Hej
Na początku zwierz chciałby uspokoić stałych czytelników. Zwierz nie zmienia profilu bloga i nie stanie się zaraz blogiem podróżniczym czy miejskim, (choć zwierz to chyba z natury zwierzę miejskie). Seria trzech wpisów o Warszawie to wynik jakiegoś zmasowanego nacisku na zwierza ze strony czytelników, którzy stwierdzili, że zwierz napisał o Londynie a własne miasto pozostawił nieopisanym. Więc zwierz pokornie pisze. Zaplanował podobnie jak w przypadku Londynu trzy wpisy. Pierwszy – najmniej obiektywny to pewien wstęp, w którym zwierz postara się ustalić wstępne fakty (żebyśmy wszyscy wiedzieli, z jakim przewodnikiem będzie zwierz) i odnieść się do pewnych stwierdzeń dotyczących Warszawy, na jakie zwierz napotykał się przez całe swoje warszawskie życie, (czyli całe zwierza życie). Jutro zwierz poleci wam kilka miejsc do zobaczenia, przy czym od razu zwierz zaznacza, że skreśla z listy pozycje obowiązkowe z przewodników, (choć nigdy nie czytał przewodnika po Warszawie), ostatnia część będzie mówiła gdzie, co zjeść, do jakiego sklepu ewentualnie zajrzeć i ewentualnie jak się w mieście nie zgubić na amen. Zanim jednak zaczniemy cykl to pamiętajcie. Zwierz nie jest varsavianistą, nie jest przewodnikiem, nie jest ekspertem. Jest zwierz mieszkańcem Warszawy. Co dla niektórych jest powodem do dumy, dla niektórych do wstydu a dla zwierza po prostu faktem.
Zwierz ma takie ulubione miejsce obok jednego z przystanków autobusowych z którego zawsze jak o tym pamięta robi zdjęcie miastu. To zrobione rok temu jest już strasznie nieaktualne
Zacznijmy od pierwszego najważniejszego punktu – nie ma jednej Warszawy. Zwierz wie, o każdym mieście można to powiedzieć, ale czasem ludzie wydający o Warszawie opinie (negatywne, ale i nadmiernie pozytywne) zapominają o tym, że Warszawa to miasto wyjątkowo niejednorodne. Jeśli staniecie na skrzyżowaniu koło kina Femina i spojrzycie w kierunku Dworca Centralnego wyrosną przed wami wieżowce sugerujące, że gdzieś tam na wyciągnięcie ręki jest nowoczesne i dynamiczne centrum, gdy spojrzycie w prawo zobaczycie ponury rozpadający się gmach sądów i pierwsze budynki zaniedbanej Woli, po lewej będziecie mieli w oddali Plac Bankowy, od którego już dwa kroki na Starówkę i eleganckie Krakowskie Przedmieście, za sobą zaś będziecie mieli zielone i spokojne dzielnice takie jak Muranów, Żoliborz czy Bielany. Na tym jednym skrzyżowaniu czekając na tramwaj zwierz nie raz zastanawiał się, która z tych Warszaw jest najważniejsza i najprawdziwsza – nowa, stara, zielona, zaniedbana. Jednak ostatecznie zawsze odpowiedź jest ta sama – żadna. Wszystkie razem egzystują koło siebie, jednym każąc kochać miasto innym wyrażać się o niej negatywnie.
Punkt drugi jest równie ważny – zwierz kocha Warszawę. Nie jest w Warszawie zakochany jak ci, którzy przyjeżdżają do stolicy i decydują, że tu zamieszkają. Zwierz się tu urodził, podobnie jak jego rodzice, mieszkają tu też jego dziadkowie – co oznacza, że zwierz jest jednym z tych nielicznych Warszawiaków, którzy nie jeżdżą do rodziny do innych miast, miasteczek czy wsi. Nie czyni to ze zwierza lepszego mieszkańca miasta, ale takiego, który do pewnego roku życia był przekonany, że to naturalne, że wszyscy są ze stolicy i nawet nie przyszło mu do głowy, że ktoś jest przyjezdny. Miłość zwierza do Warszawy nie jest ślepa, bo widzi on jej wady, ale z drugiej strony widzi też jej niesłychaną zaletę – stolica to miasto dynamiczne. Nie podoba ci się rozpadający się płot? Kto wie, może za miesiąc w tym samym miejscu będzie stał już nowy płot i fundamenty jakiegoś budynku, w okolicy nie ma kawiarni? Za trzy miesiące możesz się głowić, w którym z pięciu nowych lokali napijesz się czegoś ciepłego. Ale nie tylko o to chodzi – zwierz lubi Warszawę takim prostym zachwytem kogoś, kto raz na jakiś czas dochodzi do wniosku, że ładne to jego miasto. Zresztą, co zwierz wam będzie tłumaczył – widzicie zwierz lubi Warszawę nawet na Placu Zawiszy, który jest bezdyskusyjnie najbardziej paskudnym miejscem w mieście. Najwyraźniej dla zwierza nie ma już ratunku.
