?
Hej
Zwierz przeżył wczoraj najciekawsze trzy popkulturalne godziny od wieków. Jednocześnie były to godziny pełne przemocy, flaków i Żywych Trupów. Co takiego zrobił? Oto postanowił jednego wieczora porównać napisaną przez Roberta Kirkmana historię o Żywych trupach za pośrednictwem trzech zupełnie różnych mediów. Na pierwszy ogień poszedł komiks (zwierz go czytał, ale dawno, więc postanowił odświeżyć), na drugi oparty o niego serial (nie cały tylko pierwsze odcinki, które zwierz też już kiedyś widział), a na trzeci podesłany zwierzowi audiobook na podstawie komiksu, którego użyczył zwierzowi wydawca. Tak moi drodzy można powiedzieć, że zwierz urządził sobie prawdziwą porównawczą orgię na trzy media i hordy Zombie.
Zacznijmy od samej historii – być może umknął wam komiks, który rozpoczyna się dość prosto. Główny bohater policjant zostaje postrzelony, kiedy po kilku tygodniach budzi się ze śpiączki wokół trwa właśnie zombie Apokalipsa. Nasz bohater nie załapał się na początkową panikę, ewakuację i masakrę, ale trafił idealnie na czasy, kiedy niedobitki ludzkości próbują przetrwać. Rick oprócz przystosowania się do nowych dość powiedzmy sobie niespodziewanych warunków musi jeszcze znaleźć żonę, synka i bezpieczne miejsce do życie. To początek jednego z lepiej rozpoznawalnych amerykańskich komiksów. Żywe Trupy to taki komiks, który zdaniem zwierza łączy to, co czynni to medium tak cudownym – znakomite rysunki i bardzo inteligentny scenariusz. Zresztą nie tylko zdaniem zwierza, bo w 2010 Żywe Trupy zostały nagrodzone nagrodą Eisnera – najpoważniejszym przyznawanym na Comic con wyróżnieniem dla komiksów i powieści graficznych. Wychodzące, co miesiąc numery (zwierz cieszy się, że w Polsce wychodzą w dużych zbiorach po kilka zeszytów, bo napięcie rośnie) przesuwają akcję tylko odrobinę do przodu, ale to nie jest komiks, w którym każdy numer wypełniony jest dramatycznymi wydarzeniami. Wręcz przeciwnie sporo jest miejsca na rozmowy, obserwacje na temat ludzkich charakterów i podziału ról w grupie, która stara się przetrwać. Trzeba zresztą przyznać, że to pomysł genialny, bo serię można ciągnąć z równym powodzeniem prawie w nieskończoność.
Przez kilka lat Żywe Trupy były skarbem wielbicieli komiksu, ale jak po każdy dobry materiał upomniała się o nie telewizja. I to nie telewizja byle, jaka tylko AMC – jedna z kablowych telewizji amerykańskich z ambicjami by kręcić dobre seriale – co wcześniej wychodziło im bardzo dobrze biorąc pod uwagę, że to AMC produkuje Mad Men. Walking Dead od pierwszego odcinka budzi mieszane uczucia – niektórzy twierdzą, że to jeden z najlepszych i najciekawszych seriali, jakie kiedykolwiek widzieli, z kolei inni są zdania, że serial jest zdecydowanie przereklamowany. Jeszcze inni twierdzą, że serial co prawda był do bani w pierwszym sezonie ale potem robił się co raz lepszy z odcinka na odcinek. Do tego dochodzi jeszcze niekoniecznie zadowolona grupa wielbicieli komiksu, którzy widzą, jak serial, co raz bardziej oddala się od dobrze znanych im wątków i plansz. Zwierz, który nie przepada za tego typu serialami (nie z powodu Zombie tylko z powodu konstrukcji odcinków), ale chyba będzie musiał obejrzeć więcej niż dwa pierwsze odcinki. Bo jak zwierz nie tak dawno temu sprawdził do obsady dołączył w trzecim sezonie David Morrissey – jeden z tych brytyjskich aktorów, którzy przekonają zwierza nawet do serialu, który nie wzbudził w nim entuzjazmu. Ale odchodząc od fanowskich zboczeń zwierza, to serial dodaje pewne elementy, które zupełnie inaczej wypadają w komiksie. Wydaje się brutalniejszy a jednocześnie dzięki dobrej grze światłem – przynajmniej w pierwszym sezonie – dostajemy niesłychanie ciekawy jasny, niemal prześwietlony horror – coś ciekawego i nowatorskiego. Zwierz cały czas się zastanawia czy to nawiązanie do czarno-białych rysunków oryginału czy po prostu taka decyzja by uczynić wszystko jeszcze bardziej normalnym a co za tym idzie nienormalnym.
