Hej
Zacznijmy jak na spowiedzi od kilku koniecznych deklaracji. Zwierz przeczytał Władcę Pierścieni kilka razy (choć Powrót Króla więcej razy niż Drużynę Pierścienia, ponieważ zwierz ma wewnętrzne skłonności do zakończeń i spory dystans do początków). Hobbita zna od dzieciństwa to znaczy od czasu kiedy ojciec zwierza przeczytał mu go z poczucia rodzicielskiego obowiązku – zwierz czytał potem Hobbita nie raz, a także wysłuchał go kiedy ojciec czytał książkę młodszemu bratu zwierza. Po raz ostatni zwierz sięgnął po Hobbita wczoraj przedpołudniem by przypomnieć sobie i mieć świeżo w głowie te kilkadziesiąt stron, które znalazły się w pierwszym filmie na jego podstawie. Niemniej zwierz musi wam wyznać, że do znawców Tolkiena daleko mu straszliwie. Silmarillion okazał się dla zwierza lekturą, która choć ciekawa nie pozostawiła w głowie zwierza zbyt wielu informacji (z resztą podobnie skończyło się dla zwierza czytanie Biblii ). Choć skusiły go Dzieci Hurina to jednak nigdy nie sięgnął po Niedokończone opowieści – i to nie tylko dlatego, że nie przepada za tekstami, których autor nie skończył i nie opracował sam ( może stąd dystans do Silmarillionu) ale dlatego, że właściwie nigdy nie był ciekaw wszystkich meandrów losów Śródziemia. Te zresztą i tak poznał – z drugiej ręki – jako że zawsze otaczali go ludzie (czy zwierz wspomniał, że ojciec przeczytał mu też całego Władcę Pierścieni?), którzy mieli na punkcie Tolkiena lekkiego hopla. Paradoksalnie ta daleka od fascynacji sympatia do Tolkiena czyni ze zwierza chyba najlepszego możliwego widza kinowych adaptacji prozy angielskiego pisarza.
Gdyby Gandalf zapukał do zwierza, ten zapewne by się zgodził choć nie na goszczenie krasnoludów – nie zmieściliby się.
Widzicie, zwierzowi nie przeszkadza. Prawie nic zwierzowi nie przeszkadza – ani dopisywanie, ani odejmowanie scen, przestawianie wydarzeń czy wkładanie obecnych w książce kwestii w cudze usta. Zwierzowi to nie przeszkadza bo od filmu bardziej niż oddania treści książki (serio zwierz doskonale wie jak powinna wyglądać adaptacja Hobbita bo przecież cały film miał w głowie ilekroć czytał książkę) zależy mu na oddaniu jej ducha. Jednocześnie zwierz godzi się na pewne ustępstwa wynikające z prostego faktu. Otóż jeśli zajrzycie do korespondencji Tolkiena z wydawcą i ze znajomymi (oczywiście zwierz takie rzeczy czyta, bo zwierz jest ciekawy kulis powstawania każdego dzieła) to przekonacie się, że autor nie był z początku pewien sukcesu swojej historii i z całą pewnością nie wiedział jeszcze dokładnie co będzie dalej. Ot napisał książkę, będącą jak się miało potem okazać dość niewinnym wstępem do prawdziwego eposu, który miał otworzyć czytelnikom oczy na wspaniały świat wyobraźni autora. Jeśli czytamy książki w odpowiedniej kolejności, niewielka skala Hobbita wydaje się naturalna – przygoda, która w sumie przypadkiem zaplątała Hobbitów z Bag Endu w najważniejszą rozgrywkę w dziejach Śródziemia. Od małego do dużego – taka kolejność wcale nas nie razi. Problem polega na tym, że tu kolejność jest odwrotna – widzieliśmy już Rivendell (a każdy może po raz pierwszy wejść do Rivendell tylko raz), Bramy Morii, Bitwę o Helmowy Jar i starcie pod murami Minas Tirith. Wizualnie ale i w pewien sposób mentalnie trudno teraz powrócić do tej prostej przygody, w której chodziło jednak przede wszystkim o złoto. Stąd też zwierz nie dziwi się ani wprowadzaniu elementów zapowiadających to co dopiero się ma wydarzyć (z resztą z tego co zwierz czytał Tolkien sam chciał takie elementy wprowadzić), ani też zwiększaniu skali filmu (strasznie się te gobliny namnożyły. Zwierz może doda tutaj odnosząc się do dyskusji, że dość zróżnicowana brzydota goblinów i orków nigdy nie zaprzątała jego głowy.) – tak by Hobbit nie odstawał za bardzo od tego do czego przywykliśmy. Zwierz wie, że to oburza wielu fanów, ale zwierz patrzy na to raczej z punktu widzenia serii filmowej niż książek (zwierz uważa że spokojnie można to rozdzielić). Zresztą (zwierz błaga by powstrzymać się od uwag złośliwych) o ile Władca Pierścieni to arcydzieło to jednak po Hobbice bardzo widać, że po pierwsze to pierwsza książka autora a po drugie że wykorzystująca schemat narracji książek dla dzieci. Tymczasem filmowy Hobbit nie jest filmem dla dzieci.
