Serialowe adaptacje literatury rzadko sprawiają, że mam wrażenie że oglądam coś lepszego i ważniejszego niż książkowy pierwowzór. Ale czasem zdarza się adaptacja która pojawia się dokładnie w odpowiednim momencie. I mówi dokładnie to co powinna. Tak jest z „Serią Niefortunnych Zdarzeń” od Netflixa. Serialem tak idealnym na nasze czasy że aż boli. We wpisie trochę spoilerów.
W trzecim sezonie produkcji, który jest adaptacją ostatnich trzech tomów opowieści o rodzeństwie Baudelaire mamy dwa przeważające motywy – które w pewien sposób rzucają nowe światło na całą historię której jesteśmy świadkami już od kilku lat i kilkunastu odcinków. Pierwszy motyw – moim zdaniem najciekawszy i doskonale przez serial pokazany to ten brak prostego podziału na dobrych i złych ludzi. Produkcja pokazuje w sposób wcale nie taki bardzo przewrotny, że świat jest pełen dobrych ludzi, którzy robią złe rzeczy, absolutnie przekonani, że jest to konieczne.
Bohaterowie, którzy raz po raz odrzucają wszelkie zarzuty o to, że zachowali się niewłaściwie, skonfrontowani z hrabią Olafem – co prawda człowiekiem rzadkiej nieuczciwości, muszą przyznać mu częściowo rację. Nie wszystko co robili uciekając przed swoim złym losem było dobre, choć wszystko było czynione w dobrej wierze. Ostatecznie okazuje się, że całe zamieszanie którego ofiarami padły biedne sieroty jest w dużym stopniu wynikiem właśnie tych złych działań w dobrej wierze. To częściowo gra na znanym motywie złych ludzi gotowych do jednego dobrego czynu. Co zresztą w serialu też zostaje wykorzystane kiedy Olaf – człowiek przecież zły robi rzecz dobrą. Jednak owa moralna niejednoznaczność ludzkich działań, oraz fakt że z ekranu możemy bezpośrednio usłyszeć że właściwie nie ma ludzi po prostu dobrych jak i po prostu złych, jest jednym z głównych motywów ostatniego sezonu. Pewnym podsumowaniem dorastania dzieci, które przecież niejednokrotnie trafiały w ręce potencjalnie dobrych ludzi.
Zresztą serial po raz kolejny wraca tu do znanego motywu niebezpieczeństwa jakie wynika z nadmiernego trzymania się raz spisanych zasad. Bez ich podważania i zastanawiania się nad ich sensem. W poprzednim sezonie rodzeństwo uciekało przez zmanipulowanym tłumem który ślepo trzymał się zasad. Tu stają przed sądem w którym na początku każe się im dosłownie zawiązać oczy – wszak prawo jest ślepe. I ten są dnie ma możliwości wydać sprawiedliwego wyroku. Bo jest ślepy – nie dostrzegając niczego co kryje się za tym co spisane. Dzieci przegrywają bo są otoczone przez ludzi którzy nie umieją sami myśleć, i którzy co prawda są w stanie zebrać imponującą dokumentację ich cierpień ale nie postawią tamy niegodziwości, bo to wymagałoby czegoś więcej niż tylko katalogowania faktów. Wymagałoby ich zrozumienia.
Drugi motyw to kwestia poznania i ignorancji. Bohaterowie – podobnie jak ich rodzice i inni członkowie tajnego stowarzyszenia w którym działali ich przyjaciele – to ludzie wychowani w kulcie miłości książek, słowa pisanego, a przede wszystkim wiedzy. To nie szczęście ale wiedza, ciekawość i pomysłowość ratowały bohaterów z przeróżnych opresji. To ignorancja – zwykle przejawiająca się w niedostrzeganiu prawdziwej natury rzeczy, czy też pożądaniu za plotką, manipulacją czy twardo spisanym prawem – było przez te wszystkie sezony ich największym wrogiem. Ostatecznie ten konflikt zostaje sprowadzony do niemal biblijnego porównania. Jest starzec z długą brodą oferujący słodkie zapomnienie i życie bez zmartwień i jest nawet wąż podsuwający gorzkie jabłko, które jednak pozwala żyć w świecie wiedzy i świadomości. Serial mówi jednoznacznie – ignorancja, zapomnienie i bezrefleksyjne podążanie za liderami nie jest dobrym pomysłem. I może zrodzić wiele zła, nawet jeśli same w sobie mogą być kuszące.
