Hej
Dinozaury na statku kosmicznym zmierzającym ku ziemi. W przyszłości. Właściwie tyle mogłoby by wystarczyć by uznać, drugi odcinek siódmego sezonu Doktora za absolutnie fantastyczny. Ale okazuje się, że jednak jest tam coś więcej. Nie jest to może odcinek z takim haczykiem jak pierwszy, ani nawet tak super dobrze skonstruowany jak wiele przed nim, ani tak niesamowicie dowcipny jak niektóre, ale automatycznie trafia na listę ulubionych zwierza i pewnie pozostanie tam na długo. Dlaczego? No właśnie nie da się tego wyrazić w sposób całkowicie logiczny. Zwierz podejmie jednak pewien olbrzymi wysiłek. Ponieważ zwierz dosłownie skakał na krześle kiedy go oglądał doszedł do wniosku, że jedynym sposobem na to by jakkolwiek zebrać myśli jest wymienić to co jest w tym odcinku wspaniałe w punktach. No i teraz ważne. Spoilery. Obrazkowe i Słowne.
Czy nie uważacie, że to cudowne, że serial ma własne autentyczne gify na oznaczenie spoilerów.
Doktor i Królowa – powiedzmy sobie szczerze – istnieje sporo schematów w Doktorze Who – jeden jest taki, że za Doktorem przepadają wszystkie zasiadające na tronie kobiety – jak wiemy miała do niego słabość Elżbieta I, do Kleopatry mówił Kleo, i w sumie jedynie przyszła Królowa Anglii odnosiła się do niego ze sporym dystansem. Zdaniem zwierza to nie jest kwestia podejścia do postaci kobiecych, tylko taki inside joke. Tak jak z bananami. Tu Doktor pada ofiarą dość chwilowego afektu królowej Nefretete ( dla przyjaciół Nefti), który początkowo wydaje się nie mieć sensu z punktu widzenia fabuły – królowa zabiera się z nim do TARDIS ale po co właściwie wprowadzono ją do odcinka okazuje się dopiero pod koniec. I zwierz musi przyznać, że bardzo mu się spodobał ten pomysł (jest w nim co prawda tragiczna dziura logiczna ale zwierz się takimi drobnostkami nie przejmuje oglądając Doktora) a najbardziej spodobało mu się, że Nefretete nawet przez chwilę nie jest damą w opałach, nawet będąc w opałach. Oczywiście niektórzy mogą powiedzieć, że takich pewnych siebie bohaterek w Doktorze było wiele, ale zwierz uważa, że tego typu postaci nigdy za wiele.
Po tym odcinku zwierz całym sercem pragnie by ktoś pokazał mu przygody Doktora z Kleopatrą
John Riddell – zwierz oficjalnie oświadcza, że dosłownie pięć minut z tym bohaterem sprawiło, że zwierz chce by pojawił się jeszcze w dziesięciu innych odcinkach, a najlepiej podróżował z Doktorem, albo dostał własny serial. John Riddell to taki Allan Quatermain świata Doktora. Uroczy, przystojny (zwierz musi powiedzieć, że mimo iż widział Ruperta Gravesa w wielu rolach to jest coś takiego w Fedorze i garniturze khaki co zdecydowanie działa na zwierza), bezczelny. To ten typ poszukiwacza przygód który najszczęśliwszy czuje się walcząc z dinozaurami, na statku który ma za chwilę wybuchnąć (niemal dosłowny cytat). Oczywiście to też koszmarny flirciarz, który jest zdecydowanie synem swoich czasów i słabość do egipskiej królowej. Pal sześć że to postać, która jest zbudowana z pewnych doskonale nam znanych klisz. Nie sposób jej nie polubić, zwłaszcza ze względu na urok osobisty oraz na fakt, że w przeciwieństwie do wielu towarzyszy Doktora to ktoś kto przygody szuka i wcale się jej nie boi. Z resztą w ogóle zwierz po tym odcinku dochodzi do wniosku, że gdyby Doktor podróżował tylko z facetem było by bardzo zabawnie.