Punk trzeci – niesłychanie istotny – nie oceniajcie Warszawy po jej dworcach, zwierz wielokrotnie słyszał „Znielubiłem miasto już na dworcu”. Prawda jest taka, że jeśli ktoś chciałby pokazać przygnębiająco nieciekawą Warszawę powinien udać się na wyprawę po dworcach miejskich. Zachodni zachęca do emigracji (stąd odchodzą autobusy do Anglii), Centralny nawet po remoncie jest mało przyjazny, (choć całkiem się sprawdza zwłaszcza, kiedy jest zimno) zaś Wschodni po remoncie wyładniał zaś wysiadamy prosto na najdłuższy blok miasta i na jego nieco mniej przyjazną dzielnicę. Ale jeśli np. dojedziecie Polskim Busem na dworzec autobusowy na Młocinach to rozejrzyjcie się w około – tu gdzie stoicie i wszystko wygląda na całkiem nowoczesne i uporządkowane jeszcze nie tak dawno była praktycznie pusta i nieco opuszczona zajezdnia tramwajowa – zwierz doskonale ją pamięta (łącznie z trawnikiem powoli wchłaniającym kolejne płyty chodnikowe), bo właśnie na tej zajezdni (zwanej kiedyś Hutą bo jest przy Hucie i nikt tego inaczej nie nazywał) zwierz na środku niczego w pustym tramwaju czekał na powrót do domu po szkole (tu kończyła się cywilizacja!). Nie mniej nawet licząc Młociny – nie oceniajcie miasta po okolicy dworców, bo jest to po prostu nieuczciwe względem całkiem ładnej Warszawy.
Ponoć nie ma większego testu niż próba pokochania Warszawy zimą. zwłaszcza późną zimą. (to zdjęcie jest z kwietnia)
Punkt czwarty równie poważny – Warszawa nie ma centrum, a właściwie inaczej Warszawa ma strasznie duże centrum. Kiedy ktoś mówi, że coś jest w Centrum to ma na myśli zarówno samo centrum centrum czyli okolice stacji metra centrum jak i okolice aż do MDM czy nawet w niektórych przypadkach do Placu Zbawiciela. Z kolei Pl. Bankowy też jest trochę w centrum. Ale dla niektórych rolę centrum grać będzie Dworzec Centralny, dla innych Marszałkowska, dla jeszcze innych długi fragment Alei Jerozolimskich. Brak jednoznacznego centrum nie jest aż tak straszny – Warszawiacy doskonale sobie z tym radzą, raz na jakiś czas spoglądając z tęsknotą w kierunku pl. Defilad (pomysłów na zagospodarowanie jest równie dużo, co roszczeń), ale jakoś nie łkają tylko marzą, że kiedyś coś tu powstanie ale sami nie wiedzą co. Bo widzicie wcale nie jest tak, że Warszawiacy chcieliby zasłonić Pałac Kultury – a właściwie nie ma zgody – są tacy, którzy chcą a są tacy ( w tym zwierz) którzy całkiem go kochają i lubią się mu przyglądać z okien swoich domów. Zwłaszcza, że jeśli mają sokoli wzrok mogą zaoszczędzić na domowym zegarze.
