Home Ogólnie Sen, Lew, Dżungla czyli wpis podróżny 5

Sen, Lew, Dżungla czyli wpis podróżny 5

autor Zwierz

Hej

Zwierz ma specy­ficznych zna­jomych. Część  z nich przy­jeżdża do Lon­dynu nie zwraca­jąc uwa­gi na teatry, część z nich żyje i odd­y­cha bry­tyjską sceną. Zwierz pla­su­je się raczej w tej pier­wszej grupie. prze­by­wanie w obcym mieś­cie, w nieco innej kul­turze, wśród innego tłu­mu dostar­cza zwier­zowi wystar­cza­ją­co dużo przeżyć by nie czuć tęs­kno­ty za fikcją (między inny­mi dlat­ego zwierza nawet przez chwilę nie ciąg­nie do kina). Nie mniej tym razem się to zmieni. Głównym powo­dem dla którego zwierz do Lon­dynu zaw­itał jest musi­cal. Co praw­da to nie zwierz marzy by przez chwilę znaleźć się w świecie Króla Lwa ale cud­zy entuz­jazm udziela się szy­bko. Od dziś więc zwierz nie będzie mógł mówić, że nigdy w Lon­dynie w teatrze nie był.

WP_001685

Dziś recen­zji Króla Lwa nie będzie bo zwierz postanow­ił poświę­cić temu osob­ną notkę. więcej zdjęć też nie będzie bo zwierz ich nie robił bo jakoś zapomniał

Rano nie wsta­ję. Nien­astaw­iony wiec­zorem budzik rzecz jas­na nie dzwoni, a ponoć nawet ener­giczne potrząsanie i ponaglanie nie jest mnie w stanie wyr­wać z objęć snu. Dopiero tele­fon z domu z surowym poucze­niem, że jeśli zaraz nie wstanę towarzysz­ka podróży zro­bi mi krzy­wdę dzi­ała­ją. Nie mniej jest już nieco za późno na długie spac­ery. Śni­adanie zamienia się w brunch (ide­alne słowo dla ludzi którzy przes­pali porę przyz­woitego śni­ada­nia i zostali wyr­wani ze snu przed porą lun­chową). Niedaleko hostelu zna­j­du­je­my zacieniony uporząd­kowany skw­er. Drze­wa dają dużo cienia, w budynkach obok nikt w niedzielę nie pracu­je i moż­na odnieść wraże­nie, że wszys­tko na chwilę się zatrzy­mało. Trud­no uwierzyć że zaled­wie dwa kro­ki w bok ludzie pędzą prze­b­ie­ga­jąc tuż przed maska­mi samo­chodów.  Ale taki jest Lon­dyn — z sen­nych spoko­jnych uliczek łat­wo wyjść na plac zapełniony ludź­mi, od gwaru uciec w bok gdzie niedziela oznacza dzień długiego snu i zamknię­tych sklepów.

