, robią sobie zdjęcia przebierając się w ciuchy z szafy kumpeli. Domówka przypomina domówki na których byłam – gdzie wszyscy się nieźle bawią, ale nikt nie wyrzuca telewizora przez okno, ani nie siedzi do białego rana. Na szkolnej wycieczce najważniejsze jest to kto siedzi obok kogo w autokarze i kto z kim wyląduje w jednym pokoju. W tych pokojach też niby nagrywa się na telefon filmiki, które oburzą zapewne wszystkich w sieci ale jest to kontynuacja znanej od lat gry „prawda czy wyzwanie”, która najwyraźniej na zawsze pozostaje w sercach nastolatków i w ich wciąż wykształcających się mózgach.
Oczywiście większość osób zwróci uwagę na to ile w serialu jest seksu, a właściwie głównie mówienia o seksie, bo jak się tak przyjrzymy, to mimo wielkich planów i niewątpliwych rządzy- wcześniej czy później okazuje się, że sprawy nie są aż tak proste. Co ciekawe – serial nie raz i nie dwa, pokazuje, że pytanie dziewczyny o zgodę na seks, jest nie tylko czymś co powinno być automatyczne ale też – co jest uznawane za atrakcyjne. Inna sprawa – podoba mi się jak serial pochodzi do wielkich uczuć nastolatków i pokazuje, że mogą się pojawić w ich głowach bardzo szybko, bardzo szybko eskalować i równie szybko okazać się niewłaściwie umiejscowione. Zresztą serial ma tyle rozumu by pamiętać, że wątek dorosłych romansujących z dzieciakami nie jest szczególnie atrakcyjny w 2021.
Nie wiem czy bym równie dobrze oceniła ten serial (który oglądało mi się przemiło) gdyby nie gra aktorska. Justcie Smith – grający Chestera, który łączy nonszalancję, inteligencję i troskę o przyjaciół kradnie cały serial. To jest jedna z tych przepysznych ról gdzie można dostrzec jak młody aktor pozwala sobie na jazdę bez trzymanki, by potem zrobić woltę i przypomnieć że oglądamy tylko siedemnastolatka, któremu wydaje się, że zrozumiał jak działa świat, seks i emocje. Świetna jest Haley Sanchez w roli bardzo nieśmiałej nieco wycofanej Grety, która chyba jako jedyna z całej grupy pielęgnuje w sobie wizję romantyczności. Co mi się podoba w postaci Grety, to że twórcy z jednej strony pokazali nam bohaterkę bardzo nieśmiałą i wycofaną, ale z drugiej – być może najbardziej świadomą tego kim jest i czego chce. Uly Schlesinger jest fantastyczny jako Nathan, biseksualny chłopak, który jak mówi – przestaje myśleć gdy tylko poczuje, że ktoś go lubi. To jest w ogóle jedna z lepszych kwestii w tym serialu bo moim zdaniem oddaje doskonale ten stan bycia nastolatkiem, kiedy cudze zainteresowanie jest tak ważne, że wszystko inne schodzi na drugi plan. Właściwie to mogłabym chwalić obsadę dalej bo moim zdaniem nie ma w tym serialu złych ról a pokazanie nastolatków, które jednego dnia są bardzo do rzeczy, a drugiego dnia najważniejsza w ich życiu jest przecena w Sephorze brzmi bardzo blisko tego co sama pamiętam. Zresztą naprawdę tym co mnie wciąż i wciąż w tym serialu kupuje to bijąca z niego sympatia dla młodych ludzi. Ten serial jest zdecydowanie po ich stronie co się we współczesnej popkulturze wcale nie zdarza tak często.
Wizualnie produkcja jest ciekawym kontrapunktem do wspominanej wcześniej „Euforii” – podczas kiedy dziś każdy kojarzy te kolory Euforii – fiolet i błękit, ale także przygaszone kolory dnia (którego młodzi ludzie chcą za wszelką cenę unikać) „Pokolenie” wybiera inną – bardzo Kalifornijską paletę kolorystyczną. Mamy tu dużo żółcieni, słońca, pyłu, kolorów. To jest doskonały pomysł – bo dzięki temu innej kolorystycznej palecie, człowiek od razu ma poczucie, że „Pokolenie” samej „Euforii” nie chce robić konkurencji raczej ją dopełniać. Pod tym względem HBO Max powinno dalej produkować różne seriale o nastolatkach, które dopiero złożone w całość dadzą jakiś obraz młodych ludzi. Taka serialowa tęcza wydaje mi się ciekawym pomysłem – bo jednak młodość to stan który choć w popkulturze skonwencjonalizowany w realnym życiu – może być bardzo zróżnicowany. Stąd nie traktuje pozycji HBO jako konkurencyjnych – raczej jako szukających różnych perspektyw na życie młodych ludzi.
Seriali o nastolatkach nie kręcą nastolatki. One żyją, chodzą do szkoły i odrabiają prace domową. Seriale o nich kręci następne pokolenie, które trzy po trzy pamięta jak się żyło kiedyś i prawie mu się wydaje jak sytuacja wygląda obecnie. Dlatego kulturowe przedstawienie nastolatków zawsze żyje własnym życiem, zawsze jest w jakiś sposób oderwane od tego co dzieje się tu i teraz. Moim zdaniem „Pokolenie” wygrywa tym, że trzyma się tych najbardziej niezmiennych nastolatkowych prawd o życiu – które utrzymują się w kolejnych pokoleniach. Dzieciaki w tym wieku chcą być lubiane, szukają grupy która pomoże im się określić, mają pstro w głowie, bywają niesłychanie dojrzałe we wtorek i średnio rozgarnięte w czwartek. Mają nauczycieli, których lubią, rodziców, których unikają, i poczucie, że dosłownie na każdym kroku mogą rozwalić swoje życie w strzępy – choć rzadko jest to prawda. Dlatego „Pokolenie” się moim zdaniem broni – zamiast gonić króliczka „jaka jest ta DZISIEJSZA młodzież” poprzestaje na takiej konstatacji „Jak jest DZIŚ młodzieży”. To niewielka różnica, ale moim zdaniem doskonale odbija się w serialu.
Moja pozytywna, czy wręcz entuzjastyczna opinia o serialu stoi w sprzeczności z większością tekstów jakie na jego temat napisałam. Nie podejmuję się diagnozować co sprawiło, że tak inaczej odebrałam tą produkcję. Czy moja ogólna sympatia do pozytywnego przedstawiania młodzieży, czy moja słabość do komedio dramatów, gdzie bohaterowie nie są traktowani śmiertelnie poważnie. Czy w końcu fakt, że cała amerykańska młodzież jest dla mnie tworem popkultury w związku z tym nie szukam tu wielkiego realizmu bo te dzieciaki to dla mnie i tak element symularkum. Ostatecznie jak zwykle pozostaję bezradna wobec własnego gustu i jedyne co mi pozostaje to serial wam całym sercem polecić.