Uwielbiamy filmy zdolnych twórcach. To jeden z niemalże osobnych gatunków filmowych. Zasada jest prosta – twórca jest genialny, jego życie ciężkie a życie osobiste pogmatwane. O szczęśliwych pisarzach filmów się nie robi. Geniusz jest filmem który częściowo podąża za tym tropem, częściowo całkowicie mu zaprzecza. Nie wynosi bowiem autora na piedestał nie każąc mu wcześniej przysiąść nad niezbędną redakcją
Film opowiada historię współpracy młodego pisarza Thomasa Wolfe i jednego z najsławniejszych redaktorów swoich czasów – Maxwella Perkinsa któremu przypisuje się zasługę odkrycia Scotta Figzeralda czy Hemingwaya. Wolfe był pisarzem specyficznym – czującym wewnętrzny ciągły przymus pisania – zwłaszcza autobiograficznego. Jego manuskrypty były niesłychanie długie (dwie z jego powieści wydane pośmiertnie do dziś są jednymi z najdłuższych jakie kiedykolwiek napisano) ale od razu rozpoznane przez krytykę (choć nie przez wydawców) jako dzieła wybitne i przełomowe. Film zaczyna się w momencie kiedy Wolfe przynosi do wydawnictwa manuskrypt swojej powieści „Spójrz ku domowi Aniele” (wówczas książka ma jeszcze tytuł „O Lost”) i zaczyna się praca – trzeba bowiem z chaotycznego manuskryptu wydobyć książkę. Książkę która ma trafić do rąk czytelnika.
Dwóch Anglików udających amerykanów i książka – książka której film jest fenomenalną reklamą
Ten wątek – wspólnej pracy nad książką wypada najlepiej w całym filmie. Przyglądamy się bowiem pracom nad książkom których zwykle się nam nie pokazuje. Tytułowy Geniusz Wolfe’a nie pozostawia wątpliwości ale Perkins ma za zadanie dostarczyć książkę w najlepszym możliwym kształcie czytelnikom. Zaczyna się więc przepisywanie, wykreślanie, dyskutowanie, upraszczanie a czasami dopisywanie. Jednocześnie spotyka się przy tej śmieszno – tragicznej współpracy dwoje ludzi o zupełnie innym podejściu do życia i pracy. Wolfe jest nie do wytrzymania – wszędzie go pełno, mówi co myśli, mówi tak jak pisze – jego wypowiedzi się kwieciste, miejscami egzaltowane ale mają swój urok. Jednocześnie to chodzący egoizm, człowiek zachwycony własnym powodzeniem. Pisarz których chce być słuchany i podziwiany. Perkins podobnie jak my trochę mu tą butę czy egoizm wybacza. W końcu niezależnie od tego jakie iluzje ma w stosunku do swojej wielkości Wolfe to właśnie z nich bierze źródło doskonała autobiograficzna proza. Zresztą ta potrzeba przełożenia swojego całego życia, całego świata na sowa i powieść sprawia, że trudno powiedzieć czy rzeczywiście Wolfe jest tak bardzo zaangażowany sobą czy też jego okrucieństwo wynika z ciągłej walki by opisać wszystko co go otacza. To geniusz trudny do wytrzymania, arogancki ale jednak – mający na swoje usprawiedliwienie doskonałą pracę.
Geniusz geniuszem ale cóż począć bez kogoś kto ci pokreśli rękopis czerwonym ołówkiem
Z drugiej strony mam Perkinsa. Człowieka bez ambicji by stać w pierwszym rzędzie. Pracującego długo i wytrwale i wciąż zerkającego co pewien czas na swój kompas moralny. Widzimy go jak obserwując Wolfa uczy się że nie można zawsze stawiać pracy ponad rodziną. Jak wspiera swojego danego „geniusza” Figzeralda który popadł w kłopoty (rzecz jasna wszyscy wiemy, że przez Zeldę, która tu jest duchem o którym w sumie niewiele wiemy) i nie jest w stanie pisać. Perkins to człowiek który nie żyje duchem Nowego Jorku lat trzydziestych wręcz przeciwnie po pracy wychodzi z wieżowca na Manhattanie, wsiada do pociągu i jedzeni do swojej posiadłości pod miastem. Jest spokojnym pracownikiem rynku książki, który nie zdejmuje kapelusza i wykreśla czerwonym ołówkiem zdania z powieści Hemingwaya. To postać która przecież zawsze istnieje w powieściach o genialnych pisarzach. Ich redaktor, ale tu mamy go okazję poznać po raz pierwszy. Człowieka który umie nie tylko rozpoznać geniusza ale też zmusić go do pracy nad sobą.
