Hej
Jest taki rodzaj specyficznego smutku, który pojawia się kiedy lubiany przez nas autor pisze coś słabego. Jest to smutek przeszywający duszę, bo przecież ufamy naszym ulubionym autorom, że nas nie zawiodą i przeniosą tam gdzie chcemy się znaleźć i uczynią to jak najsprawniej i jak najszybciej. Zwierz zawiódł się na Małgorzacie Musierowicz już dawno Dokładnie cztery książki temu kiedy po znakomitej „Kalamburce” zamiast porzucić swoją serię o rodzinie Borejków zdecydowała się napisać „Język Trolli” i kontynuować historię mieszkańców Poznania. Od tamtego czasu zwierz z przerażeniem spogląda jak autora dekonstruuje stworzony przez siebie miły i inteligentny świat. Możecie się rozsądnie zapytać dlaczego zwierz jeszcze czyta Jeżycjadę. Zwierz musi przyznać, że ku lekturze pcha go mieszanka masochizmu z czystą ciekawością oraz niekiedy z odrobiną nadziei, że będzie tak jak kiedyś. Ale zwierz obawia się że tak jak kiedyś już nigdy nie będzie. O czym przekonała zwierza McDusia.
Zwierz chciałby wam streścić po krótce akcję książki ale problem w tym, że prawie jej nie ma. Jak zwykle Musierowicz opisuje kilka dni – ponownie wybiera ważne wydarzenia czyli ślub Laury młodszej córki Gabrieli oraz święta Bożego Narodzenia. Każdy powie, że przecież zna już tą historię bo w Noelce było kropka w kropkę tak samo i świąteczny ślub i wigilijny wieczór. Tylko Noelkę i McDusię dzielą lata świetlne. W koncepcji, sposobie pisania i ogólnym stylu. Pozostała akcja toczy się wokół Magdusi, córki Kreski, która przyjechała sprzątać mieszkania po pradziadku czyli Dmuchawcu, oraz jej relacji z Józinkiem synem Idy i Ignacym Grzegorzem synem Gabrysi. I jeśli chodzi o akcję to właściwie tyle. Zabawnych fragmentów nie stwierdzono – to znaczy nie ma tu nic co byłoby naturalnie zabawne, jest za to sporo miejsc, w których autorka bardzo nas namawia byśmy się śmiali. Jednak do śmiechu wcale nie jest. Zwierz długo zastanawiał się jak podejść do książki i w końcu stwierdził, że najlepszym kluczem będzie po prostu opisanie wam co poczynają po kolei osoby tego niewątpliwego literackiego dramatu
Zacznijmy od McDusi bohaterki, która wkracza w „ciepły” świat Borejków. Ciepły znalazło się w cudzysłowie nie bez przyczyny. Niemal od samego początku bohaterki nie czeka u Borejków nic miłego. Wyśmiana zostaje jej słabość do frytek i chipsów, oceniona jej tusza, zostaje pouczona, że jeśli wstanie od stołu najedzona to zachowuje się niepoprawnie, bo winna cały czas czuć niedosyt. Za większością tych uwag będzie stała Ida, która opieprzy dziewczynę także za niechęć do poezji, z resztą poezją wszyscy będą namiętnie dziewczynę karmić, deklamując, pisząc, interpretując przy niej na siłę w końcu czytając jej na głos własnoręcznie napisane sonety. Wiadomo bowiem, że każdy wielbiciel frytek automatycznie nie lubi poezji. Ci, którzy lubią jedną i drugie (ale nie mienią się fanami) są jak radosne jednorożce. Wszystko niby ciepło i z wyczuciem ale jednak z ciągłym przekonaniem, że brak miłości do poezji to sprawa nienaturalna, której trzeba koniecznie zaradzić najlepiej zanudzając dziewczynę na śmierć. Do tego Magdusia podpada już pierwszego dnia bo oto – jakże ona może – całuje Józinka. Robi to z zaskoczenia, nastając czego sama nie wie na jego cnotę, i raniąc uczucia ponieważ przysiągł on miłość innej. I tu następuje fragment, który budzi w zwierzu autentyczne obrzydzenie. Uwaga zwierz cytuje ” Niewiele myśląc capnął ją mocno za cienki kark i przyciągnął blisko, tak blisko, że poczuł, jak pachnie jej skóra. Jakimś kremami czy wazeliną, czy innym tłuszczem” – Wstydu nie masz – rzekł jej prosto w twarz przez zaciśnięte zęby i potrząsnął jak szczurem – Więcej nie próbuj bo cię walnę!”. Otóż gdyby zwierz był Magdusią czyniący takie gesty i uwagi Józinek zapewne dostałby po pysku ewentualnie zostałby objechany od góry do dołu, ale Magdusia dziewczę pokorne i najwyraźniej na przemoc fizyczną podatne będzie jeszcze na kartach książki Józinka (zadowolonego z przybranego toru działania) przepraszać. Zwierz zastanawia się jak autorka może nadal twierdzić że Borejkowie to miła rodzina skoro ich gościa pierwszego dnia spotyka chamska krytyka wyglądu, nawyków żywieniowych, a potem za niewinny pocałunek czeka ją groźba pobicia. Zwierz ma wrażenie, że w normalnych rodzinach o tym że ktoś za bardzo lubi frytki mówi się kiedy wyjdzie z pokoju by nie urazić czyichś uczuć, zaś po niechcianym pocałunku normalny chłopak odsuwa dziewczynę i mówi,. że nie jest zainteresowany. W takich rodzinach jest miło. U Borejków nie jest.