Stąd też trzeba przyznać, że Hobbit Jacksona jest od książki inny. Przede wszystkim trzeba było znaleźć krasnoludom nieco inną motywację wyprawy pod górę. Dumny Thorin i jego drużyna wyprawiają się więc nie tyle po złoto ale po utraconą ojczyznę, dom bez którego krasnoludzie plemię wygnane z Morii i spod Góry nie ma się gdzie podziać (stąd też historię przybycia Smauga poznajemy na samym początku i na samym początku zwierz mógł sobie pisnąć na widok Thranduila) . Zwierz musi przyznać, że mu ta zmiana nie przeszkadza, zwłaszcza, że zabijanie smoka dla innej chęci niż zysk wydaje się zwierzowi bardzo dobrym posunięciem. Ta zmiana celu wyprawy, zmienia też status Thorina. O ile w książce (przynajmniej w samym jej początku) właściwie nie wykazuje zbyt wielu cech charakteru poza dumą i dystansem, o tyle w filmie staje się pewnym odpowiednikiem Aragorna – pozbawionym tronu królem pragnącym przywrócić siedzibę swoim ludziom, o których dba i których dobro leży mu na sercu. I trzeba przyznać, że to Thorin fascynujący i uzasadniający po części dlaczego Bilbo wybiega z domu nie biorąc ze sobą nawet chusteczki do nosa (zwierz pragnie tu stwierdzić, że uścisk jakim na końcu filmu obdarza Bilba nie wydaje mu się absolutnie wyjściem z charakteru postaci). Grający go Richard Armitage będzie dla szerokiej widowni chyba równie wspaniałym odkryciem do Viggo Mortensen w czasach LOTR. Nie dość że patrzy się na niego przyjemnie (oj bardzo przyjemnie) to jeszcze z jego postaci bije taki heroizm, że chcielibyśmy przez pół seansu oglądać jak toczy niesamowite boje. Tylko mógłby nieco mniej dramatycznie krzyczeć „No” choć nawet w tych pozornie niestrawnie dramatycznych scenach jego postać się borni.
Dobra zwierz wie, ze może się narazić ale jego zdaniem Thranduil to pierwszy elf który wygląda w ekranizacjach Tolkiena tak jak zwierz wyobrażał sobie elfy. Na ekranie jakieś 10 sec.
Taki Thorin jest zresztą bardzo potrzebny bo zwierz studiując książkę przed wyjściem do kina zorientował się, że właściwie krasnoludy są postacią wybitnie zbiorową i Tolkien nie dba za bardzo by obdarzyć je charakterem. W filmie co prawda czyni się sporo wysiłku byśmy rozpoznali, który jest który i by każdy miał odpowiednią ilość scen i powiedzonek, ale dwanaście niema jednakowych postaci to wróg każdego filmowca. Stąd bardzo wyraźnie nakreślona postać Thorina pozwala przejść do porządku dziennego, że po seansie jesteśmy w stanie bez pudła dopasować tylko kilka krasnoludkach imion do grających ich aktorów. O Ile jeszcze Kili, Fili czy Balin nie są trudni do wskazania palcem (zwierz nadal uważa, że Kili jest za ładny ale nie będzie się skarżył bo zwierzowi strasznie się podoba) o tyle zwierz nawet na torturach nie powie, który to Ori czy Dori. Nie jest to z resztą błąd filmu ani reżysera, który jak może stara się różnicować krasnoludy – czy to bronią, ekwipunkiem lub zachowaniem. Ale dwanaście równorzędnych postaci to coś bardzo nie filmowego. Z Drużyną Pierścienia było łatwo ze względu na różnicę ras – tu zaś podobnie jak Gandalf raz na jakiś czas musimy liczyć czy nikt się nam nie zgubił. Choć kto wie – czekają nas jeszcze dwa filmy – może reżyser zaplanował jakiś myk, który pozwoli nam spamiętać kto jest kto.