Im bliżej zakończenia serialu tym używane przez autorów metafory są coraz wyraźniejsze, wydaje się też że przekaz moralny coraz bardziej wychodzi na pierwszy plan. Oczywiście – wciąż mamy do czynienia z przygodami rodzeństwa, i z bardzo zabawnymi scenami i odcinkami. To wciąż jeden z najładniej zrealizowanych seriali jakie można było w ostatnich latach oglądać na Netflixie. To też jeden z tych seriali które naprawdę pozwalają błyszczeć aktorom – zwłaszcza Neil Patrick Harris miał tu możliwość pokazania, że naprawdę sprawdzi się w każdej roli. Choć co ciekawe – im bliżej końca tym mniej przebieranek, ostatecznie ludzie są kim są i kiedy opadają wszelkie przebrania można zobaczyć człowieka w zupełnie innym świetle. Serial nie ukrywa też tego, że bohaterowie trochę dorastają więc pojawiają się w tym sezonie jakieś zauroczenia i miłości, pokazane w miły sposób, który pozwala się trochę oderwać od dość ponurego przesłania serialu. Jednocześnie – produkcja jest wybitna w zestawianiu wątków autentycznie zabawnych, przełamujących czwartą ścianę, czy po prostu absurdalnych z refleksją moralną którą spokojnie można odnieść do otaczającej nas rzeczywistości.
No właśnie to jest chyba najciekawsze – jak serial poradził sobie z dość niejednoznacznym zakończeniem książkowej historii. Niejednoznaczne zakończenie książki chyba trochę mniej boli człowieka niż niejednoznaczne zakończenie serialu. A może boli tak samo. Jednocześnie dopisanie jakiegokolwiek szczęśliwego zakończenia do tego serialu byłoby sprzeczne z jego ideą. Ostatecznie autor zapewnia nas, że to nie jest ten rodzaj historii w których pojawia się happy end. Na czym więc stanęło? Wciąż na niejednoznaczności ale nieco dopowiedzianej. Dalsze losy bohaterów wciąż są w zawieszeniu, nie wiemy co dokładnie się z nimi stało, choć serial nieco przesuwa granicę w której tracimy ich z oczu uczestników zdarzeń. Jednocześnie rzeczywiście zostawia taką sekwencję – trochę w konwencji domysłów – dopowiadającą co mogło się stać z tymi bohaterami którzy dożyli końca serialu. I tu już twórcy pozwalają sobie na całkiem dobre zakończenia. Tylko, że w domyśle. Trochę jakby podpowiadał nam – możemy tą historię zakończyć dobrze w naszych głowach ale tylko tam. Ale ponownie – serial zwłaszcza w swoich ostatnich odcinkach mimo poczucia humoru i lekkości narracji staje się jednak tym co zapowiadał od początku – smutną refleksją o moralności, sprawiedliwości i niesprawiedliwości, oraz tym że ludzie na świecie rzadko wybierają wiedzę i poznanie i zdecydowanie bardziej wolą iść za głosem łagodny przewodników którzy do niczego ich nie zmuszając, grają z ich życiem.
