Wczoraj zostałam sławna. Na krótko. Na jakieś kilka godzin. Umieściłam na Facebooku wpis który wywołał większą reakcję niż cokolwiek co napisałam w życiu. Mój status wylądował na głównych portalach i stronach w kraju. Ale nie ma się czego cieszyć. Przekazanie informacji przykrej czy niepokojącej nigdy nie cieszy. Nie zmienia to faktu, że przez chwilę mogłam zobaczyć jak poprawiamy sobie świat. I dziś wam o tym opowiem.
Zacznijmy od tego, że jest powszechnie znanym faktem – zarówno psychologom jak i socjologom, że chcemy postrzegać świat jako coś spójnego – jeśli mamy jakieś wyobrażenie o tym co nas otacza to źle czujemy się kiedy pojawia się zdarzenie, osoba czy zjawisko które w jakiś sposób zakłócają nam naszą wizję. Jednocześnie wielu z nas chce wierzyć że świat jest dobry – a przynajmniej lepszy niż w rzeczywistości. Aby sobie z tym poradzić mamy całkiem sporo mechanizmów obronnych czy obronno- zaczepnych. Wczoraj mogłam obserwować całą ich gamę. I chciałabym wam je teraz pokazać, bo dam głowę – że z nich też korzystacie. I to ważne – owe mechanizmy włączają się w naszych mózgach niezależnie od poglądów- u niektórych włączą się wtedy kiedy przeczytają o sprawie molestowania seksualnego, u innych kiedy przeczytają o uchodźcach, ktoś jeszcze inny uruchomi je czytając o wydarzeniach związanych z ksenofobicznymi atakami. Nie zmienia to faktu, że kiedy się pojawiają zwykle mają podobne podłoże.
To nie miało miejsca– to jeden z najprostszych mechanizmów – skoro coś co się wydarzyło nie pasuje do naszej wizji świata pewnie po prostu nie miało miejsca. W sumie to nie koniecznie jest taka zła intuicja w sytuacji w której jesteśmy w Internecie i łatwo coś sfabrykować. Problem pojawia się wtedy kiedy np. pojawiają się dodatkowe informacje, rzecz się roznosi i jest komentowana. Prawdopodobieństwo, że nie miała miejsca wciąż występuje – ale jest coraz mniejsze. Jeśli jednak bardzo nie będziemy chcieli w nią wierzyć, to wciąż możemy poddawać informacje pod wątpliwość. Co więcej – to całkiem dobrze działa, bo udowodnić że coś miało miejsce – wcale nie jest tak łatwo. A właściwie inaczej – osoba która nie chce uwierzyć, że coś się wydarzyło chętnie odrzuci wszelkie dowody albo uwierzy w teorię spiskową. Wszystko by zachować wizję świata. Zresztą nawet jeśli już dostanie całe tony dowodów wystarczy zawsze dodawać znak zapytania – dzięki temu zawsze nasi rozmówcy będą musieli zacząć od udowodnienia że fakt zaistniał. Co samo w sobie zwykle kończy merytoryczną rozmowę. I ponownie nie jest takie proste, bo jeśli ktoś nie chce wierzyć że coś zaszło czy istnieje to nie uwierzy. Spójrzcie na ludzi którzy negują zmiany klimatyczne.
To musiało być zupełnie inaczej – skoro opisany przebieg zdarzeń nie pasuje do naszej wizji świata to znaczy, że musiał wyglądać zupełnie inaczej. Dziewczyna mówi, że wyszła na imprezę wypiła dwa drinki a potem obudziła się w cudzym łóżku nic nie pamiętając? Pewnie tych drinków nie było dwa tylko dwadzieścia. Chłopak został pobity na ulicy? Pewnie do kogoś coś powiedział. W każdym razie na pewno jest jakieś inne – spójne z naszą wizją świata wyjaśnienie, że zdarzyło się coś co pozornie nie ma dla nas sensu. A ponieważ żadna relacja – łącznie z nagraniem i relacją naocznych światków nigdy nie jest wystarczająco obiektywna – to łatwo stworzyć własną interpretację wydarzeń. Zwłaszcza że w przypadku wielu zjawisk które zaburzają naszą wizję świata musimy wierzyć jedynie osobom zamieszanym w sprawę. Co rzecz jasna sprawia, że podważamy ich relacje. I ponownie – wydaje się że to może być słuszny odruch – ale problem pojawia się wtedy kiedy np. każdą kolejną informację dotyczącą rasizmu w Polsce traktujemy jako niepełną. Albo nie chcemy uwierzyć nikomu kto opowiada o tym, że spotkało go coś niemiłego w obozie dla uchodźców. Nie chodzi o to by wierzyć każdej relacji ale raczej o włączanie pewnego mechanizmu wedle którego nie wierzy się żadnemu rodzajowi relacji – zwykle dobranych tematycznie. Wtedy bowiem zwykle okazuje się, że tym co podważamy nie jest sama wiarygodność świadka ale samo istnienie zjawiska.