Józinek Pałys – postać męska syn Idy. Charakteryzuje go niechęć do kobiet, o których wyraża się właściwie tylko „Baby”. Nigdy nie weźmie ślubu bo nie kocha go ze wzajemnością starsza o kilka lat dziewczyna, w której zakochał się był mając lat 9. Nie przepada za swoim rodzeństwem a właściwie prawie go nie zna. Jest w tej książce scena, w której swojego małego braciszka, który się rozpłakał poucza ” Nie beczeć mi tu! Zachowuj się jak facet”. Zwierz, który miał sporo młodszego brata pomija fakt, że nigdy by tak nie powiedział (i chyba w inteligenckiej rodzinie nikt by już do „zachowywania się jak facet” by się nie odniósł) , ale też tego typu porady nieprzystoją starszym braciom czy siostrom. Ci mają w obowiązku młodsze rodzeństwo w chwili płaczu przytulić. I zwierz znając większość sporo starszych braci i sióstr wie, że większość sporo starszego rodzeństwa niemal automatycznie tak się właśnie zachowuje. Ilekroć jakaś dziewczyna zachowuje się normalnie w obecności Józinka (czyli w jego przekonaniu po męsku) jest on tym głęboko zaskoczony. Typ na pograniczu patologii bo najwyraźniej ma, mimo wychowywania się w domu ze znaczną przewagą kobiet, zaburzoną wizję tego co kobiece i męskie. Wszystko co ewentualnie kobiece odrzuca jako straszne, koszmarne i przerażające. Do tego autorka sugeruje, że stąd jest to typ, w którym podkochują się wszystkie dziewczęta bo poza urodą i smukłą sylwetką przejawia wszystkie cechy, do których drżą serca dziewczęce. Jest przy tym, jak na przedstawiciela mimo wszystko inteligenckiej rodziny, istotą zaskakująco wręcz prymitywną, jakby autorka uznała, że jeśli chce napisać o prawdziwym mężczyźnie musi uczynić z niego zafascynowanego piłką nożną technika, który funkcjonuje niejako na marginesie swojej rodziny ( o której trudno z resztą mówić bo rodzinny dom Józinka jest właściwie zawsze pusty nawet wtedy kiedy chory chłopak leży w święta w łóżku). W sumie chłopak biedny, którym ktoś szybko powinien się zająć, zanim zamieni się w mężczyznę, który nienawidzi kobiet.
Ignacy Grzegorz Stryba – syn Gabrysi ma teoretycznie piętnaście lat ale zwierz plasowałby jego rozwój intelektualny gdzieś koło jedenastego roku życia. Ignacy jest poetą, co oznacza, że jest wrażliwy lubi czytać i prowadzi głębokie autoanalizy, a potem pisze idealnie formalnie sonety, którymi karmi obiekt uczuć swoich czyli Magdusię. Jako mężczyzna romantyczny (trzeba często powtarzać, że jest poetą) zawsze znajdzie słowa pocieszenia, a także będzie edukował w sprawach obcowania z nieżywymi poetami ( niemal cielesnego), inwersji i poezji jako takiej. Kluczem jednak do serca kobiety, która lubi frytki nie są jednak sonety lecz dopiero pobicie dwóch zbirów kłódką sprawia, że Ignacy Grzegorz mimo swego zdecydowanie miękkiego charakteru, zyskuje uznanie w oczach dziewczyny. Z resztą Ignacy Grzegorz posiadł niemal transcendentalną mądrość bo i z książek potrafi wyciągnąć odpowiednie treści i przekonać swoją siostrę o wszechobecności Boga. Jedynie nie może zrozumieć, dlaczego jego matka nie porzuca po pięciu minutach w szpitalu swojego byłego męża który miał udar. Ty samym cofając się emocjonalnie do poziomu pięciolatka. Chodzi w czarnej koszuli w zielone serduszka.
