Home Ogólnie Śniadanie, lunch, kolacja czyli wpis podróżny 3

Śniadanie, lunch, kolacja czyli wpis podróżny 3

autor Zwierz

Hej

Dziś dzień wyraźniej niż poprzed­nie upły­wa nam pomiędzy posiłka­mi. W cza­sie wakacji posił­ki sta­ją się wszys­tkim, w cza­sie wyjaz­du, najwięk­szym wydatkiem a i najprost­szym wyz­nacznikiem ryt­mu dnia. Opuszczane w Warsza­w­ie śni­adanie sta­je się ofic­jal­ną inau­gu­racją codzi­en­nych akty­wnoś­ci, lunch przy­pom­nie­niem że w cza­sie zwiedza­nia trze­ba sobie zro­bić prz­er­wę, kolac­ja nagrodą za właś­ci­wie spożytkowany dzień. Dziś więc wyz­nacznikiem będą posił­ki, które dzielą nasz dzień i spraw­ia­ją że nawet w chwilach najwięk­szego wyjaz­dowego zwąt­pi­enia jest na co czekać.

Miks bry­tyjskiej herbaty i fran­cuskiej trady­cji picia z miseczek.

Zaczy­namy od śni­ada­nia. Tym razem planu­je­my zacząć od przy­jem­noś­ci. Na spoko­jnym pla­cyku obok muzeów His­torii Nat­u­ral­nej i Victorii&Alberta zna­j­du­je­my fran­cuskie bistro. Wszys­tko jest w nim organ­iczne, kawę pije się z mis­eczek a nie z fil­iżanek, gril­lowane grzy­by podrzu­cone obok jajeczni­cy nie są pieczarka­mi. To jed­no z tych śni­adań które kon­sumu­je się powoli, z lekkim ocią­ganiem jak­by zda­jąc sobie sprawę, że dzień nigdy nie jest tak dobry jak w chwili kiedy jest się właśnie w połowie pier­wszej kawy. Miejsce jest spoko­jne i nie sły­chać tu dzikiego tłu­mu turys­tów kłębiącego się pomiędzy trze­ma muzea­mi, z lekką paniką w oczach. Same kieru­je­my się na początku do Victoria&Albert. Ponown­ie rozdzielamy się. Stałą ekspozy­cję widzi­ałam już tyle razy że układ pokoi mogę odt­worzyć z pamięci.

Zami­ast tego wybier­am wys­tawę płat­ną i cza­sową. Na niewielkiej przestrzeni zebra­no sukien­ki ślub­ne od 1700 do 2014 roku. Niewielkie pomieszczenia wypeł­ni­a­ją niemal wyłącznie kobi­ety. Suną powoli wzdłuż gablot, komen­tu­jąc krój, tkan­inę dodat­ki. Uchem da się wyłow­ić pochleb­ne komen­tarze, wspom­nienia włas­nych ślubów, zapewnienia małych dziew­czynek odnośnie tego jak ubiorą się na własne wese­le. Obok każdej sukni miejsce ślubu, imię i nazwisko posi­adacz­ki i jej wybran­ka. Żad­nych dal­szych losów, nawet tych skrom­niejszych stro­jów w które prze­bier­ały się częs­to po zakończe­niu cer­e­monii.  W zalewie białych sukienek wyław­iam trzy kolorowe. Pier­wszą na przełomie XIX i XX wieku szy­je sobie sama pan­na mło­da. Znana ze swoich zdol­noś­ci kraw­iec­kich wybiera fio­let zami­ast bieli na którą uważa że jest za stara. Dru­ga krwiś­cie  czer­wona pojaw­ia się w lat­ach 40. Idzie w niej do ślubu zakochana w kolorach pani inżynier zakładów ener­gety­cznych. Ostat­nią na ślub z rock­owym muzykiem zakła­da artys­t­ka burles­ki. Warst­wy fio­le­towego lśniącego mate­ri­ału lśnią odpowied­nio podświ­et­lone. Na ścian­ie wyjąt­ki z listów zatroskanych krewnych i panien młodych. Na początku wys­tawy list w sprzed 200 lat radzi by nie brać małżon­ka zbyt młodego. Nie wiado­mo co z niego wyrośnie.