Oj tak Martin jesteś.
Przemodelowania wymagała też nieco postać Gandalfa – i to właśnie z tych samych powodów, o których zwierz wspomniał wcześniej. W Hobbicie Gandalf jest ciekawym miejscami nieco aroganckim czarodziejem, jednak w sumie nie wiemy o nim tego czego dowiedzieliśmy się później gdy okazał się być kim zdecydowanie ważniejszym. Poza tym – Tolkien co chwila każe Gandalfowi znikać i pojawiać się w krytycznym dla przygody momencie – wykorzystując go więcej niż raz na zasadzie deus ex machina. W filmie takie rzeczy nie przejdą – a właściwie będą dużo bardziej razić w oczy. Stąd też po pierwsze – Gandalf od samego początku wydaje się mieć zdecydowanie szersze plany, po drugie funduje się nam naradę w Rivendell (zwierz odnosi wrażenie, że to jest ten fragment który Tolkien chciał sam dopisać), no pozwala się mu wyliczyć wszystkich czarodziejów śródziemia. Z resztą postać Gandalfa budowana jest tu trochę w kontrze do szalonego Radagasta (zwierzowi się taka interpretacja jaką pokazano w filmie podoba ale może dlatego, że gra go Sylvester McCoy) i przynudzającego Sarumana (Christopher Lee na ekranie zawsze jest dobry!). Zdaniem zwierza to nawet plus, bo jak wiemy Gandalf zawsze ma jakiś większy plan i w sumie jest to charakterystyczne dla tej postaci. Ian McKellen gra Gandalfa z dobrze znaną z Władcy Pierścieni mieszanką Ironii i Powagi choć tu widzimy Gandalfa nieco bardziej beztroskiego co zdaniem zwierza jest zdecydowanie na plus – McKellen z resztą chyba się lepiej czuje grając takiego psotnego (to słowo przychodzi do glowy) Gandalfa.
Zmienia się też odrobinę sam Bilbo. Pisze zwierz odrobinę – bo wykazuje się miejscami większą stanowczością niż jego książkowy odpowiednik (zwierzowi podoba się, że to on wykazuje się inicjatywą w scenie z Trollami bo to pasuje do postaci a w książce Bilbo bardzo długo właściwie nic nie robi). Ale zdaniem zwierza Bilbo pozostaje najwierniej oddaną postacią nie tylko w całym filmie ale – jeśli zwierz może sobie pozwolić – we wszystkich ekranizacjach Tolkiena. Olbrzymia w tym zasługa Martina Freemana, który – zwierz nie zawaha się tego stwierdzić jest po pierwsze jedynym możliwym Bilbo Bagginsem (za młodu, bo Ian Holm gra bardzo dobrego starego Bagginsa) po drugie znakomitym aktorem. Freeman od dawna grał przeciętnego anglika, którego stać było na więcej. Tolkien sporo mówi o odzywającej się w bohaterze krwi Tuków ale jak zagrać ów dysonans pomiędzy umiłowaniem spokoju a chęcią przygody. Łatwo to opisać ale wyrazić już trudniej. A Freemanowi wychodzi to doskonale, podobnie jak doskonale wychodzi mu przerażenie, zachwyt nad Rivendell i odwaga w ostatnim starciu. Jednak prawdziwą perełką jest scena spotkania Bilba z Gollumem. Nie tylko dlatego, że to scena zagrana z doskonałym wyczuciem komizmu, zagrożenia i szaleństwa (czy tylko zwierz optuje za tym by w końcu dać Andy Serkisowi Oscara za tą rolę i za wkład w historię kinematografii?). Także dlatego, że Freeman gra w tej scenie coś co wydaje się teoretycznie zupełnie nie możliwe do zagrania. Jeśli pamiętacie w książce jest scena, w której Bilbo prawie zabija stojącego na drodze