Pod teatr wyrusza­my ze sporym zapasem cza­su. Słusznie bo metro bez ostrzeże­nia prze­jeżdża naszą stację. Na całe szczęś­cie w cen­trum Lon­dynu stac­je położone są tak blisko siebie, że prze­jś­cie tych kilkuset metrów nie jest dużym prob­le­mem. Obok Covent Gar­den kłębi się tłum, nieznośny, spowal­ni­a­ją­cy krok, zatrzy­mu­ją­cy się obok każdej prawdzi­wej i pozornej atrakcji. To specy­ficzne uczu­cie, że nie jest się częś­cią tłu­mu jed­nocześnie będąc w samym jego środ­ku dopa­da mnie ze zdwo­joną siłą gdy widzę że połowę chod­ni­ka zabiera zbiorowisko otacza­jące kółkiem ulicznego tancerza. Nie mam nic prze­ci­wko ulicznym tancer­zom, zaś wykon­aw­cy i sztuk­mistrze pod Covent Gar­den tworzą atmos­ferę tego miejs­ca. Ale w tym jed­nym momen­cie aut­en­ty­cznie nien­aw­idzę go i wszys­t­kich słucha­ją­cych go ludzi. Dro­ga do naszego teatru okazu­je się nawet mimo przeszkód nieco za krót­ka by wypełnić cały czas jaki został do spek­tak­lu. Wobec tego idziemy dalej, powoli tłum zaczy­na rzed­nąć a kiedy dochodz­imy do Strand jest właś­ci­wie zupełnie pus­to. Z wąs­kich uliczek trafi­amy na ulice które jako żywo przy­pom­i­na­ją te najbardziej okaza­łe frag­men­ty parys­kich dziel­nic, gdzie sze­rok­ie chod­ni­ki i wysok­ie zielone drze­wa sta­ją się definicją miejskoś­ci. Kątem oka dostrzegamy kawałek uli­cy odgrod­zony na potrze­by planu fil­mowego. Ileż się trze­ba namęczyć ze światłem by potem przekon­ać widza fil­mu że rzeczy­wiś­cie ktoś idzie zupełnie zwycza­jnie ulicą.

Kiedy w końcu przy­chodzi czas na spek­takl staram się przede wszys­tkim wczuć się w atmos­ferę rados­nego pod­niece­nia gro­madzącego się tłu­mu. Nie zrozum­cie mnie źle,sama jestem niesły­chanie ciekawa musi­calu ale nie jest to dla mnie przeży­cie wyczeki­wane, oczeki­wane i graniczne. Zresztą nie dane jest mi całkowicie zatracić się w świecie lwich kon­flik­tów. Siedzą­cy za mną wid­zowie z uporem god­nym lep­szej sprawy sze­leszczą paczką żelków czy chip­sów i dość głośno roz­maw­ia­ją. Choć w cza­sie prz­er­wy zwracam im uwagę (rzeczy­wiś­cie będą się zachowywać lep­iej) to jed­nak dochodzę do wniosku, że zez­wole­nie na jedze­nie na wid­owni teatru jest może postępowe i komer­cyjne ale nieste­ty stoi w sprzecznoś­ci z ciesze­niem się spek­tak­lem. O ile chru­panie, sze­leszcze­nie i gryzie­nie nie przeszkadza w kinie, to w teatrze jakoś wytrą­ca z równowa­gi. Zwłaszcza na musi­calu. W pewnym momen­cie jest mi żal aktorów którzy kil­ka razy muszą wyśpiewywać swo­je serce przy akom­pa­ni­a­men­cie chrupania.

Sam musi­cal doczeka się na tym blogu osob­nej not­ki (dowiedzi­ałam się że w necie nie sposób go obe­jrzeć więc trze­ba zdać relację) ale pode­jrze­wam że dla oso­by uwiel­bi­a­jącej film musi to być naprawdę niesamowite przeży­cie. Dla mnie przede wszys­tkim niesamowite było że pewne emoc­je (smutek czy poczu­cie pod­niosłoś­ci chwili) pojaw­ia­ją się nieza­leżnie od tego ile razy aktorzy wychodzą na scenę. Osiem razy w tygod­niu od 1999 roku a wciąż człowiekowi szk­lą się oczy gdy umiera Mufasa i czu­je pod­niosłą atmos­ferę kiedy Sim­ba ostat­nim rykiem potwierdza swo­ją władzę nad odziedz­ic­zony­mi ziemi­a­mi. Poza tym muzy­cznie musi­cal jest bez porów­na­nia ciekawszy niż film choć nieste­ty nie ma w nim miejs­ca na mój ukochany moment ścież­ki dźwiękowej kiedy Sim­ba bieg­nie do domu. Ale czy to jest przeży­cie nieporówny­walne z żad­nym innym? Dla mnie w tym momen­cie raczej nie. Na pewno fajnie jest zobaczyć musi­cal z obsadą co do której nie ma się zas­trzeżeń i w miejs­cu które jest dla danego musi­calu właś­ci­wie. Ale czy teatr jest inny gdzie indziej? Trud­no powiedzieć.