Tak było zawsze – argument że dane zdarzenie czy zjawisko nie powinno nas oburzać ponieważ występowało w przeszłości pojawia się często i jest w sumie zawsze równie bez sensu. Jeśli dzieje się coś nieprzyjemnego czy oburzającego to fakt, że podobne zjawisko występowało w historii niewiele tu zmienia. Zwłaszcza że nasze normy zachowań społecznych ulegają zmianom. Kiedyś znęcanie się nad zwierzętami nie oburzało, kiedyś kobiety mniej domagały się szacunku w miejscu publicznym, były czasy kiedy rasizm uważano za coś dość naturalnego i nie piętnowano go aż tak bardzo. Argument że coś pojawiało się już dawniej zwykle ma nas uspokoić i przekonać, że skoro zjawisko z którym mamy do czynienia występowało wcześniej – i nie doprowadziło do końca cywilizacji ani też nie dotknęło nas wcześniej bezpośrednio – to w sumie nic się nie stało. W tym przypadku trudno znaleźć jakąś pozytywną stronę takiego sposobu myślenia ale ludzie bardzo ten argument lubią.
To tylko odosobniony przypadek – właściwie każdy przypadek zakłócenia naszego ładu jest odosobnionym przypadkiem – z pominięciem wydarzeń za którymi stoją organizacje – od tych przestępczych po te państwowe. Jednak poza tym – każe pobicie, każdy gwałt, każde ksenofobiczne czy homofobiczne wystąpienie jest odosobnionym przypadkiem. Odosobnionym pod tym względem, że w każdym przypadku to jakaś jednostka podejmuje decyzję czy skorzysta z przemocy, czy przekroczy granicę czy zamachnie się na wolność, zdrowie czy życie innej jednostki. W tym jednym momencie rzeczywiście można stwierdzić, że doszło do czegoś w jednym miejscu, w jednym czasie i dotknęło niewielką ilość osób. Problem są tu dwa. Pierwszy – z tych odosobnionych przypadków składają się statystyki. Przemoc w rodzinie nie jest zorganizowana – każdy bije, męczy i dręczy osobno. Ale potem patrzymy i nagle okazuje się, że wcale nie osobno – tylko razem w tysiącach domów. Podobnie z przemocą na ulicy – każda bójka wydaje się pojedyncza. Dopóki nie zbierzemy ich razem i nie okazuje się, że np. ilość pobić na tle rasowym wzrosła w ostatnich latach dość znacznie. Druga sprawa – wszyscy żyjemy w świecie w którym poddawani jesteśmy bodźcom z zewnątrz. Te zaś mówią nam co jest właściwie, co nie właściwie, co dozwolone i odrzucone przez społeczeństwo. W wielu przypadkach osoba podejmująca jakieś działanie niekoniecznie zdaje sobie z tego sprawę. Chłopak który uznaje że może wykorzystać pijaną dziewczynę zapewne nie rozważa tego jak bardzo nasze społeczeństwo wciąż dozwala na wykorzystywanie kobiet, mąż bijący żonę – na to jak wygląda w Polsce patriarchat, osoba plująca na chłopaka o ciemniejszej skórze – jaki jest pogląd ministra spraw zagranicznych na uchodźców. Co nie zmienia faktu, że wszyscy w takim świecie żyjemy i co się wzmacnia to w nas rośnie. Tak naprawdę nawet jeśli nie poświęcamy zbyt wiele czasu na rozważania o tym co dzieje się wokół nas to zmieniająca się atmosfera społeczna i tak nas dopadnie. Chociażby w warstwie języka. Określenia kiedyś bardzo obraźliwe przestaną takimi być, zmieni się język którym mówimy o pewnych sprawach. Nawet jeśli wydaje się nam że jesteśmy od tego daleko to wciąż to na nas wpływa.