do wolności Golluma. Tolkien pisze tak ” Nagle – obok zgrozy – wyrozumiałość i litość wezbrały w sercu Bilba: objął myślą niezliczone, monotonne dni bez światła, bez nadziej na jakąś poprawę losu, twarde kamienie, zimne ryby, ciągłe czajenie się w mroku, szeptane rozmowy z samym sobą. W ułamku sekundy wszystko to ukazało się jego wyobraźni. Zadrżał”. Dla zwierza niesamowite jest to, że na ekranie widać – dokładnie widać to co opisuje Tolkien. Freeman zmianą wyrazu twarzy, spojrzeniem oddał ten fragment w taki sposób, że żaden widz nie mógł mieć wątpliwości, że to litość biorąca się ze zrozumienia ciężkiego losu nieszczęsnego Golluma. Jednak nawet i bez tej sceny wydaje się, że od początku nie było najmniejszej wątpliwości, że Freeman będzie dobrym Hobbitem. Są takie castingi, których się nie kwestionuje tylko przyjmuje do wiadomości. I to był taki rzadki przypadek.
Zwierz nie pamięta już kto, ale ktoś twierdził, że Martin ma dla każdej swojej postaci osobny sposób chodzenia. I rzeczywiście coś w tym jest. Ogólnie Hobbit z niego idealny.
Niektórzy twierdzą, że film się dłużył. Zwierz absolutnie nie jest w stanie się do tej grupy zapisać. Prawdę powiedziawszy ucieszył go fakt, że film trwa długo (choć sam tej długości zupełnie nie poczuł) bo znalazł się czas i na trzy piosenki (szkoda że nie więcej bo chyba jedną pominięto ale ta najważniejsza wypadła cudownie), i na lekkie wydłużenie sceny z Trollami oraz na pewne wskazówki dotyczące tego co będzie się jeszcze działo (i dobrze bo np. wątek Czarnoksiężnika pojawia się potem trochę za bardzo niespodziewanie jeśli weźmiemy pod uwagę, kim Czarnoksiężnik się okazał). Oczywiście część osób może nie lubi szerokich ujęć Nowej Zelandii ale zwierz nigdy nie należał i nie będzie należał do tej grupy. Zwierz mógłby spędzić życie oglądając szerokie ujęcia Nowej Zelandii. Najlepiej w Nowej Zelandii. Zdaniem zwierza pewien zawód jaki wiąże się dla wielu z tym filmem wynika z faktu, że to naprawdę jest tylko mały fragment historii. Choć bardzo dużo i wartko się dzieje to jednak z punktu widzenia konstrukcji fabuły rzeczywiście dostajemy jedynie wstęp. A jak wiadomo wstęp ma to do siebie, że nie zawiera najważniejszych elementów akcji. Zresztą zwierz musi szczerze przyznać, że uważa za spory błąd rozkładanie tego filmu na trzy lata – co najwyżej wyostrzy to wady produkcji (to nie jest idealny film) ale przede wszystkim ukaże widowni, że to jest trochę wiele hałasu o nic tzn. skala wyprawy jest nierówna do skali filmów. Gdyby to były dwie części ta dysproporcja byłaby mniej widoczna (z resztą nie ukrywajmy – Tolkien na tych 300 stronach z kawałkiem opisał więcej przygód niż na pierwszych 300 stronach Władcy Pierścieni) . W każdym razie taki Hobbit dla nikogo chyba nie stanie się ulubionym filmem bo nie spełnia podstawowych założeń fabuły dających wstęp rozwinięcie i zakończenie. Do tego sam Tolkien nie zostawił w książce wielu scen budujących postacie co dość utrudnia stworzenie takich bohaterów, których chcemy oglądać nawet jeśli nie dzieje się nic niesamowitego (potyczki z orkami czy goblinami to wszak nasz chleb powszedni).
