Ci którzy Zwierza znają wiedzą, że raz do roku na jesieni podejmuje próbę obejrzenia jakiegoś nowego polskiego serialu z telewizji ogólnodostępnych, celem sprawdzenia co tam w polskiej popkulturze piszczy. W ostatnich latach trochę faworyzował pod tym względem TVN więc w tym roku zdecydował się zwrócić ku nowej, przebojowej produkcji Polsatu „W rytmie serca”. I tym samym obejrzał pierwszy polski serial super bohaterski.
Od pewnego czasu twórcy seriali dostrzegli, że nie może być tak że wszystko dzieje się w Warszawie więc postanowili przenieść się do innych miast Polski. Przez pewien czas mieliśmy w serialach miasta takie jak Wrocław czy Toruń (tam biegali lekarze z TVN) ale ostatnio takie większe miejscowości też się znudziły więc w tym roku zdecydowano się pojechać do nieco mniejszych miejscowości. Diagnoza TVN dzieje się w Rybniku (ponoć z wielkim naciskiem na ronda w Rybniku) zaś nasze „W rytmie serca” dzieje się w Kazimierzu nad Wisłą a dokładniej na rynku tej miejscowości, gdzie nasz cudnej urody lekarz całuje co dwa odcinki piękne dziewczęta. Zaś pomiędzy jednym a drugim wątkiem mamy obowiązkowe, niesłychanie malownicze ujęcia Kazimierza z drona. Ujęcia każące przypuszczać że nad miastem niemal zawsze unosi się lekka malownicza mgła. Chyba że akurat jest malowniczy zachód słońca. Wschód ewentualnie.
Bohaterem naszym jest lekarz Adam Żmuda. Ale nie ukrywajmy – nie lekarz to a bohater. Piękne to chłopię poznajemy w scenach pierwszych serialu w których najpierw dokonuje cudu medycyny a potem kończy swój doktorat w sposób jaki śni się po nocach niektórym doktorantom (NIE ZWIERZOWI!) – czyli dalej po pysku swojemu promotorowi w scenie którą ktoś powinien przerobić na gif bo jest ona wielkiej urody. Adam musicie wiedzieć – kuleje, to znaczy tylko czasem, kuleje tajemniczo ale zwierz jest prawie pewien, że powód jego kroku nierównego wyjaśni się jakoś niezwykle heroicznie. Pewnie stanął między gangsterem a ofiarą albo kiedy nie patrzyliśmy służył w Afganistanie. W każdym razie Adam Żmuda udaje się do Kazimierza jeno na miesiąc, sprzedać mieszkanie po ojcu i pojechać do Afryki leczyć biednych ludzi w ramach pracy wśród Lekarzy bez Granic. Jest bowiem LEKARZEM. Warto zapamiętać, choć sam nasz bohater nie zawaha się tej informacji podawać niemalże w każdym odcinku. Kilka razy. Niemal zawsze kiedy przechodzi przez jakieś drzwi.
Los Adama jest jednak ciężki. Gdziekolwiek się nie pojawi tam nieszczęście ludzkie. Na drodze do Kazimierza wypadek. Adam ratuje ranną policjantkę i psa. Kiedy zjawia się u lokalnego lekarza, lekarz ma objawy udaru. I jego Adam ratuje. Nie minie tydzień a już przeprowadza nielegalną trepanację czaszki, ratuje znaną piosenkarkę podtruwaną przez złego męża, jest jak policja, opieka społeczna, negocjator policyjny w jednym. Dzieci się go nie boją, psy się go nie boją a kobiety… kobiety padają w jego ramiona tak naturalnie że chwilowo brakuje już w Kazimierzu kobiet które w owe ramiona wpaść by mogły. Adam jest przy tym człowiekiem który nie zna granic poświęcenia. Wpada do przychodni czy do szpitala wołając „Jestem lekarzem!” i to wystarczy. Wolno mu wtedy wszystko – badanie wykonać, rannych opatrzyć, trupy do życia przywracać. Jest bowiem wiadome że nawet śmierć widząc Adama Żmudę musi odpuścić. Kiedy przyjmie poród to nawet rąk nie pobrudzi, kiedy zobaczy dziecko targane napadem padaczkowym to tylko przyjrzy się lepiej a problem znika. Niby chirurg a psa pozszywa, na neurologii się zna a badania USG opisuje nie lepiej niż lekarz specjalista. A do tego czas mu łaskawy bo ledwie na miesiąc przyjechał do Kazimierza a już nagle wczesna jesień przechodzi w święta Bożego Narodzenia – bo czymże jest miesiąc dla takiego Adama – dowolnie długo dla jego niebieskich ocząt trwać będzie. Po wodzie nie chodzi ale wśród cudów mniemanych sprzedaż mieszkania w nie cały miesiąc policzyć należy. Ogólnie więc trudno orzec jak miasto to funkcjonowało przed pojawieniem się Adama. Istnieje możliwość, że trup słał się tam gęściej niż w Sandomierzu, a karetki nigdy nie musiały jeździć do chorych i rannych.