Nicole Kidman w przeciągu kilku lat przeszła od rówieśniczki Jude’a Law do jego o dwadzieścia lat starszej patronki. Oj Hollywood robisz to źle
Spotkanie tych dwóch bohaterów zaowocuje przyjaźnią opartą o prostą potrzebę – jeden z nich zawsze pragną mieć syna, drugi oparł większość swojej twórczości – w tym monumentalne dzieło (swoją drugą powieść „Of Time and the River”) na poszukiwaniu ojca, a właściwie wzoru ojcostwa. Film pozwala nam ich poznać – razem i osobno, pokazuje ich rodziny (Perkins ma żonę, niespełnioną aktorkę i kilka córek, Wolfe mieszka ze starszą od siebie mężatką która opłaca jego karierę literacką), ambicje a nawet to czego sami nie dostaliby gdyby nie obecność drugiej osoby. Perkins zabierze Wolfe’a na rodzinny obiad gdzie ten będzie zabawiał rozchichotane córki swojego redaktora, Wolfe wyciągnie Perkinsa do baru z jazzem gdzie pokaże mu jak bardzo współczesna literatura przypomina jazz. Ta relacja pomiędzy bohaterkami – przekraczająca granice zawodowej współpracy jest jednym z najlepszych elementów filmu. Ten rodzaj przyjaźni i podziwu zwykle nie wychodzi tak dobrze. Tu zaś – udało się doskonale trafić w odpowiedni ton.
Na ten film każdy pisarz powinien udać się ze swoim redaktorem a potem postawić mu dużego drinka.
Jak zwierz pisał nie jest to film idealny. Zdecydowanie najgorszym jego elementem jest kwestia związku Wolfe’a z mężatką Aline Bernstein, która z miłości do pisarza porzuciła rodzinę. Wątek ten – choć dobrze pokazuje egoizm pisarza, jest straszliwie melodramatyczny i trochę nie pasuje do całości historii. Nie zawsze też narracja biegnie odpowiednim rytmem – w filmie zdarzają się potknięcia – obok scen wybitnych (które najczęściej łączą humor z podniosłością – i dobrze im to wychodzi) pojawiają się też takie które nieco zbyt łopatologicznie próbują nam wyjaśnić cechy charakteru bohaterów. Zwłaszcza w przypadku Wolfe’a nieco zbyt często pokazuje się nam jaki z niego zły i egoistyczny człowiek. Z kolei Perkins ma o jedną scenę bycia dobrym porządny człowiekiem za dużo. Jest to jednak taki film, że te lepsze sceny wynagradzają potknięcia w scenariuszu czy niekoniecznie najlepsze zestawienie kolejnych scen. Zwłaszcza że co zwierza zaskoczyło – doskonale korzysta się tu z humoru. Tam gdzie trzeba towarzyszy on ciągłym walkom o poprawki w książce, kiedy indziej – ważnej rozmowy pomiędzy pisarzami którzy zastanawiają się co zrobił dla nich Perkins.
Film dobrze radzi sobie z męskimi bohaterami. Przy kobietach nagle traci pazur
Jednocześnie pewnym tematem filmu pozostaje wyrażona przez Perkinsa wątpliwość, czy redaktorzy, nawet wybitni naprawdę czynią książki lepszymi czy tylko dostosowują je do własnego gustu, albo po prostu – zmieniają na inne. Zwierz nie może się oprzeć wrażeniu, że ma to związek z faktem, że o ile za czasów publikacji uważano, że Perkins właściwie ukształtował prozę Wolfe’a o tyle dziś po pełnym krytycznym wydaniu „O Lost” (pierwszej autorskiej wersji „Spójrz ku domowi Aniele”) uważa się, że jednak nawet tak wybitny redaktor jak Perkins nie przysłużył się książce i że oryginał jest bez porównania lepszy. Oczywiście to do pewnego stopnia są dyskusje literackie i nie można ich uważać za jednoznaczne rozstrzygnięcie w dyskusji o roli redaktora. Zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Wolfe i tak pisał w czasach ciekawych – kiedy autorów uznawanych dziś za absolutnych klasyków amerykańskiej literatury czytało się powszechnie i bestseller nie oznaczał powieści złej choć dobrze sprzedanej ale mógł wręcz przeciwnie rzeczywiście wyróżnić powieść wybitną.