Tu zresztą chyba jest najwięcej odstępstw od książkowego pierwowzoru. Nie w przekazie ale dopowiedzeniu historii. Twórcy serialu chyba słusznie założyli, że o ile bohaterowie powieści mogą przez kilka tomów podążać za cukiernicą nigdy ostatecznie nie poznając jej zawartości to w serialu może to wywołać nieco większe rozczarowanie. Moim zdaniem zaproponowane przez nich zmiany i dopowiedzenia są uprawnione – nie wpływają drastycznie na wydźwięk opowieści ale nie grają już tak rozczarowaniem widza. Oczywiście ci którzy wyznają zasadę – wiernie albo wcale, już dawno powinni się zorientować że serial niekiedy uzupełnia luki w Serii. Osobiście – jako osoba która ceni serię za pewne przesłanie ale jednocześnie ma do niej sporo zarzutów fabularnych – jestem tym bardzo usatysfakcjonowana. Serial opowiedział historię bardziej spójną i chyba mimo wszystko dojrzalszą niż powieści. Jednocześnie – mimo, że wszystko rozgrywa się w cudownie przerysowanym, nieco surrealistycznym świecie, to wciąż przekaz moralny pozostaje jak najbardziej aktualny i łatwy do przyłożenia do codzienności.
Seria Niefortunnych Zdarzeń to moim zdaniem jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. Właśnie ze względu na to, że doskonale łączy pięknie zrealizowaną opowieść przygodową, dobre aktorstwo i cudowne dekoracje oraz kostiumy z przekazem moralnym i światopoglądowym. Co więcej, z przekazem idealnie skrojonym pod współczesność – to jest serial o tym jak radzić sobie w naszym świecie. Pierwszy sezon może nieco mniej, ale drugi i trzeci rezonują z tym co widzi się w polityce, społeczeństwie i Internecie. I daje doskonałe remedium – wiedza, myślenia, dociekliwość. Ale też świadomość niejednoznaczności, umiejętność interpretacji tego co się przeczytało, zadawanie ważnych pytań tym którzy chcą nam powiedzieć jak świat wygląda. Serial mówi, że nie da się uniknąć życiowych niefortunnych zdarzeń ale da się na nie przygotować. Pod tym względem jest mi strasznie smutno że się skończył, bo od trzech lat cieszył mnie niezwykle. Jednocześnie – cieszę, się, że mogłam go oglądać z przerwami pomiędzy sezonami. Boję się, że oglądany na raz, mógłby mnie znudzić pewną powtarzalnością wątków. Czasem przerwa między sezonami jest równie ważna co sam serial.
Mam swoje określenie „klątwa Harrego Pottera” którego używam dla wskazania że po sukcesie Pottera próby (liczne) ekranizowania prozy dziecięcej i młodzieżowej – często okazywały się klapą. W tym filmowe Niefortunne Zdarzenia. Przez wiele lat każda kolejna próba zekranizowania jakiejś znanej i lubianej serii powieściowej dla młodzieży kończyła się średnio. Nawet Narnia po doskonałym otwarciu szybko przestała przynosić zyski. Serialowe Niefortunne Zdarzenia sobie z klątwą radzą. Można powiedzieć – przeskakują nad nią z niesamowitą lekkością. Dlaczego? Być może zadecydował upływ czasu. Może decyzja o realizacji serialu gdzie jest na wszystko czas okazała się lepsza niż próba upchnięcia wszystkiego w jednym filmie. Może kluczowe było zaangażowanie twórców którym naprawdę zależy. Nie da się ukryć, że ilość mrugnięć okiem do fanów serii, ale też przełamania czwartej ściany wskazują, że sporo było przy tej produkcji pasji. A może na każdą ważną opowieść jest odpowiedni czas. I ostatnio zdecydowanie był czas na smutne historie opowiadane przez Lemony Snicketa.
PS: Jedyne czego naprawdę żałuję, to, że w ostatnim sezonie nie było żadnej nowej piosenki. Oczywiście mieliśmy wariacje na temat Look Away czy nieco inne wykonanie piosenki o tym że Happy endu nie będzie, ale seria miała takie szczęście do dobrej muzyki że żałuję, że nie było tam jeszcze jednej piosenki.
PS2: Jak strasznie żałuję, że nie będzie więcej. Strasznie mi będzie brakowało estetyki tego serialu.