Ale nie myślcie że Adam nasz piękny wad nie ma! Oj ma. Przepisów żadnych się nie trzyma. O kobiecej naturze wie niewiele. Gdyby wiedział to by nie próbował jednocześnie romansować zarówno z lokalną policjantką, jak i z lokalną pielęgniarką z którą ma on zresztą syna o czym nie wie, bo pielęgniarka owa jeszcze w Warszawie jako studentka medycyny, w ciążę z nim zaszła po czym z życia jego zniknęła. Jakby tu mało było ojciec Adama, malarz i kobieciarz znany jest wszystkim w Kazimierzu i nie był to człowiek dobry. Ale odcisnął swoje piętno na mieście. Adam który sam ojcowskiej miłości nie zaznał pewnie w nadchodzących odcinkach sam ojcowską opieką otoczy syna swojego co o nim jeszcze nie wie że to syn jego. A co w nadchodzących odcinkach będzie to nie trudno zgadnąć bo serial ów ma taką cechę niesamowitą, że jeśli jakakolwiek klisza fabularna kiedykolwiek pojawiła się w świecie telewizji to znajdzie swoje miejsce w tym serialu. Tak, więc jeśli zobaczycie mężczyznę z długimi włosami i czapką z daszkiem to wiadomo – reżyser, jak kurtka skórzana i bluza sportowa to wiadomo, że bohatera życie źle potraktowało (na pewno nie jest z żoną) a jak odcinek świąteczny i ciężarna to cud narodzin poza szpitalnych odbyć się musi obowiązkowo.
Nad wszystkim zaś czuwa lokalny mistrz medyczny, rzekłbyś Yoda w wykonaniu Piotra Fronczewskiego. Lekarz starej daty, co mówi wprost jak jest, a że robi to swoim cudownym głosem to człowiek wierzy, że on zna naturę świata. Yoda Fronczewski musi mieć moc w sobie, bo w pierwszym odcinku chyba ma udar, potem nie ma udaru tylko operację, ale w czwartym odcinku już jest na nogach i znów przyjmuje pacjentów. Yoda Fronczewski zdaje sobie sprawę, że Adam jest zbawicielem świata tego i okolic ale przypomina mu, że nie można romansować ze wszystkim na raz i daje dobre rady. Plus z miejsca daje mu pracę w swojej klinice bo wiadomo, że człowiek który każą chorobę dotykiem niemal wyleczyć może w tak niebezpieczny miejscu jak Kazimierz na pewno się przyda. Byłoby wszak nierozsądne nie zatrudnić pięknego i dzielnego lekarza w miejscowości gdzie życie ludziom ratować trzeba co najmniej dwa razy na odcinek (tak by wieczorem móc porwać w ramiona piękną policjantkę lub pielęgniarkę w zależności czy odcinek parzysty czy nieparzysty).
Głównego bohatera gra Mateusz Damięcki. Chłopię nasze co dorosło w serialach polskich. Ładnie wyrosło, ciemny włos z grzywką opadającą na czoło ma, oczka błękitne ma, w odcinku czwartym nawet by dodać sobie więcej męskości pojawia się ładnie przycięta bródka. Do tego kiedy czaszkę trepanuje to koniecznie kurtkę zdejmie co by widać było, że odsłonięte ramię męskie umięśnione tak jak na bohatera przystało. Kamera twarz Damięckiego kocha i uważnie studiuje każdy gest, każde grzywki poprawienie, włosów przeczesanie, uśmiech czy spojrzenie tęskne którym obdarza swoją ukochaną sprzed lat co jest matką jego dziecka o czym on nie wie bo kobiety są złe i prawdy mężczyznom nie mówią. Mimo, że oni je miłują sercem całym (no może nie całym bo serca połowa należy do lokalnej policjantki). Ogólnie trzeba powiedzieć, że z młodzieńca wyrósł aktor całkiem przyzwoity i estetycznie dla oka przyjemny, co ułatwia śledzenie losów naszego super lekarza, który nie zawaha się złamać prawa by sprawiedliwie zaprowadzić opiekę zdrowotną pod każdą strzechę.
Ci którzy dotarli do tego momentu recenzji zwierza zapewne myślą, że super przygody dzielnego lekarza w przeżartym śmiercią i przestępczością Kazimierzu zniechęciły mnie do oglądania kolejnych odcinków. Gdzie tam. Cudowna symfonia telewizyjnych klisz w połączeniu z przedziwnym czasoprzestrzennym zakrzywieniem – które z jednego miesiąca zrobiło kilka, sprawiło, że zwierz wciągnął się w to dzieło telewizji Polsat. Zwłaszcza, że pośród tego banału wysunął się na prowadzenie bohater drugoplanowy – policjant, podkomendny pięknej policjantki Weroniki, który kocha ją wielce i jako jedyny nie wierzy w cudowność „jestem lekarzem”Adama. Zwierz mocno mu kibicuje zwłaszcza, że bohater ów ma wąsa iście wujkowego a zwierz uważa że wąsaci bohaterowie zbyt często są dyskryminowani.
Tu należałoby na poważniejszej nucie podpowiedzieć dlaczego serial stał się przebojem jesieni. Jest to bowiem historia prosta, acz miła, podnosząca na duchu, chwaląca społeczność lokalną i możliwości nieulękłego przedstawiciela służby zdrowia. Poprzednie pokolenia mówią mądrze, młode pokolenie słucha się starszego, dziatwa szkolna chętnie bierze udział w zajęciach pierwszej pomocy, potrącone psy robią sztuczki a niemalże wszystkie postacie drugoplanowe wcześniej czy później mieszkają w jednej bardzo luksusowej willi wynajętej na potrzeby produkcji. Nawet nieskłonny do sentymentów zwierz poczuł się sentymentalnie w tym ograniczonym do rynku i kilku budynków Kazimierzu, odczuł jak buduje się w nim znów zaufanie do medycyny zachodu a nawet pomyślał, że chciałby mieć robiącego sztuczki psa. Być może tylko tego nam do szczęścia trzeba – wspaniałego lekarza i psa.
Ps: Zwierz postanowił ów polski serial oglądać w stylu zachodnim więc za kilka tygodni znów obejrzy kilka odcinków hurtem celem przekonania się czy jego niesamowita intuicja do klisz fabularnych rzeczywiście działa tak dobrze jak przy poprzednich odcinkach.