Laura Pyziak – córka Gabrysi z racji bycia zakochaną wzdycha ciężko. Ale prezentu przywiezionego z Werony w postaci złotej kłódki do zawieszenia z ukochanym na moście nie przyjmie bo takie manifestowanie swoich uczuć jest zbędne i prostackie. Nie wie jeszcze, że nie poproszenie matki o pomoc przy organizowaniu ślubu skazuje ją na zemstę niebios. Do tego nie wie, że jej marzenie by wziąć ślub w strojnej sukni i długim welonie jest absolutnie sprzeczne z prawidłami serii i dobrego smaku. Dziewczęta winny chodzić do ślubu odziane skromnie z kwieciem we włosach ,na całe szczęście w odpowiedniej chwili pojawi się narzeczony, który włosy zaplecie w warkocze, zetrze makijaż z twarzy i namówi Laurę by jednak założyła do ślubu pięćdziesięcioletni kostium babci, skoro jej własna suknia ślubna odjechała wraz z szalonym Bernardem, który z racji bycia artystą musi mówić jakimś dziwnym językiem i być dowodem na to, że autorka nigdy nie widziała artysty na oczy. Laura spotka się też z ojcem, któremu zarzucić, że to z jego winy nie ma sukienki (ojciec bogu dach winny) po czym wybaczy mu jego wieloletnią nieobecność, gdyż uwaga, uwaga… była już u spowiedzi przed ślubem. Będzie ze swoim mężem niesamowicie szczęśliwa, ponieważ ze szczytu swego szczęścia może z dystansu ocenić jaką była dla wszystkich niedobrą osobą. Dowód na to, że zawieranie związku małżeńskiego pozbawia dziewczęta charakteru.
Gabrysia Borejko ( teoretycznie Stryba ale mąż poza ciepłym spojrzeniem sprowadzony jedynie do plus minus jednego dialogu)– Gabrysia jest dzielna. Ogólnie większej ilości charakterystyk tej osobny nie znaleziono. Jest taka dzielna kiedy jej były mąż przyjeżdża na ślub jej córki, jest taka dzielna kiedy zamiast zostawić go na śmierć na chodniku wiezie go do szpitala, jest taka dzielna kiedy odprowadza go na dworzec i ze skrępowaniem przyjmuje jego zapewnienia, że nigdy jen nie kochał dlatego małżeństwo się rozpadło – wszak to może być jedyny powód, dla którego jakiekolwiek małżeństwo się rozpadło. Gabrysia jest taka dzielna, że nawet przeżyje fakt, że jej córka sama zorganizowała swój ślub i wesele. Fakt, że matka panny młodej zainteresowała się zorganizowaniem ślubu i wesela zaledwie chwilę (czyli sześć dni wcześniej) przed jego rozpoczęciem świadczy o tym, że zupełnie nie orientuje się ona w życiu córki. Niemniej zdaniem autorki winna jest Laura, która do winy swojej się przyznać będzie musiała, po tym jak jej plany wezmą w łeb, a wziąć muszą bo nie zajęła się nimi dzielna Gaba wierząca, że ludzi dobrej woli jest więcej, wszystko powstaje z miłości, a ziemia widziana z daleka przynosi pocieszenie i wszystkie inne dobre ciepłe i dzielne stwierdzenia. A wszystko to z dzielnym uśmiechem na ustach.