I tak dochodzimy do audiobooka, który wylądował na telefonie zwierza (telefon zwierza służy mu, jako odtwarzacz mp3). Początkowo zwierz miał wątpliwości. Wydawało się, że zrobienie audiobooka z komiksu może iść w dwie strony – albo audiobook będzie zupełnie nie zgodny z komiksową historią, albo… No właśnie zwierz nie za bardzo się spodziewał innej wersji. Tymczasem dostał coś, co właściwie trudno nazwać audiobookiem. To bardziej podzielone na 15 minutowe odcinki (jeden odcinek jeden zeszyt) słuchowisko. Narrator opisuje nam sceny, ale dialogi rozgrywają się z podziałem na głosy i naprawdę są nieźle grane. Zwierz wie jak to brzmi – czytany komiks – trochę jak szalony pomysł. Ale o dziwo całkiem się sprawdza. Dlaczego? Po pierwsze, jeśli podobnie jak zwierz czytaliście komiks to znajdziecie mnóstwo frajdy w porównywaniu opisu narratora z tym, co widzieliście w poszczególnych kadrach – kto wie czy to nie jedno z ciekawszych doświadczeń w ramach badania własnej percepcji obrazu. Po drugie – jeśli nie znacie komiksu to narracja jest na tyle sugestywna, że na pewno zaraz zobaczycie przed oczyma kolejne kadry – jak fanie będzie to wtedy porównać z komiksowym oryginałem i przekonać się czy nasza wyobraźnia działa tak samo jak wyobraźnia scenarzysty komiksu. A jak znacie tylko serial to będziecie mogli sprawdzić jak bardzo scenarzyści odeszli od oryginału.
Trzeba jednak przyznać, że czasem zwierz miał wrażenie, że w ogóle narracja nie jest potrzebna – dialogi przeniesione prosto z komiksu (serio zwierz słuchał kolejnych odcinków z zeszytem w ręku, więc mógł na żywo porównywać dialogi) są wystarczająco ciekawe i tłumaczące wydarzenia, że spokojnie moglibyśmy się z nich dowiedzieć, co tak właściwie dzieje się wokół bohaterów. Do tego zgodnie z nową zasadą robienia podrasowanych audiobooków nie ma tu opisu strzału, ale naprawdę słyszymy wystrzał, zombie chrupiące kości, dziwne odgłosy gdzieś w oddali. Warto też zaznaczyć, że po raz pierwszy od lat zwierz nie miał ochoty zgrzytać zębami słuchając aktorów czytających swoje role. Głosu bohaterom użyczyli Anna Dereszowska, Maria Seweryn, Jacek Rozenek i Szymon Bobrowski, ale zwierz może się założyć, że gdzieś w mniejszych rolach słyszał innych znanych aktorów. W każdym razie dialogi są dokładnie jak z dobrego słuchowiska – mówione a nieczytane – i choć zwierz obiecał sobie, że wysłucha tylko jednego dwóch odcinków musiał się powstrzymać koło szóstego – bo po pierwsze – wyglądało na to, że skończy wpis o poranku poza tym chce sobie coś zachować na później.