To pewnie ich wina– choć wydaje się to bezsensowne to zwalanie winy na ofiarę jest jednym z naszych najlepiej działających mechanizmów upewniania się że ze światem wszystko w porządku. Skoro nic nie dzieje się bez przyczyny, skoro wszyscy ludzie są dobrzy, to skoro coś się stało znaczyć to musi, że ktoś kogoś sprowokował. I tu właściwie roztacza się pełen wachlarz usprawiedliwień i okoliczności łagodzących. Można tu usłyszeć naprawdę wszystko – spódnice zwykle są za krótkie, osoba zwykle znajdowała się w złej dzielnicy o złej porze, być może powinna siedzieć cicho, być może powinna być głośnej, może powinna uderzyć, pobiec albo po prostu powinna się zachować inaczej, być kimś innym i w ogóle to na pewno nie mogło się nic zdarzyć bez powodu. Takie wyjaśnienia zwykle – choć nie świadomie – są przejawem pewnego myślenia o świecie. Na przykład takiego, że istnieje jakiś rodzaj zachowania przy którym gwałt nie jest dziwny, że osoba powinna umieć się bronić bo zawsze może zostać zaatakowana, czy że jest jakieś publiczne zachowanie za które może się należeć fanga w nos. Zwłaszcza w przypadku tez o tym, że trzeba się umieć bronić i nie prowokować mamy do czynienia – ponownie z często nieuświadomioną – zgodą na to, że inni naruszają nasze bezpieczeństwo. A przecież – wcale tak nie powinno być. Jeśli zaczynamy się wszyscy zapisywać na zajęcia z samoobrony bo boimy się o swoje zdrowie czy życie – to wtedy tak troszkę przyznajemy że nic z tymi bijącymi nie chcemy zrobić tylko musimy zmienić samych siebie i się do nich dostosować. I choć wielu powie „takie życie” to wcale nie jest to prawda. Do przemocy nikt się nie musi przyzwyczajać. Podobnym argumentem jest popularne w Stanach stwierdzenie że gdyby ofiary miały broń to pewnie nie doszłoby do ataku, czy mogłyby uratować innych. To z kolei oznacza, że jeśli ktoś stał się ofiarą to nie na skutek ataku ale raczej niewystarczającej samoobrony. I ponownie – ciężar przenosi się ze sprawcy na ofiarę.
To tutaj, tamto tam – skoro wydarzyło się coś co zaburzyło naszą wizję świata szukamy równowagi. Albo we własnym doświadczeniu, albo poprzez zestawienie. Dziewczyna skarży się na molestowanie przez kolegów w pracy. Ja też chodzę do pracy i nikt mnie nie molestował. Ktoś skarży się na pobicie pod świątynią. Ja wychodziłem ze świątyni nikt mnie nie pobił. Ktoś skarży się na przemoc na tle rasowym. Ale przecież taka sama przemoc jest gdzie indziej też. Ktoś skarży się na coś co zdarzyło się dziś. Ale przecież dwa lata temu też było. Zestawianie ze sobą dwóch trzech czy czterech zdarzeń nie zawsze ma sens. Robimy to by znaleźć tło, kontrapunkt czy równowagę. Czy to że dziś pobito kogoś w Polsce, jest mniej ważne bo wcześniej pobito kogoś we Francji? Czy wystąpienia antyislamskie są rzeczywiście równoważone przez prześladowanie chrześcijan? Jedno zaburzenie porządku nie równoważy drugiego. To że przemoc jest obecna w kilku krajach nie czyni jej mniej niepokojącą (a wręcz bardziej). To, że ktoś nie ma urazu nie znaczy że druga osoba nie będzie się bać. To że dwie rzeczy się wydarzyły nie znaczy, że jedna niweluje drugą. Można jednocześnie sprzeciwiać się wystąpieniom atyislamskim i prześladowaniu chrześcijan. Można być oburzonym ksenofobią w Wielkiej Brytanii i ksenofobią w Polsce. Można nigdy nie poznać molestowania ale nie negować czyjegoś doświadczenia. Samo zestawienie dwóch zjawisk niczego nie daje. Co najwyżej pozwala nam zachować przekonanie, że panuje jakaś równowaga co jednak prowadzi do niepokojącego wniosku, że całe zło jest uzasadnione o ile dotyka równo wszystkich.