Har­rods 1.08. Wcześnie

Po muzeum wyt­worów ludz­kich czas na naturę. Sama wchodzę tylko do sali głównej i nie staram się zwiedzać dalej. Wyjątkowo dobrze pamię­tam ostat­nie zwiedzanie, zaś całość nigdy nie robiła na mnie zbyt dużego wraże­nia. Wyz­naczam czas spotka­nia i prostą drogą idę oglą­dać niezare­je­strowane muzeum kon­sumpcji. Do Har­rod­sa chodzę zawsze ilekroć jestem w Lon­dynie. To miejsce mnie fas­cynu­je. Wie­ki temu w Har­rod­sie dało się kupić wszys­tko od spinek do manki­etów po lwa czy konia. Dziś to przy­bytek luk­susu odwiedzany częś­ciej przez turys­tów niż klientów.W niemal pustych salach moż­na podzi­wiać wyt­wory najlep­szych pro­jek­tan­tów, wys­taw­ione na sprzedaż dzieła artys­tów. Najwięk­szy tłok jest jak zwyk­le w sklepie z pamiątka­mi oznac­zony­mi logo sklepu.  Jak zwyk­le zatrzy­mu­je się w dziale z artykuła­mi papier­niczy­mi. Jedy­na przestrzeń w  której luk­sus mnie fas­cynu­je. W innych dzi­ałach zas­tanaw­iam się nad sub­tel­ną różnicą między rzecza­mi bard­zo drogi­mi a bard­zo brzy­d­ki­mi. Niespodziewanie wchodzę do pomieszczenia gdzie już są świę­ta. Z tru­dem pow­strzy­mu­ję się przed zaku­pem bom­b­ki. Har­rods jest dla klien­tów dobry. Pod­suwa pod nos, częs­tu­je kawą i nawet zbłąkanym turys­tom odźwierny otworzy drzwi życząc miłego dnia. Zgod­nie z moją małą trady­cją obchodzę budynek od tył. Zafas­cynowana przyglą­dam się rzę­dom samo­chodów i opar­tych o nich szofer­ów. Niby prawdzi­wi a tak dale­cy od mojej rzeczy­wis­toś­ci. Idąc z powrotem ku muzeal­ne­mu zagłębiu obser­wu­je prze­chod­niów. Uda­je mi się wyłow­ić tak typowy dla Lon­dynu rodzaj mężczyzn. Doskonale ubranych, zawsze z kolorowym ele­mentem łamią­cym powagę stro­ju. Ich gar­ni­tu­ry są już leci­utko nadg­niecione (dzień zaczęli parę  godzin temu) ale ich krok szy­b­ki i sprężysty. W ręku trzy­ma­ją nieza­wod­ną komórkę. Z rzad­ka para­sol. Spieszą przed siebie ale trud­no orzec dokąd. Nie potrze­bu­ją nic poza tele­fonem. Nigdy nie zatrzy­mu­ją się w kaw­iar­ni­ach, nie dzwonią, nie przys­ta­ją. Załatwia­ją sprawy. Rozglą­dam się za tymi samo­choda­mi które pewnie śledzą każdy ich krok.

Pod Muzeum His­torii Nat­u­ral­nej czekam kil­ka chwil obser­wu­jąc dzieci. Ich inter­akc­je z rodzi­ca­mi sprowadza­jące się do wymi­any nie­zlic­zonych komu­nikatów i infor­ma­cji. Nie ważne ile razy powie się dziecku by nie brudz­iło się loda­mi i nie ma znaczenia w ilu językach porozu­miewa­ją się rodz­ice. Dwieś­cie metrów dalej pier­wsi z nich zaczy­na­ją wycier­ać upaćkane twarze i dłonie. Nieza­leżnie od wieku bra­cia prowadzą jakąś trud­ną do rozszyfrowa­nia rywal­iza­cję. Jeden goni gołę­bie lep­iej od drugiego, jakimś cud­em dwa iden­ty­czne plas­tikowe dinoza­u­ry kupi­one w muzeal­nym sklepie nie są takie same. Ktoś zawsze ma lep­szego. Dostrzegam kilkulet­nią dziew­czynkę łapiącą za ramię młod­szego bra­ta. Znam ten gest, sama próbu­ję się go pozbyć od lat. Siedzą­cy obok mnie młodzie­niec zaczy­na wypakowywać lunch. Głod­na (śni­adanie stało się miłym acz mało sycą­cym wspom­nie­niem) spoglą­dam na jego posiłek. W moim spo­jrze­niu musi być coś niepoko­jącego bo młody człowiek zaczy­na mnie przepraszać. Tłu­maczę że tylko przy­pom­ni­ał mi o lunchu. Dosta­ję od niego ciasteczko. Nie zginę.