Punkt piąty wcale niebłahy– sporo się mówi, że Warszawiacy żyją w ciągłym biegu. To prawda warszawiacy są w ciągłym niedoczasie, ale musicie zrozumieć – Warszawa to jest cholernie duże miasto. Co to oznacza? Wszędzie się strasznie długo jedzie – zwierz pracuje w sumie blisko domu, ale jedzie tam ok.40 minut, Dworzec Centralny ma na wyciągnięcie ręki – 20 minut tramwajem, ale np. jeśli nie daj boże zakochacie się w dziewczynie która mieszka w Wilanowie to dojazd do niej z Żoliborza może wam nawet zająć godzinę w jedną stronę. Stąd też tempo Warszawiaków, którzy zawsze się spieszą, bo i tak są w niedoczasie. I to prawda – metro wiele ułatwia, ale niestety wbrew temu co mówią wam informacje o mieście nie wszyscy mieszkają i pracują na linii metra. Tempo Warszawy jest jednak łatwe do opanowania. A jak się wyjedzie z centrum – nagle okazuje się, że wcale tak szybko ludzie nie żyją. Tak, więc nie dajcie się zwieść wizji pędzących Warszawiaków, wielu z nich człapie zupełnie spokojnie. Natomiast prawdą jest to, że w przeciwieństwie do mieszkańców wielu mniejszych miast Warszawiacy chyba nieco chętniej korzystają z komunikacji miejskiej. Przynajmniej takie jest doświadczenie zwierza, którego niemal wszyscy mieszkańcy miast mniejszych – ze szczególnym naciskiem na mieszkańców Krakowa wszędzie uparcie prowadzili na piechotę.
Punkt szósty, nadal na temat – o Warszawiakach mówi się, że nie są szczególnie sympatyczni. Trudno zwierzowi powiedzieć czy to prawda – rzeczywiście w takiej Bydgoszczy wszyscy byli dla zwierza uprzedzająco mili, ale zdaniem zwierza to Bydgoszczanie stanowią jakieś dziwne odstępstwo od Polskiej normy. Na pewno na wrażenie mniejszej uprzejmości warszawiaków wpływa fakt, że poza osiedlowymi sklepami, rzeczywiście większość klientów jest zupełnie anonimowa czy nawet przypadkowa i jakoś jest mniejsze poczucie, że należy wobec klienta być uprzejmym. Ale taki warszawiak na ulicy na pewno pomoże i doradzi gdzie pojechać i gdzie wysiąść. Zwierz często testuje, bo często sam nie ma pojęcia gdzie jedzie i jak dojechać. Ponoć zrobiono kiedyś badania w stolicach europejskich i Warszawiacy byli w czołówce rzucających się po upuszczone na ziemię papiery, otwierania drzwi i wskazywania drogi. Zwierz słyszał wiele historii o ludzkiej znieczulicy ale sam był świadkiem niemal wyłącznie zachowań solidarnych, grzecznych i dających wiarę, że jednak duch w narodzie nie upadł.
Uważny czytelnik pewnie zauważy, że to zdjęcie zwierz robił już z tramwaju
Punkt siódmy, który powinien przyciągać uwagę– część z was zna Warszawę jedynie z wycieczek szkolnych albo tylko z tego czego uczyli na historii czy geografii. Nie dajcie się zwieść patriotycznym przekazom. To nie jest tak, że dziadek każdego warszawiaka walczył w powstaniu, a mieszkańcy miasta przechodzą przez dzielnicę Muranów (powstałą na terenie getta ) krokiem konduktu pogrzebowego. To prawda – Warszawa podczas wojny ucierpiała bardzo (co najbardziej czuje się nie na ulicach ale w bibliotekach i archiwach) ale od tamtego czasu minęło naprawdę wiele lat. Oczywiście Warszawiacy o swojej historii pamiętają, ale nie żyją nią aż tak bardzo jak mogłoby się wydawać. Wręcz przeciwnie czasem odnosi się wrażenie, że wszyscy mają już trochę dość, że nam się na każdym kroku przypomina o wojnie, ofiarach i powstaniu. Tymczasem tak jak wszędzie kilkadziesiąt lat później tak i w Warszawie życie toczy się zupełnie normalnie i tylko od czasu do czasu kiedy idzie się jedną z tych praskich ulic których nie dotknęła wojenną zawierucha to coś łapie za serce, że miasto mogłoby wyglądać jednak zupełnie inaczej.
Punkt ósmy nie mniej intrygujący – jeśli czytacie w Internecie, że warszawiacy mają dosyć „słoików’ i spluwają za każdym razem kiedy mijają kogoś z walizką to jest to zdecydowana przesada. Warszawiaków z dziada, pradziada prawie nie ma – każdy skądś przyjechał i właściwie Warszawa to takie miasto, w którym czasem łatwiej znaleźć przyjezdnego niż kogoś kto się tu urodził – wśród znajomych zwierza zdecydowana większość ściągnęła do Warszawy z najróżniejszych miast i miasteczek Polski i jakoś nigdy nie stanowiło to nie dającej się pokonać bariery pomiędzy ludźmi. Wręcz przeciwnie zwierz ma wrażenie, że całkiem sporo Warszawiaków traktuje przyjezdnych raczej z zainteresowaniem a cały mit o nienawiści do „słoików” wynika raczej z nerwowych poszukiwań ciekawego tematu dla mediów. No i trzeba pamiętać, że sami warszawiacy uprawiają wewnętrzny „słoicyzm” bo jak się mieszka daleko od rodziców to się robi im najazd na lodówkę nie mniejszy niż ten który robią mieszkańcy miasta wyjeżdżający na weekend do rodziny.