Ida Borejko( to znaczy teoretycznie Pałys ale w książce praktycznie męża brak) – kiedyś sympatyczna postrzelona siostra Gabrysi teraz przypadek nadający się do leczenia psychiatrycznego. Chamska do skraju możliwości w pouczaniu wszystkich, że źle się żywią, kiedy powraca do domu zmęczona i zastaje obcą dziewczynę, która myje jej synka i która pozostawiła w kuchni dowody na to, że przygotowała synkowi i jej córce kolację, zamiast jej podziękować zwraca tylko uwagę, że patelnia nosiła ślady smażenia (o czym myśli z pogardą), zaś że w łazience jest nachlapane. Gdy jej syn szesnastoletni przypadkowo upija się kremem Choco bez pytania krzyczy ” Upiłeś się?! – Prostaku! Po czym rzuca w niego musztardą i bez pytań wsadza pod lodowaty prysznic. A kiedy okazuje się, że syn naprawdę nie jest jeszcze stracony dla świata bo upił się przypadkowo, dostaje takiej histerii że trzeba ją położyć do łóżka. Opis całego zachowania kwalifikuje Idę do leczenia psychiatrycznego podobnie jak fakt, że w całej książce nie wypowiada żadnego miłego zdania i jest po prostu paskudna. Co więcej nikt przez całą książkę nie zwraca jej uwagi na to, że jej zachowanie jest poniżej wszelkiej krytyki. W tym miłym domu Borejków taka paskudna osobowość nie musi się obawiać żadnej krytyki
<!–[if !supportLineBreakNewLine]–>
<!–[endif]–>
Ignacy i Mila Borejko – ludzie tak starzy, że myślą wyłącznie o przeszłości i tradycji, mimo wieku tak zakochani, że dzielą ze sobą myśli i w sumie non stop wspominają o tym jak cudownie, że się dobrali oraz jak cudowne było ich życie (choć bywało niekiedy trudno i ciężko). Przypominają chodzące i głoszące komunały zombie niemal nad grobem, które nic innego zrobić nie mogą jedynie wygłosić mądre sentencje. Nikogo nie traktują z pogardą poza ludźmi, których traktują z pogardą. Teoretycznie są ciepli i bardzo mądrzy. Ale tak naprawdę złożeni są wyłącznie z przekonania, że ludzie w pewnym wieku składają się już tylko ze wspomnień, ciepłych spojrzeń i czułości wylewającej się z serca. Śpią na łóżkach z pilotami – takimi jak w szpitalu. Następne miejsce, w którym mogą się położyć to tylko trumna.
Łusia Pałys– siostra Józinaka, istota wysoce nieznośna, popada w słowotok i cały czas popisuje się wiedzą, chodzi na kółko polonistyczne i wokół niczego innego nie kręci się jej 12 letnia egzystencja, ma koszmarną manierę wtrącania „poniekąd” do każdego zdania, co ma być śmieszne ale sprawia wrażenie, że coś nie tak z rozwojem dziewczynek. Zupełnie obcemu mężczyźnie wytyka, że za często wykorzystuje zaimek „ja”. Jest niesłychanie mądrą bo czytuje Encyklopedię Larousse i wie co to jest inwersja. Swojemu bratu daje prezent dla „najlepszego z moich braci” co dowodzi, że autorka napisała istotkę poważnie zaburzoną, bo zwierz który posiada dwóch braci, nigdy ale to przenigdy nie napisałby w swoim życiu takiego zdania. Ma wrażenie, że nie on jedyny. Jeśli ma się dwóch braci – nigdy w normalniej rodzinie nie wyróżnia się jednego. Zwierz swojemu młodszemu bratu mówi otwarcie, że jest jego ulubionym młodszym bratem, starszemu, że ulubionym starszym. Bo w rodzinie trudno o hierarchię uczuć względem jej członków. W dobrej rodzinie.
Janusz Pyziak – człowiek, który popełnił zbrodnię i porzucił Gabrysię Borejko. To zbrodnia niewybaczalna nakazująca mu nigdy więcej nie utrzymywać kontaktów z córkami. Jego pojawienie się na ślubie to farsa. Przywozi prezent równie farsowny bo mający anglojęzyczną nazwę. Do tego chce mówić o polityce i ma telewizor. Oskarża Borejków, że traktują ludzi z wyższością i pogardą na co oni reagują oburzeniem. Po czym stwierdzają, że każdy kto ma telewizor to idiota. Na całe szczęście dostaje udaru, co eliminuje go z prób naprawienia błędu, jakim było nie kochanie Gabrieli Borejko. Wiadomo bowiem, że nie da się porzucić Gabrieli jeśli się ją kochało a potem przeszło. Postać tragiczna, może dlatego mieszka w Niemczech.