Po wyjś­ciu z teatru nie spieszymy się za bard­zo. Wszys­tkie doświad­czenia ze świa­ta sce­ny i kur­tyny muszą wybrzmieć w widzu więc zami­ast zwiedzać decy­du­je­my się na kole­jny z leni­wych spac­erów, które sta­ją się moty­wem prze­wod­nim tego wyjaz­du. Zami­ast obfitej kolacji jemy obi­ad, nie spiesząc się nigdzie. Nasza dro­ga wiedzie przez Pica­dil­ly, spaceru­je­my nagle pustą Regent Street (wszys­tko zamknięte a i gdy otwarte — ceny w sklepach prz­eras­ta­ją możli­woś­ci więk­szoś­ci turys­tów), niewzrus­zone mijamy zatłoc­zoną Oxford Street.  Przy­pom­i­nam sobie o tym co w Lon­dynie jest tak innego od Warsza­wy. Tłok, gwar poczu­cie braku miejs­ca. Mimo sze­ro­kich chod­ników mias­to nie jest w niek­tórych miejs­cach w stanie pomieś­cić wszys­t­kich mieszkańców i turys­tów. Podob­nie jak w dżungli nigdy nie jest tu cicho. Tym szy­b­ciej idziemy w kierunku niemalże wymarłych niewiel­kich ulic, na których wszys­tko zamknęło się kil­ka godzin wcześniej. Cisza i spokój. Ktoś znów pyta mnie o drogę. Z naszych rachunków wyni­ka że to już ósma oso­ba. Z akcen­tu wniosku­je­my, że to mieszkaniec wysp. Po powro­cie napiszę do jakiejś agencji infor­ma­cyjnej czy są pewni że nie chcą zdjęć mojej budzącej zau­fanie twarzy.

Spac­er kończymy w naszej włoskiej kna­jpie. Nad kawą i herbatą roz­maw­iamy o poezji. Słowac­ki nigdy nie brz­mi lep­iej niż recy­towany na rogu niewielkie uli­cy w środ­ku Lon­dynu. Zresztą co ciekawe nikt tu nie zna za dobrze ang­iel­skiego. Obok nas dwóch fran­cuzów roz­maw­ia czyniąc najbardziej fran­cuskie gesty jakie widzi­ałam poza grani­ca­mi Francji, nawet kel­ner słabo zna ang­iel­s­ki. Jego ogranic­zone zain­tere­sowanie naszym zamówie­niem szy­bko się wyjaś­nia — mówi głównie po włosku i chy­ba też głównie po włosku rozu­mie. Jed­nak niko­mu to nie przeszkadza. Z dala od domu człowiek zna­j­du­je się w tej specy­ficznej sytu­acji kiedy naresz­cie roz­maw­ia o sprawach które na co dzień nie wypły­wa­ją w roz­mowach.  Nie wiem czy zna­cie to uczu­cie kiedy siedzi­cie na wakac­jach w kna­jpie i gada­cie. To jed­no z najlep­szych uczuć jakie jest. Nie do powtórzenia w domu gdy po wsta­niu od sto­li­ka trze­ba jeszcze skoczyć do sklepu po zakupy na następ­ny dzień, wró­cić do domu, zasiąść do pra­cy. Może właśnie po to się wyjeżdża. By się uwol­nić od tych małych codzi­en­nych obow­iązków, które tak częs­to nie pozwala­ją być dokład­nie tam gdzie się jest a nie zupełnie gdzie indziej.

Ps: Zwierz pewnie po powro­cie napisze wam kil­ka adresów ale ter­az kiedy net ma jaki ma nie sprawdza dokładnie.

3 komentarze
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online