Dobra było miło ale teraz czas na narzekanie. Zwierz bowiem postanowił iść obejrzeć nie tylko film ale i wspaniałe nowinki techniczne. O ile 3D w Hobbcie zwierza nie powala, ale mało co w tym względzie zwierza powala (stara zasada zwierza mówi, że film ma się sprawdzić zarówno w kinie jak i na komputerze zwierza co innymi słowy oznacza, że zwierzowi bardziej zależy na treści niż formie) z resztą znów efekt najlepiej było widać na animowanym logo wytwórni (ostatnio to jakaś zasada). Natomiast 48 klatek na sekundę to zdaniem zwierza totalna pomyłka. Nie chodzi nawet o to, że rzeczywiście zdecydowanie lepiej widać sztuczność niektórych dekoracji, a bohaterowie za mocno odcinają się od tła. Problem polega na tym, że film leci za szybko. Przez pierwsze dziesięć minut zwierz miał wrażenie jakby ktoś usiadł na pilocie i puszczał film na najwolniejszym przyśpieszeniu. Dla zwierza jakość odbioru filmu okazała się nawet mniejsza niż większa bo przy takim tempie filmu oko po prostu nie ma czasu zatrzymać się na elementach dekoracji – wszystko przelatuje za szybko i w sumie wielki wysiłek włożony w wykreowanie wspaniałych obrazów przepada bo zwierz odczuwał tylko dyskomfort. W każdym razie zdaniem zwierza zdecydowanie lepiej byłoby gdyby pieniądze na przyśpieszanie filmu poszły na oświetleniowców – ten film jest miejscami fatalnie oświetlony – nie chodzi o to, że jest ciemno ale padanie światła jest zdecydowanie sztuczne zaś zmiana między dniem a nocą odbywa się zbyt szybko.
Nie wszystkim podobał się wątek Radagasta ale zdaniem zwierza był dobrze zagrany i poprowadzony i wcale nie na miejscu.
Niemniej zwierz obstaje przy tym co napisał już swoim czytelnikom na facebooku. Niedociągnięcia czy niekoniecznie dobre odstępstwa od książki (kamienne olbrzymy były absolutnie zbędne) są niczym w porównaniu z możliwością kolejnej wyprawy do Śródziemia. Zwierz nawet nie jest wielkim fanem filmowego LOTR (serio atak Domestosa w Powrocie Króla bolał), więcej niektóre części uważa za strawne wyłącznie przy włączonym komentarzu aktorów (nie widział LOTR kto nie widział LOTR z komentarzem). Nie jest też jak już wyznał ani wybitnym ani nawet przeciętnym Tolkienologiem. Ale dajcie zwierzowi krajobrazy Nowej Zelandii, Muzykę Howarda Shora i bohaterów Tolkiena a w zwierzu budzi się marzenie. Marzenie o tym by wybiec z domu, nie wziąwszy kapelusza i chusteczki i udać się na przygodę. Tylko koniecznie by na jej końcu były elfy, smoki i jakiś drobny element biżuterii, który będzie można na pamiątkę zabrać do domu.
Za to zwierz kocha ekranizacje Tolkiena – za uczucie przygody towarzyszące wyprawie do kina.
Ps: Co do uwag pomniejszych – muzyka jak zwykle przepiękna – co więcej mnóstwo wariacji na temat znanych z Władcy Pierścieni ulubionych motywów zwierza – aż się sentymentalna łezka w oku kręci – nie za filmem ale za własną młodością :P
Ps2: Zwierz jest zachwycony tym jak pokazano atak Smauga nie pokazując smoka, choć zwierz musi przyznać, że pokazane w ostatniej scenie oko wyglądało odrobinę za bardzo komputerowo.
Ps3: Kto wypatrzył że Andy Serkis był na planie Hobbita nie tylko Gollumem ale też Second Unit Director? Czyli kimś kto kręci wiele mniej znaczących scen (np. fragmenty scen akcji) oraz dokrętki :)??
Czy tym gifem zwierz powinien teraz kończyć wszystkie wpisy (ten gif i inne nie są zwierza znalazł je na tumblr)