Punkt dziewiąty wciąż w nurcie dzieła – każdy kto przyjeżdża do jakiegoś miasta natychmiast dowiaduje się, że powinien unikać miejsc turystycznych tylko szukać miejsc gdzie żyją i jedzą „miejscowi”. Rzeczywiście zwierz poradziłby wam byście unikali knajp na Starym Mieście ale ma jakieś dziwne wrażenie, że i tak nie będziecie się tam stołować a poza tym Kompania Piwna czy Samson są całkiem w porządku. Natomiast nie dajcie się zwieść wizji że Warszawiacy omijają szerokim łukiem Nowy Świat czy Krakowskie Przedmieście zostawiając te miejsca turystom. Nic bardziej błędnego – po pierwsze przy Krakowskim mieści się uniwersytet więc zasiedlają je głównie studenci, po drugie – zwierz nigdy jakoś nie znalazł się w Warszawie w miejscu w którym pomyślałby, że jest wyłącznie dla turystów a nie dla niego. I tyczy się to też starówki gdzie ludzie sobie zupełnie normalnie mieszkają a niektórzy nawet pracują (zwierz dziecięciem będąc odwiedzał swą szlachetną matkę w jej pracy właśnie na Starym Mieście). Tak więc jeśli ktoś zarzuci wam, że nie widzieliście zapewne żadnego prawdziwego Warszawiaka to po prostu go nie słuchajcie.
A to zdjęcie najwcześniejsze dla zilustrowania jak szybko wszystko tu pędzi
Punkt dziesiąty na sam koniec – o Warszawie tyle jest opinii, przekonań, opowieści i legend, że można z nich stworzyć osobne miasto – dla niektórych będzie ono dynamiczne i wspaniałe, dla innych szare, ciemne, anonimowe i opryskliwe. Zwierz mieszkając w Warszawie na co dzień nigdy nie miał wrażenia, by jakakolwiek z tych wizji była prawdziwa, łącznie z tą że Warszawiacy nie lubią mieszkańców Krakowa (co się spotka warszawiaka to w Krakowie zakochany). Być może taka już dola stolicy, że się o niej zawsze plotkuje za plecami. Może taka też dola stolicy Polski, którą musiał budować cały naród i zdążył się nią serdecznie znudzić. W każdym razie cokolwiek o stolicy usłyszeliście to w takim samym stopniu prawda jak i zupełna nie prawda a w ogóle to nie ma co ludzi słuchać tylko trzeba przyjechać zobaczyć, pospacerować sobie i wyjechać z jakąś opinią. Miejmy nadzieję, jak najlepszą.
Dobra tyle wstępnych założeń, omówienia legend i mitów otaczających miasto stołeczne. Zwierz ma nadzieję, że wciąż ma waszą uwagę, mimo że nie polecił wam jeszcze żadnego ciekawego miejsca. Ale teraz wiecie już, że poruszacie się po mieście z kochającą je jednostką, która za nic nie chce uwierzyć, że złych Warszawiaków i która serce ma otwarte dla każdego, kto zdecydował się odwiedzić czy zamieszkać w mieście stołecznym. Jutro zaś zabierze was zwierz do kilku miejsc, które mogłyby wam umknąć (ale nie będzie wyznaczał tras spacerów, bo musiałby sprawdzać nazwy ulic a przecież nikt nie pamięta dokładnie nazw ulic!) a w sobotę zostawi wam absolutnie przez nikogo nie sponsorowany spis miejsc w których zdaniem zwierza warto postawić stopę a nawet dwie i jeszcze zostawić jakąś gotówkę.
A na koniec chyba najlepsze wykonanie najlepszej piosenki o Warszawie
Ps: Zwierz obiecuje, że jeśli stanie się coś niesamowicie ważnego popkulturalnego to uwzględni to w harmonogramie wpisów.
Ps2: Czy ktokolwiek słyszał wczoraj zwierza w Radio?