Zwierz wie, że powtarza się jak szalony ale nie może wyjść z podziwu jakim dobrym serialem jest The Ranch i jak – w przeciwieństwie do wielu seriali, nie przestaje się rozwijać. Trzeci sezon serialu to wbrew pozornie komediowej otoczce, historia o tym jakie wybory stoją przed kobietami, jak trudno zacząć życie od nowa i co naprawdę znaczy stawianie rodziny na pierwszym miejscu. (spoilery ale to serial w którym spoilery nie są aż tak ważne).
Kiedy pierwszym sezonie Colt grany przez Asthona Kutchera wrócił po swojej niezbyt udanej karierze sportowej na rodzinne ranczo można się było spodziewać, że serial opierać będzie się na jednym dowcipie. Facet który zaznał życia z dala od domu, kontra praca na farmie i zasady jego konserwatywnego ojca. Wiele seriali komediowych poszłoby w tą stronę. Ale The Ranch szybko porzuca ten najprostszy schemat. W trzecim sezonie nie znajdziemy już dowcipów dotyczących trudów pracy na farmie, wczesnego wstawania czy odmienności życia w małym miasteczku. To już przerobiliśmy i czas iść dalej. Tu zwierz musi się zachwycić bo to jest dokładnie to czego wymaga od wszystkich seriali które ogląda – by nie bały się logicznego rozwoju charakterów bohaterów, zmiany perspektywy ale przede wszystkim realnych zmian w ich życiu (zwykle seriale komediowe mają z tym poważny problem).
Zresztą trzeci sezon odwraca sytuację z poprzednich odsłon opowieści – Colt z syna sprawiającego kłopoty staje się głównym oparciem swojego ojca. To jego brat Rooster – urodzony rancher nie może się pozbierać – kiedy okazuje się, że praca nie na swoim ale jako zarządca w nowoczesnym gospodarstwie jest trudniejsza niż myślał. W tle zaś wszyscy przeżywają mniejsze i większe problemy rodzinne. Colt musi znaleźć sposób na to by umawiać się z Abby – swoją ukochaną jeszcze z czasów szkolnych i zadbać o Heather – swoją byłą dziewczynę która zaszła w ciążę. Rodzice bohaterów Beau i Maggie rozwiedli się po latach i teraz oboje próbują sobie odpowiedzieć na pytanie – co dalej z życiem i uczuciami a Rooster – nie tylko nie umie dostosować się do warunków nowej pracy ale też nie ma pomysłu jak ułożyć sobie życie by nie być facetem po trzydziestce mieszkającym w domu wynajmowanym od matki.
Tym co zwierz lubi w The Ranch to fakt, że serial cały czas przypomina, że w sumie – nie ma dobrych zakończeń. Tak naszym bohaterom udaje się zażegnywać spory, rozwiązywać konflikty czy podejmować decyzje, ale każda wygrana mała bitwa znaczy że następnego dnia znów trzeba będzie stawić czoła przeciwnościom losu. Bo nie ma pracy, bo nie ma pieniędzy, bo miasteczko jest małe i zapyziałe, bo Ameryka w którą bohaterowie wierzą i do której zostali zsocjalizowani powoli się zwija. Więc żyją, znakują krowy, i piją zdecydowanie za dużo alkoholu – z jakimś takim wewnętrznym przekonaniem, że to ma jeszcze jakiś sens. Pod tym względem serial nie ma wątpliwości. Prowadzenie własnego rancza choć może się wydawać niesamowicie trudne, może być też życiową pasją czy powołaniem. Co nie czyni życia łatwiejszym – czasem wręcz zamyka perspektywy. A jednocześnie jest to też serial wypełniony pytaniami o życiowe wybory – co należało zrobić inaczej, czy można było coś zrobić inaczej i czy była gdzieś szansa by życie potoczyło się lepiej.