To byli inni – kiedy wydarzenia nie da się wyjaśnić, zrozumieć ani zrównoważyć zawsze pozostaje jeszcze jedna droga. Możemy znaleźć ludzi którzy są winni. Ich. To na pewno nie był nikt podobny do nas, w naszym otoczeniu nikogo takiego nie znamy, my osobiście zachowalibyśmy się zupełnie inaczej. Taką grupę zwykle łatwo wskazać – pewnie była to osoba zaburzona, pewnie był to człowiek chory, pijany, lump, ktoś daleko od nas. Przyznanie przed samym sobą – że jest się członkiem społeczeństwa w której mogą być obok nas jednostki zaburzające tak po prostu równowagę jest bardzo trudne. Przecież my jesteśmy dobrzy i prawi i chcemy być przekonani, że otaczają nas podobni ludzie. Zwłaszcza w przypadku jeśli czujemy się z nimi związani – chociażby tak niepewnym węzłem jakim jest poczucie wspólnej przynależności narodowej. I rzeczywiście z jednej strony – często zdarza się, że osoby które zaburzają ład i spokój są od nas bardzo różne. Ale niekoniecznie, czasem niestety są do nas bardzo podobne, a czasem równie dobrze moglibyśmy to być my. Przyznanie przed samym sobą, iż nasze zachowanie czy postawa niekoniecznie stanowi dla innych punkt odniesienia jest trudne. Trudne jest przyznanie przed samym sobą że nie ma Innych. Bo jeśli ich nie ma to po części trzeba wziąć odpowiedzialność. Nie za żadne konkretne zdarzenie ale za całe społeczeństwo. Stąd najlepszym kontrapunktem do informacji o tym, że coś się zdarzyło – zwłaszcza w naszym społeczeństwie jest przyjąć że chcą nie chcąc to my musimy sobie z tym poradzić.
Na samym końcu można zawsze kogoś wyśmiać. To nic nie kosztuje. Powiedzieć komuś że jego uczucia są nie ważne, że sprawa o której mówi jest mało istotna, że jest naiwny oczekując od świata czegoś innego. To zawsze działa – zwłaszcza że niezależnie od tego kto się skarży – czy osoba zaczepiona za kolor włosów, lakier do paznokci, czy starsza pani wyzywana przez ludzi którzy uznają ją za wariatkę – zawsze można to wyśmiać. Być może nie ocalimy w ten sposób wizji naszego świata ale przynajmniej zdyskredytujemy kogoś kto chce ją nam zaburzyć. Dzięki temu poczujemy się lepiej. Bo życie w świecie w który nie chce być spójny i dobry jest trudne. Po pierwsze w każdej chwili może nas zaskoczyć, po drugie wizja że w każdej chwili ktoś może zachować się wbrew zasadom jest przerażająca. Stąd konieczność upewniania się że wszystko będzie w porządku.
Poprawiamy świat codziennie bo chcemy żeby był lepszy. Niezależnie od naszych poglądów chcemy by był z nimi spójny. Wybieramy z wiadomości te które nam pasują. Wierzymy w to co dokłada się do już istniejących założeń. Cegiełka po cegiełce tworzymy wizję rzeczywistości w której chcemy żyć. No właśnie – to jest myślenie życzeniowe. Zwykle chcemy postrzegać ludzi podobnych do nas jako dobrych, innych jako złych. Widzimy jedną przemoc, na inną przymykamy oko. Zupełnie inaczej traktujemy to co jest blisko nad od tego co daleko. Robią tak wszyscy – nikt nie żyje w świecie obiektywnym nie poddanym tym mechanizmom. Ale nie znaczy to, że nie powinniśmy sobie z nich zdawać sprawy. Kiedy dowiadujemy się o czymś co nie pasuje do naszej wizji świata, bądź idealnie ją potwierdza powinniśmy zadać sobie pytanie do jakiego stopnia umielibyśmy spojrzeć na wydarzenie inaczej. Jak bardzo zgodzilibyśmy się na tą niespójność. To nie znaczy, że musimy przyjąć cudzy punkt widzenia, odrzucić własnej intuicje czy przekonania. Raczej zdawać sobie sprawę, że one zawsze tam istnieją. Czy to sprawi, że przestaniemy tak myśleć? Niekoniecznie. Ale zawsze warto pamiętać na jak wiele jesteśmy gotowi by nasz świat miał sens. Nawet jeśli nasze działania zupełnie sensu nie mają.
Ps: Dziś zwierz idzie na Smoleńsk więc zapowiada nam się dość polityczna końcówka weekendu.
Ps2: Na koniec może warto dodać, że nie jestem w żadnym razie jedyną czy pierwszą osobą która te zjawiska opisuje. Są one dobrze znane naukom społecznym, ale pomyślałam, że może dobrze je pokazać, przypomnieć i opowiedzieć z pierwszej ręki jak szybko po nie sięgamy. A wszystkie tu wypisane widziałam wczoraj na własne oczy.