Tkliwe serce zwierza drgnęło na widok mężczyzny z fedorą i dubeltówką. Coś jest ze zwierzem poważnie nie tak
Im nas więcej tym nam weselej – Jeden towarzysz, dwoje towarzyszy – a czemu by nie spróbować z całą grupą – tym razem Doktor dostaje całą paczkę – bo oprócz Riddella i Nefretete na statek trafia jeszcze obok Pondów ojciec Rorego (albo Pan Wesley) – pomysł jest dobry bo pozwala zmienić nieco narrację – bohaterowie bardzo szybko podzieleni na dwie grupy przeżywają swoją przygodę odrobinę inaczej. Doktor, wraz z Rorym i jego ojcem przeżywają przygodę na własną rękę, Amy (która zdecydowanie przejmuje w swojej grupie role Doktora udowadniając, że zdecydowanie zregenerowanie Doktora w postać kobiecą nic by w atrakcyjności programu nie zmieniło), dostaje własnych kompanów. Tak ograniczając miejsce Doktora w odcinku (ponownie go mało) dostajemy ciekawy obrazek z tego co się dzieje kiedy brakuje go i jego wszechwiedzy – okazuje się, że wcale nie jest naszym bohaterom taki niezbędny. Z resztą w ogóle odcinek wpuszcza nas w nową rzeczywistość, gdzie Doktor bardziej niż podróżować i żyć ze swoimi towarzyszami jedynie po nich „wpada” (co z resztą jest logiczne bo scenariusz jeśli się zwierz nie myli napisali twórcy Pond Life)
Większa ilość bohaterów nie tylko sprawia, że jest więcej akcji ale tworzy zupełnie nowe układy. jak tu gdzie trzej panowie starają się nie zostać zjedzeni.
Ojciec Rorego – no właśnie – wprowadzenie postaci ojca Rorego nie ma służyć jedynie pouczeniu – podróże są fajne, wprowadza dawno zapomniany motyw dziwienia się wszystkiemu (co prawda trochę szybko mu przechodzi ale to zawsze fajny motyw),a po drugie pokazuje nam jeszcze coś o czym zapomnieliśmy przez te wszystkie lata – Rory jest pielęgniarzem. W jednej krótkiej scenie daje się nam na chwilę okno do świata o którym nic nie wiem, a w którym Rory po pierwsze jest świetny w tym co robi (w przeciwieństwie do Amy, która zdecydowanie nie umie znaleźć dla siebie miejsca), po drugie, że istnieje jakiś konflikt wynikający z faktu, ze wykonuje on ten uznawany przez wielu za nie męski zawód. To fajnie od czasu do czasu zajrzeć w ziemskie życie naszych bohaterów. A poza tym – pojawienie się ojca bohatera funduje nam pod koniec odcinka jedną z najładniejszych scen od czasu kiedy Amy pływała z rozwianym włosem poza TARDIS.
Podróżowanie w Tardis zmienia ludzi, przykład ojca Rorego pokazuje, że niekiedy na dobre
Wszystkie elementy układanki – zwierz wie, że to może się wydać idiotyczne ale ten odcinek jest zaskakująco logiczny – po pierwsze wyjaśnia co się stało z dinozaurami i to wyjaśnia logicznie (w ramach uniwersum Doktora Who), po drugie nie pozostawia żadnych luźnych elementów – wszyscy, którzy znaleźli się na statku znaleźli się tam nie bez powodu (nawet przypadkowy z punktu widzenia widza ojciec Rorego), łącznie z wydającym się początkowo zbędnym dodatkiem poszukiwaczem rzadkich przedmiotów. Jego obecność wywołuje z resztą kilka ciekawych elementów. Po pierwsze – powraca motyw Doktora wykasowanego z pamięci, wiedzy czy w ogóle nie istniejącego w bazach danych. Po drugie mamy bardzo rzadką okazję widzieć Doktora, który decyduje się na świadome okrucieństwo. Zmiana, która zaszła w nim po ostatnim sezonie.
Choć początkowo mamy wrażenie, ze odcinek to zupełny bałagan, wszystko się składa w spójną całość
Sporo śmiechu – co prawda odcinka nie pisał Moffat ale jego duch unosi się nad scenariuszem – bohaterowie sypią błyskotliwymi tekstami – zwłaszcza dwa zaskakująco elokwentne roboty rozbawiły zwierza, nawet nie koniecznie to co mówiły ale fakt, że komuś wreszcie przyszło do głowy by wprowadzić element komediowy do postaci będących autentycznym zagrożeniem. Co prawda zdarza się kilka żartów z niższej półki ale są też cudowne kwestie typu ” Where is Silurian audience when you need it”. Zwierza bawi też wciąż Doktor paplający pozornie bez sensu Doktor, gotowy w jednej chwili ucałować Rorego (zachowując przy tym zasadę, że Doktor całuje każdego swojego towarzysza.) by po chwili robić mu wyrzuty. Zwierz nie byłby w stanie oglądać Doktora gdyby nie był śmieszny a ten odcinek go rozbawił łącznie z jazdą na Triceratopsie. Zwierz ma niskie wymagania.