Co ciekawe gdzieś w tym komediowym serialu zwierz znalazł absolutnie doskonałe przedstawienie dyskusji dotyczącej aborcji. Dziewczyna Colta – dużo od niego młodsza zaledwie dwudziestotrzyletnia chce ciążę usunąć. Bohater uważa to za błąd. Uważa, że dziewczyna wybiera – łatwe wyjście, robi coś złego. Serial nie pokazuje magicznej przemiany konserwatywnego bohatera w anioła liberalnych wartości społecznych. Co robi to przywołuje go do porządku. Tak nie zgadza się z dziewczyną. Ale to ona poniesie większy koszt urodzenia dziecka, to ona ryzykuje więcej, to jej decyzja. Słowa te padają w serialu z ust matki Colta która wbrew swojemu mężowi i synom nie ma wątpliwości, że jedyne co faceci mogą w takiej sytuacji zrobić to zachować się porządnie i wspierać swoją dziewczynę czy żonę. Colt się buntuje ale ostatecznie przyjmuje postawę proponowaną przez matkę. Serial niestety nie jest na tyle odważny by – jako jeden z nielicznych w Stanach pokazać bohaterkę która aborcji dokonuje. Zamiast tego dziewczyna zmienia zdanie (co ważne – nie namawiana). Problem przed jakim teraz muszą oboje stanąć to koszty bycia w ciąży w Stanach. Rachunki za proste USG zmuszają do podjęcia dodatkowej pracy.
Jednak decyzja Heather to właściwie trochę zapowiedź decyzji Maggie – która miała wielkie życiowe plany ale ostatecznie skończyło się na założeniu rodziny i prowadzeniu lokalnego baru. Decyzja Maggie pokazana jest w bardzo podobny sposób co decyzja Heather. Początkowo odrzucona przez rodzinę, która uważa że tak się nie robi (matka nie chce wyjechać na zawsze ale nie uważa że musi być przywiązana tylko do jednego miejsca), musi trochę poczekać zanim jej mąż i synowie zrozumieją, że nie oni decydują czy rozwiedziona matka dwóch dorosłych synów musi na zawsze pozostać w niewielkim miasteczku. I ponownie wracają tu pewne stereotypy tego co kobieta powinna zrobić – w głowie teoretycznie światowego Colta – matka powinna zostać skoro ma się urodzić wnuk. To ciekawe bo serial który zaczynał się od klasycznego wątku powrotu do domu po życiowym upadku, by odnaleźć tam sens życia, poszedł w zupełnie innym kierunku. Powrót Colta do domu jest mniej ważny niż wielkie życiowe pragnienie jego matki by się z tego domu wyrwać. Co ponownie dekonstruuje trochę wizję, że jest ta wspaniała ziemia obiecana gdzie wszystko pozostaje niezmienne i wszyscy są tam szczęśliwi.
Zwierz z każdym sezonem jest pod coraz większym wrażeniem, jak serial korzystając z przykrywki prostego (choć miejscami zabawnego) humoru opowiada o w sumie dość smutnym życiu które nie wyszło ludziom dokładnie tak jak tego pragnęli. W trzecim sezonie jest wątek rodzącego się powoli romansu między świeżo rozwiedziony Beau a jego przyjaciółką Joanne. Oboje nie są młodzi i mają mnóstwo zastrzeżeń. Nie mniej ryzykują, bo jak mówi słusznie Beau – jest w wieku w którym nie za bardzo można już na coś czekać i trzeba działać. Tylko że zanim szczęście będzie możliwe, okaże się że jednak życie jest nieco bardziej skomplikowane. I nie ma tu niczyjej winy – po prostu, nie zawsze dostaje się to czego się pragnie. Zresztą to dziwny serial który ma całe mnóstwo smutnych scen i wątków na marginesie komediowej narracji. Jak np. przypadkowa bójka w barze która kończy się deportacją przyjaciela bohaterów. Przyjaciela, który właśnie kupił sobie dom. Jedna wpadka i koniec całego życia. I nic się z tym nie da zrobić.