Film ma cudowne przygaszone światło. Niby nie czerń i biel, niby nie sepia a jednak ogląda się jak fotografię wyjętą z szuflady
Niewątpliwie Geniusz robi wrażenie też ze względu na kreacje aktorów w rolach pierwszoplanowych. Jude Law od dawna nie grał tak dobrze – być może pomógł fakt, że współpracował wcześniej z reżyserem na scenie – przy Hamlecie i Henryku V. Tu doskonale wypada jako egoistyczny egocentryk, jednocześnie dziecinny i niesłychanie wprawny w obserwacji własnej duszy i otaczającego go świata. Z jednej strony chcemy go jak najwięcej, jego energii, słowotoku ale każde jego pojawienie się w kadrze wprowadza pewien dyskomfort, wiemy że powie za dużo, wiemy, że nie będzie się przejmować uczuciami innych. Law doskonale oddaje tą dychotomię jednocześnie czyniąc swojego bohatera bardzo młodym i żądnym życia, sławy i pamięci potomnych (film nie waha się podkreślić ironii wynikającej z faktu że świat lepiej zapamięta Figzeralda który w filmie przeżywa największy kryzys twórczy). Kontrapunktem dla tej bardzo rozbudowanej roli jest Colin Firth. Nie gra tu angielskiego gentlemana ale bierze sporo ze swoich brytyjskich ról. Jest spokojny, wycofany i racjonalny. Ale jednocześnie widzimy, że w nim też kłębią się uczucia i emocje skryte pod dobrym wychowaniem i nigdy nie zdejmowanym z głowy kapeluszem. Zresztą Firth ponownie udowadnia tym filmem, że jego występ bardzo zależy od reżysera i materiału. To jest aktor od którego trzeba wymagać bo inaczej popada w trudną do zniesienia sztampę. Tu jednak sztampy nie ma. Doskonały jest też Guy Pearce w roli złamanego przez życie Figzeralda. To niewielka rola, ale znacząca – swoisty kontrapunkt czy memento mori dla rozedrganego ale artystycznie niesłychanie płodnego Wolfe’a. Doskonała rola.
W filmie jest trochę tęsknoty za czasami gdy wydawnictwa zabijały się powieść autobiograficzną i nieco eksperymentalną a nie o kolejny kryminał o niezrównoważonej kobiecie
Nieco gorzej wypadają panie – jakby doczepione do tej dobrze napisanej męskiej historii. Nicole Kidman gra w innym filmie, ale to raczej skutek marnej kreacji jej bohaterki w scenariuszu niż samej gry, choć w tym filmie – ma się wrażenie, że Kidman zupełnie straciła mimikę. Zresztą jest coś bardzo dziwnego w obserwowaniu jak aktorka gra rolę napisaną dla kogoś zdecydowanie starszego. Jej bohaterka ma być patronką i trochę opiekunką naszego pisarza. Różnica wieku między nimi jest istotnym elementem tego układu. Oglądając film nie sposób dostrzec okrutnej ironii Hollywood które kiedyś widziało Jude Law i Nicole Kidman jako dwójkę zakochanych równolatków (w Cold Mountain) a teraz Kidman ma grać starszą patronkę podczas kiedy Law gra mężczyznę od siebie sporo młodszego (Wolfe zmarł mając lat 38 a Jude już ma lat 43). Przy czym autora i jego kochankę dzieliło kilkanaście lat. Jude jest od Nicole młodszy zaledwie o lat 6 zaś pod względem zachowania urody oboje mogą uchodzić za trudnych do dokładnego wiekowego przyszpilenia ludzi koło 40. Trochę podobne uczucia ma się w przypadku Laury Linney, która już została przeniesiona do kategorii „matka gromadki dzieci” która musi słuchać o tym co przystoi kobietom w pewnym wieku. Obie aktorki dostają role wyjątkowo mało żywe jak na doskonale napisane i zagrane kreacje Lawa i Firtcha.
Jude Law od dawna nie był tak dobry. Ale Jude kwitnie kiedy gra egoistów i egocentryków. To taki motyw przewodni jego kariery
Niezależnie od wad to film, który ogląda się z przyjemnością. Ma on sznyt brytyjskich filmów biograficznych, często kameralnych ale jednak wypełnionych scenami które trafiają do serc. Nie jest to kino wybitne ale na pewno przynoszące widzowi olbrzymią satysfakcję zarówno w czasie trwania seansu jak i po jego zakończeniu. Spokojnie można rozmawiać i rozmyślać po nim o roli pisarza, redaktora, naturze geniuszu i tym jak wybitnym trzeba być by dostrzegać wielkość innych. Jeśli przegapicie go w kinach nie musicie płakać. To jedna z tych produkcji która doskonale sprawdzi się oglądana w domu. Bo to kino dobre choć kameralne. Szkoda że tak mało kin w Polsce pokazuje tą perełkę. No ale zawsze możecie kupić DVD.
Ps: Zwierz oglądał film w Kinotece. Która jest kinem studyjnym jak twierdzi w czasie licznych informacji. Jest to kino studyjne które ma dwadzieścia minut reklam. Ale to zdzierżę. Nie zdzierżę kina które nie ma klimatyzacji. Serio dawno powietrze nie smakowało tak słodko.
Ps2: W filmie „novelist” przetłumaczono na nowelista. WHY?