Dmuchawiec – jak na forum o Małgorzacie Musierowicz zauważono – Poznański lama. Jako nauczyciel licealny odegrał w życiu bohaterów tak olbrzymią rolę, że im do teraz pustka po nim świeci. Na szczęście Dmuchawiec w darze prekognicji ową pustkę przewidział i udzielił niesamowicie głębokich rad życiowych za pośrednictwem wierszy Norwida i Wierzyńskiego. Rady natychmiast zmieniają życie jego byłych uczniów, którzy interpretują wiersze natychmiast zgodnie z tym czego pragną Dmuchawiec, co więcej są to interpretacje koszmarnie egzaltowane, tak że każdy porządny polonista uciekłby z krzykiem. Dmuchawiec ogólnie o wszystkich wiedział wszystko – Magdusię widział dwa tygodnie ale napisał wszytko czego ona sama nawet nie wiedziała.
Zwierz doda jeszcze jedno. Jako wielbiciel poezji najchętniej by tą książkę spalił. Bo to książka, która poezji nie sprzedaje tylko ją wciska, na siłę, niemal przemocą, dydaktycznie do utraty tchu (w przypadku Gabrysi), koszmarnie egzaltowanie (w przypadku Ignacego) czy po chamsku (w przypadku Idy). Z kartek przebija przekonanie, że poezja albo nic, że interpretacja musi być natchniona, że w poezji znajdzie się klucz do wszystkiego. I nie ma przebacz, kto nie rozumie poezji, ten jest głupi albo leniwy, albo lubi frytki. Tymczasem po pierwsze – do poezji zachęcać (jeśli zachęcać!) trzeba delikatnie, ostrożnie i nigdy egzaltowanie. Zamiast kazać ludziom zachwycać się Inwersją u Mickiewicza czy wersem z Wierzyńskiego trzeba podsuwać wiersze, które każdy może rozważyć sam we własnym sercu. A najlepiej nikomu na siłę poezji nie wciskać. Bo poezja wciskana zamienia się w jakiś paskudny intelektualny wymysł dla snobów, którzy na dodatek wykrzykują egzaltowane frazy. Klasę zwierza do czytania kolejnych po „W malinowym chruśniaku” wierszy Leśmiana polonista zachęcał niezwykle przyziemnym zdaniem- „czytajcie dalej oni w końcu dojdą i do łóżka”. Na przerwie klasa została wyrywając sobie egzemplarze Leśmiana. Z resztą zwierz nigdy nie zapomni swojego kochającego poezję polonisty, który choć kazał nam czytać poezję non stop nigdy ani przez moment nie popadł w egzaltację. Nigdy też nie namawiał niechętnych by poezję pokochali. Bo to największa krzywda jaką poezji można zrobić. I za to zwierz ma okropną do Musierowicz pretensję.?
Oto takie są nasze osoby dramatu, podrasowane koszmarną dawką dydaktyzmu (dotyczącą wszystkiego i wylewającą się z wypowiadanych przez bohaterów kwestii bo trudno to nazwać zwykłymi wymianami zdań), z olbrzymią porcją egzaltacji (wielkich słów nie należy nadużywać!), wmawiania na siłę dziewczynie poezji i potępienia dla tłuszczy trasn. Ale przede wszystkim to książka koszmarna, zła i nieprzyjemna. Książka, którą zwierz odłożył i pomyślał o trzech rzeczach. Pierwsza to że Małgorzata Musierowicz naprawdę musi nie lubić ludzi. Bo książka jest wypełniona pretensjami niemal do wszystkich, niechęcią do ogółu i przekonaniem, że tylko bardzo niewielka grupa tak naprawdę zasługuje na szacunek. Po drugie że zwierz ma ochotę na frytki. Choćby po to by udowodnić, że nie jest jednorożcem i potrafi Wierzyńskiego cytować z pamięci nawet w McDonald’s. Po trzecie że Szymborska dostała Nobla bo umiała napisać 'niektórzy lubią poezję, niektórzy znaczy nie wszyscy”, i Musierowicz tego zdania kompletnie nie zrozumiała, i pewnie dlatego jej książka jest nie tyle daleka od Nobla co od dobrej literatury.
Ps: Poza tym książka Musierowicz zrobiła się wręcz niesamowicie religijna czego wcześniej nie było a co zwierzowi jednak trochę przeszkadza. W te święta przeczyta Noelkę, i wiecie co, zrobi to jedząc chipsy.??
ps2: Zwierz po napisaniu tekstu zajął się redakcją swojego eseju o XIX wiecznym socjologu. Wczoraj zjadł chipsy, mieszka w bloku jest jednorożcem. Szuka tęczy.