The Ranch, o czym zwierz pisał, jest seriale spełniającym warunki historii która skupia się na reprezentacji. Serial reprezentuje zapominaną grupę społeczną, amerykańskich konserwatywnych ranczerów których Hollywood nie kocha, o których łatwo zapomnieć, a którzy na własnej skórze mogą się przekonać że ciężka praca nie zapewnia realizacji amerykańskiego snu. Można byłoby ich wyśmiać – przywiązanie do republikanów, słodkie wspominki o Reganie, niechęć do tego co nowe i inne, nadmierne spożycie alkoholu. Ale zamiast tego serial opowiada o ich marzeniach, lękach i rosnącym poczuciu że świat coraz bardziej umyka. Ten serial z jednej strony dość dobrze odpowiada, kto mógł się skusić na hasło o uczynieniu Ameryki znów wielką a jednocześnie przypomina, że nie można po prostu zapomnieć o części społeczeństwa, i spoglądać na nią z góry. Sitcom to dobre miejsce w którym można ludzi, którzy pewnie nigdy takiego typowego kowboja nie wiedzieli oswoić z pewną, zupełnie inną wizją rzeczywistości, która wpływa na wybory i postawy społeczne. W końcu kiedy ogląda się naszych bohaterów to nie trudno się dziwić, że z perspektywy tych wymierających miasteczek Ameryka może się naprawdę kończyć.
Z punktu widzenia fabularnego serial doskonale rozkłada wątki. To serial o bohaterze zbiorowym. Choć Ashton Kutcher jest na pierwszym miejscu w obsadzie to jednak jest on tylko jednym z równorzędnych bohaterów. To serial przede wszystkim o rodzinie. I to ciekawej rodzinie, w której nie ma już dzieci i czworo dorosłych osób próbuje ułożyć wzajemne relacje. A jednocześnie synowie nadal pragną akceptacji ojca, nie chcą by mama wyjeżdżała i ogólnie – zupełnie inaczej niż w większość amerykańskich narracji o rodzinie – zależy im na tej geograficznej bliskości. Do tego w trzecim sezonie dochodzi jeszcze taka refleksja nad tym kiedy kończy się rodzicielstwo. Serial dość wyraźnie podpowiada że tak naprawdę nigdy i nawet dorosłe dzieci, popełniające błędy, wciąż jeszcze trochę się wychowuje. A nawet jeśli się już nie wychowuje to nie łatwo po prostu się od nich odciąć. Zwierz lubi to spojrzenie na rodzinę bo pokazuje w sumie dużo bardziej skomplikowaną sytuację niż wtedy kiedy rodzice są gdzieś daleko.
Zwierz wie, że dla wielu osób przebicie się przez warstwę sticomu może być trudne. Ale to w sumie jedna z największych i najciekawszych innowacji związanych z The Ranch. To jest taka tragedia opowiedziana dla niepoznaki w komediowy sposób. To jest serial, w którym są bohaterowie, których raczej nie spotka się gdzie indziej. A jednocześnie – to nie jest serial który śmieje się z ranczerów. To jest serial który ich lubi, który śmieje się razem z nimi, który przede wszystkim kładzie nacisk na rodzinę, na pracę, na życiowe decyzje. To wszystko sprawia, że zwierz uważa The Ranch za jeden z najlepszych seriali Netflixa. Takich seriali które uwierają bo pokazują coś o czym nie chce się myśleć. Jak chociażby o tym ile alkoholu spożywają młodzi bohaterowie, dokąd to ich doprowadzi i jak bardzo nie ma tu przekłamania w tym obrazie młodego faceta z butelką przyklejoną do dłoni. Tylko niestety – przez to, że w sumie gra konwencją, korzysta z klasycznego komediowego schematu do przekazywania niezbyt komediowych treści – mało osób go zobaczy. Zresztą to wykorzystanie sitcomu – umierającego – typowego amerykańskiego gatunku telewizyjnego można interpretować w kontekście serialu. Bohaterowie są równie przestarzali i niepotrzebni jak śmiech z puszki. Tak więc – warto.
Ps: Zwierz już za miesiąc bierze ślub. Ogłasza konkurs nieograniczony na wytypowanie o czym zapomniał przy organizacji :)