Jak już zwierz pisał postanowił wszystkie trzy formy przyswoić jednego wieczoru i musi wam powiedzieć, że wszystkim to poleca. To znakomita zabawa, ale i rzecz niesłychanie edukacyjna. Weźmy jedną scenę – Rick wstaje ze szpitalnego łóżka, z trudem się podnosi, przebiera i wychodzi na korytarz gdzie dopiero zdaje sobie sprawę, że coś jest nie tak. Chwilę później atakuje go zombie. W komiksie widzimy w kilku kadrach jak Rick ma problemy ze wstaniem z łóżka – sami musimy sobie dopowiedzieć odgłosy, ból nóg, osłabienie, zdezorientowanie. Wszystkie dźwięki, jakie towarzyszą człowiekowi, który po tygodniach śpiączki wstaje z łóżka. W serialu Andrew Lincoln grający Ricka daje nam popis dobrej gry aktorskiej, kiedy autentycznie wygląda jakby zapomniał jak się chodzi i kiedy niepewnym krokiem wychodzi na pusty korytarz gdzie zgodnie z zasadami grozy mruga zepsuta jarzeniówka. Z kolei w słuchowisku wszystko, co prawda zostaje dopowiedziane, ale nie mając obrazu sami musimy sobie dopowiedzieć – czy bohater przytrzyma się łóżka, jak szybko będzie szedł po korytarzu, czy żarówka będzie mrugać, a może będzie zupełnie jasno. Jedna scena a każde medium robi z niej coś innego i zaspokaja nasze inne potrzeby – tak, więc właściwie nie musimy wybierać, co wolimy bardziej, bo to tylko pozornie jest ta sama historia.
A skoro przy przenoszeniu komiksów na audiobooki jesteśmy – nawet, jeśli nie podoba się nam pomysł zastępowania obrazków opisem to nie sposób nie zachwycić się pomysłem na takie krótkie 15 minutowe odcinki. To dokładnie tyle ile potrzeba na jeden przejazd tramwajem, jeśli nie wybieracie się na drugi koniec miasta, albo na dojście nie do tego najbliższego przystanku autobusowego. W ogóle to niezły sposób na to by łączyć przyjemne z pożytecznym (każde obcowanie z kulturą jest pożyteczne) – jak opowiadał kiedyś Stephen Fry – kiedy słuchasz audiobooka w czasie spaceru wychodzisz na chwilkę a potem wracasz pociągiem, bo przecież nie skończysz spaceru zanim nie skończy się rozdział. Pod tym względem zwierz z radością dodał Żywe Trupy w wersji mp3 do Cabin Pressure na swoim telefonie i może bez lęku spacerować z pracy nawet dwa przystanki dalej. Co zwierz też wam poleca.
A jeśli zwierz was zachęcił to możecie sobie pobrać Żywe trupy na Pubilo.pl. Niestety wadą i to sporą Żywych Trupów jest ich cena – bez promocji kosztują 34,90 po promocji 31 z groszami. Co prawda, jeśli porównamy to z ceną zeszytu komiksu czy nawet z serialem (tu trudniej przeliczyć) to cena wydaje się dość rozsądna, ale jest to jednak dość drogo – przynajmniej dla czytelnika, który kupuje całość a nie może sobie wydać kilku złotych na jeden odcinek i zadecydować czy chce słuchać dalej. Z drugiej strony przeciętna książka jest obecnie w podobnej cenie, więc może zwierz nieco przesadza. W każdym razie zwierz zastanawia się czy nie byłoby całkiem miło móc kupić jeden czy dwa zeszyty na spróbowanie zanim się kupi cały tom. Niemniej jednak, jeśli słuchacie czegoś fajnego i niepokojąco wciągającego do słuchania przy przejażdżkach tramwajowo samochodowo autobusowych to zwierz poleca. A teraz pójdzie pokombinować czy nie uda mu się zorganizować konkursu, co byście jakiegoś Żywego Trupa mogli wygrać.
Ps: A tak w ogóle to ten audiobook był na tyle mało irytujący, że może zwierz się w końcu do nich przekona. A może przekona się wyłącznie w wersji bliższej słuchowiskom, w końcu, co, jak co ale słuchowiska zwierz kocha.