Pora robi się wybit­nie lun­chowa. Z Kanap­ka­mi i lemo­ni­adą od Mark­sa i Spencera zalegamy pod drzewem w parku. Jest ciepło choć nie upal­nie, obok w jeziorze kąpią się kacz­ki. Jest cicho i spoko­jnie. Po zjed­zonym lunchu, prze­jrze­niu gazet i wyko­na­niu tele­fonów oga­r­nia mnie sen­ność. Ciepła nagrzana ziemia i krótko skos­zona nieco wysus­zona trawa stanow­ią doskon­ałe podłoże. Nawet nie ori­en­tu­je się kiedy zasyp­i­am. Budzą mnie kro­ple deszczu. Jest siedem­nas­ta pięć. W Warsza­w­ie moi zna­jo­mi kłócą się o sens pow­sta­nia i jego obchodów. Ja spoko­jny oby­wa­tel, spoko­jnego kra­ju uci­nam sobie drzemkę w cza­sie urlopu. Jeśli nie o to chodz­iło to trud­no powiedzieć o co. Na więcej reflek­sji nie ma cza­su. Drzem­ki w środ­ku dnia krad­ną cenne min­u­ty. Wskaku­je­my do metra nie zda­jąc sobie sprawy na co się pisze­my. Jest nieopisanie tłoczno, duszno i gorą­co. Pier­wszy łyk powi­etrza po wyjś­ciu z wag­o­niku syci bardziej niż najlep­szy posiłek.

Zmęcze­nie daje o sobie znać ale zan­im dotrze­my do domu robimy obow­iązkowy przys­tanek w Pri­marku. Wyśmiewany przez poważnych emi­grantów sklep kusi niski­mi cena­mi. Ale nie tylko, do Anglii nie dotarła infor­ma­c­ja, że dziew­czę­ta nie chcą pop­kul­tur­al­nych wzorów. Do koszy­ka trafia koszul­ka naw­iązu­ją­ca do Har­rego Pot­tera, legin­sy w wzorkiem w logo bat­mana, koszul­ka ze znakiem Trans­form­er­sów. W ostat­nim pop­kul­tur­al­nym odruchu łapię też wianek. Życie z wiankiem na głowie jest lep­sze. Sklep pożera nam niesamow­itą ilość cza­su więc zan­im się zori­en­tu­je­my czas na kolację. Dziś mamy goś­ci. Zna­jo­mi których nie sposób spotkać w Warsza­w­ie okazu­ją się również wiz­y­tować Lon­dyn. Świat jest taki mały.

We włoskiej kna­jpie między kole­jny­mi łyka­mi piwa imbirowego i por­c­ja­mi pysznej wychod­zonej przez kil­ka godzin kolacji, roz­maw­iamy tak jak roz­maw­ia się w przy­jem­nym towarzys­t­wie. Plot­ki, skar­gi, cieka­wost­ki. Obi­ad, deser , kole­jny napój. Nigdzie nam się nie spieszy w ten ciepły let­ni wieczór. Dziel­ni­ca nie jest turysty­cz­na, kna­j­pa jak najbardziej lokalna, wszyscy siedzą godz­i­na­mi. Klien­tów wyga­nia dopiero położony przed nimi rachunek z uwagą, że zaraz zamyka­ją. Obok nas dzień kończy się mimo­cho­dem, zastępu­jąc światło dnia miękkim mrok­iem wiec­zoru. Naresz­cie pogo­da robi się odpowied­nia, nie jest ani za ciepło ani za zim­no. Ale kiedy próbu­je­my wstać i ruszyć gdzieś dalej obur­zone mięśnie doma­ga­ją się odpoczynku. Ku nasze­mu zaskocze­niu kole­jny londyńs­ki dzień przem­inął, choć prze­cież nie zmarnowałyśmy ani chwili, bo w Lon­dynie nawet drzem­ka jest doświad­cze­niem wartym wypróbowa­nia. Zan­im pójdziemy spać rozważamy jeszcze co będziemy robić jutro. Na razie zaplanowałyśmy najważniejszy punkt. Gdzie zje­my śniadanie.

Ps: Zwierz przy­pom­i­na że już jutro moż­na się z nim o 13 spotkać w Pubie Sher­lock Holmes niedaleko Trafal­gar Square w Lon­dynie rzecz jasna

5 komentarzy
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online