Zwierz jest z tej grupy ludzi którą bawi przestępowanie nad śpiącymi T-rexami
Z jedną łzą w oku – nie mniej jak to zwykle bywa w świecie Doktora kiedy jest bardzo śmiesznie nagle robi się na chwilę smutno. Zwierzowi zrobiło się smutno kiedy padł biedny Triceratops – i tu ponownie zachodzi zmiana bo Salomon – zły tego odcinka, to jednak człowiek nie wahający się używać przemocy czy zabijać, większość dotychczasowych złych przede wszystkim jednak groziła. Ale właśnie fakt, że zwierzowi zrobiło się naprawdę żal dinozaura to jednak wciąż magia serialu. Przecież powiedzmy sobie szczerze, popkultura uczy nas raczej że dobry dinozaur to martwy dinozaur. Tu jest wręcz przeciwnie. Dinozaury nagle stają się bezcenne, rzadkie a przez to w jakiś sposób piękne. Stąd z resztą tytuł posta bo zwierz miał wrażenie jakby ten odcinek, trochę zmieniał sposób postrzegania wielkich jaszczurek w popkulturze. Ale zdecydowanie zimniejszy dreszcz przebiegł po plecach zwierza kiedy nagle w trakcie jak zwykle popędzanego przez odmierzający czas licznik spodziewanej eksplozji, naprawiania statku Doktor znajduje czas by zamienić dwa słowa z Amy. I ponownie okazuje się, że Amy cierpi na chorobę wszystkich towarzyszy Doktora – brak możliwości poradzenia sobie z codziennym życiem. Bo to nie jest wymiana zdań, która uspokaja i mówi że wszystko będzie dobrze. To dokładnie ta wymiana zdań, którą człowiek przypomina sobie chlipiąc kilka odcinków później. Zwierz nienawidzi kiedy takie elementy pojawiają się w jego ukochanym serialu. Bo wie, że będzie mu potem jeszcze bardziej smutno.
Im bardziej się zwierza przekonuje że wszystko będzie dobrze tym mniej zwierz w to wierzy
Witaj przygodo – zwierz odnosi wrażenie, że odcinek podobał mu się bo to był odcinek, który był przygodą, niegroźną, dobrze się kończącą przygodą z dinozaurami. Zwierz lubi mrocznego i inteligentnego doktora ale uwielbia kiedy kolejne odcinki to przygody, bez właściwych Moffatowi zakrętów i fajerwerków. Zwierz kocha zakręty i fajerwerki ale miło raz na jakiś czas przypomnieć sobie, że podróżowanie po kosmosie jest po prostu fajne, zaś tym co napędza Doktora jest przede wszystkim ciekawość i chęć przeżywania takich przygód. I zwierz nie chce tu sugerować, że odcinki takie jak pierwszy, który wcisną go w fotel są gorsze. Po prostu jeśli kiedyś zwierza złapie chandra to z pewnością wróci do tego odcinka a nie do pierwszego.
Choć odcinek jest pogody to mina doktora pod koniec zdaje się sugerować, że nie zawsze tak będzie
Podsumowując. Zwierz który uwielbia Doktora przy którym nie musi się bać że ciemność i mroczność całego tego procesu podróżowania w czasie wyskoczy na bohatera zza węgła to był cudowny odcinek. Oczywiście do całej beczki miodu dodano tu i ówdzie łyżkę dziegciu (bo wydaje się, że Doktor zaczyna sobie uświadamiać, że on potrzebuje Pondów bardziej niż oni jego) ale nie tyle by zniszczyć smak przygody. Zwierz nie ma pojęcia jak wam się spodoba. Dla niektórych może tu być trochę za dużo radości. Ale zwierz przypomina sobie wtedy, że właśnie widział odcinek serialu w którym bohater ratował dinozaury na statku zmierzającym ku ziemi. W przyszłości. I to mi wystarczy.
Ps: A teraz wybaczcie zwierz idzie zapoznać się z całą filmografią Ruperta Gravesa ponieważ postanowił, że dostanie małej obsesji. Małe obsesje są fajne i poszerzają horyzonty.??